Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-07-2014, 13:35   #3
Tiras Marekul
 
Tiras Marekul's Avatar
 
Reputacja: 1 Tiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnie
Księga Ezechiela, rozdział 25 wers 17
„Ścieżka sprawiedliwości wiedzie przez nieprawości samolubnych i tyranię złych ludzi. Błogosławiony ten, co w imię miłosierdzia i dobrej woli prowadzi słabych doliną ciemności. Bo on jest stróżem brata twego i znalazcą zagubionych dzieci. I dokonam na tobie srogiej pomsty w zapalczywym gniewie i na tych, którzy chcą zatruć i zniszczyć moich braci. I poznasz, że ja jestem Pan, kiedy wywrę na tobie swoją pomstę.”

Dym papierosowy unosił się w postaci gęstej mgły tuż nad blaszanym sufitem kantyny. Sporej wielkości wentylator świdrował zanieczyszczone powietrze tworząc dziwną anomalię w postaci spirali rozchodzących się we wszystkie strony pomieszczenia. Gdyby nie to nieznośnie brzęczące urządzenie, będące głównym elementem starej klimatyzacji, to wewnątrz panowałaby temperatura zdolna upiec surowego kurczaka bez konieczności nabijania go na ruszt. Muzyka przygrywała paru osobom kawałkami z lat 80-tych nagranymi na starej płycie winylowej, których większość młodych bywalców nie zna, bo nie ma prawa znać. Chrzczone piwo w taki upał było jak znalazł, szczególnie wyjęte z zamrażarki.
- Słyszałeś, Corbitt? Osiemset gambli za to, że zejdziesz do tutejszego metra – odezwał się brodaty mężczyzna siedzący na niewielkiej baryłce po piwie przy kwadratowym stoliku. Wszyscy mówili na niego Pierce i wyglądał jak marynarz w swoim białym podkoszulku w niebieskie paski i czarnych podartych spodniach. Brakowało mu jedynie czapeczki z kotwicą i butów, których nie miał.
- Zastanawia mnie, co takiego jest w metrze, że John Smith płaci za to aż tyle forsy... – kontynuował. Dopiero teraz przyuważył, że każdego jego słowo bacznie lustrują najbardziej niebieskie oczy jakie mógł zobaczyć, świecące niczym robaczki świętojańskie spod kowbojskiego kapelusza spowijającego w cieniu twarz po sam nos.
- Mała fortuna jak na czasy w których żyjemy. Ogromna pokusa dla ludzi, to i dla mnie cel w tej misji by się znalazł – odezwał się tajemniczy jegomość trzymając drewnianą wykałaczkę w zębach. Stukał palcami po niewielkiej książeczce w drewnianej oprawie. Podniósł głowę do góry by popatrzeć na muchy tworzące smugi w białym dymie. Dopiero teraz jego twarz stała się widoczna w świetle zapalonej żarówki. Mężczyzna był młody, delikatnie zarośnięty na twarzy. Nieregularnie długie włosy opadały mu na ramiona bądź zwisały luźno smyrając po szyi. Jego oczy żarzyły się niebieską poświata jak rozpalone węgle. Złudzenie było przecudowne, godne uwiecznienia na kliszy aparatu.
- Masz zamiar ich wszystkich nawracać? – odpowiedział Pierce zdziwiony, że jego towarzysz myśli teraz o czymś zupełnie innym niż kasa jaką może zarobić. Że szuka drugiego dna w tym wszystkim.
- Ależ skąd. Mam zamiar sprawdzić, czy aby na pewno nie kryje się za tym jakaś niegodziwość. Jeśli wszystko będzie w porządku, to z całą pewnością jakaś część nagrody mi się przyda – odrzekł spokojnie, by wstać i po prostu wyjść w akompaniamencie stukających o posadzkę kowbojek.

Kantyna miała swój generator z prądem zasilany przez całkiem wysoki wiatrak. Stare śmigła poskrzypywały co jakiś czas podczas pracy. Karbowana blacha zbierała promienie słoneczne tworząc wewnątrz istną komorę termiczną, z zewnątrz będąc prawie niemożliwą do dotknięcia gołą ręką. Budynek został postawiony przez tutejsze wojsko, będąc schronieniem dla żołnierzy i co poniektórych podróżnych. Corbitt miał to szczęście, miał też szczęście znać Pierca i przenocował pod zadaszeniem chociaż teraz, gdy jego koń padł z wycieńczenia, a on musiał odbić na piechotę do Nowego Jorku i przejść pięć mil wzdłuż autostrady. Zarzucił swoją kostkę na plecy, poprawił mocowanie katany. Dubeltówka zaś wylądowała w jego pewnym uścisku dłoni. Skierował swe kroki w poszukiwaniu niejakiego Johna Smitha...

 
__________________
Ph’nglui mglw’nafh Cthulhu R’lyeh wgah’nagl fhtagn.

Ostatnio edytowane przez Tiras Marekul : 25-07-2014 o 16:01.
Tiras Marekul jest offline