Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-07-2014, 14:55   #71
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
DROGA POWROTNA
Czarny Las
Trzy dni po zaćmieniu


Droga dłużyła się niemiłosiernie i Wishmaker, któremu także przepadł wierzchowiec, zatęsknił do twardego siodła. Sen, który w cywilizowanych okolicach nigdy nie był problemem teraz się nim stawał - wiedział już dlaczego w każdym kontrakcie jego wuj życzył sobie warty pod namiotem, która trzymała by każdego z dala od obu śpiących czarodziejów. Nauczą się - pomyślał Shando, postanawiając rozmówić się z towarzyszami odnośnie czarodziejskiego obyczaju snu, tak koniecznego w ich rzemiośle.


Wciąż było mu głupio, że obił Kostrzewę i Thoga, ale ona sama była sobie winna, zaś Thog siniakiem nijak się nie przejął - najwyraźniej jego orkowa spuścizna i obyczaje rzemiosła dopuszczają bójki między towarzyszami bez uraz. W ciągu całej drogi trzymał się jednak z daleka od nich, a zwłaszcza od druidki. Wdzieczność do niej za wyleczenie ran wyparowała, gdy zobaczył jej bezmyślny upór i przekonanie o własnej nieomylności. Przypominała mu księcia Vemarha, który w czasie jednej z tych kilku kampanii, w których brał udział jako uczeń wuja, dowodził lewą flanką armii. Przekonany o własnym geniuszu i nie licząc się ze zdaniem braci dowodzących innymi oddziałami, ani głównodowodzącego ojca prowadził własną grę, przez co zaprzepaścił wygraną bitwę i posłał ludzi na stracenie. Idiota. A jeżeli jest coś groźniejszego niż idiota, to tylko idiota z możliwościami. Dlaczego więc natura postanowiła obdarzyć mocą taką zaślepioną arogantkę?
By ją zabić, pomyślał. Najwyraźniej Kostrzewa bez mocy nawet umrzeć nie umiała.

Każdy musi pojąć swą lekcję z własnej woli.
Możemy mu pomóc, ale gdy go zmusimy, lekcji nie pojmie.

Wspomnienie mistrza Shamijala, nauczyciela z klasztoru powróciło. Trójka chłopców bijąca czwartego za zbyt słabe przykładanie się do ćwiczeń. Mistrz rozdziela ich z łatwością, mimo że jest tak stary iż kości widać mu przez pergaminową skórę.
Nie zmuszę Kostrzewy by była rozważna. Musi sama wpakować się w kabałę i nauczyć się tego, nawet jeżeli byłaby to ostatnia nauka jej życia. Postaram się jednak, by nie uczyła się w moim towarzystwie.


Ze sterty czasek na poboczu wyskoczył królik, rozrzucone czerepy potoczyły się we wszystkie strony, w tym jeden pod nogi Wishmakera. Futrzak koloru sadzy i śniegu zanurkował w norę wygrzebaną po drugiej stronie drogi. Shando podążył wzrokiem za rozmazaną smugą, w którą zmieniło się szybko pędzące zwierzęa potem podniósł czaszkę na której zobaczył liczne ślady malutkich ząbków.
W otworze nory pojawił się w końcu króliczy pyszczek, który spojrzał na czarodzieja bez lęku. A potem z cichym piskiem wyszczerzył długie kły na mordce upapranej starą krwią. Shando odrzucił czerep z odrazą.
- Do odchłani z tym lasem - mruknął czarodziej i przyspieszył kroku by jak najszybciej znaleźć się poza jego granicami.






Z POWROTEM W CADEYRN

Okolice Cadeyrn
Trzy dni po zaćmieniu, krótko po południu


Niewielka wioska widoczna z oddali, po wydarzeniach z Czarnego Lasu wydała się wszystkim ostoją normalności i człowieczeństwa. A fakt, że wciąż stała napawał optymizmem co do losy samego Ybn Corbeth. Tu nie zdążyli zrazić do siebie mieszkańców, więc nawet jeżeli zatrzymają się tutaj tylko na krótko (a właśnie takie było zdanie Shando), należało dopilnować by tak zostało. O to oznaczało trzymanie druidki z dala od kłopotów.
- Zachowuj się - mruknął do niej - Widły w plecach bolą.


Znów w towarzystwie ludzi, w dodatku zahartowanych ostatnimi wydarzeniami poczuli się bezpieczniej i swobodniej. Póki co, na pytania odpowiadali wymijająco, Shando zaś wogóle się nie udzielał, tylko oporządzał odzyskanego konia do dalszej drogi. Wpychając świeży prowiant do końskich sakw, zauważył nad grzbietem wierzchowca, jak Kostrzewa coś mówi do wieśniaków. Nie słyszał co prawda co to było, ale równanie Kostrzewa plus ludzie równa się kłopoty. Oczyma wyobraźni już widział widły, cepy i pochodnie, które pójdą w ruch jak zielonkawa drzewolubka znów spróbuje się mądrzyć. Najwyraźniej kolanowe kopnięcie Krótki Kolczasty Ogon, którym ją poczęstował w podziemiach nie podziałało jak należy.
Zmarszczył brwi i ruszył interweniować...

 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 20-07-2014 o 15:20. Powód: Dużo, dużo poprawiania
TomaszJ jest offline  
Stary 22-07-2014, 11:26   #72
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Mimo słabości i ran Tibor czuł się jakby go na khahańskiego dzianeta wsadzono.

Cadi go chciała na męża i ten fakt wystarczał by ból ustąpił w obliczu radości. Przynajmniej na chwilę, i dopóki kamienny sen go nie zmożył…


Chłopak nie wiedział jak długo spał; jednak fizjologii nie dało się oszukać. Konkretnie fizjologii Ferenga, który wyglądał jakby był gotów złapać w zęby własnego … no, siusiaka. Na skomlenie szczeniaka Tibor obudził się i powlókł do drzwi by go wypuścić z izby. Mabari przypominał brązową błyskawicę. Oestergaard przysiadł na łóżku i rozchylił koszulę. Świeżo zasklepione rany odcinały się na tle jasnej skóry gniewną czerwienią. Chłopak zgrzytnął zębami.
- Znać ile rosomak ma pazurów - rzucił z gorzką ironią. Przez chwilę zastanawiał się czy nie pozostawić tych blizn na przyszłość, ale zaraz puknął się w głowę i to mocno. Chyba zapomniał że w zupełności wystarczy mu “pamiątek” po wypadku. Żeby pozbyć się podobnie głupich pomysłów wyciągnął się na łóżku i pogrążył w marzeniach. Oczywiście, w marzeniach o Cadi i o przyszłym domostwie.

Jeśli zagroda, to mocna i okazała, a nie jakaś tam leśna buda. Domostwo z podmurowanymi paleniskami i z zasuwaną luką na dymnik, na wzór tego, co opowiadała Runa Connere. Położy na nim strzechę z odartych z kory pędów młodego jesionu, pokrytych matą z brzozowej kory, a na wierzchu młodą darnią. Piwowarnia, kurnik i spiżarka, obszerne i porządne. Palisada wokół, jak w Oestergaard. A wtedy przyjdzie czas i na świątynię.

Chłopak jeszcze nie wiedział skąd tyle srebra weźmie żeby na wszystko starczyło, ale też wiedział że musi szybko nabrać sił by to srebro zbierać. Tylko jak tu zasnąć w takiej chwili, kiedy umysł pracuje pełną parą?

Jego myśli zdryfowały ku wyprawie na farmę Vasilescu i zwiadowi w stronę Czarnego Lasu. Dlaczego udało mu się odnaleźć dzieci Deniela i Catul oraz George i Daneoli, te pierwsze dosłownie w ostatniej chwili? Dotknął zasklepionej rany na brzuchu a potem medalionu z którym teraz nie rozstawał się ani przez moment.

Może to nie był przypadek. Może nie było to przeznaczenie. Może po prostu swą łaskę w ten dziwny sposób okazał mu Pan Poranka, błogosławione niech będzie Jego imię. Runa Connere śmiała się, drwiąc z jego prostoty i “mędrkowania”. Chłopak wzruszył ramionami. Może kiedyś przyjdzie czas na ezoteryczne studia i odkrywanie subtelnych zawiłości teologicznych. Na razie w zupełności wystarczała mu rola jaką Lathander mu przypisał.

Właśnie, jaka miała być to rola? Tibor zatrzymał się nad tym na dłużej. Czy jego posługa ma się sprowadzać tylko do Cadeyrn, Ostergaard i okolicy? Nie było w tym nic złego, Pan Poranka mu świadkiem że dla kapłana znalazłoby się aż nadto pracy, nawet mimo tego że Ludmiła i Luigsech w różnych aspektach się uzupełniały, ale świat był duży i zapotrzebowanie na Jego światło również. By daleko nie szukać, przydałoby się potraktować buzdyganem czerep tego kto plagę nieumarłych sprowadził. Wielokrotnie i bardzo, bardzo boleśnie.

Może nie komponowało się to zbytnio z łagodnością Pana Poranka, ale Święte Miejsce miał jakieś dziwne wrażenie że w tym akurat przypadku Lathander nie miałby nic przeciwko temu.

Sięgnął po buzdygan i obejrzał ciężką broń, zauważając świeże szczerby na żelaznych piórach pod zakrzepłą krwią. Kolcza zbroja koniecznie wymagała naprawy, tak samo jak przeszywanica. Ta walka … było blisko, naprawdę blisko. A jednocześnie Tibor nie mógł zaprzeczyć że w walce odnalazł się, że nabrał pewności siebie. Że się zmienił. Raz już zabił człowieka - niedoszłego mordercę Runy, i do tej pory zadana śmierć go prześladowała w sennych koszmarach. Nawet mimo tego że bronił Jego kapłanki, a swojej siostry w wierze. Przez ostatnie dni jednak nie miał żadnych wyrzutów sumienia. Wręcz przeciwnie, coraz bardziej czuł że ta walka, walka w imię Pana Poranka była tym do czego go bóg wybrał. Walka, uzdrawianie rannych, odpędzanie umarłych. Może faktycznie Pan Poranka właśnie w ten sposób okazywał mu swoją przychylność, pozwalając odnaleźć i uratować słabych i bezbronnych?
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 22-07-2014, 15:36   #73
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Soundtrack

[MEDIA]http://fc01.deviantart.net/fs71/f/2010/359/8/1/village_2_by_eronzki999-d35ldm1.jpg[/MEDIA]

Kostrzewa rzygała. Dopóki trzymały ją emocje i strach związany z walką o życie w podziemiach i ucieczka - na własnych nogach - z Czarnego Lasu, efekty solidnego dzwonu, jaki oberwała w głowę nie były tak dojmująco odczuwalne. Gdy jednak wszystko opadło i na domiar złego wsadzono ją na kolebiącego się i niemiłosiernie trzęsącego konia, wstrząs czaszki dał znać o sobie z nową siłą. Skutek był taki, że kilka razy mało nie spadła z siodła, a żołądek skręcił jej się w postronek, usiłując wypluć wczorajszy posiłek razem z płucami, nerkami i wątrobą druidki. Rzecz jasna nie pozwoliła sobie pomóc; do chaty sołtysa doszła zdyszana, powłócząc nogami i opierając się na kosturze, ale bez wsparcia cudzych rąk. Dopiero gdy pod zadkiem poczuła solidną twardość i nieruchomość drewnianej ławy, majaki sprzed jej oczy zniknęły na tyle, że - niezgrabnie co prawda - mogła w końcu zatroszczyć się o siebie. Stękając, sapiąc i klnąc pod nosem obmacała sobie nadepniętą przez drowa dłoń i z dzikim wrzaskiem bólu, od którego zerwały się ptaki na dachach, a co poniektórzy zgromadzeni mieszkańcy zaczęli podejrzewać, że przybysze właśnie kogoś mordują, nastawiła sobie kości i ciasno owinęła w bandaż, usztywniając opatrunek dwiema małymi deseczkami. Ból nadal był nieznośny - podczas naciągania kości aż Kostrzewie przed oczami pociemniało - , ale przynajmniej palce zrosną się prosto.

