Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-07-2014, 19:25   #77
TomaszJ
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Post Wspólny i Niewspólny zarazem, a właściwie na oba podzielony!

ZARĘCZYNY TIBORA I CADI ORAZ DARY, KTÓRE OTRZYMALI
POST WSPÓLNY

Cadeyrn, dom Robata Jednookiego
Trzy dni po zaćmieniu, południe


Gdy Tibor wrócił do domowników siadł w ponurym milczeniu, spoglądając na północ i zastanawiając się co powinien zrobić. Rozum i serce niestety ciągnęły go w dwie różne strony.
- Może zostanę tu do jutra, zobaczę czy jakaś nowa bieda za nimi się nie przywlecze... - mruknął. Dopiero po chwili uzmysłowił sobie że powiedział to na głos.
- Lepiej z nimi idź, lepiej dopilnujesz, żeby się bieda nie przywlekła w Ybn niż tu - na słowa Robata zdziwiony Tibor odwrócił głowę. - Nie żebym twojego buzdyganu nie doceniał, ale lepiej zapobiegać niż leczyć. Jedną noc damy sobie radę z trupami sami, a jakby Blackwood przyszedł to… - odchrząknął. Nie musiał mówić, że przed potęgą czarnego maga wieśniacy będą bezradni; z Tiborem czy bez. - Mianuję cię oficjalnym przedstawicielem Cadeyrn w mieście - rzekł uroczyście. - W moim imieniu możesz im zaproponować naszą pomoc w walce z Albusem, byleby przybyli najszybciej jak się da. Konie masz, to drogi im nie ustąpisz.


Chłopak popatrzył na sołtysa, spojrzał na zaniepokojoną Cadi, Cordelię, Ludmiłę i myśliwych, którzy patrzyli na niego wyczekująco.
- Dobrze, pojadę - powiedział wreszcie, bo nie było co więcej języka strzępić. - Zrobię co się da.
Cadi wydała z siebie ni to westchnienie, ni to szloch i wybiegła na zewnątrz, a matka poszła za nią, kręcąc głową. Tibor popatrzył w ślad za nimi i westchnął, a potem poszedł po swoje graty, broń i zbroję.
- Chodź, Fereng, pożegnamy się z Cadi i resztą - odezwał się do szczeniaka.

Chwilę później, Sad

Znalazł Cadi siedzącą w sadzie. Cordelia na widok chłopaka oddaliła się cicho, pozwalając młodym załatwić swoje sprawy. Młody Oestergaard skinął jej w podzięce głową, odłożył żelastwo i stanął obok dziewczyny.
- Wrócę tak szybko jak tylko będę mógł - po dłuższej chwili odezwał się cicho. - Nie smuć się, proszę.
- Akurat! - parsknęła Cadi, mimo żalu bojowa jak zawsze. - Starczy, że szeroki świat zobaczysz, a cię w niego poniesie, tak samo jak gdy byłeś z Runą. Dobrze ci tu jak jesteś, ale jeno nos wytchniesz za obejście to czujesz jak ci w nim ciasno! A ze mnie się potem wszystkie śmieją, że czekam jak głupia, choć nawet nie jesteśmy po słowie.
Tibor otworzył usta i zamknął je. Cadi miała sporo racji - ten szeroki świat go nęcił, nawet jeśli było to pobliskie Ybn, nie wspominając o wspaniałościach Ziem Centralnych czy Południa, o których Runa Connere opowiadała. Ale na drugiej szali była Cadi i chłopak musiał wybrać na czym mu bardziej zależy.


- Jak zaćmienie miało nadejść to nie świata ruszałem bronić, tylko jechałem was ostrzec, bo mi zależało. Na tobie również, Cadi. Nawet w gródku nie zostałem tylko tutaj stałem, z twoim ojcem i innymi - powiedział wreszcie. - Zależy mi na tobie.
- No i?
Nie, nie wyglądało na to żeby Cadi chciała słuchać o tym że szalony mag pomieszkuje o parę godzin marszu, nieumarli co noc nawiedzają wioskę, Tibor nie ma majątku, a perspektywy na niego ma mgliste. I że zanim się zadeklaruje chciałby zapewnić im obojgu bezpieczeństwo i dostatek.

To nie była ta chwila. Oestergaard porządnie nabrał powietrza w płuca.
- Catrin Cadeyrn, wyjdziesz za mnie? - zapytał solennie. Cadi wstała i otrzepała spódnicę.
- Tak, Ormie z Oestergaard, wyjdę za ciebie - odparła pewnie, choć broda lekko jej drżała.
Tibor objął ją, zżymając się w duchu na krew i uszkodzenia których nie zdążył wyczyścić i naprawić. Trudno, skoro to był taki czas - czas krwi i walki - to niech tak będzie. Pocałował Cadi nie myśląc już o Albusie, nieumarłych czy potrzebnym srebrze. Przez te kilka chwil po prostu cieszył się pocałunkiem i bliskością dziewczyny i był… szczęśliwy.
- Chodźmy do twoich rodziców - powiedział z uśmiechem gdy w końcu oderwali się od siebie. - Chyba się zdziwią - zaśmiał się i złapał ją za rękę. O męska naiwności! Obie wsie wiedziały, że Tibor zaleca się do Cadi, a ona poza nim świata nie widzi; rzecz jasna, ich rodzice byli tego najbardziej świadomi. Dziewczyna tylko uśmiechnęła się w duchu na słowa narzeczonego - wreszcie narzeczonego. Z lubością obracała w głowie to słowo. Lepszego momentu na zrękowiny nie mogliby chyba wybrać; po wyczynach Tibora przed kaplicą Robat poza nim świata nie widział i wychwalał męstwo młodego kapłana na prawo i lewo - oczywiście gdy Orm go nie słyszał.
- Fereng, zostań tu i nie rozrabiaj! - przykazał szczeniakowi, którego nic a nic nie obchodziły sercowe perypetie dwunogów, za to zawsze był skory by plątać się pod nogami. A Tibor nie chciał w decydującym momencie potknąć się o psa.

Z powrotem w domu Robata

Młodzi podeszli do rodziców Cadi, którzy stali nieopodal pakujących się ybnijczyków. Tibor odkrył że nie tylko w walce czy w jakiej nieprzyjemnej sytuacji można poczuć mrowienie dłoni czy zimną kulę w żołądku. Ale skoro zdecydował, nie zamierzał pozwolić by zdenerwowanie popsuło mu to co zamierzał zrobić. Razem z Cadi śmiało stanął przed jej rodzicielami.
- Panie Robacie, pani Cordelio … - wziął głębszy wdech - chcę prosić was o rękę Catrin - powiedział spokojnie, starając się trzymać nerwy na wodzy. Nie było to łatwe.
Robat milczał przez chwilę, a Tibor poczuł, że zimny pot spływa mu po plecach; wcale nie mniej niż jak wtedy gdy pierwszy raz zoczył nieumarłego. Nagle przyszły teść uśmiechnął się szeroko i jowialnie rąbnął chłopaka w plecy tak, że poczuł wszystkie obecne i dawne rany.
- No! Zuch chłop! Jużem myślał, że jak się twojemu bratu zmarło to moją dziołchę zostawisz, a bratową za żonę weźmiesz i jej dzieciaki przysposobisz. - Taki sposób postępowania nie był niczym niezwykłym i Tibor sam się zdziwił, że jemu to przez myśl nie przeszło. “Cadi pewnie przeszło”, pomyślał patrząc na zarumienioną z emocji dziewczynę.
- Zarękowiny wyprawimy jak się problemy ze zmartwychwstańcami skończą, huczne że hej! - ryknął Robat tak, że cała wieś słyszała. No, teraz to Tibor nie mógł się wycofać nawet jakby chciał. A nie chciał. - A wiana, co z Cadi weźmiesz nie powstydzisz się nawet przed ojcem - mruknął już ciszej przyszły teść.
- Będziecie mieszkać w Oestergaard? - spytała Cordelia.
- Cichaj babo i nie gadaj głupot. Chłop na schwał, na pewno nie da się żonie gnieść w jednym domu z matką i bratowymi, prawda? - Robat spojrzał surowo na Tibora; po synu najmożniejszego chłopa w dolinie spodziewał się na prawdę wiele. Cordelia miała na ten temat nieco odmienne zdanie; jak większość kobiet to ona zajmowała się domowymi finansami i miała większe niż mąż pojęcie jak wiele dóbr trzeba by uwić własne gniazdo od postaw. Ale zmilczała; na takie rozmowy przyjdzie jeszcze czas.
- Pewnie nie od razu, ale zamieszkamy tak żeby Cadi była panią na swoim - Tiborowi ulżyło potężnie, ale pozwolił sobie jedynie na uśmiech, a nie jakieś łzy szczęścia czy rzucanie się przyszłemu teściowi w ramiona. A to ostatnie mogłoby być niebezpieczne, bowiem “Jednooki” wzięło się po tym jak Robat mocował się z niedźwiedziem i miś wtedy dużo bardziej ucierpiał. Przytulił Cadi.
- Muszę jechać - powiedział z prawdziwym żalem i niechęcią.

