Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-07-2014, 00:35   #17
Deadpool
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Veni...Vini...Vicky


Pierwsze było zaskoczenie. Skąd membrany wzięły się tak blisko stolicy? Nie było jednak czasu na jakiekolwiek rozmyślania. Trzeba było tym żołdakom jakieś rozkazy wydać, co by zredukować liczbę ofiar.
- Dwa rzędy, za i przedemną. Tarczę w górę, idziemy do tych z tyłu. - Mówiąc to wyciągnęła z kabury przy udzie pistolet, z którego zaczęła pluć pociskami w membrańczyków, to w tych z przodu to w tych z tyłu. Nie przykładała zbytnio uwagi do celowania, miało to tylko “zająć” czymś przeciwników dopóki ich nie dopadną.
Żołnierze zwinnie się zorganizowali i podążyli za rozkazem Victorri. Dziewczyna strzeliła raz, chybiając, a potem nie mogła strzelić w ogóle. Przyjmując, że zdołałaby jakoś załadować pistolet podczas jazdy, to tarcze rycerzy, uniesione na jej komendę, zgodnie zasłaniały obie strony pola bitwy, osłaniając ją przy okazji od ognistego natarcia przeciwnika.
Magowie nie igrali z zbrojnymi. Gdy grupa strażniczki zbliżła się do magów, ci byli już dużo dalej.
W takie podchody mogli się bawić aż z powrotem do Blackmorre, trzeba było zmienić “taktykę”. - Rozwarty szyk i szarża! Nie będę biegać w nieskończoność za tymi małpami. - Drugą część wypowiedzi. wymruczała bardziej do siebie. Ona sama także ruszyła naprzód z pochyloną głową. Pistolet z powrotem wylądował w kaburze. Ten szajs jest jednostrzałowy, więc do końca tej bitwy go nie przeładuje. Rękawica zaczęła, tryskać strumieniami pary z nadgarstka, gotowa do użycia.
Armia Victorri wpadła w oddział Membrańczyków bez pytań i łaski. Włócznie konnicy przebiły kilkunastu magów, gdy strażniczka sama rozporządziła dwóch z nich. Ledwo wojsko się odwróciło, a dostrzegli, że pozostałej części oddziału wroga już nie ma. Musieli uciec, na widok efektywności ataku Victorri.
Widząc efekty swego jakże błyskotliwego planu uśmiechnęła się szeroko. - Wszyscy cali? - Rzuciła od niechcenia rozmasowując kark. Zanim ktokolwiek jej odpowiedział, sama zdążyła dojrzeć jedno truchło. Wzdychając głeboko zbliżyła się do nieboszczyka, zsiadła z konia i kucnęła nad nim. - Dlaczego dałeś sie zabić młotku… - Przewróciła oczyma. Utrata ludzi była jedną z tych mniej przyjemnych rzeczy w jej pracy. Masa wyjaśnień rodziny idiotów którzy polegli z zażaleniami. A ktoś się przejmuje co ona czuje? - Owińcie go w coś… nie wiem cokolwiek. - Machnęła ręką, wracając na swego wierzchowca.
Jakiś rycerz zdjął z jednego z poległych jego pelerynę i zawiązał w nią truchło. W Victorii coś zawirowało gdy zobaczyła przebitego na wylot “membrańczyka” jego twarz wyglądała jak oblana kwasem, czy faktycznie spalona. Wyglądał niczym przeraźliwie okropny mutant.
Las niestety płonął bez przeszkód. Rycerze zaczęli się tym przejmować. - Pani, możemy się rozejść? Trzech z nas mogłoby poszukać jakiś wiosek w pobliżu, żeby kazać im las odratować. - zaproponował jeden z nich.
Może rzeczywiście palący się las był problemem.
- Ta… dobra myśl...ta. - Skinęła głową na rycerza. Jak miło że potrafią też wyjść z jakimś dobrym pomysłem. - Cała reszta zbieramy się. Muszę pomedytować. Albo zmasturbować. Albo oba. - Rozmasowała skroń zawracając konia na właściwą drogę. Obejrzała się jeszcze na przebitego membrańczyka. Wyglądał tak uroczo...
Rycerze nie skomentowali. Nie mogli komentować wypowiedzi strażnika, który im dowodził.