Z zawrotami głowy było gorzej; druidka czuła się półżywa, a na jedzenie - mimo burczącego w brzuchu głodu - nie mogła patrzeć bez myśli o wymiotach. Siedziała więc smętnie w rogu izby, mrużąc na przemian to jedno, to drugie oko i marszcząc się cierpiętniczo, gdy ktoś podniósł bardziej głos. Powoli sączonym piwem próbowała zmyć kwaśny absmak w ustach; najchętniej położyłaby się gdzieś w chłodnym kącie i solidnie odpoczęła, ale dumna nie pozwalała przyznać się jej do *aż takiej* słabości.

Kiedy więc nieco doszła do siebie, udało jej się trochę nieskładnie - cios w głowę i tu poczynił spustoszenia - lecz wystarczająco głośno wymamrotać:
- Trupojeb przez chwilę nie będzie pr-pro-probmemememe. Znaczy mało nam brakło, a nie byłoby go w ogóle, ale nam kto pezeszkodził… sami musicie do-do-dobić gada - rzuciła ślepym okiem na Marę i nagle zaskakująco trzeźwo powiedziała - Źle, że tu na noc wtedy nie zostaliśmy. Chłopak jakiś jurny by czupiradło wychędożył na sianie, to by wtedy nie miało takiego nadmiaru humorów, co by się do pierwszego spotkanego miglanca kleić...na czar ostrouchych to byle podlotek się nabierze, któremu tylko jedno we łbie i się na domiar jakiś cnych ksiąg o romanzach naczytał...tfu, skaranie bogów z tymi młodymi...
- Ciebie przechędożyć, jak rozumu od tego przybywa - odpalił Shando Wishmaker. - Skórę ci zratowała. Świat nie las, każdy żyje jak chce, a nie wedle tego, jak druidka sobie wymyśli.

Mara, która od progu rzuciła się na jedzenie zamarła teraz z na wpół otwartymi, wypchanymi po brzegi ustami, i zamrugała kilkakrotnie z niedowierzaniem słuchając półorczycy. Najpierw jej blade policzki pokrył rumieniec a zaraz dołączyły się oczy, które zaszkliły się jak świeczki. Wilgoć w nich zaraz jednak zniknęła a one zwęziły się w gniewne szparki.
- Bezduszna nieokrzesana żmija - skomentowała gdy udało jej się przełknąć ostatni kęs. - Najgorszym wrogom bym gwałtu nie życzyła a tobie tak to gładko z ust płynie. I nie kleiłam się do niego. Po prostu nie chciałam żebyś go z dymem puściła przygnieciona własną głupotą. Nic ci nie zrobił. Zaprosił nas, nakarmił i wykazał chęć by pomóc. Ale ty sobie ubzdurałaś drogę na skróty po trupach. Może sumienie ci uschło z wiekiem, może go wcale nie masz ale nie wolno ci decydować za wszystkich, rozumiesz?
- Mała, a niegłupia - zgodził się Shando - Słuchaj Kostrzewo o tym podejmowaniu decyzji. Więcej z ludźmi Ci przebywać, boś dzika.
- Nie pora żałować róż, gdy płoną lasy - stwierdziła druidka filozoficznie, wyszczerzając kły. W jej głosie o dziwo nie było gniewu, raczej złośliwa przekora - Gdy stary dąb runie, giną i myszy w jego korzeniach i ptaki na jego szczycie. Taki to bieg natury; każdego jednego istnienia się nie uratuje podczas wichury, ważniejsze jest, by trwała równowaga, a na wykrocie nowe drzewo porosło - przekręciła szyję i podrapała się po odsłoniętym obojczyku - We łbie mi dzwoni od tego gwaru jak na wiejskim weselu. Idę odpocząć, a wy se po swojemu z tutejszymi poradźcie - ziewnęła i wbiła wzrok w Shanda, oblizując językiem wargi - No, panie magu uczony. Skoro od chędożenia podobnież rozumu przybywa, to może zechcecie mnie trochę po...uczyć, skoro i tak do wyra lezę? - spytała z nagłym zainteresowaniem.

Mara, która już wcześniej spąsowiała teraz zrobiła się całkiem czerwona, niewątpliwie śmiałe wypowiedzi Kostrzewy ją zawstydziły do imentu. Wlepiła oczy w czarodzieja na wpół zszokowana na wpół ciekawa jego odpowiedzi.
- Niewątpliwie rozumu by Ci przybyło, ale zwierzątka toleruję tylko na talerzu lub wybiegu. We włosach i w ubraniu skacząco-pełzająca przyroda mi niesmaczna - odparł Shando z kwaśnym, złośliwym uśmiechem, krzywiąc nos na szaty druidki.
Ta tylko uśmiechnęła się krzywo.
- Sam się jeszcze prosić będziesz jak cię przypili, zobaczysz - wyszczerzyła się i podniosła z ławy. Zdjęła Wredotę z ramienia i puściła na stół, żeby kruczydło mogło sobie pogrzebać w rozstawionym jedzeniu, a sama, trochę powłócząc nogami, udała się do przygotowanej dla gości izby, zostawiając drużynę samą sobie.

Tibor chyba nie był jedynym który ze zdumieniem spojrzał na manewry druidki. Cordelia również zatchnęła się z oburzenia, że wśród jej najlepszych potraw i wyrobów grasuje padlinożerne ptaszysko. I tak ledwie mogła ścierpieć leżącego pod stołem wilka. Chłopak sięgnął ku krukowi, próbując ją złapać albo chociaż przegonić ze stołu. Pochwycił skrzeczące, wijące się ptaszysko, podszedł do drzwi i bezceremonialnie wyciepnął je na zewnątrz. Potem bez słowa wrócił na swoje miejsce pod pełnymi aprobaty spojrzeniami Cadi i pani domu. Jeszcze długo za oknem rozbrzmiewało pełne oburzenia skrzeczenie...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 22-07-2014, 16:23   #74
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Niziołek długo nie mógł się wybudzić, nawet po tym jak już otworzył oczy. Wodził nimi wokół nie mogąc zrozumieć co się stało. Przypominał sobie mgliście Albusa i to jak go gbur piwem napoił. Tak, to pamiętał. Ale tyle spraw mu umknęło. Starał sobie przypomnieć imię tego magusa, o którym on mówił… I nie szło mu za bardzo. Mrugał oczami jakby chciał się pozbyć senności i niesmaku w ustach. Potrząsał głową by wytrząść resztki otępienia.
Przyglądnął się uważniej kompanom. Coś kojarzył, że wyjechali z lasu, że nawet na konia go ktoś władował ale potem podtrzymywać musiał by kucharz nie zleciał z łęku. Tyle dobrego że wszyscy żyją. Nagle poderwał głowę, Albusa nigdzie nie ma! I Nauta!
- Co się właściwie stało, tam w podziemiach? Czemu ten wywar zwalił mnie z nóg, a czarodzieja nie… - zapytał słabym głosem. - Gdzie on w ogóle jest? Mówił coś o… Korferonie. - przypomniał sobie wreszcie. - Że mieszka w Dolinie i że to on roztargał … Zasłonę? Jakoś tak. I że to to spowodowało inwazję trupów. Ale on… pognał żeby pomóc temu Korferonowi, bo jacyś “inni” będą chcieli go powstrzymać, zabić!
Spojrzał już przytomniej.
- Gdzie my do diabła starego jesteśmy? Gdzie jest Albus?
- Jesteście w Cadeyrn, panie lekkostopy - odezwał się uprzejmie Robat Jednooki, który siedział ze swoimi goścmi przy stole, a do tej pory milczał chcąc im dać czas na jadło i odpoczynek. Jego żona, Cordelia, przygotowała jedzenie i teraz siedziała przy piecu, nieco z boku. - Nasi myśliwy zoczyli was na drodze i przywieźli do wsi.
- Osnowa - powiedział Shando,zupełnie ignorując Robata. Na zdziwione spojrzenie Burra, który nie kojarzył o co chodzi ze słowem wyrwanym z kontekstu, powiedział - Osnowa, nie Zasłona. To wyjaśnia wzmocnienie Splotu Cienia. Musimy wracać do Ybn. Szybko.
- Mam jeszcze to. - Kucharz podszedł do swojego plecaka i długo w nim grzebał, przekładając zawiniątka, sakiewki z przyprawami i korzeniami, garnki, sztućce - Aha, tuś mi. Dziennik Albusa Blackwooda.
Zerknął na sołtysa.
- Mieliście rację, panie. I ta kobieta, która wcześniej ostrzegała nas przed nim. To niebezpieczny wariat. Ale wydaje mi się, że jeszcze się spotkamy, bo ciągle gdzieś z tyłu głowy mi huczy, że on ma jeszcze jakąś rolę do odegrania. Że mimo wszystko może uda się go… nakłonić do współpracy. Co do powrotu do Ybn pełna zgoda. Musimy działać szybko. - kucharz przestąpił z nogi na nogę, jego przecież i inne sprawy gnały do miasta. Już tyle czasu miał wyrzuty sumienia że zostawił całą rodzinkę w oblężonym miejscu.
- Myślicie, że powinniśmy od razu opowiadać wszystko o Albusie paladynom? - zastanowił się, pomarkotniał. - Chyba jesteśmy to winni tym z klanu Kamiennych Żmij, których on… Z Jallerem też trzeba porozmawiać. Shando, i co z tą Osnową? - zapytał jeszcze na koniec, smarując kromkę chleba smalcem i sięgając po kiszonego ogórka.
- Osnowa to źródło magii. Cienisty splot to jej odwrotność, źródło czarnoksięstwa... - Wiedza teoretyczna Wishmakera była ograniczona, wiedział tyle, ile było konieczne by posługiwać się magią plus kilka ciekawostek, ale nie praktykował teorii. Ponieważ jednak nikt z obecnych nie znał się lepiej, to przyjęli jego słowa na wiarę. - ...i to tyle co wiem. Powiemy czarodziejom w Ybn i burmistrzowi, oni zdecydują.
Shando przeżuwał jakiś lepiący się, słodki placek i zapijał domowym piwem, nie zauważając nawet dziwacznej mieszanki smaków którą sobie zaserwował. Jego poważny wyraz twarzy (czyli jeszcze bardziej paskudny niż zazwyczaj) mówił, że ma myśli czarne jak bezksiężycowa noc. A taki nastrój lubił się udzielać.
- Może “osnowa” to nie źródło magii, a granica między światem żywych a umarłych? - z namysłem wtrąciła się Ludmiła Nylund, a Tiborowi naraz przypomniały się dziwne słowa pustelnika z Waterfort i Wiedzącej.
- Możecie wszystko opowiedzieć po kolei, jeśli łaska? - Tibor odezwał się z napięciem w głosie i trzymając dłoń Cadi w swojej. Rozmowa, którą przecież obecni Cadeyrnczycy słyszeli, nie napawała go optymizmem, a przecież najbliżej szalonego maga mieszkali. - Co jest w tym dzienniku? - wskazał książkę w rękach niziołka.
- Dowody, że Albus jest szaleńcem, który skóruje ludzi i przerabia na książki - wyjaśniła Mara, która w dalszym ciągu jadła. Pochłonęła już tyle, że rodziły się pytania jak to wszystko zmieściło się w tym chuderlawym ciałku. - Może rzeczywiście lepiej wszystko od początku… Zaczęło się jak Thog rąbnął jak długi do piwnicy, a to przez iluzję, co to ją czarodziej na całą chatkę nałożył… - i dziewczynka pokrótce opowiedziała o ich wizycie w wieży, o spotkaniu mrocznego elfa, i tu jej blade palce nieświadomie powędrowały do czarnego wisiorka, o próbie podania nasennych ziół Albusowi i konsekwencji stanu Burra, wreszcie o bezmyślnym wyczynie Kostrzewy, stłumionym pożarze i jej, Mary, obietnicy, że elfa trzeba ratować bo on tam za niewolnika robi, u tego szaleńca.