Druidka, która dotychczas stała przy koniach, gotując się do drogi (dzięki życzliwej pomocy miejscowej kapłanki już ciesząc się pełnią zdrowia i sił), zaprzestała pakowania się, gdy usłyszała wyznanie dwojga młodych. Całej potem następujacej scenie przypatrywała się uważnie, z trudnym do odczytania wyrazem twarzy.


W końcu podeszła do rodziny i szczęśliwych narzeczonych, odkaszlnęła (o dziwo nie spluwając przy tym na ziemię) i odezwała się nadzwyczaj poważnie:
- Czasy ciężkie, to i dobrze że się ludź do ludzia garnie. We dwoje zawieruchę łatwiej przetrwać… - spojrzała na Tibora i Cadi, a potem uniosła lekko dłoń - Niewiele mogę wam dać na nową drogę, dzieci. Niech Wielki Ojciec Dąb wam pobłogosławi i obdarzy jego siłą, ją mądrością, a obydwoje licznym przychówkiem, coby na starość dzieci pociechą i podporą były dla rodziców - kiwnęła głową obojgu młodym i sięgnęła pod szatę, wydobywając stamtąd mały wisiorek w kształcie czarnej gwiazdy, wyglądający jakby był zrobiony z twardego korzenia - Kiedyś sama na nowy szlak go dostałam. Kto wie, czy weselicha doczekam; niech więc to będzie prezentem dla was i podzięką za wasze dobre serce i gościnę; rzecz to nie tak powszechna teraz wśród ludzi - wyciągnęła dłoń w kierunku Cadi - Noś to, jasna dziewczyno, w ten czas niepokoju. Łatwiej ci będzie widzieć, co wokół się dzieje i jakiegoś nieszczęścia, tfu, na psa urok, uniknąć, na swojego oblubieńca czekając. - wyjaśniła z lekkim uśmiechem.
- A wy czemu jak te nieme kołki stoicie?! - ofuknęła zaraz resztę kompanów - Życzenia choć złóżcie młodym, kto wie, czy my lub oni jutra doczekają! Trza się nam radować, póki czas…
Zaskoczony bardziej niż Cadi Tibor spojrzał na wisiorek. Coś mu się zdawało, że jest to coś więcej niż prymitywny koralik leśnej wiedźmy; był na to zbyt starannie wykonany.

Marę całe te zrękowiny wyraźnie speszyły. Łypała na młodych wzrokiem będącym mieszaniną zakłopotania i zazdrości. Teraz jednak, wywołana niejako przez Kostrzewę, wystąpiła na przód.
- Dużo… dzieci i pieniędzy - wycedziła czując jak się jeszcze bardziej czerwienieje z powodu skupionej na sobie uwagi. Nie bardzo wiedząc co dalej należy zrobić, czy uściskać nieznajomych, czy dłoń im podać, po prostu dygnęła nieporadnie i wycofała się zaraz na tyły ich zgrai.

Milczący do tej pory Var, sięgnął do swoich pakunków i wyciągnął jedną ze skór złowieszczych łasic, które niósł ze sobą z Czarnego Lasu.


- Spokoju i spełnienia, przyda się wam na nową sadybę i gromadkę dzieci na mroźne wieczory. - Goliat rozłożył przed obojgiem śliczną skórę, pokrytą grubym białym futrem. Najwyraźniej zwierzaki nie zaczęły jeszcze zrzucać zimowej szaty na letnią, więc nadawała się do tych celów w sam raz. Zadowolony z siebie, podopinał dokładnie plecaki i worki, zarzucił je na plecy i gotował się do drogi.

Shando Wishmaker był już niemal gotów chrząknąć na towarzystwo i pogonić ich do podróży, jednak zaręczyny to poważna sprawa, dlatego - nie mając odpowiedniego prezentu - usiadł z boku, wyciągnął niedawno uzyskany sprzęt skryptorski i zaczął pisać - nie zwyczajnym szybkim pismem, ale też nie skomplikowanym smoczym alfabetem. Użył liter kaligraficznych, stosowanych w korespondencji, jak i do ważnych zapisków. Calishańskie zawijasy nie były dla niego problemem, smocze runy były wiele, wiele trudniejsze. W końcu skończył, zwinął rulon i zaczekał na swoją kolej.


