Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-07-2014, 19:25   #1
Ribesium
 
Ribesium's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znany
Abbatia (Opactwo) cz. II - na tropie zbrodni

Niedziela, 15 października 2006 r. ok. godz. 10:00 rano

Starszy posterunkowy Jarosław Borsuk siedział przy swoim biurku, zarzuconym papierami i pustymi plastikowymi kubkami po kawie z automatu. To nie był jego dzień. Zresztą – mało który był. Po przeniesieniu z Warszawy na prowincję jego życie uległo radykalnej zmianie. Nie tylko miał dużo mniej roboty i cieszył się dużo mniejszym szacunkiem (nie bez wpływu na to była degradacja, na którą nie zasłużył), ale też sprawy, które przyszło mu prowadzić, były dużo bardziej błahe i trywialne niż te, którymi się dotąd zajmował. Czym bowiem są drobne kradzieże, sąsiedzkie kłótnie, bądź pijackie rozróby w porównaniu z rozpracowywaniem narkotykowych gangów. Wiedział jednak, że obecnie jego życie tak właśnie będzie wyglądać. Mógł się w sumie poddać – przekwalifikować się, zmienić zawód, rzucić to wszystko w cholerę i zacząć od nowa, z czystą kartą. Należał jednak do tych osób, które mają tak zwane powołanie i całym sercem angażują się w swoją pracę. Lubił swój zawód i nie wyobrażał sobie innego zajęcia. Wiedział też, że gdyby próbował cokolwiek zmienić, jego przeszłość i tak by się za nim ciągnęła i była mu wypominana na każdym kroku. Dlatego teraz, popijając trzecią już dzisiaj kawę i patrząc tępo w okno, próbował w myślach zmusić się do działania. Teczka zawierająca opis wczorajszego włamania do lokalnego sklepiku leżała nietknięta przed nim. Popatrzył na nią z niechęcią. Naraz, niczym wybawienie, usłyszał pukanie do drzwi.

- Proszę! – rzucił krótko i z ulgą. W drzwiach stanął posterunkowy [B[Arkadiusz Cieślak[/b]. Minę miał nietęgą. W ręku trzymał jakąś teczkę. ”Bor” od razu wyczuł, że stało się coś ważnego. Od dawna tłumiony promyk nadziei zaczął się tlić na nowo. Podniósł się z krzesła.

- Co tam, kolego? Nie wyglądacie najlepiej – gestem wskazał Cieślakowi miejsce przy swoim biurku.

- Dziękuję, postoję – posterunkowy był widocznie poruszony. Wziął głęboki oddech – Przyjechał do nas opat klasztoru w Lesznikowie, ojciec Aleksy Majewski wraz z trójką turystów. Dwóch mężczyzn i kobieta. Trzeba ich będzie przesłuchać. Chodzi o morderstwo – ostatnie słowo Cieślak wyraźnie zaakcentował jednocześnie pochylając konspiracyjnie głowę. ”Bor” z trudem ukrył uśmiech satysfakcji.

-Kogo dziś mamy na dyżurze?

- Noo… w sumie poza komendantem jesteśmy tylko ja i pan – rzekł posterunkowy niepewnie.

- No dobrze, to niech pan zacznie od mężczyzn i przyśle do mnie kobietę. Proszę mi potem dostarczyć raport z przesłuchań – starszy posterunkowy zatarł ręce. Nareszcie. W końcu jakaś sprawa odpowiednia do jego kwalifikacji i możliwości. Schylił się w poszukiwaniu notesu i długopisu. W bałaganie panującym na biurku ciężko się było ich doszukać. Kiedy podniósł wzrok Cieślak nadal stał w miejscu.

- Coś jeszcze? –zapytał.

- W sumie tak… Komendant uznał, że przyda nam się wsparcie. Z tego co zdążył się dowiedzieć od opata to jakaś grubsza afera. Trochę nas mało, a roboty dużo. Trzeba będzie przesłuchać wszystkich w opactwie, zabezpieczyć ślady, wszcząć dochodzenie… – pod wpływem morderczego spojrzenia ”Bora” pod tytułem „nie ucz matki jak dzieci rodzić” Cieślak chrząknął i na chwilę zamilkł. - Najdalej za dwa dni ma do nas dotrzeć z Warszawy cywilny konsultant – specjalista od seryjnych morderstw .