Niziołek słuchał i kiwał głową. W ogałacaniu poczęstunku też nie zostawał w tyle, ciężko było dzielić uwagę na słowa Mary i grzebanie po łokcie w słoiku z ogórkami. Och, udały się gospodyni… W spokojniejszych czasach musi wydrzeć jej przepis. Hmm… czosnek, chrzan, gorczyca, koper to na pewno ale w zalewie coś jeszcze było czego nie mógł rozpoznać i doprowadzało go to do szału. Mlaskał zajadle piątego ogórka i nic.
No a potem oczy zaczęły mu się otwierać coraz szerzej. Co on przespał?! Najpierw myślał że Mara sobie szutki stroi.
- Spalić? Tak wszystko na raz? Fruu i z dymem? Taaa, teraz to Albusa nam unikać i chować się przed nim, a nie odczarowywać. - wstał z krzesła i zaczął chodzić nerwowo po izbie, przeczesując czuprynę, jak zawsze wtedy kiedy się denerwował. - I co teraz? Nie mamy żadnego rozwiązania dla Ybn i okolicy. Wiemy tylko tyle co w tym przeklętym dzienniku i to o Korferonie. Masz, sam zobacz. - Podał książkę pytającemu mężczyźnie, choć nie zrobił on poprzednio na nim dobrego wrażenia. Uznał jednak że przecież nie ma z czego robić tajemnicy.
- No i teraz trzeba palladynom powiedzieć. Nie wiem co Nauta trzyma przy Albusie, ani czemu magus go po prostu nie przerabia na książkę. Przecież musi wiedzieć że drow dobrze mu nie życzy. Ale nam mus o tej Osnowie się wywiedzieć! Bo pomaganie Nautowi nic nie daje miastu.




***
(tuż przed wyjazdem)


Burro z dużą ulgą przyjął to że myśliwym udało się ocalić ich konie. Miałby wyrzuty sumienia jakby skończyły w brzuchach łasic, szukających zemsty za swoje dwie koleżanki. A koniki przecież niczemu nie winne. Pogładził więc bok swojego Myszatego, jak już go zdążył ochrzcić i pogrzebał w plecaku.
- No proszę, dobrze pamiętałem... - wyciągnął marchew i pomarszczone zimowe jabłko, po czym odgryzł kawałek i poczęstował zwierzaka.
Popędzał towarzyszy jak mógł, kiedy był jeszcze w izbie. Teraz jednak dopadły go czarne myśli. Co zastanie na miejscu? Czy w ogóle pchanie się do tego Czarnego Lasu było sensowne? Może powinien zostać w Werbenie i pilnować wszystkiego? Ech... a jak Greg się czuje, daje radę bronić gospody i miasta?

Oglądał się coraz niespokojniej w kierunku Ybn i oczy wypatrywał czy czasem tam hen daleko ponad drzewami łuny pożarów nie widać.
Co zyskali w zamian?
Pewność co do Albusa. Imię Korferon i gdzie go szukać. Szamana Kamiennych Żmij i jego pęd ku nieśmiertelności, który fascynował najwyraźniej nie tylko jego. Kucharz starał się usilnie przekonać samego siebie, że to sporo. Że zbliżyli się nieco do rozwiązania zagadki. Niestety, nie szło mu to zbyt dobrze.


 
Harard jest offline  
Stary 22-07-2014, 17:51   #75
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Jakiś czas temu

-To wstrząśnienie mózgu.- półelfka pochylała się nad nieprzytomnym człowiekiem, leżącym na polowym łóżku. Rosły wojownik i zbir był najstarszym pracownikiem Milona.
-He?- Thog uniósł brew nie wiedząc co kobieta ma na myśli.
-Wstrząśnienie mózgu. Dostał w czerep z kufla w karczmie. Będzie go mdliło, kręciło mu się w tej pustej głowie, będzie miał problemy z zachowaniem równowagi i koncentracją kilka dni.- wyjaśniła.
-Koncent... czym?- półork podrapał się po potylicy.
-Z myśleniem...- Aria lubiła półorka, lecz jego głupota czasami nawet i ją irytowała. Półork stał nieruchomo patrząc tępo na kobietę, ta tylko uśmiechnęła się pod nosem i pokręciła głową
-Za kilka dni wydobrzeje, ale teraz powinien leżeć. Zostawmy go niech odpoczywa. wyjaśniła na co Thog tylko przytaknął głową i wyszedł z izby.

~***~

Świat wirował w koło zupełnie tak, jakby półork był nieźle spity. Z trudem robiło mu się kroki w taki sposób aby maszerować prosto. Ból głowy był nieznośny, ale barbarzyńca nie raz doświadczał gorszych ran to też nie marudził. Z resztą nawet mu się gadać zbytnio nie chciało. Cieszył się tylko, że kompani wyszli z tego wszystkiego cało. Ich celem podróży było Ybn. Zielonoskóry wielkolud maszerował chwiejnym krokiem trzymając się za skroń i raz po raz ją pocierając.
Dwa razy zdążył zwymiotować nim opuścili Mroczny Las, będący domem szalonego maga i wyrośnietych nadmiernie zwierząt. Topór trzymał niepewnie, jakby bał się że zaraz będzie musiał go użyć, ale i nie będąc pewnym czy w ogóle trafi przeciwnika. Cała ta sytuacja sprawiała, że był tak bardzo zdezorientowany, że nawet nie zauważył kiedy w końcu opuścili przeklęty las.

Cadeyrn nie przygotowało komitetu powitalnego. Wiocha wypełniona trzęsącymi się ze strachu kmiotami pewnikiem nie mogła się doczekać informacji na temat tego jak potoczyła się ich misja. Srający w spodnie ze strachu ludzie czekali zabarykadowani w domach na zmierzch bądź interwencję takich szaleńców jak Thog i jego kompani. Wielkolud nie miał ochoty nad tym się głowić. Marzył by usiąść na chwilę ułożył głowę na blacie stołu i napić wina, czy czegokolwiek co przyjemnie zwilży mu usta. Kiedy w końcu dane im było odpocząć i usiąść Thog spoczął nieopodal Kostrzewy. Z uwagą słuchał jej słów kierowanych do Calischyty i Mary. Półorczyca mówiła tak mądrze, że w zasadzie aż za bardzo, lecz na każde powiedziane przezeń zdanie barbarzyńca potakiwał głową zgadzając się z nim w pełni. Chyba nie miał nic do dodania. Marzył aby zdać raport Milonowi i odpocząć w swojej kwaterze...
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 22-07-2014, 18:22   #76
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
- A musi coś miastu dawać? - oburzyła się Mara wyrywając ogórka z dłoni niziołka i zagryzając w złości. - On go tam siłą przetrzymuje. Klątwę na niego rzucił żeby był posłuszny, a że go nie zabił to tylko dlatego, że kogoś do służby potrzebuje. Jako godziwi obywatele wyznający bogów i prawo, powinniśmy go oswobodzić bo się nie godzi tak kogokolwiek traktować, ot co!
- Nie zapominaj mi tu po cośmy w ogóle z miasta wyjechali. - Obruszył się kucharz. - Nie po to by drowy z niewoli ratować, ale znaleźć rozwiązanie dla trupiego problemu. Więc i palenie Albusowej sadyby i ratowanie Nauta są nam nie po drodze.
Burro odchrząknął, sięgnął znowu do słoja.
- Nie mówię żeby mu nie pomóc. Naut nie dał nam powodów do tego by go nie lubić. Ba, nawet pomagał. Ale przecież jak powiemy paladynom i pójdą tam wybadać i sprawdzić czy czasem Albus tam nie został, to przecie go nie podpalą od nowa ani nie zaczadzą, tylko uwolnią. Nie sądzę żeby rzucił się na nich, a przeciwnie pomoże im tak jak nam byle się wyrwać spod władzy Maga. Tak przy okazji pieron jeden wie co on zrobi jak już się wyrwie i na ile w tym skórowaniu i torturach brał udział… - podrapał się po głowie. - Jemu to świętoszek z oczu też nie patrzy, nie myśl sobie.
Pacnął po łapach dziewczynkę i podał jej inny ogórek ze słoja, w którym widać było już - prócz kwasu - dno.
- Naut sam sugerował że trzeba paladynów sprowadzić z miasta - domówiła Mara. - Nie dowierzał, że sami sobie z Albusem moglibyśmy poradzić, tak więc nie, nie sądzę żeby im przeszkadzał. A oswobodzić go trzeba, bo to po prostu właściwe. Jakby tam trzymał ludzkie dziecko albo bezbronną kobiecinę to by nikt nie paplał, że to nie po drodze Ybn i że nie trzeba ratować… A że mu z oczu świętoszek nie wychodzi… Bogowie go osądzą, nie my. Dopóki go się nie złapie za rękę na czynieniu potworności to wszystko tylko czcze oskarżenia. Poza tym Thogowi też żle z oczy patrzy. I wszyscy wiedzą, że pracuje dla przestępcy. Może go za to też kolektywnie powiesimy na gałęzi, he?
- A czy ja mówię, nie ratować? To właśnie zrobimy, informując paladynów, tak? Oni już sobie poradzą. - To czy będzie to w najbliższej przyszłości to już Burro wolał przemilczeć. - Przecież niepotrzebna ty tam jesteś ani ktokolwoek z nas. Jak dla mnie Nautowi należy się wolność, bo mam wrażenie, że gdyby on, nie mówiąc o Albusie, chciał nas zabić to przyszło by mu to tak łatwo jak dmuchawiec zdmuchnąć. Nawet by się z przeproszeniem waćpaństwa nie zasapał. Pomimo tego puścił nas nawet jakżeście go tam gdzieli sadzą doczernić do imentu. Ale powtarzam do ciężkiej anielki, nam mus do miasta i rozmówić się z naszą maginią, Jallerem i resztą po kolei a potem radzić kogo za tym… znowu zapomniałem jak mu było… Korferonem - pstryknął palcami. - posłać. Jeśli to prawda że to on tą całą Osnowę rozpruł, to tam trzeba rozwiązania szukać a nie w Czarnym Lesie.

Tibor zaprzestał pospiesznego kartkowania dziennika, nie chcąc uronić żadnego słowa z rozmowy … i coraz bardziej ręce mu się trzęsły, gdy okazywało się co drużyna nawyrabiała w podziemiach.
- Czy … - odchrząknął, by pozbyć się drżenia z głosu - czy ten cały Albus może za wami gonić, żeby zemścić się za podpalenie mu biblioteki czy żeby was uciszyć?
- Nie sądzę - odparła Mara, nadal z pełnymi ustami. Po ogórkach wzięła się za wyjątkowo apetycznie wyglądające ciasto drożdżowe. - Naut mówił, że jemu piątej klepki brak. Ze zapomina co niedawno robił, wszystko mu się miesza i niespecjalnie rozumuje. To znaczy z wyjątkiem pełni. Wtedy tylko mu zdolności umysłowe wracają.
- A ja tam nie wiem czy “nie sądzę”. To że to wariat, to jasne. Ale miewa przebłyski. To że chcieliśmy go… napoić przejrzał. Nie całkiem od razu ale przejrzał. Zresztą tak sobie myślę, że Naut to kombinował na każdym kroku jak go ukatrupić. Jak tyle przeżył to głupi nie jest. I pewnie jak łasica jednego tylko wejścia ze swojej norki nie ma. No ale jak go ostatni raz widziałem to chciał na łeb na szyję gonić do tego Korferona. Pewnie, że potem to mu zmyślne bestie chałupę podpaliły… Tak więc po raz kolejny zgadzam się z Shando. Trzeba nam do Ybn i to trzeba szybko.