- W tym najszczęśliwszym dniu, dla Ciebie Tiborze, oby siły zawsze Ci dopisywały, owce i wielbłądy obrodziły, zaś synowie wyrośli na dzielnych i roztropnych, oraz dla Ciebie Cathrin, córko Robarta, oby twe piękno trwało wiecznie, a domostwo kwitło bogactwem i szczęściem, daruję ten oto zwój, kopię wierszy, które wysłał mój brat swojej narzeczonej, a także opis ich wesela, tak odmiennego od tutejszych zwyczajów, by rozbudzić Waszą ciekawość i zachęcić do odwiedzenia mojej ojczyzny, Krainy Piasku i Cudów.
Deklamacja była niezwykle uroczysta i formalna, zapewne tradycyjna przy wręczaniu darów w Calimshanie. Niemniej ochrypły głos i grubo ciosana gęba czarodzieja mocno popsuła efekt.
Ukłonił się i zrobił miejsce, stając blisko Mary.
- Musimy porozmawiać - szepnął do niej.

Burro zdziwił się trochę wylewnością kompanów. No ale skoro wszyscy to i on postanowił się dołączyć. Podumał chwilę, pomrużył oczy, poczorchał czuprynę i wreszcie twarz mu się rozjaśniła. Nie za bardzo wiedział jak ucieszyć narzeczeństwo, bo przecież nie znał ich wcale, ale co sobie uknuł, to jego.
Długo grzebał w plecaku, grzechotał garnkami, słoiczkami, puzderkami i sakiewkami.


Przesypywał coś ostrożnie jak alchemik, wystawiając przy tym koniuszek języka dla większej precyzji. W końcu wziął naręcz różnych szpargałów i podszedł do Tibora i Cadi.
- Najważniejsze w życiu jest to by miało smak. A skoro wy będzie swoje nowe zaczynać, to pozwólcie że mój podarek trochę tego smaku wam doda. Proszę. - słoiczki i sakiewki włożył w ręce kobiety od razu objaśniając wszystko. - Pieprz, kumin, tłuczony cząber, kurkuma, goździki. I trochę soli. No i jeszcze kawałek kory cynamonowca. Jeszcze mój dziadek sprowadził ją z zza mórz. Ale sekret jak sprawić by nie zwietrzała tak pilnuje, że nawet jak go spiłem pod stół, nic nie powiedział. Ja tam jakąś sztuczkę czuję i w końcu ją od niego wydobędę… Ale odchodzę od tematu. Życzę wam wszystkiego dobrego, a jakbyście weselicho chcieli w mieście urządzać to do Werbeny wpadnijcie.
Mrugnął do kobiety, uścisnął prawicę Tibora.

Trudno opisać jak bardzo życzenia i prezenty zaskoczyły i Cadi, i Tibora. Chłopakowi nawet przez myśl nie przeszło szacować wartości przedmiotów; sama życzliwość obcych przecież osób wzruszyła go i zdumiała…
- Dziękujemy z całego serca - wykrztusił. - Jeśli Pan Poranka okaże swą przychylność, z lubością będziemy was gościć na weselu - skłonił głowę przed każdym z osobna, Kostrzewy nie wyłączając. - Na razie choć wierzchowca mogę użyczyć gdy luzaka zabiorę z Oestergaard bowiem jedna nam droga wypada do Ybn, a i w przyszłości jeśli będę mógł pomóc - pomogę z radością.
Cadi dygnęła nisko i promiennie uśmiechnęła do darczyńców.
- Niech wam Chauntea błogosławi i uchroni od złego - rzekła. - Gdy przyjdą spokojniejsze czasy nie omieszkamy sprosić was na wesele.

Tibor odwrócił się do narzeczonej by ta przejęła podarunki, a ciężką skórę podał jej bratu. Nie chciał jej opuszczać w takiej chwili, ale Robat miał rację - o czymkolwiek chcieliby myśleć, najpierw bezpieczeństwo było potrzebne.
- Do zobaczenia rychło - powiedział i przytulił dziewczynę - Kocham cię, lisico - szepnął, pocałunkiem i czułością maskując niepokój na myśl że musi pozostawić Cadi. Ta oddała pocaunek i tylko wilgoć drżąca na jej rzęsach mówiła mu ile dziewczynę kosztuje odesłanie go z uśmiechem.


DO YBN CORBETH!



Gdzieś między Czarnym Lasem a Ybn Corbeth
Trzy dni po zaćmieniu, popołudnie


Wkrótce potem wyruszyli.
Wieczór zbliżał się nieubłaganie, a mijane po drodze drzewa, kamienie i opustoszałe samotne domy i zagrody przypominały, że tę drogę już raz pokonali - tyle że w drugą stronę. Kostrzewa nadal prowadziła, jednak teraz każdy by trafił. Nie jechali tak szybko, jakby chcieli, gdyż pola, trakty i ogory były poorane bruzdami po powstających kościach.


