W tym samym czasie dłoń Wezza poszybowała łukiem i trafiła na bujną, śnieżnobiałą czuprynę Ancara. Następnie, z szerokim uśmiechem skierowanym do trójki niezbyt urodziwych dżentelmenów, nachylił się nad półelfem i Jorrahem.
-Zluzujcie trochę. - Wyszeptał. - Może i wyglądają na idiotów, ale są coś zbyt pewni siebie, jak na sytuacje, w której się teraz znaleźli. Węszę tu jakiś podstęp. Rozglądajcie się bacznie wokół i trzymajcie ręce blisko broni. - Po krótkiej przerwie dodał. - A jakby co, to biorę wielkoluda. - Po tych słowach, Wezz wykonał porozumiewawcze spojrzenie z resztą towarzyszy i, ciągle się uśmiechając, przemówił.
-Oj, Ancar, Jorrah! Nie powinniście mówić tak do tych, jakże... zacnych dżentelmenów. - Mówił, wykonując przy tym teatralne gesty. - Naprawdę przepraszam za nich. Witam, zwę się... - Zawahał się na chwilę i spojrzał na nich, a następnie na Baldrick'a i przypomniał sobie o jego listach gończych wywieszonych w każdym mieście. Uświadomił sobie też, że zapomniał założyć chusty na twarz. Nie pozostało mu nic innego, jak mieć nadzieje, że nikt z nich nie widział jego podobizn na plakatach, ani nie poznał imienia zapisanego na nich. -...Wilson. Wybaczcie, jednakowoż nie możemy pozwolić by temu człowiekowi stała się jakaś krzywda. Przynajmniej dopóki nie zaprowadzi nas do swego pana. W zaistniałej sytuacji proszę was o jak najszybsze oddalenie się, bo moi towarzysze, choć przesympatyczni, mogą niewątpliwe wyrządzić wam niemałą krzywdę. – Przemawiając przez cały czas gestykulował lewą ręką, a prawą powoli kierował w stronę sztyletu przypiętego do pasa. |