Młody kapłan słuchał niziołka ze zgrozą, która z wielkim sukcesem wymiotła uczucie ulgi po słowach dziewczynki. Szaleniec mógł ruszyć rzeczonemu Korferonowi na pomoc… ale równie dobrze mógł zmienić zdanie, albo uznać że najlepiej mu pomoże uciszając świadków. A Cadeyrn i Oestrgaard były po drodze do Ybn…
- Kiedy możecie sprowadzić paladynów? - zapytał wreszcie. - A czy w samym Lesie widzieliście nieumarłych, bodaj wędrujących przez niego?
- Nieumarłych tam nie ma. Naut był zdziwiony w ogóle ich obecnością, Albus zresztą też na swój sposób. Są za to łasice wielkie jak koń, smaczne nawet. - Niziołek mlasnął językiem przypominając sobie smak łasicowizny, a Bosse Volle i Gjord pokiwali głowami radzi, że Burro potwierdza ich wiedzę na temat Lasu oraz zadziwieni, że grupie udało się przeżyć takie spotkanie. - Wilki wielkie jak dom i takie tam. Co do palladynów. - odchrząknął i pokosił oczy na Marę. - Nie wiem jak to z nimi będzie. Jeszcze przed wyruszeniem z miasta, kilku zginęło. Tak jak Grimaldus. Nie wiemy co się działo tam wczoraj i przedwczoraj. No i… - założył ręce na piersi i powiedział dobitnie. - Do obrony miasta potrzebni. Ale… - już po pięciu słowa spuścił z tonu. - no przecież sprawy nie zostawią, jak im opowiemy co Albus wyprawiał.

Tibor potarł czoło, czując jak ogarnia go furia, zwłaszcza że czuł jak przerażona Cadi ściska mu rękę tak mocno, że aż pobielały jej kłykcie. Tak jakby tylko miasto było zagrożone! Zmilczał i przytulił Cadi. W zapadłej ciszy Robat odchrząknął i rzekł:
- Paladynów sprowadzić to mus, a przynajmniej strażników. Nasi też się dołączą. Wiadomo to ile z naszych zaginionych kum czy kumów padło nie od zwierzęcych zębów, a wynaturzonych praktyk tego czaromagusa?
- Jeszcze jedno. - Niziołek odwrócił głowę i w kierunku starszego sioła. - To bardzo ważne. Jakby zawitali do was kiedyś przedstwiciele klanu Kamiennych Żnij, to zawracajcie ich, jakby chcieli do Czarnego LAsu jechać. Albus na nich szczególnie zawzięty i księgi z nich robi…
Niziołek skrzywił się i pokręcił głową. - Ostrzeżcie ich, żeby się do pokrzywnika w ogóle nie zbliżali.

Zebrani w izbie mieszkańcy Cadeyrn pokiwali zgodnie głowami. Owszem, ostrzegą nie tylko barbarzyńców, ale każdego kto byłby na tyle głupi by zbliżać się do Czarnego Lasu. A jak będzie trzeba to i we właściwym kierunku widłami pogonią. Gdy znów zaległa cisza z ławy podniósł się calishyta.
- Marnujemy czas - kwaśno powiedział Wishmaker, przysłuchujący się dywagacjom w milczeniu od jakiegoś czasu. A Mara podchwyciła sugestię. Odłożyła talerz na stół i stanęła obok czarodzieja gotowa do drogi. Burro i Var również nie mieli nic przeciwko; ten ostatni spojrzał tylko na Thoga, który - podobnie jak Kostrzewa - nie doszedł jeszcze do siebie po ciosach Nauta.
- A wasza towarzyszka? - spytała Cordelia; druidka spała w izbie obok dopiero od kwadransa. - No nie ma rady, trzeba ją budzić, prawda? - Powiedział niepewnie niziołek, po czym szybko dodał - To ja pójdę koniki przygotować…
Domownicy spojrzeli po sobie; nikt nie miał ochoty budzić kąśliwej półorkini. Tibor westchnął i podniósł się z ławy, wszedł do sąsiedniej izby i potrząsnął druidką.
- Budź się, śpiąca królewno. Twoi towarzysze zbierają się do Ybn i konie zabierają, więc jeśli nie chcesz drałować pieszo, wstawaj - mruknął gdy wreszcie otworzyła oczy.
Po minie Kostrzewy było widać, że wstawanie jej bardzo nie w smak, ale nic nie powiedziała, niechętnie gramoląc się z posłania. Dopiero w głównej izbie, gdy wypytała się o dalsze plany kompanii i zapoznała się z rewelacjami niziołka, oczy jej się rozszerzyły.
- A po kiego mnie tam chcecie do Ybn ciągnąć? - wymruczała, tłumiąc ziewnięcie - Ozory w gębach macie i sami przeca puszkom umiecie przekazać, co ważne. Mi teraz mus do Kręgu jechać. A jak gospodarze kunia mogą użyczyć, to by pysznie było - zerknęła zezem na Tibora i wyszczerzyła się radośnie - Albo lepiej którego z naszych wezmę. Miasto nie ucieknie… potem tam się zjawię. Zielony ludek też musi się o tym wszystkim dowiedzieć. A przy okazji to może i coś o owym Korofenie się dowiem…

Odczekała chwilę, licząc na jakąś reakcję towarzyszy, ale wobec ich milczenia (i zapewne kilku pełnych ulgi westchnień), tylko wzruszyła ramionami.
- No to na mnie czas - zawyrokowała, chwytając się nagle za skroń, która znów przypomniała o sobie pulsującym bólem - Auu… droga daleka, a mnie łeb dobija, jakby kto w niego młotem walił. Znajdzie się tu kapłan jakiś z uzdrawiającym dotykiem, co ból umie wygnać?
- Kostrzewa z nami pojedzie. Jedyna patrzy zimnym okiem na te sprawe. Pojedzie do Ybn, opowie, odpocznie i ruszy do kręgu… - zaproponował Thog.
 
liliel jest offline  
Stary 24-07-2014, 19:25   #77
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Post Wspólny i Niewspólny zarazem, a właściwie na oba podzielony!

ZARĘCZYNY TIBORA I CADI ORAZ DARY, KTÓRE OTRZYMALI
POST WSPÓLNY

Cadeyrn, dom Robata Jednookiego
Trzy dni po zaćmieniu, południe


Gdy Tibor wrócił do domowników siadł w ponurym milczeniu, spoglądając na północ i zastanawiając się co powinien zrobić. Rozum i serce niestety ciągnęły go w dwie różne strony.
- Może zostanę tu do jutra, zobaczę czy jakaś nowa bieda za nimi się nie przywlecze... - mruknął. Dopiero po chwili uzmysłowił sobie że powiedział to na głos.
- Lepiej z nimi idź, lepiej dopilnujesz, żeby się bieda nie przywlekła w Ybn niż tu - na słowa Robata zdziwiony Tibor odwrócił głowę. - Nie żebym twojego buzdyganu nie doceniał, ale lepiej zapobiegać niż leczyć. Jedną noc damy sobie radę z trupami sami, a jakby Blackwood przyszedł to… - odchrząknął. Nie musiał mówić, że przed potęgą czarnego maga wieśniacy będą bezradni; z Tiborem czy bez. - Mianuję cię oficjalnym przedstawicielem Cadeyrn w mieście - rzekł uroczyście. - W moim imieniu możesz im zaproponować naszą pomoc w walce z Albusem, byleby przybyli najszybciej jak się da. Konie masz, to drogi im nie ustąpisz.


Chłopak popatrzył na sołtysa, spojrzał na zaniepokojoną Cadi, Cordelię, Ludmiłę i myśliwych, którzy patrzyli na niego wyczekująco.
- Dobrze, pojadę - powiedział wreszcie, bo nie było co więcej języka strzępić. - Zrobię co się da.
Cadi wydała z siebie ni to westchnienie, ni to szloch i wybiegła na zewnątrz, a matka poszła za nią, kręcąc głową. Tibor popatrzył w ślad za nimi i westchnął, a potem poszedł po swoje graty, broń i zbroję.
- Chodź, Fereng, pożegnamy się z Cadi i resztą - odezwał się do szczeniaka.

Chwilę później, Sad

Znalazł Cadi siedzącą w sadzie. Cordelia na widok chłopaka oddaliła się cicho, pozwalając młodym załatwić swoje sprawy. Młody Oestergaard skinął jej w podzięce głową, odłożył żelastwo i stanął obok dziewczyny.
- Wrócę tak szybko jak tylko będę mógł - po dłuższej chwili odezwał się cicho. - Nie smuć się, proszę.
- Akurat! - parsknęła Cadi, mimo żalu bojowa jak zawsze. - Starczy, że szeroki świat zobaczysz, a cię w niego poniesie, tak samo jak gdy byłeś z Runą. Dobrze ci tu jak jesteś, ale jeno nos wytchniesz za obejście to czujesz jak ci w nim ciasno! A ze mnie się potem wszystkie śmieją, że czekam jak głupia, choć nawet nie jesteśmy po słowie.
Tibor otworzył usta i zamknął je. Cadi miała sporo racji - ten szeroki świat go nęcił, nawet jeśli było to pobliskie Ybn, nie wspominając o wspaniałościach Ziem Centralnych czy Południa, o których Runa Connere opowiadała. Ale na drugiej szali była Cadi i chłopak musiał wybrać na czym mu bardziej zależy.


- Jak zaćmienie miało nadejść to nie świata ruszałem bronić, tylko jechałem was ostrzec, bo mi zależało. Na tobie również, Cadi. Nawet w gródku nie zostałem tylko tutaj stałem, z twoim ojcem i innymi - powiedział wreszcie. - Zależy mi na tobie.
- No i?
Nie, nie wyglądało na to żeby Cadi chciała słuchać o tym że szalony mag pomieszkuje o parę godzin marszu, nieumarli co noc nawiedzają wioskę, Tibor nie ma majątku, a perspektywy na niego ma mgliste. I że zanim się zadeklaruje chciałby zapewnić im obojgu bezpieczeństwo i dostatek.

To nie była ta chwila. Oestergaard porządnie nabrał powietrza w płuca.
- Catrin Cadeyrn, wyjdziesz za mnie? - zapytał solennie. Cadi wstała i otrzepała spódnicę.
- Tak, Ormie z Oestergaard, wyjdę za ciebie - odparła pewnie, choć broda lekko jej drżała.
Tibor objął ją, zżymając się w duchu na krew i uszkodzenia których nie zdążył wyczyścić i naprawić. Trudno, skoro to był taki czas - czas krwi i walki - to niech tak będzie. Pocałował Cadi nie myśląc już o Albusie, nieumarłych czy potrzebnym srebrze. Przez te kilka chwil po prostu cieszył się pocałunkiem i bliskością dziewczyny i był… szczęśliwy.
- Chodźmy do twoich rodziców - powiedział z uśmiechem gdy w końcu oderwali się od siebie. - Chyba się zdziwią - zaśmiał się i złapał ją za rękę. O męska naiwności! Obie wsie wiedziały, że Tibor zaleca się do Cadi, a ona poza nim świata nie widzi; rzecz jasna, ich rodzice byli tego najbardziej świadomi. Dziewczyna tylko uśmiechnęła się w duchu na słowa narzeczonego - wreszcie narzeczonego. Z lubością obracała w głowie to słowo. Lepszego momentu na zrękowiny nie mogliby chyba wybrać; po wyczynach Tibora przed kaplicą Robat poza nim świata nie widział i wychwalał męstwo młodego kapłana na prawo i lewo - oczywiście gdy Orm go nie słyszał.
- Fereng, zostań tu i nie rozrabiaj! - przykazał szczeniakowi, którego nic a nic nie obchodziły sercowe perypetie dwunogów, za to zawsze był skory by plątać się pod nogami. A Tibor nie chciał w decydującym momencie potknąć się o psa.

Z powrotem w domu Robata

Młodzi podeszli do rodziców Cadi, którzy stali nieopodal pakujących się ybnijczyków. Tibor odkrył że nie tylko w walce czy w jakiej nieprzyjemnej sytuacji można poczuć mrowienie dłoni czy zimną kulę w żołądku. Ale skoro zdecydował, nie zamierzał pozwolić by zdenerwowanie popsuło mu to co zamierzał zrobić. Razem z Cadi śmiało stanął przed jej rodzicielami.
- Panie Robacie, pani Cordelio … - wziął głębszy wdech - chcę prosić was o rękę Catrin - powiedział spokojnie, starając się trzymać nerwy na wodzy. Nie było to łatwe.
Robat milczał przez chwilę, a Tibor poczuł, że zimny pot spływa mu po plecach; wcale nie mniej niż jak wtedy gdy pierwszy raz zoczył nieumarłego. Nagle przyszły teść uśmiechnął się szeroko i jowialnie rąbnął chłopaka w plecy tak, że poczuł wszystkie obecne i dawne rany.
- No! Zuch chłop! Jużem myślał, że jak się twojemu bratu zmarło to moją dziołchę zostawisz, a bratową za żonę weźmiesz i jej dzieciaki przysposobisz. - Taki sposób postępowania nie był niczym niezwykłym i Tibor sam się zdziwił, że jemu to przez myśl nie przeszło. “Cadi pewnie przeszło”, pomyślał patrząc na zarumienioną z emocji dziewczynę.
- Zarękowiny wyprawimy jak się problemy ze zmartwychwstańcami skończą, huczne że hej! - ryknął Robat tak, że cała wieś słyszała. No, teraz to Tibor nie mógł się wycofać nawet jakby chciał. A nie chciał. - A wiana, co z Cadi weźmiesz nie powstydzisz się nawet przed ojcem - mruknął już ciszej przyszły teść.
- Będziecie mieszkać w Oestergaard? - spytała Cordelia.
- Cichaj babo i nie gadaj głupot. Chłop na schwał, na pewno nie da się żonie gnieść w jednym domu z matką i bratowymi, prawda? - Robat spojrzał surowo na Tibora; po synu najmożniejszego chłopa w dolinie spodziewał się na prawdę wiele. Cordelia miała na ten temat nieco odmienne zdanie; jak większość kobiet to ona zajmowała się domowymi finansami i miała większe niż mąż pojęcie jak wiele dóbr trzeba by uwić własne gniazdo od postaw. Ale zmilczała; na takie rozmowy przyjdzie jeszcze czas.
- Pewnie nie od razu, ale zamieszkamy tak żeby Cadi była panią na swoim - Tiborowi ulżyło potężnie, ale pozwolił sobie jedynie na uśmiech, a nie jakieś łzy szczęścia czy rzucanie się przyszłemu teściowi w ramiona. A to ostatnie mogłoby być niebezpieczne, bowiem “Jednooki” wzięło się po tym jak Robat mocował się z niedźwiedziem i miś wtedy dużo bardziej ucierpiał. Przytulił Cadi.
- Muszę jechać - powiedział z prawdziwym żalem i niechęcią.

Druidka, która dotychczas stała przy koniach, gotując się do drogi (dzięki życzliwej pomocy miejscowej kapłanki już ciesząc się pełnią zdrowia i sił), zaprzestała pakowania się, gdy usłyszała wyznanie dwojga młodych. Całej potem następujacej scenie przypatrywała się uważnie, z trudnym do odczytania wyrazem twarzy.


W końcu podeszła do rodziny i szczęśliwych narzeczonych, odkaszlnęła (o dziwo nie spluwając przy tym na ziemię) i odezwała się nadzwyczaj poważnie:
- Czasy ciężkie, to i dobrze że się ludź do ludzia garnie. We dwoje zawieruchę łatwiej przetrwać… - spojrzała na Tibora i Cadi, a potem uniosła lekko dłoń - Niewiele mogę wam dać na nową drogę, dzieci. Niech Wielki Ojciec Dąb wam pobłogosławi i obdarzy jego siłą, ją mądrością, a obydwoje licznym przychówkiem, coby na starość dzieci pociechą i podporą były dla rodziców - kiwnęła głową obojgu młodym i sięgnęła pod szatę, wydobywając stamtąd mały wisiorek w kształcie czarnej gwiazdy, wyglądający jakby był zrobiony z twardego korzenia - Kiedyś sama na nowy szlak go dostałam. Kto wie, czy weselicha doczekam; niech więc to będzie prezentem dla was i podzięką za wasze dobre serce i gościnę; rzecz to nie tak powszechna teraz wśród ludzi - wyciągnęła dłoń w kierunku Cadi - Noś to, jasna dziewczyno, w ten czas niepokoju. Łatwiej ci będzie widzieć, co wokół się dzieje i jakiegoś nieszczęścia, tfu, na psa urok, uniknąć, na swojego oblubieńca czekając. - wyjaśniła z lekkim uśmiechem.
- A wy czemu jak te nieme kołki stoicie?! - ofuknęła zaraz resztę kompanów - Życzenia choć złóżcie młodym, kto wie, czy my lub oni jutra doczekają! Trza się nam radować, póki czas…
Zaskoczony bardziej niż Cadi Tibor spojrzał na wisiorek. Coś mu się zdawało, że jest to coś więcej niż prymitywny koralik leśnej wiedźmy; był na to zbyt starannie wykonany.

Marę całe te zrękowiny wyraźnie speszyły. Łypała na młodych wzrokiem będącym mieszaniną zakłopotania i zazdrości. Teraz jednak, wywołana niejako przez Kostrzewę, wystąpiła na przód.
- Dużo… dzieci i pieniędzy - wycedziła czując jak się jeszcze bardziej czerwienieje z powodu skupionej na sobie uwagi. Nie bardzo wiedząc co dalej należy zrobić, czy uściskać nieznajomych, czy dłoń im podać, po prostu dygnęła nieporadnie i wycofała się zaraz na tyły ich zgrai.

Milczący do tej pory Var, sięgnął do swoich pakunków i wyciągnął jedną ze skór złowieszczych łasic, które niósł ze sobą z Czarnego Lasu.


- Spokoju i spełnienia, przyda się wam na nową sadybę i gromadkę dzieci na mroźne wieczory. - Goliat rozłożył przed obojgiem śliczną skórę, pokrytą grubym białym futrem. Najwyraźniej zwierzaki nie zaczęły jeszcze zrzucać zimowej szaty na letnią, więc nadawała się do tych celów w sam raz. Zadowolony z siebie, podopinał dokładnie plecaki i worki, zarzucił je na plecy i gotował się do drogi.

Shando Wishmaker był już niemal gotów chrząknąć na towarzystwo i pogonić ich do podróży, jednak zaręczyny to poważna sprawa, dlatego - nie mając odpowiedniego prezentu - usiadł z boku, wyciągnął niedawno uzyskany sprzęt skryptorski i zaczął pisać - nie zwyczajnym szybkim pismem, ale też nie skomplikowanym smoczym alfabetem. Użył liter kaligraficznych, stosowanych w korespondencji, jak i do ważnych zapisków. Calishańskie zawijasy nie były dla niego problemem, smocze runy były wiele, wiele trudniejsze. W końcu skończył, zwinął rulon i zaczekał na swoją kolej.


- W tym najszczęśliwszym dniu, dla Ciebie Tiborze, oby siły zawsze Ci dopisywały, owce i wielbłądy obrodziły, zaś synowie wyrośli na dzielnych i roztropnych, oraz dla Ciebie Cathrin, córko Robarta, oby twe piękno trwało wiecznie, a domostwo kwitło bogactwem i szczęściem, daruję ten oto zwój, kopię wierszy, które wysłał mój brat swojej narzeczonej, a także opis ich wesela, tak odmiennego od tutejszych zwyczajów, by rozbudzić Waszą ciekawość i zachęcić do odwiedzenia mojej ojczyzny, Krainy Piasku i Cudów.
Deklamacja była niezwykle uroczysta i formalna, zapewne tradycyjna przy wręczaniu darów w Calimshanie. Niemniej ochrypły głos i grubo ciosana gęba czarodzieja mocno popsuła efekt.
Ukłonił się i zrobił miejsce, stając blisko Mary.
- Musimy porozmawiać - szepnął do niej.

Burro zdziwił się trochę wylewnością kompanów. No ale skoro wszyscy to i on postanowił się dołączyć. Podumał chwilę, pomrużył oczy, poczorchał czuprynę i wreszcie twarz mu się rozjaśniła. Nie za bardzo wiedział jak ucieszyć narzeczeństwo, bo przecież nie znał ich wcale, ale co sobie uknuł, to jego.
Długo grzebał w plecaku, grzechotał garnkami, słoiczkami, puzderkami i sakiewkami.


Przesypywał coś ostrożnie jak alchemik, wystawiając przy tym koniuszek języka dla większej precyzji. W końcu wziął naręcz różnych szpargałów i podszedł do Tibora i Cadi.
- Najważniejsze w życiu jest to by miało smak. A skoro wy będzie swoje nowe zaczynać, to pozwólcie że mój podarek trochę tego smaku wam doda. Proszę. - słoiczki i sakiewki włożył w ręce kobiety od razu objaśniając wszystko. - Pieprz, kumin, tłuczony cząber, kurkuma, goździki. I trochę soli. No i jeszcze kawałek kory cynamonowca. Jeszcze mój dziadek sprowadził ją z zza mórz. Ale sekret jak sprawić by nie zwietrzała tak pilnuje, że nawet jak go spiłem pod stół, nic nie powiedział. Ja tam jakąś sztuczkę czuję i w końcu ją od niego wydobędę… Ale odchodzę od tematu. Życzę wam wszystkiego dobrego, a jakbyście weselicho chcieli w mieście urządzać to do Werbeny wpadnijcie.
Mrugnął do kobiety, uścisnął prawicę Tibora.

Trudno opisać jak bardzo życzenia i prezenty zaskoczyły i Cadi, i Tibora. Chłopakowi nawet przez myśl nie przeszło szacować wartości przedmiotów; sama życzliwość obcych przecież osób wzruszyła go i zdumiała…
- Dziękujemy z całego serca - wykrztusił. - Jeśli Pan Poranka okaże swą przychylność, z lubością będziemy was gościć na weselu - skłonił głowę przed każdym z osobna, Kostrzewy nie wyłączając. - Na razie choć wierzchowca mogę użyczyć gdy luzaka zabiorę z Oestergaard bowiem jedna nam droga wypada do Ybn, a i w przyszłości jeśli będę mógł pomóc - pomogę z radością.
Cadi dygnęła nisko i promiennie uśmiechnęła do darczyńców.
- Niech wam Chauntea błogosławi i uchroni od złego - rzekła. - Gdy przyjdą spokojniejsze czasy nie omieszkamy sprosić was na wesele.

Tibor odwrócił się do narzeczonej by ta przejęła podarunki, a ciężką skórę podał jej bratu. Nie chciał jej opuszczać w takiej chwili, ale Robat miał rację - o czymkolwiek chcieliby myśleć, najpierw bezpieczeństwo było potrzebne.
- Do zobaczenia rychło - powiedział i przytulił dziewczynę - Kocham cię, lisico - szepnął, pocałunkiem i czułością maskując niepokój na myśl że musi pozostawić Cadi. Ta oddała pocaunek i tylko wilgoć drżąca na jej rzęsach mówiła mu ile dziewczynę kosztuje odesłanie go z uśmiechem.


DO YBN CORBETH!



Gdzieś między Czarnym Lasem a Ybn Corbeth
Trzy dni po zaćmieniu, popołudnie


Wkrótce potem wyruszyli.
Wieczór zbliżał się nieubłaganie, a mijane po drodze drzewa, kamienie i opustoszałe samotne domy i zagrody przypominały, że tę drogę już raz pokonali - tyle że w drugą stronę. Kostrzewa nadal prowadziła, jednak teraz każdy by trafił. Nie jechali tak szybko, jakby chcieli, gdyż pola, trakty i ogory były poorane bruzdami po powstających kościach.


Niegościnne Oestegaard, dymiące od palonych stosów z trupami odwiedzili tylko na chwilę. Ale mimo że nie mieli z tamtąd dobrych wspomnień każdy odetchnął z ulgą, gdyż od tej pory odległość od Ybn będzie wyraźnie maleć z każdą mijaną osadą.

Gdy minęli Waterford, ludzie zobaczywszy Tibora, pozdrowili go serdecznie i błogosławili na drogę... ale było ich mniej niż ostatnio. Im bliżej miasta, tym było gorzej - nieliczne ocalałe samotne gospodarstwa były zniszczone, zaś trupów ludzi i zwierząt - brak. Oczyma wyobraźni Shando zobaczył nieumarłą ważącą dwanaście centarów mućkę, walącą rogami o zaryglowane drzwi i zrobiło mu się chłodno. Oby miasto jeszcze się trzymało.




DZIEWCZYNKA, KTÓRA WIDZI UMARŁYCH
POST WSPÓLNY: SHANDO, MARA

Nim dojechali do miasta, Shando zebrał się w końcu i zagaił do Mary, która dzieliła z nim wierzchowca.
- Prosiłem o rozmowę, młoda damo, pamiętasz?
- Eeee, tak? - dziewczynka zadarła głowę aby spojrzeć na czarodzieja - To… o czym chcesz mówić?
- Mówią, że umiesz rozmawiać z umarłymi. I wiesz o nich więcej niż się wydaje. Jeżeli jest tak w istocie... - Shando pomyślał jak komicznie musi wyglądać ta scena: poważny i dorosły czarodziej prosi o pomoc małorośl - ...to jest pewien duch, z którym chciałbym, abyś porozmawiała. Jeszcze dziś w nocy.
Dziewczynka ściągnęła usta bacznie przyglądając się Shandowi.
- Aaaa… co to za duch?
- Podczas nocy zaćmienia chciałem ochronić walczących przed duchem małej dziewczynki, jak się okazało, wcześniej zamordowanej przez mojego krajana. - Shando mówił teraz do dziewczynki jak do dorosłej osoby - Od tamtej pory nawiedza mnie co noc. To Uma, córka kołodzieja. Chciałbym abyśmy ukoili jej ducha, gdyż nieprzerwany sen jest konieczny do regenerowania sił do zaklęciowej roboty.

Mara słuchała w skupieniu z powagą w wielkich zielonyh oczach. Kiedy Shando wyłożył całą sprawę dziewczynka rozejrzała się dyskretnie na prawo i lewo upewniwszy się, że nikt nie słucha i odpowiedziała pełnym patosu szeptem.
- Widzę martwych ludzi… - zrobiła dramatyczną pauzę przygryzając wargę. - Ale oni nie mówią… Przynajmniej żaden nigdy do mnie nie przemówił. Snują się tylko, zapomniane cienie ludzi, którymi kiedyś byli… Grimaldus twierdził, że to dlatego, że dużo obcuję ze zmarłymi. To mnie uwrażliwiło na ich obecność, nic więcej. Nie pomogę ci z twoją dziewczynką. Przykro mi. Ale jeśli chcesz będę czuwać dziś przy twym śnie… Ona nie odpowie, ale może... mnie usłyszy? Spróbuję ją przekonać.
- Może Ciebie posłucha... zwłaszcza jeżeli znałaś ją za życia. I ona mówi. Może to przez to zaćmienie wróciła... bardziej? - Shando pomyślał chwilę, jakby nagle znów zdał sobie sprawę że rozmawia z dziewczynką, kimś, kogo trzeba chronić a nie pakować w kłopoty - Moje zaklęcia mogą ją ranić, ale obawiam się że ból, który towarzyszył jej śmierci uczynił jej ducha bardzo silnym. Jeżeli coś będzie nie tak, uciekaj, a ja spróbuję ją zatrzymać. I... dziękuję za pomoc. Myślę, że zanocuję w Werbenie. Miękkie łóżka dobrze zrobią nam obojgu po tej podróży.
- Ja… no do domu też nie wrócę. Cmentarz nie jest zbyt bezpiecznym natenczas miejscem - Mara podrapała się po włosach, trzeba przyznać mocno skołtunionych i wysuszonych. Kąpiel wydawała się koniecznością. - Ojciec mój pewnie pomieszkuje teraz u Livii albo… no ktoś go pewnie przygarnął skoro mnie nie ma. Zajrzę do niego i też dołączę do was w Werbenie. Weź nam pokój z dwoma łóżkami, zobaczymy co się da w nocy z tym duchem wydumać.
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 27-07-2014 o 12:07. Powód: Dodanie rozdziału rozmowy
TomaszJ jest offline  
Stary 24-07-2014, 20:34   #78
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Ybn Corbeth
Dzień trzeci, godzina do zmierzchu


Mara, Burro, Thog, Shando, Var i Tibor dojechali do miasta w iście ekspresowym tempie. Po prawdzie to Tibor popędzał konie chcąc jeszcze zawinąć po drodze do Oestergaard po luzaka i nie tylko. Ponieważ - ku ogromnemu rozczarowaniu Thoga - Kostrzewy z nimi nie było, więc nie miał kto narzekać, toteż przejechali przez bramę Ybn sporo przed zmrokiem i tylko kwaśne miny jeźdźców wskazywały na ich boleśnie obite siedzenia.
Brama nie była jeszcze całkowicie naprawiona, lecz wystarczająco by powstrzymać kościanych napastników. Tibor rozglądał się uważnie, bez trudu zauważając znaczące mur ślady zniszczeń i liczne - zbyt liczne - plamy krwi na ziemi i bruku. Jego gniew na mieszczan topniał; widać było, że mieli z nieumarłymi przeprawę niewyobrażalnie cięższą niż okoliczni rolnicy. A gdy Burro zaczął mu przyciszonym głosem wykładać jak wyglądały walki w dniu zaćmienia, złość przygasła zupełnie, a jej miejsce zastąpił smutek. Nie znał Grimaldusa dobrze; spotkał się z nim raz czy dwa - a raczej Runa się spotkała; on jej tylko towarzyszył - lecz rozpoznał potężnego kapłana i ulubieńca bogów. Nie wyobrażał sobie jaka siła mogła pozbawić go życia.

Dym z żarzących się jeszcze stosów pogrzebowych drażnił nozdrza, ale Var i Thog wyczuli coś jeszcze. Gdy drużyna wjechała na główny plac wiedzieli już co - smród strachu, przerażenia i haniebnej śmierci. Na szubienicach ustawionych na rynku dyndały sine, nabrzmiałe ciała - kilka, może kilkanaście; część wisielców już zdjęto i ładowano na wóz by spalić przed zmrokiem.

- …chcieli zyskać wykorzystując nieszczęście, jakie spadło na Ybn Corbeth… imion… skazuje się na obcięcie rąk i karę śmierci przez powieszenie. Podpisano: burmistrz Ybn Corbeth Mitchell Tyres; kapitan straży…

Burro jak przez mgłę słyszał głos Shando czytającego obwieszczenie wiszące na słupie przy miejscu kaźni. Jak zaczarowany wpatrywał się w wytrzeszczone oczy i wywalony język bujającego się w rytm wiatru ciała Siemiona, czując jak kiszone ogórki Cordelii z Cadeyrn podchodzą mu do gardła.



Burro popędził konia do domu, jakby na widok Siemiona przybyło mu jeździeckich umiejętności. Thog zostawił wierzchowca - pożyczonego bądź co bądź - reszcie i udał się do domu Graya marząc by zdać mu szybko raport, walnąć się na swoje wyro i pozwolić półelfce opatrzyć rany. Shando oddalił się, wypytawszy wcześniej o dom burmistrza. Jadąca teraz razem z Varem Mara i Tibor pojechali zaś krętymi ulicami w stronę świątyni Helma. Na dziedzińcu zgromadzili się już paladyni; Var szybko przeliczył, że ich liczba ponownie się zmniejszyła. W świątyni ludzi było znacznie mniej niż pierwszego dnia i nocy; przewagę stanowili mieszkańcy okolicznych domostw, którzy porzucili je by schronić się za miejskimi murami. Jeden ze strażników świątynnych rozpoznał Marę i bez przeszkód zaprowadził towarzystwo na tyły, po czym zawołał Arlę. Hornulf, podobnie jak stary kapłan i paladynka, zjawili się wkrótce, żądni wieści z Czarnego Lasu.

Grzmot zastanawiał się jak to wszystko ująć na tyle prosto i w jednej całości, żeby nie wyjść na skończonych idiotów przed paladynami. Kiedy tylko zjawili się ci, którym na wieściach najbardziej zależało, zaczął. - Znaleźliśmy wieżę, czy też dom Albusa, jest w środku lasu, schowany pod iluzją starej, walącej się wieży, wejście przez klapę w podłodze. Można się poobijać, ale są schody. Wejścia strzeże nieprzychylny magowi drow, Naut, ale jest pod wpływem jego zaklęcia podobno. Magowi brak piątej klepki na co dzień, poza pełnią księżyca, tylko wtedy myśli jasno kiedy księżyc ma być jak nienadgryzione jabłko. Burro znalazł jego dziennik i zresztą go chyba przywiózł, faktycznie zajmuje się obieraniem ludzi ze skóry i książki ma właśnie tak obite. Mag i drow byli zdziwieni plagą nieumarłych i nic o niej nie wiedzą, ale ponoć coś wspominał o Korferonie, jakimś magu, który oszukał śmierć a teraz przerwał osnowę, no i Albus pobiegł mu pomóc. To tak w skrócie. - Podsumował swój słowotok Grzmot, całkiem zaschło mu w gardle.

