Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-07-2014, 12:00   #41
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Wdowa Reed nie pofatygowała się do rannego bandyty, który może i dysponował informacjami istotnymi dla pościgu i jego nic nie warte życie nabrało w owym świetle nieznacznie na wartości, niemniej za bardzo przypominało to powielanie jej życiowego błędu. Jeden raz uratowała już życie komuś jego pokroju i jak się to zakończyło? Nie, wdowa Reed nie przyłoży do tego palca.

Poza tym wokoło było wielu przyzwoitych ludzi, którzy na pomoc i uwagę zasługiwali znacznie bardziej. Cały ten incydent zakończył się kilkoma mniej lub bardziej poważnymi zranieniami i teraz, kiedy wreszcie Price pozwolił jej wyjść z kryjówki a ona odzyskała swoją torbę lekarką zabrała się do działania.

Najbardziej poszkodowany wydawał się oczywiście szeryf Tigget i to jemu przyjżała się najpierw i z najwyższą uwagą. Pogrychotane kości trzeba było usztywnić, podać także rannemu coś na ból bo wyobrażała sobie, że musiał cierpieć męki. Jednocześnie nadal wydawał polecenia i zachowywał trzeźwe myślenia za co należał mu się niemały respekt.

- Musicie jechać dalej – odezwał się nagle Tigget spoglądając głównie na Szopa Mullera. – Taka okazja, jak teraz, może się już nie pojawić! Musicie jechać! Wpakować mu kulkę w czerep! Jasne.

Rebecca popatrzyła po zgromadzonyh wokół mężczyznach.

- Ktoś musi z nim zostać. A najlepiej… zawrócić. Szeryf powinien trafić do łóżka pod oko lekarza, minie dużo czasu nim dojdzie do siebie.

- Ja z nim wrócę - zaoferował się Szop Muller, ale nim ktokolwiek zdążył zareagować, wtrącił się sam Tigget.

- Wykluczone, Szop. Ty będziesz potrzebny tutaj, jako przewodnik. Mesa Diabła to cholernie trudny teren - ranny jęknął. - Bez ciebie Diabeł wyprowadzi resztę w pole.

Tigget przez chwilę milczał ciężko.

- Mogę z wami jechać, tylko musicie mnie przywiązać do siodła. To tylko połamane kulasy. Nic wielkiego. Dam radę.

Spocona, pobrudzona twarz, wyrażała czystą determinację i nienawiść.

- Shilah się mną zajmie, jak będzie trzeba, To dobry chłopak,

- To niedorzeczne - zaprotestowała szybko pani doktor podnosząc się znad rannego. - To nie jest jakiś kontest na najtwardszego kowboja panie szeryfie. Jeśli nie pan Muller to zawróci z panem ktoś inny. Pańska obecność nie jest przecież niezbędna, nie ma ludzi niezastąpionych. Wyznaczy pan swojego oficjalnego zastępcę przy tym zadaniu a sam skupi się na swoim zdrowiu i życiu.

Popatrzył na nią twardo i hardo, a oczy mówiły same, za siebie. Znała takie spojrzenia. Dumnych mężczyzn, którzy udając gentlemanów w głębi serc byli tacy sami, jak stajenni czy wozacy - prości, z jasnymi, tradycjonalnymi poglądami na świat.Te spojrzenie mówiło ”żadna kobieta nie będzie mi mówiła, co i jak mam robić”. Ale Tigget milczał. Zaciskając zęby, raczej z bólu niż negatywnych emocji do pani Reed, lecz milczał.

A Rebecca wzięła jego milczenie za cichą aprobatę. Nie marnując tej sposobności odwróciła się do reszty zgromadzonych przy szeryfie mężczyzn. Każdy z nich niewątpliwie miał swoją dumę ale lekarka przypuszczała, że ostatnie wydarzenia nie jednemu z nich napędziły stracha teraz zaś pojawiła się okazja do honorowego wycofania i powrotu do domu.

- W takim razie… który z panów podejmie się tego zadania i odprowadzi szeryfa z powrotem do miasta? - zapytała wprost.

Brian podjechał do rannego szeryfa i rzekł:

- Wracać do miasta nie mam zamiaru, ale mogę użyczyć jednego z mych koni. Są dobrze wytresowane pod jeźdźca z niemożnością w nogach. Kwestia tylko utrzymać się w siodle. Potem może go Pan puścić wolno. Albo mnie znajdzie, albo pójdzie własną drogą.

