Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-07-2014, 17:41   #23
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Ansley Aldursdottir
Eresdur,ósmy dzień jesieni, roku wielkiej gwiazdy.



Starzec obserwował z wnętrza swej chatki jak młoda zielarka odchodzi. Mruczał cos pod nosem, ubijając ostatnie porcje ziół w moździerzu, oraz zgasił płomień pod albemikiem. Gdy był pewny że Ansley jest już daleko, nalał sobie naparu go glinianego kubka. Spojrzał tęsknym wzrokiem na swoja aparaturę i półki pełne wszelakiej maści ziół. Leżały na niej wszystkie kwiaty i rośliny jakie ten las mógł mu dać. Aldar westchnął cicho, wychodząc na tyły swej chatki.
W ziemi ziała sporych rozmiarów dziura, obok której wbita była łopata. Widać, że była niedawno wykopana, ziemia była jeszcze mokra. Był to pusty dół o głębokości około trzech metrów, przy jego dolnej krawędzi stał pieniek na który starzec usiadł.
Zaczął powoli sączyć swój ulubiony ziołowy napar, obserwując słońce, wędrujące po nieboskłonie za zasłoną liści.
- Zasrany kwiat. Zasrane wizje. –mruknął, spluwając żółcią na pagórek rozkopanej ziemi. Wiatr zawiał mocniej poruszając jego siwą splataną brodą. – Mam nadzieje, że to co widziałem dobrze zrozumiałem. Oby tyczyło się to tej dziewuchy. – dopił kubek odrzucając go gdzieś przed siebie.
- Inaczej ta śmierć była by bezcelowa… –dodał, powoli przymykając oczy.
Jakiś kwadrans później bezwładne ciało starca osunęło się do przygotowanego grobu. Ansley dotarła zas do obozu nie wiedząc, że właśnie pożegnała osobę, która na siebie wzięła klątwę śmierci Kryształowego snu

~*~

Anzelm miał mniejsze problemy z zaśnięciem niżeli dziewczyna. Jego oddech szybko stał się miarowy, a koc drgał w rytmie jego unoszącej się i opadającej piersi. Zielarka czuła na sobie szydercze spojrzenie zielonych oczu Lucyfera który leżał koło ogniska. Jej wyobraźnia zmieniała szum w drzew w paskudny chichot, który zdawało się wychodził z mordki kociaka.
Czuła na plecach ciepłotę ciała młodego kupca, kilka razy otarł się o nią ręką gdy układał się w wygodniejszej pozycji. Każdy taki dotyk, sprawiał, że na chwile jej serce biło mocniej. Ale nic większego się nie stało. Czyżby on naprawdę traktował ją jak młodszą siostrę lub dziecko? A może po prostu nie miał tyle odwagi, tak samo jak wtedy gdy na brzegu stawu zamurowało go na widok przemoczonej kobiety?
Tak rozmyślając, nawet nie wiedziała kiedy odpłynęła w krainę snów.

Ansley dryfowała w powietrzu. Otaczały ją chmury, lekko pożółkłe obłoki, dokładnie takie które widziała w tajemniczym kamieniu. Znajdowała się między nimi, mimo że nie miała skrzydeł to unosiła się. Wiatr muskał jej policzki, napełniał energią, sprawiał że chciało się żyć. Machnęła kilka razy nogami, jak gdyby płynęła, co sprawiło, że przesunęła się w powietrzu. Uśmiech pojawił się na jej twarzy, gdy niczym ryba pędziła wraz ze złocistymi obłokami, po bezkresie podniebnego oceanu.
Nagle jednak na jednej z chmur pojawiły się dwa jasne punkty. Znała je, zadrżała na samą myśl. Były to oczy, które wcześniej widziała w dziupli. Zaraz dołączył do nich uśmiech, tka szeroki że niemal tworzył okrąg. Usta gościa zaśmiały się piskliwe i nagle wszystko pod jej nogami stanęło w płomieniach.
Cały świat płonął, płonęły morza i lądy, ludzie i zwierzęta. Wszystko trawiły potężne płomienie. Jej ciało zaś przypomniało sobie, że nieostało stworzone do latania.
Dziewczyna zaczęła spadać, machała rozpaczliwie rękoma, suknia uniosła się zasłaniając jej twarz. Słyszała tylko narastający chichot, czuła gorąco płomieni pod plecami, aż nagle wszystko przerwał głośny ryk.
Dziewczyna poczuła, że znowu mknie w powietrzu, siedziała na czymś miękkim. Poprawiła suknię, przetarła nabiegłe łzami oczy, by się rozejrzeć. Mknęła w przestworzach, oddalała się daleko od uśmiechniętej chmury, ogień płonął w dole, za daleko jednak by jej dotknąć. Siedziała okrakiem na grzbiecie wielkiego kota. Bestia ta miała pomarańczową sierść, przecinana czarnymi prążkami. Olbrzymi tygrys o ostrych pazurach i kłach, gnał w powietrzu, odbijając się od niego niczym od ziemi. Na jego szyi wisiał olbrzymi kamień, który chciał pociągnąć go w dół, jednak kot stawiał mu opór. Pędził do unoszącej się w powietrzu wielkie księgi. Wyglądała ona niczym drzwi, wrota do raju, jednak dokładnie dało dostrzec się strony i niezrozumiałe dla Ansley napisy. Dziewczyna wyciągnęła rękę, chciał dotknąć księgi…


… i nagle poczuła coś na swoich piersiach. Zaskoczenie wyrwało ją ze snu, otworzyła gwałtownie oczy wpatrując się w mrok. Zerknęła lekko w dół, widząc rękę kupca, która otoczyła jej sylwetkę. Jego ramię przyjemnie dociskało jej krągłości, a on silniejszym gestem wtulił jej plecy w swój tors. Dziewczyna nie wiedziała, czy Anzelm śpi, czy tylko udaje, by w razi czego mieć wymówkę. Mimo to ciepły rumieniec pokrył jej twarz, a ona wtuliła się plecami w swego towarzysza. Koszmary już tej nocy nie przyszły.

