Paskudy, mutanty, plugastwa i Chaos. Po to właśnie istnieli Sigmaryci, by wykorzenić zło ze świata i wypalać je rozgrzanym do białości żelazem. Markus nie zamierzał uciekać ani się poddawać i - nadal z litanią do Sigmara na ustach - skoczył w ślad za Norsmenem, z młotem uniesionym do ciosu. Broń opadła prędko i celnie, a paskudztwo zawyło z bólu. Kolejny zamach jednak trafił jedynie powietrze, ale szczęśliwie kontratak nigdy nie nadszedł, bowiem Markusa już tam nie było.
Rudowłosa Fraulein Zoja była w opałach. Zaradne dziewczę zostało znokautowane i nachalny adorator oddalał się z nią pod pachą. Akolita nie był rycerzem na białym rumaku, ale nie zamierzał zostawić Kislevitki na pastwę losu. Wystrzelił jak z procy, zatrzymując się jedynie wtedy, gdy jeden z Nurglitów zastąpił mu drogę. Puklerz uniesiony w defensywie nie spełnił zadania, ale Gładki nie miał czasu na przejmowanie się bólem i łatanie ran. Trzonkiem młota rąbnął paskudę, usuwając ją sobie z drogi i kontynuował pościg.
Brnięcie przez niecodzienną mgłę i chmarę owadów było niczym test wiary. Wpychały się do uszu, nosa i ust, znaczyły odsłoniętą skórę tysiącami drobnych ukąszeń. Markus jednak brnął niestrudzenie dalej. Po drodze zaliczył przymuszony postój, gdy potknął się o skryty pod białym puchem korzeń. Gdzieś we mgle zamajaczyły śmigające wte i wewte lśniące punkciki. Może oczy, ale akolita był zbyt zajęty wyrzucaniem z siebie krwi i żółci, by stwierdzić stuprocentowo. W chwilę później obok niego przemknął Tyr.
Zoji nigdzie nie było i kiedy Markus wznowił pościg, zdołał jedynie dotrzeć do Norsmena. Wielkolud leżał w śniegu z zakrwawioną twarzą, barwiąc go na czerwień. Nie wyglądał za dobrze, a akolita nie czuł się wcale lepiej od niego. Ciałem chłopaka wstrząsnął dreszcz i nagle poczuł gorąc, a w chwilę później chłód. Świat zawirował i gdy Markus postąpił kolejny krok wprzód, poleciał w dół.
Ciało rąbnęło w zaspę, a umysł pochłonęła ciemność. |