Jarosław Borsuk skrzywił się z niesmakiem. Sam jest w stanie wszystko ogarnąć, po kiego diabła jakiś konsultant. I to jeszcze, pożal się Boże, cywilny.

- Jeszcze nawet nie wiemy, co się właściwie stało, nie za wcześnie na posiłki? – rzucił gniewnie choć wiedział, że Bogu ducha winny Cieślak nie ma wpływu na decyzję szefa. Westchnął z dezaprobatą i wyciągnął rękę . – Niech mi pan da tę teczkę. To kim jest ten… konsultant?. – spojrzał na doczepioną do teczki karteczkę. „Julia Kazan– konsultant cywilny”. I jeszcze do tego baba. Jeśli jeszcze przed chwilą starszy posterunkowy miał nieco lepszy humor, to teraz ów uleciał gdzieś bezpowrotnie. Schował teczkę do szuflady, by nie musieć na nią patrzeć i opadł na krzesło. – Niech pan poprosi do mnie tę turystkę – rzucił krótko i otworzył nowy notes na pierwszej stronie. Panią Kazan zajmie się później.

***

Arkadiusz Śliwa przebywał właśnie w kościele na przedpołudniowej mszy. Powoli przyzwyczajał się do zakonnego życia i z góry narzuconego rytmu dnia. Cieszyła go izolacja od świata zewnętrznego i brak związanych z nim pokus, jednak ciągłe modlitwy i ogrom pracy dawały mu w kość. Na szczęście, gdyby się rozmyślił, może jeszcze zrezygnować. Teraz, zamiast się skupić, zastanawiał się co będzie robić przed i po obiedzie. Podczas śniadania doszły go słuchy, że opat wyjechał gdzieś wraz z turystami. Pozostali zakonnicy wydawali się tym faktem mocno poruszeni. Musi koniecznie dowiedzieć się, co takiego się dzieje. Był jeszcze traktowany z dystansem i nie zdążył zdobyć zaufania większości mnichów, jednak wiedział, do kogo się zwrócić. A później… ma w sumie czas wolny do 19:00. Co prawda nie może wyjść i pojechać do Bańkowa, z przyczyn technicznych, ale może przecież wyjść na łąkę, w okolice cmentarza czy choćby posiedzieć z książką w sadzie. Czas jest teraz zarówno jego sprzymierzeńcem jak i przekleństwem. Przedtem, kiedy upijał się do nieprzytomności, dzień i noc często się ze sobą zlewały, a czas miał jakiś inny wymiar. Teraz dni były długie, pełne interakcji i zorganizowanych zajęć. Nie dalej jak dwa dni temu opat prosił go, aby się zastanowił, czym będzie chciał się zajmować po przyjęciu święceń. Mógł przyłączyć się do zajęć innych mnichów lub wybrać swoją własną, niepowtarzalną drogę. Na początku myślał, by dołączyć do brata Cyrusa i produkcji klasztornych specjałów. Bał się jednak, że na widok butelek znów będzie go ciągnąć do starych nałogów. Sprawa ta jednak była w tym momencie drugorzędna. Przede wszystkim musi się zastanowić, czy faktycznie chce się tu zamknąć do końca życia. Odruchowo przeżegnał się podczas kończącego mszę błogosławieństwa i wraz z innymi zakonnikami wyszedł z kościoła.

***

Paweł Wilamowski kończył właśnie śniadanie. Przeglądał weekendową prasę, aby być na bieżąco z wydarzeniami w kraju i na świecie. Niestety żaden nagłówek nie przyciągnął na dłużej jego uwagi. Nudy, nudy i jeszcze raz nudy. Korupcja, terroryzm, wypadki drogowe. Co prawda wszystkie te wydarzenia były ciekawsze od tego, co dzieje się na co dzień w Bańkowie, ale ile można czytać o tym samym. Być może frustracja i niezadowolenie Pawła wynikały z ostatniego braku zleceń. Ostatni duży artykuł do lokalnej gazety napisał w zeszłym tygodniu. Reszta to niewarta większego zaangażowania drobnica. Otworzył swój laptop i kliknął na folder o dużo mówiącej nazwie „książka”. W wolnym czasie, którego ostatnio miał nadmiar, próbował sklecić kolejny reportaż, który choć na chwilę zdoła mu zapewnić przypływ gotówki i zaistnienie na pięć minut na warszawskich salonach. Lubił podpisywać swoje książki i spotykać się z czytelnikami. Wiedział wtedy, że jest potrzebny, i że to co robi ma sens. Przeczytał kilka ostatnich linijek tego, co ostatnio napisał, i poszedł do kuchni zrobić kawę. Gdy wrócił z parującym kubkiem miał już w głowie kolejne kilka akapitów. Już miał zacząć pisać, gdy usłyszał ciche wibrowanie komórki na kuchennym stole, które wraz z dźwiękami utworu zwiastowały przychodzące połączenie. Spojrzał na wyświetlacz i szybko odebrał.