***

Victorria siedziała z założonymi rękami na przeciwko księżniczki. Młoda dziewczyna była liderką gildii Techników, więc strażniczka musiała przed nią odpowiadać. Nie mogła komentować.
- Raport z eskorty z twojego punktu widzenia. - poprosiła, nakazującym tonem, przy okazji nalewając im obu herbaty.
- Więźniowie szczęśliwie dotarli do Blackmorre. W drodze powrotnej napadł nas tuzin membrańczyków uzbrojonych w różdżki z granatami. Zabiliśmy połowę, reszta uciekła. Straciłam jednego człowieka. Mówiłam że królewna wygląda dzisiaj przeuroczo? - Całą wypowiedź pociągnęła na jednym wydechu, na koniec robiąc niewinną minę. Nie wiedziała jeszcze czy dostanie za coś ochrzan. Lepiej dmuchać na zimne.
- Dziękuję. - Księżniczka wyglądała na dość zdziwioną. Widać jeszcze jej nikt nie nauczył jak radzić sobie z tego typu zagrywkami. - Tuzin Membrańczyków w okolicy Ferry? - zdziwiła się. - To brzmi dziwnie. Trzeba będzie zebrać patrol zwiadowczy.
Widząc reakcję królewnej uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Gdyby nie groźba gilotyny schrupała by ją na miejscu. - Też mnie to zaskoczyło. Żałuje że nie mogłam złapać chociaż jednego. - Tym razem jej miną była odrobinę zawiedziona. Na poprawę humoru upiła łyk herbaty. Była dobra, to nie był burbon, ale naprawdę dobra herbata. Nadal… nie było w tym alkoholu.
- Oby nie było to związane z poprzednimi wydarzeniami. - westchnęła księżna. - Podczas twojej nieobecności miał miejsce zamach na nasze linie pociągowe. Mali i Saeh już prowadzą dochodzenie, masz do nich dołączyć. Jakieś pytania, moja droga?
- Czy muszę się do nich udać niezwłocznie? - Pytając o to stukała palcami wskazującymi jeden o drugi. Chciała zahaczyć o jedno miejsce. Jednak po krótkim przemyśleniu nie był to dobry pomysł. - Albo… nie, nie mam pytań. Albo mam. Gdzie ich znajdę? - Uniosła brew.
- Wróciłaś z podróży, możesz odpocząć. - wtrąciłą się księżniczka, zaznaczając poprzednie pytanie. - Nie mam pojęcia gdzie są. Najpewniej poszukują tropów.- dodała, unosząc brew w zdziwieniu.
Victorria podnosząc się z krzesła strzeliła karkiem, dopiła herbatkę i przemówiła.
- No to idę troszkę odpocząć. Jak wytrz...Jak odpocznę to zacznę ich szukać. Miłego dnia życzę królewno. - Ukłoniła się jak balerina, idąc parę kroków tyłem. Odwracając się na pięcie pchnęła oba skrzydła drzwi. Musiała się odrobinę zdrzemnąć… a było to nie wykonalne bez kilkunastu kolejek. Wtedy koszmary dawały jej spokój. Udałą się do swej ulubionej, i najgorszej speluny w stolicy.

***

Tym co powitało Victorrię był zaduch, dym i smród podmiejskiej speluny. Ferramentia była niezwykle eleganckim i wzniosłym miastem, w końcu stolicą największego królestwa. Znalezienie tego miejsca na dobrą sprawę odbywało się albo przypadkiem, albo od znajomego bandziora. Kiedy już się jednak wiedziało w którym kącie pod ostatnim murem trzeba zrobić dwa zakręty, można było w miarę miło spędzić tutaj czas.
Miło, jeżeli lubi się widok plebsu przy piwie i kretynów przy kartach.
Na wejście strażniczki nikt specjalnie nie zareagował. Głównie dla tego, że była to Victorria. Jedyna osóbka którą tako-jako podświat nie do końca uważał za strażnika. Albo po prostu nie za takiego, na którego widok trzeba czuć się winnym.
- No… to rozumiem. - Zatarła ręce i zbliżyła się do baru. Zakazana gęba barmana była jedną z ładniejszych rzeczy jakie widziała tego dnia. - Burbon… zostaw butelkę. - Z tymi słowami odwróciła się plecami do lady. by rozglądać się dookoła.
Miejsce nie było pełne. W sumie nigdy nie widziała go zapełnionego. Osobnicy przy stołach też nie wyglądali na specjalnie ładnych, ogarniętych czy w ogóle znajomych dla Vicky. Burbon uderzył o blat obok niej, braman nie wydał nawet słowa.
Za to lubiła to miejsce. Nikt nie odzywał sie do niej jeżeli nie miał czegoś konstruktywnego do powiedzenia. Położyła należność na ladzie, po czym udała się do pierwszego stolika, który był najbliżej jej. Jakiś typ gębą leżał na blacie zajmując jedyne krzesło przy stole. Delikatne pchnięcie nogą zwolniło miejsce, delikwent nawet się nie przejął. Tylko zachrapał głośniej. Gdy już zasiadła, wzięła się za opróżnianie butelki. Jedna szklanka, druga, trzecia, czwarta, przerwa, piąta, szósta. Wykrzywiało jej twarz we wszystkie możliwe strony, ale to nie miało smakować, to miało działać. Zerknęła na swój chronometr, miała jeszcze sporo czasu. Nim się obejrzała, butelka miałą mniej jak pół. Wreszcie osiągnęła ten stan. Stan w którym jej zmartwienia, czy koszmary dają na wstrzymanie. Z debilnym uśmieszkiem, jej głowa znajdowała się coraz niżej blatu stołu. Przysypiała, ale nagłymi szarpnięciami utrzymywała przytomność. Jeszcze nie skonczyła butelki.

Gdy się obudziła, było dość późno. Skład szczyn na liście obecnych nieco się zmienił, ale specjalnie nie urósł. O ile była w stanie wymacać swoje kieszenie, nikt jej nie okradł. Wiedzieli kim jest.
Gdy z obolałą głową Vicky rozejrzała się po stole, na którym spędziła zdecydowanie zbyt długo, znalazła swoje pieniądze za burbon i kopertę.
- Już? - Słyszała głos barmana zza lady. - Twoja dziunia to zostawiła. Pieniądze ode mnie. Ta na koszt firmy, bo twoja ostatnia. Bez obrazy Vicky, ale nie chcemy tu więcej straży. Zwłaszcza od techników.
Obdarzyła Barmana wzrokiem którego obdarowuje kogoś kto zalazł jej za skórę.
- CO!? - Uderzyła o blat dłońmi. - Jaka dziunia? I w ogóle… Ja naprawdę lubiłam tu przychodzić. Dlaczego mi to robisz? - Chwyciła się za głowę która pulsowała z bólu. Ból jednak był dobry, przyjemny, w przeciwieństwie do zakazu wstępu do tej dziury. - Co cię cholera ugryzło?- Dopytała stawiając się do pionu.
- Był zamach na pociąg, ta? Ktoś was nie lubi. Techników. Nie chcę aby następny zamach był u mnie w lokalu. - westchnął Barman, nie przerywając polerowania jakiegoś kufla.
W sumie miała się tym zająć.
- Gdzie doszło do zamachu? - Z tymi słowami zblżyła się do lady. Nadal nie wiedziała gdzie szukać Seaha i tej… jak ona miała. Miejsce katastrofy było najlepszym początkiem.
- Wschodni most, z wewnętrzengo muru.- wzruszył ramionami barman. - Myślałem, że strażnicy wiedzą takie rzeczy. Z drugiej strony, co z ciebie za strażnik. - zaśmiał się.
- Taki ze mnie strażnik, jak z ciebie ludzka istota. - Zaśmiała się identycznie, jak barman. Pociągnęła mocno nosem, charknęła, po czym napluła mu na ladę, następnie kopniakiem otworzyła sobie drzwi. W sumie walić tą spelunę, i tak już drugi raz tu nie przyjdzie. Kac jak to kac dokuczał, ale i tak nie był w top dziesiątce dotychczasowych. Jak ten śmieć rzekł, tak udała się w miejsce zamachu.

