Śmierć wylała się na ulice pochłaniając całe miasto w swym plugawym tańcu. Cała horda żywych zwłok, śmierdzących, drążonych przez zgniliznę, maszerowała by zdobyć zamek pochłaniając wszystko co stanie jej na drodze. Na horyzoncie kolejne budynki stawały w płomieniach niczym zapalane nocą świecie w akompaniamencie krzyków mordowanych i kroczących nieumarłych. Dawne kamienice, które Walbrecht zwykł mijać podczas załatwiania interesów, obracały się w ruinę znikając pośród kłębów dymu. Blask trawiącego zabudowania ognia odbijał się w zeszklonych ze strachu oczach i ledwie trzymanym w ręku orężu.
Walbrecht zaczął kląć w znanych sobie językach. Zaczął miotać się pod bramą w wewnętrznym szaleństwie, które postępowało z każdym krokiem nadchodzącej śmierci. Był pewny, że umrze topiąc się w bogactwie swego rodu. Że pertraktacje z wampirem przyniosą korzyści dla niego i jego potomków. Chciał stać się kimś ważnym, prowadzić daleko sięgające interesy mogąc gardzić tymi, dla których los nie był aż tak łaskawy. Przecież był skazany na sukces. A teraz jedyne co mógł to klęczeć pod bramą i płakać nad swoim losem. Lecz nie zrobił tego...
Czerwony blask płonącego miasta odbił się na jego poważnej twarzy. Jakiekolwiek emocje wyparowały w postaci kropli potu na czole i wściekłości pojawiającej się w oczach. Załadował pistolet i wystrzelił zdając sobie sprawę, że na taką odległość to jest nic nie znaczące działanie. Załadował znów i wystrzelił ponownie. Głowa jednego z szarżujących w pierwszym rzędzie nieumarłych po prostu eksplodowała trafiona pociskiem. Ostatni ładunek prochowy znalazł się w lufie, Walbrecht wyszedł przed wszystkich z wyciągniętą bronią do przodu i rapierem w dłoni. Twarz miał równie pewną siebie co wtedy, gdy cudzoziemcy mogli zobaczyć go po raz pierwszy. Wysoki młodzieniec o niezwykle elfiej budowie ciała po prostu szedł przed siebie czekając by wystrzelić.
Ostatnia kula trafiła w klatkę piersiową jednego z nieumarych. Stara tarcza zrobiona z drzwi zwyczajnie nie wytrzymała, a pocisk przebił się przez nią by z impetem spenetrować wnętrzności przeciwnika i posłać go na ziemie. Ostrze lewaka zabłysnęło w lewej ręce szlachcica, który nadal postępował by stanąć twarzą w twarz z hordą wygłodniałych bestii i zatopić się w ich niepowstrzymanym marszu. Nie liczyło się już nic, chciał umrzeć godnie...
__________________ Ph’nglui mglw’nafh Cthulhu R’lyeh wgah’nagl fhtagn.
Ostatnio edytowane przez Tiras Marekul : 27-07-2014 o 15:36.
|