- Co tam Zbyszek? Wypadek? Czy ktoś komuś alufelgi ukradł od starego Golfa? - zapytał żartując. Zbyszek był komendantem miejscowego posterunku policji, z którym utrzymywał dobre kontakty.

- Nie tym razem - jego głos wyraźnie drżał – Morderstwo… - sapnął do słuchawki – W klasztorze benedyktynów, może cię to za interesuje? Ponoć nawet z centrali mają kogoś przysłać, póki co jeszcze nikt nic nie wie, więc masz wyłączność.

Paweł w głowie obmyślał plan działania.
- Co Ci jestem winien stary? - zapytał.

Usłyszał w słuchawce tubalny rechot
- Przecież wiesz, jaką wódkę piję. Dobra, muszę kończyć, ode mnie tego nie słyszałeś.

Usłyszał dźwięk przerwanego połączenia.

***

Wiadomość o tym, że ma jechać do jakiejś małej mieściny na południu zastała Julię Kazan w samochodzie. Stała w nigdy niekończącym się w Warszawie korku na Alejach Jerozolimskich. Była właśnie w drodze do domu po poranku spędzonym z koleżanką, której pokazała zdjęcia ze swojej ostatniej podróży do Paryża. Zawsze lubiła tam wracać, choć miejsce to wspominała raczej przez pryzmat rozwiązanych spraw kryminalnych niż uroku Luwru, wieży Eiffela czy knajpek nad Sekwaną. Koleżanka, matka dwójki dzieci, jak zwykle zachwycała się zdjęciami i obiecywała, że kiedyś pojadą tam we dwie. Julia wiedziała jednak, że raczej to nie nastąpi. Sama nie miała dzieci ani stałych zobowiązań, dlatego mogła sobie pozwolić na podróżowanie i poznawanie świata, za co była wdzięczna losowi. Jak również za Brunona, z którym mogła dzielić swoje pasje. Jej życie było bardzo intensywne i ciekawe. Dziś po południu miała się spotkać z dziennikarzem, który chciał z nią przeprowadzić wywiad na temat jej pracy doktorskiej. Dlatego też co jakiś czas nerwowo spoglądała na zegarek mając nadzieję, że zdąży dotrzeć do domu, przebrać się i dojechać na miejsce spotkania. Korek posuwał się już nawet nie w żółwim, a w ślimaczym tempie. Po kilku przejechanych metrach zatrzymała się na światłach. I wtedy właśnie zadzwonił telefon.

- Tak? – rzuciła do słuchawki po trzecim sygnale. Dzwonili z centrali. Miała się natychmiast pakować i jechać do Bańkowa („wiesz, takie zadupie na południowym-zachodzie, prawie przy granicy czeskiej”), by pomóc lokalnej policji w rozwiązaniu tajemniczej sprawy morderstwa w klasztorze benedyktynów. Podobno sam komendant prosił o jej przybycie. Na miejscu miała się skontaktować ze starszym posterunkowym Jarosławem Borsukiem, który wszczął już dochodzenie i przesłuchał wstępnie świadków. Julia poprosiła o przesłanie szczegółów mailem i obiecała dotrzeć tak szybko, jak się da. Po zakończeniu rozmowy wykonała jeszcze jeden telefon.

-Dzień dobry panie Piotrze, Julia Kazan z tej strony. Bardzo przepraszam, że tak w ostatniej chwili, ale muszę niestety przesunąć nasz wywiad na bliżej nieokreślony termin. Tak. Tak, na pewno się odezwę. Nie ma problemu. Dziękuję w takim razie i do usłyszenia – odłożyła telefon na siedzenie pasażera. Dotarła w końcu do domu. Wysiadła, zamknęła drzwi do auta i włączyła alarm. Bańków… Cóż za głupia nazwa.
 

Ostatnio edytowane przez Ribesium : 23-07-2014 o 13:28.
Ribesium jest offline