Niegościnne Oestegaard, dymiące od palonych stosów z trupami odwiedzili tylko na chwilę. Ale mimo że nie mieli z tamtąd dobrych wspomnień każdy odetchnął z ulgą, gdyż od tej pory odległość od Ybn będzie wyraźnie maleć z każdą mijaną osadą.

Gdy minęli Waterford, ludzie zobaczywszy Tibora, pozdrowili go serdecznie i błogosławili na drogę... ale było ich mniej niż ostatnio. Im bliżej miasta, tym było gorzej - nieliczne ocalałe samotne gospodarstwa były zniszczone, zaś trupów ludzi i zwierząt - brak. Oczyma wyobraźni Shando zobaczył nieumarłą ważącą dwanaście centarów mućkę, walącą rogami o zaryglowane drzwi i zrobiło mu się chłodno. Oby miasto jeszcze się trzymało.




DZIEWCZYNKA, KTÓRA WIDZI UMARŁYCH
POST WSPÓLNY: SHANDO, MARA

Nim dojechali do miasta, Shando zebrał się w końcu i zagaił do Mary, która dzieliła z nim wierzchowca.
- Prosiłem o rozmowę, młoda damo, pamiętasz?
- Eeee, tak? - dziewczynka zadarła głowę aby spojrzeć na czarodzieja - To… o czym chcesz mówić?
- Mówią, że umiesz rozmawiać z umarłymi. I wiesz o nich więcej niż się wydaje. Jeżeli jest tak w istocie... - Shando pomyślał jak komicznie musi wyglądać ta scena: poważny i dorosły czarodziej prosi o pomoc małorośl - ...to jest pewien duch, z którym chciałbym, abyś porozmawiała. Jeszcze dziś w nocy.
Dziewczynka ściągnęła usta bacznie przyglądając się Shandowi.
- Aaaa… co to za duch?
- Podczas nocy zaćmienia chciałem ochronić walczących przed duchem małej dziewczynki, jak się okazało, wcześniej zamordowanej przez mojego krajana. - Shando mówił teraz do dziewczynki jak do dorosłej osoby - Od tamtej pory nawiedza mnie co noc. To Uma, córka kołodzieja. Chciałbym abyśmy ukoili jej ducha, gdyż nieprzerwany sen jest konieczny do regenerowania sił do zaklęciowej roboty.

Mara słuchała w skupieniu z powagą w wielkich zielonyh oczach. Kiedy Shando wyłożył całą sprawę dziewczynka rozejrzała się dyskretnie na prawo i lewo upewniwszy się, że nikt nie słucha i odpowiedziała pełnym patosu szeptem.
- Widzę martwych ludzi… - zrobiła dramatyczną pauzę przygryzając wargę. - Ale oni nie mówią… Przynajmniej żaden nigdy do mnie nie przemówił. Snują się tylko, zapomniane cienie ludzi, którymi kiedyś byli… Grimaldus twierdził, że to dlatego, że dużo obcuję ze zmarłymi. To mnie uwrażliwiło na ich obecność, nic więcej. Nie pomogę ci z twoją dziewczynką. Przykro mi. Ale jeśli chcesz będę czuwać dziś przy twym śnie… Ona nie odpowie, ale może... mnie usłyszy? Spróbuję ją przekonać.
- Może Ciebie posłucha... zwłaszcza jeżeli znałaś ją za życia. I ona mówi. Może to przez to zaćmienie wróciła... bardziej? - Shando pomyślał chwilę, jakby nagle znów zdał sobie sprawę że rozmawia z dziewczynką, kimś, kogo trzeba chronić a nie pakować w kłopoty - Moje zaklęcia mogą ją ranić, ale obawiam się że ból, który towarzyszył jej śmierci uczynił jej ducha bardzo silnym. Jeżeli coś będzie nie tak, uciekaj, a ja spróbuję ją zatrzymać. I... dziękuję za pomoc. Myślę, że zanocuję w Werbenie. Miękkie łóżka dobrze zrobią nam obojgu po tej podróży.
- Ja… no do domu też nie wrócę. Cmentarz nie jest zbyt bezpiecznym natenczas miejscem - Mara podrapała się po włosach, trzeba przyznać mocno skołtunionych i wysuszonych. Kąpiel wydawała się koniecznością. - Ojciec mój pewnie pomieszkuje teraz u Livii albo… no ktoś go pewnie przygarnął skoro mnie nie ma. Zajrzę do niego i też dołączę do was w Werbenie. Weź nam pokój z dwoma łóżkami, zobaczymy co się da w nocy z tym duchem wydumać.
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 27-07-2014 o 12:07. Powód: Dodanie rozdziału rozmowy
TomaszJ jest offline