Terra Isilieva
Ordilion, dwunasty dzień jesieni, roku wielkiej gwiazdy.


Minęły dwa dni od starcia w karczmie. Skutki bitwy dalej były widoczne, w postaci konia bez jeźdźca. Kompania zrobiła się o wiele bardziej milcząca. Ich rozmowy ograniczały się praktycznie do komendy postoju, oraz rozdzielaniu obowiązków. Zaczęli nocować przy traktach, unikając karczm i osad- kto wie na kogo by tam trafili.

W powietrzu dalej wisiała burza, ciężkie czarne chmury krążyły niczym sępy, szukając odpowiedniej chwili by uderzyć. Do Asugarty mieli jeszcze pięć dni drogi jazdy.
Tego popołudnia jednak wszystko się zmieniło. Na trakcie dostrzegli nadjeżdżającego z przeciwnej strony młodzika.


Popędzał klacz o kasztanowym umaszczeniu i smukłej budowie. Odziany w metalowy kołnierz i naramiennik, oraz skórznię o niebieskim zabarwieniu. Na jego piersi widniał czarny orzeł, znak rodu Tytów. Była to niewielki ród szlachecki, zamieszkujący zamek Ostra Grań, osadzony przy Górach Granicznych.
Nieczęsto widywało się ich w tych stronach, zapewne jak i inni ochotnicy przybył na walkę w celu odbicia miasta. Jednak to, że kierował się w inna stronę mogło napawać pewnym niepokojem.
- Ja to załatwię. –mruknął Brom.
Popędził swego konia wyjeżdżając naprzeciw młodemu szlachcicowi. Zrównali się na szlaku, by po krótkich uprzejmościach zacząć żywiołową dyskusję. Zrzędliwy żołnierz głównie słuchał, kilka razy zadał jakieś pytanie. Do swej dwuosobowej trupy wrócił razem z młodzikiem, który pożegnał wszystkich i ruszył w dalsza drogę.
- Zmiana planów. -bąknął [/b] Brom[/b] – Młodzik mówi, że ledwo się przedarł. Drogi są pełne bandytów i innego gówna. Wyleźli niewiadomo skąd i na co. Wysłali go spod Asugarty po wsparcie. Ja wam jednak powiem, że znam te okolice. Jak wylało gówno na ulicę, to ktoś musiał opróżnić pierw cebrzyk. A jedynie Jednooki Lemin ma w tej okolicy odpowiednie duże wiadro. To stary bandyta, parę razy się z nim w boju zmierzyłem, ale zawsze mi zwiał. Jak go wytropimy, to można by się dowiedzieć, co ich tak ruszyło. No albo zawracamy i szukamy innej drogi. –mruknął, by odchrząknąć głośno i splunąć na ubita ziemie traktu.

Fauryn Ehernex
Ordilion , dziewiąty dzień jesieni, roku wielkiej gwiazdy.


Fauryn jechał wraz z swymi braćmi w środku kolumny. Mężczyzna po raz kolejny chwalił w duchu siebie za to, że nie zaatakował olbrzyma w karczmie, a z drugiej strony przeklinał swoją głupotę.
Pół dnia drogi po poznaniu Georga Lumberthynga dotarli do ludzi z którymi miał się spotkać. Dwudziestu innych rycerz z jego rodu, dwa tuziny wolnych najemników oraz drugie tyle służby. Teraz cała zbrojna kolumna poruszała się traktem w stronę Asugarty, odwiedzając przy tym wszelakie gospody gdzie pili, ruchali i bawili się często przez całe noce.

Z jednej strony mieli darmowe żarcie oraz bez żadnych konsekwencji mogli zaciągać kobiety do łoża. Z drugiej strony, otoczeni byli znienawidzonym rodem, a jeden fałszywy ruch mógłby zaprowadzić ich wszystkich na stryczek. Jego bracia też zdawali sobie z tego sprawę, bowiem byli dość mocno nerwowi i ostrożni.

Fauryn siedział właśnie przy długiej drewnianej ławie, jedząc ciepły gulasz, gdy do jego stolika przysiadł się wędrowny grajek. Ubrany w kolorowy, rzucający się w oczy strój, w którym dominował błękit i purpura. Widać było, że przywykł do wygodnego życia- niedziwne, że przyciągnęła go kolumna szlachciców. Miał długi spiczasty nos, który odbierał resztki wdzięku jego niezbyt przystojnej twarzy. Czarny wąs był długi i sterczał na boki, niczym lecący w oddali ptak, na malunkach małych dzieci.


- Może cos ci zaśpiewać paniczu, jeżeli rzucisz srebrnika lub dwa! Albo ciekawe wieści z daleka odpowiedzieć! –zaproponował, wesołym, dość wysokim głosem.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline