Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-07-2014, 21:46   #10
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Wychodziło jednak na to, że żeby dostać ubranie, musi pójść do młodej kobieciny, która cały czas paplała jaki to Jack jest cudowny, że uzdrowił jej ojca. Sam handlarz siedział na łóżku, cały blady i nie mający na nic sił. Nikt jednak nie zwrócił na Stephena uwagi - o wiele za duże zamieszanie trwało przy łóżku chorego.
- Papo i to jest ten medyk, który uratował ci życie - trajkotała dziewczyna. Nawet stara babka wydawała się zadowolona.
- Przepraszam bardzo, ale pani ojciec powinien odpoczywać - wtrącił Jack tonem znawcy.
- Ach, ach! Oczywiście! Może więc coś z nami zjesz, panie?
- Nie chciałbym się narzucać, poza tym, muszę ruszać w dalszą drogę - odparł uzdrowiciel. - Tyle żyć czeka na ocalenie - westchnął.
Przypomnieli sobie o Stephenie dopiero, kiedy omal na niego nie weszli, wychodząc z pokoiku. Uzdrowiciel momentalnie otrząsnął się z tego dziwnego stanu i poprosił o ubranie, wypłacając od razu umówioną kwotę. Dziewczyna za to zaopatrzyła ich dodatkowo w torbę płócienną i bukłak.
Niecałą godzinę później, byli już z powrotem w gospodzie. Kiedy weszli do pokoju, nie było tam nikogo poza wściekłą dziewoją, której spojrzenie mogłoby zabić. Stephen miał dziwną pewność, że gdyby mogła, rzucałaby czym popadnie. Jednak nie mogła - ręce miała związana kawałem liny, który przytroczony był do łóżka w taki sposób, że nie mogła sama się odwiązać.
- W tej. Chwili. Macie. Mnie. ROZWIĄZAĆ - powiedziała cedząc każde słowo.
Jack nie wyglądał na przekonanego, ba. Nawet cofnął się pół kroku, zerkając niepewnie na towarzysza.
Kompletnie zaskoczony Stephen przez chwilkę nie wiedział co robić, jednak po prostu miał dosyć Kate. Lubił jakoś dziewczynę, podobała mu się, dlatego własnie ruszył starając się ją chronić oraz chciał dalej pomagać. Jednak pomagać można jedynie komuś chętnemu. Kate miała stanowczo gdzieś wszystko, poza swoimi sprawami, dlatego przestał czuć kompetentny oraz zobowiązany jakkolwiek wobec niej oraz tamtego wiadomo.
- Kate chyba nie my cię wiązalismy, nawet nie wiedzieliśmy, że jesteś związana, ale dokładnie masz rację. Uczynimy własnie to. Przynieślismy ubrania dla ciebie. Weź sobie je, jeśli potrzebujesz trochę pieniędzy, dostaniesz oraz pójdź sobie, gdzie ci się podoba. Wyruszylismy tylko dlatego, żeby ci pomóc, pomimo tego, że olałaś swoich kompanów. Twoja jednak sprawa oraz skoro tak ci dobrze, proszę bardzo. Myślałem jakoś, że jedynie Alfred jest taki, jednak chyba nie tylko on. Cóż, narzucać się nie będę, bierz ciuchy czy cokolwiek chcesz oraz idź sobie tam gdzie chcesz - odsupływał linki opasające ciało dziewczyny. Wprawdzie obiecał Alfredowi, iż pomoże jej, jednak przy takiej jawnej wrogości sprawa była pewnie jasna. Planował stanowczo zająć się swoimi sprawami, ponieważ miał już dosyć jawnego chamstwa, wrogości, głupiego olewactwa.
Dziewczyna momentalnie przestała rzucać zabójczym spojrzeniem. Odetchnęła głęboko i czekała aż Stephen upora się z węzłami.
- Dziękuję - powiedziała, kiedy po chwili rozcierała ręce. - Słuchaj… - zaczęła, jednak momentalnie przerwała. Westchnęła cicho i spojrzała na obu. - Przepraszam za moje zachowanie - wypaliła szybko. - Chodzi o to, że nie chcę, żeby ktokolwiek ze mną szedł, bo… bo wtedy pójdzie też ten drań.
Drzwi się otworzyły i do środka zajrzał uśmiechnięty Alfred.
- I tak pójdę - powiedział.
Stephen nie zauważył, kiedy to się stało. Poczuł tylko szarpnięcie, kiedy zza pasa został mu wyrwany nóż i błysk, kiedy ów nóż leciał. Alfred zdarzył schować głowę i przymknąć drzwi. Broń wbiła się w miejscu, gdzie przed chwilą była głowa boga z innego świata.
- Mnie obojętne, albo nie, niewłaściwie rzekłem, nieobojętne, ale doskonale dałaś do zrozumienia, że masz gdzieś swoich kompanów ulatniając się bez słowa. Właściwie kwestie owego nielubianego przez ciebie pana, są zrozumiałe, twoje zachowanie jednak stanowią inną sprawę. Oczywiście twoja sprawa, wszystkiego najlepszego, powodzenia życzę, bowiem pamiętam wspólne walki.
Mówił jakby nie dostrzegł owego rzuconego kawałka metalu. Jednak pewnie faktycznie uchwycenie owego noża zza jego własnego paska tylko pogłębiło odczucia.
- Jeśli rozwiążesz się sama dalej, wyjdziemy sobie, żebys sie mogła przebrać. Jeśli chciałabyś, mogę nawet zostawić ten pokój, żebyś mogła sobie robić, co ci się właściwie podoba.
- Nie trzeba - odpowiedziała, wstając. - Dzięki za pomoc.
Zabrała ubranie oferowane przez uzdrowiciela i wyszła, podczas kiedy ściskający usta Stephen skinął do jej chowających się dalej pleców.
- I co teraz? - zapytał Jack.
Stephen odrzekł kompanowi.
- Planuję jechać do siebie, bowiem niby co więcej mogę zrobić. Myślałem jakoś, że jest inna, jednak cóż … powodzenia życzę, niechaj jej się powiedzie, jednak właściwie bardzo pokazała, gdzie jesteśmy, biorąc pod uwagę ranking jej własnych priorytetów. Wprawdzie jakoś za złe jej tego nie mam, bowiem kazdy robi co mu się podoba, jednak trudno, abym stał się kawałkiem jej osobistej gry. Sama decyduje, sama olewa kompanów pokazując, że zrobi ponownie taki ruch średnio miły właśnie, jeśli byłaby uznała za dogodny dla siebie. Wcale jednak bym się nie zdziwił, gdyby jakąś przyczyną tego czegoś było postepowanie Alfreda. Właściwie chyba nieistotne, powinnismy się przygotować oraz wyjechać stąd.
Machnął jakiś kompletnie nie w swoim sosie, czemu jednak trudna się byłoby dziwić. Jednak jakoś inaczej, dumał sobie, się traktuje osoby, które bardzo się lubi, osobno zaś pospolite świnie. Bowiem choćby weźmy Alfreda: zachowywał się jak dupek oraz dokładnie takiego czegoś po nim się spodziewano. Jednak właściwie panna Kate była dla niego kimś, kogo mocno polubił. Pewnie chyba nawet miał nadzieję na coś więcej. Jednak gdyby nawet pozostać w sferze lubienia, wspólnej walki, czy czegoś takiego, po prostu takim osobom daje się więcej oraz wymaga więcej od średniomiłego, nielojalnego, kiepskiego osobnika. Kate swoim zachowaniem padła na całej linii.
- Musimy sie jakoś przebrać, znaczy po prostu ufarbujemy sobie włosy, żeby sie nie czepiali nas przy bramie, jeśli jeszcze kogokolwiek się czepiają oraz wynośmy się byle dalej jakoś. Mierzi kompletnie mnie to podłe miasto - widać dobitnie było, co myśli na temat całego syfu. Pewnie właśnie znosił trutnia Alfreda mając nadzieję na Kate, tymczasem wcale nie okazała się lepsza.