- Jeśli może wracać sam przez terytorium Apaczów to równie dobrze może jechać z nami. - mruknął Jednooki Pete, wyłaniając się zza skały i podciągając spodnie. - Z nogami czy bez wciąż więcej z niego pożytku niż z połowy z was patałachy. - powiódł wzrokiem po całej grupie pościgowej szczerząc nierówne, żółte zęby. - W tym terenie pościg co koń wyskoczy i tak nie wchodzi w grę. Z rannym czy bez będziemy się wlec w jednym tempie.

-Zresztą…-wzruszył ramionami Hawkes wtrącając się w rozmowę.- Co… Ktoś się czai w okolicy. Ktoś kto lubi polować na pojedynczych jeźdźców. Jeśli ktoś pojedzie z szeryfem, to obaj są już martwi.

Po czym spojrzał w kierunku pani Reed.- Ma pani morfinę, albo inne substancje zagłuszające ból? Bo pan Price ma rację. To jest wyprawa w tylko jedną stronę, albo dopadniemy Diabła, albo zginiemy po drodze. Za późno by szukać kolejnej opcji.

Starał się nie okazywać niepokoju tymi tajemniczymi zaginięciami dziejącymi się dookoła nich. Niemniej wątpił, by ktoś mógł sprzątnąć towarzysza z Shilahowi spod nosa. Są przecież granice ludzkich możliwości!*

- W sumie to prawda. A żech i tak już jesteśmy martwi. Teraz przydało by się by i diabeł przeszedł na tamten świat.

- Panowie, prosiłabym abyście powściągnęli dramatyzm, to w rzeczy samej niestosowne - wdowa Reed zerkała na mężczyzn z nieskrywanym rozczarowaniem. - Nie jesteśmy jeszcze martwi i, szczerze mówiąc, osobiście umierać na tej wyprawie nie zamierzam. Szeryf może i okaże ośli upór i da radę trzymać się jakoś w siodle ale czy któryś z was wziął pod uwagę co kiedy sytuacja będzie wymagała by z siodła zejść? Dojść pieszo, wspiąć się? Przed chwilą byliśmy świadkami zasadzki, większość z nas szukała kryjówek za skałami. Co zrobi szeryf przytroczony trwale do konia? Powiem wam. Zbierze kulę między oczy. Chcecie mieć go na sumieniu? Albo pan, szeryfie Tiggs, może wykaże się większą dozą rozsądku i jednak zdecyduje się zawrócić, dla dobra swojego i całego pościgu. Ludzie znikali w nocy. W dzień dwóch albo trzech ludzi powinno gładko przejechać przez otwarty teren, nikt się do nich nie zakradnie. Na prawdę nikt się nie zgłosi do eskorty rannego?

- Przecież jechaliśmy cztery dni przez pustkowia - pokręcił głową Tigget. - Cztery dni to szmat czasu. Lepiej trzymać się razem, załatwić sprawę z Diabłem i wrócić całą grupą. Dwóch lub trzech ludzi mniej, może zdecydować o tym, czy uda się Harpera dopaść, czy nie, jak dojdzie co do czego.

-To nie jest żaden dramatyzm, Pani Reed… to jest tylko konkluzja wynikająca z sytuacji. - stwierdził Hawkes sięgając do kieszonkowego zegarka.- I nie sądzę by się udało do końca tego dnia dojechać do jakiekolwiek miasta. A w nocy… Ostatnia noc pokazała jak niebezpieczna. Zresztą…- Jimmy rozejrzał się dookoła.- … nie obstawiałbym, że tylko noc jest tu niebezpieczna. Nie wspominając o tym, że raczej nie będziemy jechać przez otwarty teren.

Po czym skupił spojrzenie na wdowie.-Owszem, gdybym sądził że szeryf wraz z niewielką eskortą bezpiecznie dojadą do najbliższego miasta, to… zgodziłbym się z panią. Ale Szopa… nie możemy puścić, bo na tym odludziu dobrzy tropiciele są na wagę złota. Nikt nie stąd, no i… wątpię by rannego udało się dowieść do cywilizacji.

Kieszonkowy zegarek wrócił na swoje miejsca.- Choć uważam pani zastrzeżenia za całkiem rozsądne to jednak uważam, że szeryf i tak ma więcej szans na przetrwanie z nami tu, niż zawracając teraz.
- W porządku, skoro nikt nie podziela moich racji nie zamierzam ciągnąć tematu - pani Reed zamknęła torbę lekarską i ruszyła w stronę Wielebnego, który zarządził zdaje się jakieś spotkanie wszystkich uczestników pościgu.
 
liliel jest offline