Wyglądało na to, że Jorrah wczuł się w swoją rolę, aż za dobrze. Jednak to Ancar był sam siebie winien tego, w jakim wstanie się znalazł. Mógł się bardziej postarać i wymyślić coś lepszego. Cóż, czasu nie dało się cofnąć, a staruszek był tak zawzięty, że wszystko wyglądało tak, jakby całe przedstawienie było prawdziwe. Gorzej było jeśli tamte oprychy nie dają się nabrać. W tej chwili jednak nie było sensu się tym martwić. Wszystko poszło w bardzo dobrze, więc można już było tylko czekać.
Gdy Wezz kazał "niewolnikom" ustawić się w rzędzie, podniósł się z trudem. Nawet nie musiał udawać, że wszystko go boli i z trudem stoi na nogach. To wszystko było prawdą. Z kącika ust wypływała mu krew, która spływała w dół i skapywała na ziemię. Lekko się zataczając, z opuszczoną głową stanął obok pozostałych zgodnie z rozkazem.
Na zewnątrz, zbity mieszaniec. W środku zadowolony z siebie Ancar, śmiejący się w duchu tak głośno, że nawet sami bogowie mogliby usłyszeć ten śmiech. Po tym wszystkim będzie musiał pamiętać, aby zażądać większej części nagrody po wykonaniu zlecenia.
__________________ Cóż może zmienić naturę człowieka? |