***

Vicky Miała przed sobą długą drogę. Z największej speluny w mieście do torów w dzielnicy arystokrackiej dzieliła ją dość spora droga. Zaczęło się nawet rozjaśniać, gdy w końcu, drepcząc po nie-funkcjonujących o tej porze torach, dotarła na most, a raczej łuk mający być miejscem wypadku. Była już praktycznie trzeźwa, ale z zirytowania musiała aż usiąść, i dać sobie odetchnąć.
Nie było tu nikogo. Ani Saeha, ani Malie.
Nawet tory były całe. Jakgdyby nigdy tu nic nie wybuchło.
Rozglądając się, dostrzegła, że pobliskie budynki wyglądają, jakby coś im o dach rąbnęło...części pociągu? Jedna cholera.
Ten problem nie rozwiąże się chyba sam z siebie.
Kurwa.
- Kurwa. - Powtórzyła ostatnią myśl na głos. Siedząc ze skrzyżowanymi nogami, brała to pomniejsze kamyczki i rzucała nimi w cholerę. Była pewna że dotarcie tutaj załatwi sprawę. Wyglądało na to że zdążyli już posprzątać, ba! Nawet część szkód naprawić, wnioskując po stanie torów. Podniosła się otrzepując tyłek, z grymasem niezadowolenia na twarzy.
Wyciągnęła się mocno, aż parę kręgów chrupło, po czym niemal zrezygnowana zeszła z torów. Spojrzała to w lewo to w prawo, udając sama przed sobą że robi coś w kierunku odnalezienia tych dwojga. Może na posterunku będą wiedzieli gdzie są? Tam się udała. Nie ma co… urządziła sobie dzisiaj niemały spacerek.

***

Było dość późno, albo raczej bardzo wcześnie. Najbliższy posterunek był w miarę daleko od miejsca wypadku, pewnie dla tego owym miejscem było. Zaspany strażnik który kończył swoją wartę przywitał Victorrie wzruszeniem ramion. Był tu sam. Cała reszta milicji miejskiej spała w koszarach dzielnicy.
Ivealan podeszła do strażnika, biorąc głeboki oddech zadała mu pytanie.
- Czy byli tutaj Saeh i Malie? Druga nosi taki kretyński cylinder, nie da się przeoczyć. - W duchu dodała “Powiedz że tak błagam”. Była już zmęczona.
- Nie. - odparł krótko, bez większego zainteresowania. - W sumie nikogo tutaj nie było. O tej porze… - westchnął, czy też ziewnął krótko.
Tak jak Iffeyhaus jej nakazał gdy tylko zacznie wrzeć, niech pochodzi sobie w kółko i policzy do dziesięciu. Ot prosta metoda, a działała. Rozmasowując skronie zaczęła, ciężko dyszeć.
- Razdwatrzyczterypięćszesćsiedemosiemdziewięćd ziesięc… - Odetchnęła. Nie była już wściekła tylko troszkę zirytowana. Co miała teraz robić?, tego nie wiedziała odkąd wylazła z baru. Spojrzała ku nocnemu niebu, jakby tam szukając natchnienia. Zbliżyła się do gwardzisty.
- Przekaż twojemu zmiennikowi że czekam na Malie w gildii. Ma jej to przekazać jak ją zobaczy. Skumałeś? - Puknęła strażnika palcem w czoło.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline