Po pożegnalnej odzywce blondyna Jorrah opuścił rękę do tej pory trzymającą uchwyt miecza i patrząc z odrazą w stronę odchodzących mruknął:
-
Hmmpf. Powinniśmy ich zaciukać bo czuję, że potem mogą być z tego większe problemy.
Spojrzał krzywo na
Kaspara i rzucił w jego stronę zawiniątko z żarciem mówiąc:
-
Ta, wzięliśmy Ci coś do żarcia, ale pamiętaj, że nie jestem Twoim chłopcem na posiłki. Tfu, posyłki. ***
Widząc jak prezentuje się zamek i jego okolice pomyślał : "To wygląda jak jakaś pierdolona pułapka, kryjówka zbójców". Rozglądając się po "włościach" narzekał:
-
Widzicie, tak jak mówiłem wojewoda kupy gówna. Nie wygląda to najlepiej, ja nie wiem czy on będzie wypłacalny. No i Ci zieloni... ***
Na zamku Mermont zachowywał się już nieco grzeczniej - wiedział, że z wysoko urodzonymi panami nie ma przelewek bo łatwo się obrażają i zaczynają wygrażać się łamaniem końmi i innymi tego typu sympatycznymi sposobami na zabicie (między innymi) czasu. Rozczarowany smętnie zajadał pieczyste zastanawiając się czemu w głębi serca łudził się, że to będzie robota zlecana przez bogatego gościa. Gdy jednak usłyszał o ratowaniu księżniczki to jego brwi uniosły się w zdziwieniu, a to że porwał ją czarnoksiężnik zaskoczyło go zupełnie.
-
Ciężka sprawa - zaczął ostrożniej -
Ale sprawy z czarnoksiężnikami wymagają ciężkiego trzosu. Zanim się zgodzimy musimy wiedzieć: ile jesteś w stanie zapłacić?
Co za dzień! Okazało się, że mały powtarzający w kółko te bajki o księżniczkach miał rację. Kto by pomyślał. Na pewno nie zaczepiony właśnie przez
Ancara lancknecht odparł dyskretnie:
-
Spokojnie, magowie też są do zajebania zwłaszcza gdy znajdą się w zasięgu ostrza... ale musimy na takiego uważać. Jeszcze tylko żeby się nie okazało, że pannica kocha czaromiota i nie będzie chciała z nami uciec.
Zapił swoje mądrości winem i spojrzał ponuro na
Wezza. Nie tego oczekiwał - walka z Czarnoksiężnikiem była cholernie niebezpieczna. Oby tylko ich magowie potrafili mu odpowiedzieć wystarczającą potęgą.