Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-07-2014, 14:21   #38
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Węże!!!

Cholerne, śliskie, zdradzieckie, pełzające gady!

Nigdy nie lubił węży. Nie żeby się ich jakoś przesadnie bał czy na nie panicznie reagował... w końcu tam, skąd pochodził moczary i rozłogi pełne były wijących się pod nogami gadów. Nauczył się rozpoznawać je i miejsca gdzie je można spotkać. Jak ich unikać. Jak żyć obok siebie. I nie wchodzić sobie w drogę.
Sam, jeśli nie musiał nie nastawał na ich legowiska. A jeśli już jakiś wąż lub żmija pojawiała się w obejściu, dostawała szpadlem przez łeb i po krzyku. Jak komar, szczur czy inny szkodnik. Filozofia prosta i radykalna. W sam raz dla kogoś, komu jako przedstawicielowi gatunku, od Boga dane było prawo rządzenia tym światem.

Tylko mimo całego oswojenia się się z tymi od zarania dziejów budzącymi lęk i niepewność zwierzętami co innego spoglądać z wysokości siodła na wygrzewające się w słońcu tłuste zwoje, a inną rzeczą było w ciasnej rozpadlinie usłyszeć z odległości kilku stóp od ucha grzechotkę wściekłego grzechotnika.
Wyskoczył ze szczeliny jak poparzony... i przypomniał co go jeszcze przed chwilą skłoniło do schowania się w niej! Nagle brakło mu sił.
Skryci między skałami strzelcy i wijące się pod kamieniami gady. Walczyć mógł z przeciwnikiem. Takim, którego widać, którego można zranić. Stanąć twarzą w twarz, oko w oko i walczyć. Zapędzony w matnię, bezradny i pełny zwątpienia leżał w piachu oczekując kuli, która jak nieszczęsnemu Spencerowi teraz jemu roztrzaska czaszkę.

Czekał....

….Śmierć nie nadeszła...

Powoli dotarło doń, że ostrożna krzątanina przyczajonych w swych kryjówkach ludzi może oznaczać tylko jedno. Że już po wszystkim. Niebezpieczeństwo minęło. Ktoś załatwił bandytów. Ktoś uratował go przed śmiercią darowując jednocześnie szansę na wyrównanie rachunków z Diabłem Harperem. Z trudem opanowując drżenie członków podniósł się z ziemi, wymierzył w majaczącą w mroku szczeliny sylwetkę gada i całą nagromadzoną rozpacz włożył w pociągnięcie za spust rewolweru. Huknął strzał. Potem jeszcze jeden. Dla pewności. Ranne zwierzę bywa bardziej niebezpieczne....

- Nic się pani… - pytanie tyleż głupie co nie na miejscu wyrwało się ochrypłemu Olsenowi stojącemu u skraju szczeliny z wciąż dymiącym rewolwerem - … nie stało?
Choć w jego oczach prócz strachu można było dostrzec troskę wciąż nie patrzył na nią, a tylko wybałuszał oczy w cień skąd jeszcze przed chwilą dochodziło charakterystyczne grzechotanie.To nie było to samo co strzelanie do dzikich czy bandziorów Harpera, ale i tak mu ulżyło. Żył i zabijał. W tej chwili nie był już trzęsącą się galaretą. Bezradnym niczym niemowlę starym człowiekiem jeszcze przed chwilą zaklinającym Boga i los, że już nigdy.... nigdy więcej nie wypuści się na bezdroża czy inne ziemie dzikich, w żadną pogoń, łapankę czy podobną hazardowną imprezę. Może nawet się zmieni, byle tylko dane mu było przeżyć. Przeżyć i szczęśliwie wrócić do domu. A teraz żył. Żył i zabijał. Węże czy nie... bez różnicy....

Gdzieś obok wyciągający spod kamieni szeryfa trudzili się w mozole, gdzieś ktoś zadawał pytania półprzytomnemu bandycie a Olsen stał niczym słup soli tępo wpatrzony w mrok rozpadliny.
Nagle jakby pchnięty jakąś niewidzialną siłą odwrócił się, zarzęził i z jękiem - Konie!... - pognał w kierunku wylotu jaru, tam gdzie pognały spanikowane wierzchowce. Dopaść Harpera i wrócić trzeba było mieć na czym, a i większość rzeczy niezbędnych do przeżycia w tym niegościnnym terenie miał w jukach. Strzelba, amunicja, woda... Cygara – jedyna przyjemność jaka mu pozostała... przy odrobinie szczęścia może natknie się na spłoszone konie innych....

Bieg zmienił się w szybki marsz, marsz w ostrożne penetrowanie nieznanego terenu, gdzie każdy głaz wyglądał jak poprzedni a wspomnienie grzechotnika skłaniało do nadmiaru ostrożności. Miał swoje lata. Nie był już żwawym młodzieniaszkiem, a styl życia bankiera rzadko stwarza okazje do górskich wędrówek, jednak bardziej niż własna kondycja tempo marszu dyktowała obawa przed dzikimi i strach, że kolejne spotkanie z grzechotnikiem może się okazać mniej fartowne.
 
Bogdan jest offline