Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-07-2014, 15:48   #349
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Tracąc przytomność Dietrich jakby zgadł co przyczaiło się w oczach banickiego cyrulika Kuna, gdy ten spoglądał na rany ochroniarza. Szczęściem dla obydwu w sprawę wtrącił się Eckhart domagający się opatrzenia Sylwii. Złodziejka jak zawsze na przekór czyniąc słowom Gomrunda, słabo wyglądała. I przerażająco blado. Kuno więc zostawił na chwilę Dietricha, który tyle dobrego, że już nie krwawił jak prosię, i przyjrzał się Sylwii.
- źle to wygląda - mruknął otwierając jej powieki i zaglądając w zwężone źrenice - Przez łeb nie oberwała?
Eckhart pokręcił głową.
- Złą magią ugodzona.
Banicki cyrulik obejrzał jeszcze rękę dziewczyny i pokręcił bezradnie ramionami.
- Ran nijakich poważniejszy nie odniosła. Stupor jaki to być może. Na takich bolączkach się nie wyznaję, ale ważną rzeczą byłoby ją wybudzić…
Zajrzał do swojej torby i po chwili grzebania wyjął z dna jakieś ususzone zielsko.
- Pożuj to chwilę, ażeby soki puściło i pode nozdrza jej podsuń.
I tymi słowy zostawił Eckharta samego z garstką liści i nieprzytomną złodziejką.

***

Schody wiodące do doku, były niewiele krótsze niż te, które prowadziły przez sekretne przejście do zamku. A na domiar złego, biedacy z zamku i mieszkańcy Wittgendorfu, zostali na powrót zaprowadzeni na dziedziniec gdy jasnym było, że ucieczka przynajmniej chwilowo nie jest potrzebna. Młody Sperren musiał więc przepchnąć się przez cały ten strumień ludzi by w końcu znaleźć się w doku. Doku, który był niczym innym jak wysoką jaskinią. Składał się z kamiennej przystani mogącej pomieścić dwie duże jednostki, pokoju straży wykutego w ścianie, oraz solidnego mechanizmu śluzy wodnej, który obecnie pozostawał zamknięty.
Gdy Konrad dotarł tu w końcu, na miejscu zastał tylko dwóch banitów, którzy objęli wartę na wewnętrznych wrotach śluzy z polecenia Siegfrieda. Reszta wróciła na górę. Młody kapitan jednak wolał dmuchać na zimne i na wszelki wypadek przygotować statek do wypłynięcia. A do wyboru miał dwa statki. Kogę rzeczną Gottarda Wittgensteina i barkę zamkowych zbrojnych. I choć lepiej obeznany był z barkami, to zważywszy na fakt iż ta konkretna śmierdziała równie mocno jak jej właściciele, postanowił zainteresować się kogą.
- Żywego ducha tam nie ma! - usłyszał krzyk jednego z banitów gdy ostrożnie wchodził na pokład - Sprawdziliśmy.
Dobrze było to wiedzieć, ale i tak zaufanie do tego statku miał ograniczone…

Koga była technicznie w dobrym stanie. I nie licząc uszkodzenia rufy w sypialnianej kajucie Gottarda, które jednak nie powinno utrudniać żeglugi, zdawała się nie wymagać żadnych napraw. Co warte było uwagi, samo jej wyposażenie należało do bardzo luksusowych i zapewne niezwykle drogich. Do tego stopnia, że kapitan podejrzewał, że to co zawierała mogło być cenniejsze niż całe wyposażenie zdobytego Zamku Zewnętrznego. Napis na jej burcie w języku klasycznym głosił “Disco Volante” co musiało być nazwą statku. Przygotowanie jej do wypłynięcia zajęło kapitanowi niespełna pół godziny.
Pozostało rozpracowanie mechanizmu śluzy. Wrota otwierane były na miejscu, ale mechanizmy spustowe znalazł dopiero w pokoju straży. Tu też zresztą znalazł złożone ciała żołnierzy Wittgensteinów, którzy polegli broniąc doku przed banitami. Większość naszpikowana bełtami. Wśród nich zaś również ciało Schiffa Dopplera. Tego w złotej masce pięknego młodzieńca. Ze skręconym karkiem zważywszy na głowę nienaturalnie przekręconą na bok.

***

Zwycięstwo pachniało mdło. Tak jak to zresztą zauważył krasnolud Gomrund Ghartsson. Palonym ciałem, krwią i łajnem. Ludzie jednak zdawali się tego nie dostrzegać. Na twarzach wittgendorfskich banitów malowało się niedowierzanie i niepewna radość. Ze oto pierwszy raz, przelana krew nie wsiąkała na marne w mchy spaczonego lasu, a zmywała syf rządów, upadłych ciemiężycieli…