Oszołomieni chaotycznymi rewelacjami zawartymi w wypowiedzi Grzmota helmici spojrzeli po sobie i zaczeli dopytywać o szczegóły.
- Chciałabym zobaczyć ten dziennik - rzekła Arla, a na wieść, że jest on w posiadaniu Butterbura natychmiast posłała do Werbeny gońca by go przyniósł. - Mam nadzieję, że do poranka uda mi się przeczytać najważniejsze części, jeśli noc nie będzie zbyt… zajęta - dodała spoglądając na Maleka. Nie ulegało wątpliwosci, ze to jemu będzie czytać zapiski szaleńca.
- Jeśli wasze słowa znajdą potwierdzenie to jutro wyślemy ekspedycję w celu sprowadzenia i ukarania Albusa, oraz uwolnienia drowa, jeśli nie stanie przeciwko nam, a jego czyny spowodował zły czar - powiedział Hornulf na gwałtowne nagabywania Mary by ratować Nauta.
- Mieszkańcy Cadeyrn chętnie przyłączą się do paladynów; niejeden z naszych zaginął bez wieści w tym przeklętym lesie - do rozmowy włączył się Tibor, dając wyraz decyzji sołtysa wsi. Hornulf milczał chwilę, po czym rzekł.
- Proszę przekazać swoim sąsiadom wyrazy podziękowań i szacunku za tę propozycję. Jednak ukaranie Albusa to zadanie rycerzy Helma; waszym zaś jest obrona waszych rodzin i zagród. Nie pogardzimy jednak tropicielem, który zaprowadzi nas na miejsce.

Zdumiona Mara spojrzała na Hightowera. Kilka dni wcześniej odburknął by tylko, żeby kmiecie siedzieli przy krowach i zostawili sprawę lepszym od siebie. Jednak przyjrzawszy się twarzy młodego paladyna zauważyła na niej zmarszczki, których wcześniej nie było, a w oczach ten sam wyraz jaki - była pewna - miała w swoich: rozpacz za utraconymi towarzyszami, żal i poczucie winy. Widać trzy dni spędzone na obronie miasta nauczyły młodego dowodcę więcej niż trzy lata spędzone na tępieniu orków i innych potworów.
- Musimy iść, słońce już zaszło. Udajcie się na spoczynek; zasługujecie na to. Jeśli chcecie wiedzieć co uradziliśmy to przyjdźcie jutro. Może mądrość ojca Maleka i pani Springflower pomogą nam w tym chaosie znaleźć rozwiązanie.

Grupka podróżnych opuściła przybytek Helma. Var ruszył w stronę murów, zaś Shando i Mara do "Werbeny". Od słowa do słowa Tibor również zdecydował się przenocować w gospodzie nerwowego niziołka; był pewien, że wyjdzie mu taniej niż w Jeleniu. Zwróciwszy pożyczone wierzchowce popędził za nowymi towarzyszami i cała trójka przekroczyła próg hałaśliwej gospody Butterburów w chwili, gdy pod miejskimi murami zaczęli pojawiać się pierwsi nieumarli.



Resztę trzeciego dnia od zaćmienia Jehan spędził włócząc się po mieście, ku wyraźnemu niezadowoleniu Debry. Milona Gray’a znalazł bardzo szybko - nie było to zresztą trudne, gdyż wskazany przez Colberta mężczyzna był właścicielem okazałego kantoru sprzedającego gnomie precjoza. Z tego co Lahance dowiedział się od Jona, Gray dorobił się właśnie na współpracy z gnomami, a odkąd kaledońskiej Gildii Kamieniarzy i Metalurgów został młody Roswault Biberstich Gray stał się praktycznie monopolistą. Zresztą nie krył się z bogactwem - szaty, jakich nie powstydziłby się nawet w Waterdeep, okazały sklep, murowany dom, wielu pracowników i osobisty ochroniarz Mortis Morgh, który chodził za nim jak cień.



Wydawało się, że jest uczciwym i szanowanym handlarzem, ale Jehan wiedział lepiej; rzadko dochodziło się do takiego bogactwa prostymi ścieżkami, a Colbert był tego najlepszym przykładem. Niemniej jednak przez kilka godzin, które pozostały do zmierzchu Wróblowi nie udało się wywiedzieć niczego konkretnego o ciemnych sprawkach Gray’a; nie był stąd i wszyscy pytani przez niego żebracy sznurowali usta. Stracił całe trzy sztuki złota i nie uzyskał nic prócz rady, żeby trzymał się od handlarza z dala, jeśli mu życie miłe, bo jak Gray się dowie, to naśle na pytającego swojego półorka i zostanie z niego mokra plama.

Zniechęcony Jehan miał już wracać do domu Colbertów gdy ujrzał przejeżdżających przez plac podróżnych. Rosłego goliata trudno było pomylić z kimś innym i Lahance przypomniał sobie, że to właśnie ta grupa miała udać się na poszukiwanie informacji do Czarnego Lasu - z czego Wróbel z ulgą zrezygnował. Niewiele myśląc pobiegł za nimi; potem, w zamieszaniu spowodowanym przygotowaniami do nocnych walk nietrudno było mu się wślizgnąć w boczne wejście i podsłuchać o czym mowa. Słuchając krótkiej rozmowy nie dowiedział się wiele, ale “północ” i “dolina” brzmiały obiecująco. Pozostawało tylko zjawić się rano w świątyni i zobaczyć co helmici przez noc uradzą. A jeśli nie uradzą nic interesującego to udać się bezpośrednio do Milona Graya i niech demony porwą ostrzeżenia Colberta!
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 28-07-2014 o 10:48.
Sayane jest offline  
Stary 25-07-2014, 03:01   #79
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Thog przywitał domostwo Milona z wielką ulgą. Dawno nie czuł się tak zmęczony i sfatygowany podróżą, a przecież był barbarzyńcą, mężem z Pónocy, który większość życia podróżował i stawiał a wysiłek fizyczny. Zmęczonym krokiem wszedł przed frontowe drzwi, sunąc nogami jak umrzyki, z którymi przyszło im walczyć tuż po zaćmieniu. Zielonoskór od razu udał się do kwatery thayskiego handlarza, by zdać m raport z wyprawy. Bezsilnie zapukał w dębowe, drzwi.
- Wejść - Gray niecierpliwie wyglądał powrotu półorka i, szczerze powiedziawszy, spisał go już na straty. - No proszę, a myślałem już, że Blackwood przerobił cię na karmę dla swojego chowańca. I co, masz dla mnie dobre wieści? - nieumarli na prawdę źle wpływali na interesy; i te bardziej, i te mniej legalne.
- To nie mag. On nie wzywał umrzyków. Szalony… - Thog mówił zmęczonym i anemicznym tonem pocierając się po głowie -Drow mu służył. Nic nie pomogli. Podpalili my mu wieżę. Ale tamci nic się nie dowiedzieli. Thog obty… Głowa boli. Thog… Musi odpocząć…[/i] - wydukał.

- A to idź - machnął ręką zniechęcony Gray. Szczegółów dowie się potem. - Wyglądasz jak gówno, co ork przeżuł i wypluł. Tylko żebyś mi na jutro wydobrzał, nie płacę ci za wylegiwanie się w tym twoi barłogu, a będzie co robić!
- He? - burknął zdezorientowany półork - Co robić? - spytał.
- Zobaczysz. Na razie idź; Aria da ci jeść. I umyj się; cuchniesz padliną.- Zielonoskóry skinął głową i wykonał polecenie Milona. W pierwszej kolejności udał się do Arii. Półelfka ujrzawszy Thoga złapała się za głowę.
-Jak ty wyglądasz...- syknęła zdziwiona. Półork wzruszył ramionami i wszedł chwiejnym krokiem do salonu, gdzie Aria spędzała czas czytając książkę.
-Dostał w łeb od mroczny elf...-
-Co? Spotkaliście drowa na swej drodze?- spytała zdziwiona.

-Sługa Albusa. Dużo gadki.- pokręcił głową z zrezygnowaniem. Kobieta zbliżyła się do barbarzyńcy doglądając go szybko -[i]Nie masz nic złamanego na szczęście. Ale masz przekrwione oczy i jesteś cały podrapany.
-Szarpał się z jednym Thog.- wyjaśnił -Głowa boli. Rzygać siem chce...- burknął po chwili.
-Obmyj się i idź na spoczynek. Ale obmyj się najpierw. Podczas twojej nieobecności wietrzyłam twoją izbę. Śmierdziało tam jak z pieczary trolla.- zażartowała kobieta. Thog uśmiechnął się krzywo, po czym zgodnie z jej poleceniem udał się do piwnicy, gdzie stała drewniana balia. Nie chciało mu się czekać aż woda się nagrzeje, to też bez większego wysiłku nalał kilka wiader ze studni zimnej wody i wszedł do niej od razu. Powoli, mozolnie i z niechęcią umył się cały, łącznie z włosami i stopami, po czym obtarł się w ręcznik i udał do swej kwatery. Nawet nie poczuł jak zmęczenie go dobija, po prostu położył się i usnął jak małe dziecko.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 25-07-2014, 14:54   #80
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Fiannanleaf
Dzień trzeci, późne popołudnie



[media]http://th02.deviantart.net/fs19/PRE/i/2007/244/d/0/druids_by_the_mish.jpg[/media]

Kostrzewa zawsze podejrzewała, że Fiannanleaf nie było prawdziwym druidzkim kręgiem. A raczej - nie tym właściwym. Było zbyt blisko drogi, Kaledonu i ludzkich siedlisk; drzewa były zbyt młode, a moc kręgu zbyt mała jak na możliwości Aespera Ainye. Lecz był to jedyny Krąg jaki znała; nie raz i nie dwa służył jako miejsce spotkań między elfami a innymi istotami, które pragnęły porozmawiać z druidami. To też wydawało się Kostrzewie nie takie jak powinno; krąg powinien być przecież być ostoją, broniącą wstępu nieproszonym gościom. A przynajmniej tak jej się wydawało; w końcu cóż mogła wiedzieć, skoro nikt jej nie szkolił?

Przybyła do Kręgu na długo przed zapadnięciem zmierzchu. Między drzewami widziała ulotne sylwetki elfów, ale nie tylko; sporo stworzeń, ludzi i nieludzi - nie tylko z doliny, ale i z lasu zebrało się na polanie oczekując nadejścia zmierzchu. Dwie, może trzy dziesiątki. Przybycie Kostrzewy nie wywołało wielkiego poruszenia; większość osób omiotła ją wzrokiem i wróciła do swoich zajęć. Półorkini dostrzegła czterech elfich druidów, którzy opiekowali się tym kręgiem oraz Aespera.

Kostrzewa zawsze uważała również, że Krąg był jak młody las, odradzający się na miejscu dawnej katastrofy; luźna zbieranina sunących w górę świeżych drzewek, niepewnych jeszcze tego, co wspólnie powinny tworzyć. Jak gdyby na słonecznej polanie wzrosły po deszczu młodziutkie siewki, które teraz pięły się na wyścigi w górę, każde przejęte własnym losem i nie oglądające się na pozostałe; razem tworzyły zagmatwany, chaotyczny gąszcz, rosnący bez myśli i ładu, lecz przyjmujący w cień liści każdą istotę, która akurat potrzebowała na chwilę bezpiecznego schronienia.

Dominujące w Kręgu księżycowe elfy były wysmukłe i dumne niczym srebrzyste buki; ich leśni kuzyni przywodzili na myśl równie piękne, lecz mniej okazałe brzozy, stojące pojedynczo tu i tam, z dala od rwących namiętności. Ludzie byli jak klony lub jawory: rosnące w ciasnych grupach drzewa o rozłożystych koronach, chciwie pragnące światła, niecierpliwe i prędkie. Zaś istoty takie jak Kostrzewa, dzikie i bękarcie dzieci Matki Natury, obdarzone mocą, której powagi nie do końca rozumiały, lecz czujące myśli rodzicielki całym swym półzwierzęcym jestestwem, były w tym kiełkującym borze niczym pokręcone sosny o ostrych igłach, drążące swoimi sękatymi korzeniami nieprzyjazne, targane wichrem skały, na których nie chciało lub nie potrafiło wyrosnąć nic innego.

I był jeszcze Aesper Ainye.

Ludziom spoza Kręgu mogłoby wydawać się, że najstarszy i najpotężniejszy druid powinien być utożsamiany z potężnym dębem, królem wszystkich drzew. Każdy jednak, kto znał elfa bliżej niż z powtarzanych szeptem opowieści, musiał przyznać, ze było w nim coś tak odmiennego, tak różnego od innych sług Lasu, że trudno było powiązać go z jakimkolwiek powszechne znanym tworem Natury. Jeśli jednak Starszy Kręgu musiałby być porównany z jakąś rośliną, to chyba tylko z legendarnym mallornem, na wpół mitycznym drzewem z legendarnych lasów Arkadii…

On był Kręgiem, a Krąg był jego dziełem. Choć w teorii wszyscy druidzi byli sobie równi, półorczyca wyraźnie wyczuwała tą subtelną hierarchię panującą wśród kapłanów Natury; w tej nieuporządkowanej kotłowaninie zieleni jedno drzewo górowało nad innymi, a reszta mogła rosnąć tylko w jego cieniu i pod jego opieką. I tym drzewem był właśnie stary elf.

Zaczerpnęła nieco wody z bystro szemrzącego strumienia i zaspokoiwszy pragnienie, obmyła spoconą i zmęczoną twarz. Zanim skierowała swoje kroki do grupki stojących na uboczu druidów, wśród których dostrzegła srebrne włosy Aespara, nabrała nieco ziemi i roztarła w dłoniach; zapach świeżej zieleni, tak bujnie krzewiącej się w Kręgu, zawsze działał na nią uspokajająco. Był także miłą odmianą po zaduchu lochów, zgniliźnie Czarnego Lasu i smrodzie ludzkich sadyb.

Druidka czuła, że powinna opowiedzieć innym leśnym ludziom to, co działo się poza granicami Lasu Północnego; druidzi mieli już swoje sposoby, by przekazać te wieści dalej. Sama zaś pragnęła dowiedzieć się nieco więcej o wspomnianych przez Burra sprawach z dziennika szalonego maga; ciekawiło ją też to, jak Krąg poradził sobie z dotychczasowymi atakami nieumarłych i czy Aesper przedsięwziął coś w kierunku zażegnania tak poważnego zakłócenia harmonii przyrody.

Aesper jak zawsze przywitał druidkę uprzejmie, a nieprzenikniony łagodny uśmiech błąkał mu się na wargach. Reszta druidów skłoniła się sztywno; jak zawsze obecność półorkini uwierała ich jak drzazga w rzyci. Stary elf w ciszy wysłuchał relacji Kostrzewy wpatrując się gdzieś w dal. Gdyby kobieta go nie znała myślałaby, że w ogóle nie słucha. Raz czy dwa zadał jakieś dodatkowe pytanie, a przy fragmencie dotyczącym skażenia lasu rzekł tylko:
- A czy nie mogła być to po prostu iluzja?
Kostrzewa poczuła się bardzo głupio, bo choć złowieszcze zwierzęta z pewnością były prawdziwe, to zaklęty las pasował już do Albusowego modus operandi.

Podobna sugestia z ust kogo innego na pewno obudziłaby w druidce niemałą furię, że ktoś śmie podważać jej osąd; teraz jednak, stojąc przed Starszym, czuła się niczym wilczy szczeniak stykający się oko w oko z przywódcą stada. Do błędu jednak - jeśli rzeczywiście elf miałby mieć rację - nie przyznałaby się chyba nawet przed obliczem samych bogów, więc tylko wymamrotała cicho pod nosem “nie wydaje mi się…” (na tyle niewyraźnie, żeby Aesper nie usłyszał) i zmieniła temat na zaćmienie i towarzyszące mu zawirowania w magii.

- Zaćmienie było niezwykłe i nieoczekiwane; z pewnością to poczułaś - elf mówił cicho i druidka miała problemy ze zrozumieniem go zarówno z tego powodu, że wspólny, jakim się posługiwał pełen był starych naleciałości, jak i z faktu, że druid niezmiernie rzadko posługiwał się mową w ogóle. - Lecz myślę… - zapatrzył się gdzieś w przestrzeń, a Kostrzewa aż pochyliła się naprzód, by nie uronić żadnego słowa - ...że tak nagły fenomen zwiastuje inną katastrofę, coś większego niż rozerwanie granicy między planem żywych i umarłych. Wyjątkowo niefortunna zbieżność w czasie, wyjątkowa… - znów zamilkł. - Ten Korferon, jak mówisz… Słyszałem plotki o nim zza Grzbietu Świata; kolejny szaleniec pragnący wznieść się ponad prawa natury… Lecz była to sprawa Żmij, nie nasza, a tamtejsi szamani szybko się z nim rozprawili. Wiesz dobrze, że barbarzyńcy nie kochają magii i nie ufają jej za grosz. Ich nienawiść, a przez to ignorancja w sprawach magii zapewne kiedyś przyczyni się do ich zguby. Jednak po szczegóły musiałabyś udać się do obecnego duchowego przywódcy Żmij; zapewne do tej pory klan wraca już z zachodu i będzie można ich spotkać w tundrze nieopodal Dziesięciu Miast. Jeśli Korferon był tak potężny jak mówią plotki, to utrata ciała była zaledwie chwilową niedogodnością. Lecz plotki zwykle przewyższają rzeczywistość. Jednak jeśli mamy wskazywać magię, jako źródło problemu, to bardziej obawiałbym się czarodzieja, który ostatnio najechał Dekapolis, a który bez trudu manipulował wolą mieszkających wokół Doliny stworzeń. W końcu nigdy nie odnaleziono jego ciała…

Kostrzewa wysłuchała uważnie słów druida, zdumiona, że ten tak niewielką wagę przykłada do mrocznych knowań dawnego szamana barbarzyńców, bardziej martwiąc się wydarzeniami w Dziesięciu Miastach. Dekapolis - i szkodzący tam mag, choćby nie wiadomo jak potężny - wszak tylko na mapach sąsiadowało z Ybn. W rzeczywistości obie te krainy dzieliły góry, dzikie zwierzęta i nieprzyjazna aura, niejednokrotnie stanowiące skuteczniejszą granicę niż najpotężniejsze mury uczynione ludzką ręką. Czyżby wpływ czarnoksiężnika miałby być aż tak silny? Również pojęcie “niedawnych wydarzeń” w rozumieniu wiekowego elfa mogło mieć zupełnie inny wymiar, liczony w setkach, a nie dziesiątkach lat.

- Czyż “wielcy ludzie” nie są żądni wielkich czynów? Po co komu mała, zagubiona wśród śniegów dolina, skoro można mieć cały świat? - retorycznie i nieco sarkastycznie spytał Aesper jak gdyby czytając w myślach Kostrzewy. - Ludzie… - westchnął i z żalem potrząsnął siwą głową.
- Wszystko jest ze sobą połaczone… - szepnęła druidka, przypominając sobie jedno z odwiecznych praw Natury i nauk Silvanusa. Być może rzeczywiście wydarzenia w Ybn były tylko odpryskiem czegoś większego… lecz jeśli tak, to jak mała ludzka osada miałaby się przed nimi bronić...?
- Skoro odpowiedź na każde z tych pytań jest za Grzbietem Świata… to mus się tam udać. - westchnęła, walcząc jeszcze z tą decyzją. Mimo okazywanej dookoła niechęci, przywiązana była do Ybn i jego okolic, i niespecjalnie jej się uśmiechały daleki podróże.
- To już zadanie dla młodych - druid poklepał ją po ramieniu, rozwiewając tym prostym gestem wszystkie wątpliwości półorkini co do sensowności tej wędrówki.

Elf wstał, gdy podszedł do nich nowoprzybyły gość, pragnący złożyć wyrazy szacunku i podziękować za ochronę. Gdy się oddalił, Aesper ruszył do granicy kręgu, a reszta elfów ustawiła się w równych odstępach. Kostrzewa nawet nie zauważyła gdy zaczął zapadać zmierzch. Teraz, tak jak i reszta zebranych patrzyła, jak okoliczne rośliny falują, rosną i splatają się, tworząc nieprzebyty gąszcz. Niektórzy w trwodze zamknęli oczy, lecz półorkini zafascynowana patrzyła na ten przejaw mocy natury - mocy Aespera Ainye. Wkrótce nad polaną zamknęła się zielona kopuła, a kolejny słodki zaśpiew w tajemnym języku druidów uczynił ją twardą jak głaz. Po chwili jednak na polanę wskoczyła łania, zamarła na chwilę w zdumieniu widząc zebranych ludzi i nieludzi, po czym pomknęła dalej. Najwyraźniej magia bariery przepuszczała tych, którzy mogli potrzebować jej ochrony.

- Nie spodziewam się dzisiaj szczególnych kłopotów. Większość zmartwychwstałych, zwłaszcza bezcielesnych, kieruje się w stronę gór i niewielu pozostało ich w naszym Lesie - wyjaśnił wiekowy druid - Odpocznij teraz moje dziecko i czerp z mocy kręgu; widać, że jest ci to potrzebne.

Kostrzewa z wdzięcznością skorzystała z tego zaproszenia; ostatnie wydarzenia zmęczyły ją porządnie, a krótki sen w wiosce nie niósł spodziewanego wytchnienia. Jednak zanim jeszcze oddała się medytacji i relaksowi, wykorzystała resztkę dziennego światła, by pozbierać licznie rosnących w Kręgu wonnych ziół o właściwościach leczniczych. Jej podróżna "apteczka" znacznie się uszczupliła po niedawnych przygodach, a w oblężonych mieście mogło być trudno o medykamenty.

Noc minęła jej nadzwyczaj spokojnie. Czy była to magiczna moc Kręgu, czy nieumarli nie stanowili już takiego zagrożenia, a może sama druidka czuła się wystarczająco bezpiecznie - tak czy inaczej rano czuła się niczym nowo narodzona. Bez pożegnań i niepotrzebnych rozmów wymknęła się z Kręgu niemal równo ze świtaniem, kierując się do Ybn. Dojrzewało w niej przekonanie, że warto podążyć za słowami mądrego elfa i choćby potwierdzić plotki dochodzące zza gór. Naturalnym kierunkiem na początek wydawała jej się karczma Jallera - stary barbarzyńca najprędzej będzie mógł wiedzieć coś o Korofenie...i tym, co dzieje się teraz w Dekapolis: czy aby szlaki są przejezdne, gdzie można spotkać Żmije i jak wygląda przeprawa przez góry. Te kwestie bardziej zajmowały teraz Kostrzewę: mimo że była wiosna, z taką wyprawą nie było żartów i każda przeoczona czy zlekceważona sprawa mogła się potem okrutnie zemścić na beztroskich wędrowcach, którzy bez pomyślunku rzucą wyzwanie szczytom.

Nie wiedziała zaś za bardzo, gdzie szukać ma reszty kompanii, a pytać puszek nie bardzo ją ciągnęło; koniec końców wydumała, że po wizycie u barbarzyńcy skieruje się do przybytku Burra, gdzie być może spotka resztę drużyny...a jak nawet nie, to sprytny konus na pewno zna sposoby, by do nich dotrzeć.

Zadowolona z tego pomysłu, krzyknęła głośno, popędzając konia i ciesząc się śmigającym we włosach wiatrem. Słońce rzucało na ziemię złote plamy blasku, gdzieś w górze gonił ją czarny punkcik, którym była szybująca pod niebem Wredota. Zanim druidkę całkiem pochłonął pęd i przestwór szlaku, odwróciła na chwilę głowę w tył. Na horyzoncie, daleko za zieloną połacią lasu, wznosiły się ostre wierzchołki gór Grzbietu Świata, białe pomimo grzejącego słońca. Kostrzewa pomachała im dłonią i przytuliła się mocniej do końskiej grzywy.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172