- A więc wracamy do Celltown? - dopytał Jack. Wyglądało, jakby uzdrowiciel był nieco zawiedziony.
- Miałbyś jakieś pomysły? - spytał Stephen, bowiem faktycznie dokładnie tak sobie rozsądnie bardziej czy mniej myślał.
Rozmowę przerwało im wejście Alfreda. Bóg z innego świata usiadł spokojnie na jednym z łóżek i założył nogę na nogę.
- Ach… więc wszystko potoczyło się dokładnie tak, jak przewidywałem. - Wyglądał na bardzo zadowolonego. - W sumie musiałem tylko ją przywiązać, żeby ta rozmowa się odbyła i za szybko nie wyszła, ale warto było, ech… W sumie muszę pamiętać, żeby pogratulować Kate zmiany nastawienia. Jeszcze pół roku temu wyszłaby bez słowa. Widać pobyt w tym świecie dobrze jej zrobił. - Alfred zmarszczył brwi, jakby się nad czymś zastanawiał, po czym pokręcił głową. - Cofam to. Nie zrobił jej dobrze. Wiedzieliście, że pierwotnie wylądowała w Imperium?
Jack kiedy to usłyszał, aż jęknął. W sumie jedynym, co Stephen wiedział o Imperium to to, że jest to mocarstwo, które organizuje zbrojne napady na Minarię, a biedne królestewko nie jest w stanie się bronić, a przynajmniej nie broni się, ponieważ szlachta utrzymuje, że ich stosunki z Imperium są dobre. Ciekawe, kiedy zorientują się, że kolos ich powoli pożera.
- Wobec właściwie tego, cieszysz się bardzo. Osobiście jakoś niespecjalnie odebrałem zachowanie kogoś, kogo miałem za inną osobę. Jednak powiem tyle: nic mi do tego wspaniały awatarze. Pomogę pewnikiem Celltown ile się uda, jeśliby tamto państwo chciało cokolwiek przeciwko niemu, jednak panna mościa Kate powinna sobie radzić sama, skoro tak własnie chciała. Jeśli przypadkiem kiedyś na nia trafię, pewnie wsparcia nie odmówie, jesli jakoś nie będzie przegiete. Jednak obecnie lepiej powrócę do swojej stolicy.
Alfred nie odpowiedział. Chichotał pod nosem z niewiadomego im powodu, nawet Jack zaczął się niepokoić.
- Ach… już czas - oznajmił uradowany.
Od strony ulicy rozległy się głośne gwizdy i nawoływania. Uzdrowiciel podbiegł do okna i wyjrzał na zewnątrz.
- Tam jest, zatrzymać ją! - darł się jakiś głos.
- Skąd… jak się dowiedzieli? - rzucił do boga z innego świata Jack.
- To jeszcze nie wszystko - odparł uradowany.
- Tam, na górze! W tej karczmie! - kolejny krzyk sprawił, że uzdrowiciel odskoczył od okna jak poparzony.
- Powodzenia, panowie - rzucił Alfred, zmieniając się w psa i wybiegając na zewnątrz.
- Pieprzyć gnoja, do okna - rzucił gwałtownie jakoś do okna planując schwycić rękami za ramę oraz opuścić się skacząc. Identycznie miał postąpić Jack.
Okazało się, ze na szczęście pościg zdążył wbiec do budynku… jednak pozostawili na zewnątrz dwóch ludzi. Jeden doskoczył do drzwi wołać towarzyszy, drugi wyciągnął miecz i stanął Stephenowi na drodze. Niemal w tym samym momencie coś czarnego spadło na strażnika od tyłu, powalając go na ziemię, a Jack wypadł z okna prosto na Stephena.
Nieznajomym okazał się ich towarzysz, którego zostawili za sobą kilka dni temu.
- Za mną - polecił Dragon, zerkając w stronę drzwi.
- A co z Waelleosem? - rzucił Jack, jednak tamten zdążył się oddalić.
Natomiast pobiegł za nim Stephen machając dlonią na Jacka, żeby mocno przyśpieszył.
Pędzili uliczkami, ścigani przez dziesiątki głosów. Dragon zaczekał na nich przy tylnym wejściu do jakieś karczmy i polecił wejść. Kucharka spoglądała na nich nieprzychylnie. Jacyś brudni mężczyźni kręcili się po jej kuchni i za chwilę mogą zacząć zaglądać do garów. Chwyciła chochlę w obie ręce, przygotowując się do ataku, jednak srebrna moneta od Dragona zatrzymała bojowe zapędy.
- Tędy - polecił wojownik, prowadząc ich dalej.
Przejściem weszli na klatkę schodową, następnie w górę i do pokoiku. Dragon zostawił ich i zniknął.
- A gdzie Inkwizytor Waelleos? - rzucił niespokojnie Jack, jednak nie doczekał się odpowiedzi.
- Poczekajmy właściwie, bowiem kompletnie nie wiadomo, co robić. Właściwie chyba tego tyle jednak, że gnojka więcej nie chcę, Kate natomiast niechaj sobie robi, co tylko chce. Poczekamy jakoś, może Waellos się odnajdzie jakoś.
Ich pokoik w karczmie był niewielki, jednak ten był jeszcze mniejszy. Czysty, schludny, jednak jakim cudem zmieszczono dwa łóżka? O! Łóżka, prawdziwe łóżka! Minęło może pięć modlitw, kiedy na korytarzu rozległ się odgłos kroków. Po chwili do pokoju wszedł nie kto inny, a Waelleos. Inkwizytor wyglądał na zaniepokojonego.
- Mistrz Waelleos! - ucieszył się Jack. - Martwiłem się o pana…
- Nieco więcej czasu zajęło mi dojście do siebie, a przeurocze panie nie były skore do wypuszczenia… - powiedział, wzdychając. - No i znalezienie was w tym mieście nie było proste. Przybyliśmy wczoraj. - Do pokoju weszła kolejna osoba. - Aaa… jest i zguba…
Kate, bo to z całą pewnością była ona, miała ponurą minę. W sumie nic dziwnego. Zaczerwieniony policzek, rozdarta warga i bogowie raczą wiedzieć, co kryło się w jej główce.
- Panna Kate opowiedziała mi wszystko, wyjaśniliśmy sobie też kilka spraw - zapewnił Inkwizytor. Jack spojrzał na niego wystraszony.
- Ale jak to… - zaczął, jednak Kate mu przerwała.
- Pan Waelleos uratował mnie z łapsk straży - wyjaśniła. - Widać nie mają poczucia humoru.
- Dziękujemy faktycznie Waellosie, bowiem mieliśmy średnią sytuację. Natomiast przykre, że panna Kate miała problemy. Jednak uciecha, że się zjawiłeś, prawdziwa uciecha - przyznał. - Chcielibyśmy się jakoś wynieść poza miasto.
- Teraz to by było zbyt niebezpieczne - odparł Inkwizytor. - W całym mieście są listy gończe za panną Kate, a teraz, kiedy pojawiła się na chwilę, wszyscy wiedzą, że jeszcze nie wyjechała.
- Nie wiem, jakie są cele panny Kate, nie wiem, czy planowałaby wyjechać wogóle z miasta. Trudno mi powiedzieć oraz nic mi do tego - wyraźnie zaznaczył. Chciał pomóc jak mógł, zostało to odrzucone wielokrotnie, więc nie planował się narzucać oraz miał dosyć bycia ciągle oszukiwanym, odrzucanym, olewanym. - Przedstawiłem wyłącznie swoje plany. Jeśli mówiłem w liczbie mnogiej, to tylko dlatego, iż wydawało mi się, że także Jack nie ma ochoty siedzieć tutaj. Co innego bowiem miłe spędzenie czasu po wspomnianych przez niego wcześniej lokalach, co innego zaś groźba najścia strażników. Jednak oczywiście, jeśli planowałby pozostać, to także nie mogę do niczego zmusić. Misja okazała się niestety nieudana oraz nie widzę ani powodu, ani chęci, ani mozliwości wreszcie do kontynuowania jej - uznał faeruński wojownik, mając faktycznie tego dosyć.
- Wracajmy więc do Celltown - postanowił Waelleos. - Może to być trudne, ze względu na bliskość granicy. Na pewno będą was tam szukać. Można spróbować nadłożyć kilka dni i obejść innym przejściem, albo po prostu górami, ale to wiąże się z ryzykiem. Sugerowałbym znalezienie sposobu, żeby przemknąć się przełęczą, najlepiej nocą. Im szybciej dotrzemy do stolicy, tym lepiej dla nas, tym bardziej, że Imperium wykonuje coraz to odważniejsze akcje.
- Imperium? - zapytała Kate, ożywiając się nagle. - Musze się dostać do Imperium - oznajmiła, zaciskając pięści.
- Do Imperium? - zdziwił się Waelleos. - Jak na razie to stamtąd uciekałaś, jeśli mnie pamięć nie myli.
- Tak się składa, że wtedy pamięć mnie myliła nieco - odparła. - Muszę wrócić i naprawić to, co ten durny bożek nakombinował.
- Możesz nas wtajemniczyć? Wyprawa do Imperium, szczególnie młodej kobiety, byłaby… dość niebezpieczna - nalegał Inkwizytor.
- Ach, oczywiście - odparła słodko. - Tak się składa, że to, że tu wylądowałam, jest zasługą boga z naszego świata. Tego, który cały czas się tutaj plącze. W naszym świecie rzeczy nie poszły po jego myśli, postanowił więc, że trzeba to naprawić. Na jego zasadach, czyli wykasować moje wspomnienia i spróbować jeszcze raz. Jednak po wrzuceniu mnie w portal, tak wrzucił mnie, wylądowałam w Imperium. I to też nie było po jego myśli. Miał nadzieję na układ z tutejszymi bogami, jednak wiele rzeczy nie poszło zgodnie z jego planami. Wtedy straciłam bardzo cenny przedmiot, bez którego nie mogę wrócić. Resztę pan zna. - Zerknęła na Stephena. - A tobie nie mogę zaufać, ponieważ trzymasz z tym cholernym kundlem.
Parsknął śmiechem, albo raczej Stephen chciał parsknąć, ale przygryzł w ostatniej chwili wargi. Miała swoje ważne sprawy, nie chciał więc się z nich wyśmiewać. Dlatego jedynie dziwnie wyburczał.
- Jasne, trzymam z tamtym Alfredem, dzięki, ale ufać mi nie musisz, twoja wola, zresztą nic nikomu do twoich decyzji, najmniej zaś mi. Przypominam jedynie, że uwolniłem cię oraz powiedziałem, byś sobie szła gdzieś byle dalej. Trudno chyba więc o większy dowód, że nie chcę ci przeszkadzać, zaś twoje zaufanie jest tak dla mnie identycznie istotne, jak jego brak - przyznał lekko ironicznie. Kłamstwa po prostu nie chciał jej zarzucać, bowiem po co się kłócić? Przecież podczas jej wyjazdu ze stolicy nie miał najmniejszego pojęcia, gdzie jest Alfred, ani ogólnie nic. Wyjazd jej więc był jedynie jej decyzją, zaś dopiero obecnie fakt, widziała go z tamtym łajdakiem. - Dlatego panno Kate, chciałem pani pomóc w swej głupocie, ale udało się pani mnie wyleczyć. Alfredowi zresztą także, bowiem zakładałem że nie jest ostatnią świnią, niewłaściwie zresztą. Obecnie jedynie życzę pani powodzenia oraz obiecuję, że nie będę tak się wygłupiać, jak przyjeżdżanie z Celltown w przekonaniu, że ktos panią porwał, uprowadził oraz ogólnie jest pani potrzebna pomoc. Dosyć zabawna sytuacja, ale spokojnie się nauczyłem. Czyli wracamy do Celltown? - powtórzył Faeruńczyk do Waellosa. Nie chciał kontynuować dalej znajomości z tymi osobami. Kate oraz Alfred zawiedli go wielokrotnie, więc powodzenia oraz cześć pracy, byle trzymali się jak najdalej.
 
Kelly jest offline