Banici szybko i sprawnie zajmowali się niezbędnymi pracami. Zamknęli na powrót główne wrota, przystosowali baraki dla potrzeb lazaretu Kuna, któremu pomagała dwójka młodych, chłopak i dziewka ze wsi, oraz priester Vergilius. Ten ostatni raz przytrzymując wierzgającego. Innym razem udzielając ostatniego namaszczenia znakiem komety. Tam też przybywały Julita i Sylwia z czuwającym przy niej Eckhartem, oraz Dietrich i ranni banici. Krzyków i jęków tu nie brakowało. Padały też jednak słowa otuchy i nadziei, która dzięki odniesionemu zwycięstwu walczyła o życie rannych ramię w ramię z Kunem. Gomrund zbadawszy baraki dokładnie, zajął się więc przeczesywaniem pozostałych sekcji.
Zarówno Siegfried jak i Vergilius zaprzeczyli i jemu i Eckhartowi, żeby widzieli jakichś zbiegów z Zamku Wewnętrznego. Ale i przyznali, że uwaga ich była daleka od śledzenia tego co się działo na moście i właściwie wielce możliwym było, żeby ktoś się przekradł. Nikt jednak z całkowitą pewnością nie uciekł przez bramę główną. A ucieczka przez dok wymagała otwarcia śluzy, gdzie był Konrad i gdzie Siegfried pozostawił dwóch banitów. Co więcej, doki, Siegfried osobiści sam sprawdził przed ich opuszczeniem i był niemal pewien, że nikt się tam nie ukrył. Zbiegowie zatem, jeśli nie użyli sekretnego wyjścia, o którego istnieniu musieliby wiedzieć, kryli się, albo wśród biedaków i nędzarzy, albo gdzieś po kątach pomieszczeń zamkowych. I od tego ostatniego postanowił zacząć poszukiwanie.

Niecałe pół godziny później był niemal pewien, że jeśli Gottard nie znał jakiejś sekretnej skrytki, to nie mógł się kryć w żadnym z pomieszczeń. Jego poszukiwania bowiem nie ujawniły niczego poza popadającymi w ruinę dawno nieużywanymi budynkami gospodarczymi. Za wyjątkiem może stajni. Tu zabici przez Nulneńczyków stajenni utrzymywali czystość i porządek. Tu też stały chuderlawe i ponuro wyglądające, gniade konie straży zamkowej, oraz siwa z maścią subtelnie przechodzącą w róż, klacz Magritty von Wittgenstein.

***

Zabieg zalecony przez Kuna nie pomagał. Ciężko było go wynić. Nieuczony wieśniak poza cięciem i łataniem nie mógł umieć tego, czego uczono medykusów w imperialnych akademiach, a co wielce by się teraz Sylwii przydało. Tyle było dobrego, że Sylwii już się nie pogarszało. Oddychała równo i już nie tak słabo jak wcześniej. Powinien zostawić ją tu na razie i zainteresować się ostatnim poległym kompanem, Meinhardem. Ale nie mógł się zdobyć na zostawienie dziewczyny samej wśród obcej gawiedzi. Nie mógł nawet się ruszyć by sprawdzić co z innym kompanem, który do lazaretu trafił jeszcze na początku, raniony przez mutantów w lesie. Aż do momentu gdy do lazaretu weszli Panewka, Schmeterling i Bruno. W nastrojach co tu dużo mówić, nader dobrych jak na wieść, którą im wcześniej był przyniósł, że nie będzie ani złota ani dupczenia. Od razu też okazało się skąd u nich się ta radość wzięła.
- Pacz Eckart, co krasnoludki schowały kole wieży! - roześmiany od ucha do ucha zawołał do niego Bruno trzymając w ręku… klejnot? - Ja tam się nie znam, ale coś mi się widzi, że za to cudeńko to będziem mogli z miesiąc, czy dwa po karczmach chlać, bimbać i ciurlać ile wlezie!
Szlachcic wyciągnął rękę by zobaczyć przedmiot, ale Bruno zdążył zabrać rękę, chowając go do kieszeni.
- I to nie wszystko! Pacz na to! Panweka, weź tu pokaż…
Na te słowa, żołnierz wyciągnął przed siebie… jajo. Czarne. Skórzaste. Jajo. Wielkości bodaj dwulitrowego antałka.
- Gdzie to znaleźliście? - spytał Schwartzmaktczyk.
- A o, w tym plecaku - Bruno wyciągnął przed siebie plecak. Plecak, który bez wątpienia należał do Sylwii. Eckhart pamiętał nader wyraźnie jak złodziejka niechętnie się z nim rozstawała, a Schwerter bynajmniej nie nakazywał przeszukania - Razem z paroma jeszcze pierdoletami i garstką szemranych papierzysk.
Pierdoletami okazały się głównie wysokiej klasy przybory kosmetyczne do charakteryzacji, miedziane pudełko o nieznanym zastosowaniu, suszona królicza łapka, czarna peruka i piękne damskie buty, droższe pewnie niż te, za które on sam do woja trafił.
Papierzyskami zaś… ulotki nawołujące gmin do agresji przeciw kapłanom i krasnoludom. Jedna z nich była wyraźnie zapisana korespondencją dwóch osób.

Cytat:
„Melduj”
Cytat:
“Utknąłem w Biberdorfie. Czekam na rozkazy.”
Cytat:
„Rozkazy bez zmian. Gdzie Purpurowa Dłoń?”
Cytat:
„Problemy. Potrzebuję dokładnych wytycznych.”
Cytat:
“Purpurowa Dłoń przemieni się wkrótce. Pierwsze objawy mogą już być widoczne i nie wolno ci ich przegapić. Nasz brat Kastor w swojej boskiej postaci będzie potrzebował jednak pomocy. Jeśli przez twoją niekompetencję nie zostanie mu ona udzielona, zajmie się tobą Abitur. Rozwiąż więc problemy, śledź nosiciela dłoni i melduj o wszystkim. O wszystkim. Z problemami zaopatrzeniowymi pomogą ci w Ex Corde w Kemperbad i w Nam Divinum Bonitatem w Nuln. Bacz na plany towarzyszących mu ludzi. Bacz na ich kontakty z sigmarytami. Bacz na krasnoluda Gomrunda Ghartssona. Nie zamierzam ci przypominać ile szkody może nam wyrządzić gildia inżynierów.”
Cytat:
„Melduj”
- Trzeba będzie opić poległych, bo - tu Bruno splunął - za dużo ich dało głowy na tej parszywej ziemi...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline