Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-07-2014, 07:23   #352
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Eckhart siedział na zydlu z wyprostowaną dumnie szyją i sokolim wzrokiem rozglądał się po podwórzu zawalonego zamczyska, czy oby lazarety jeszcze stoją. Minę poważną zrobił, usta wydął w skupieniu zastanawiając sie, gdzie za potrzebą sie udać, jeżeli wychodki dla służby zawaliły się doszczętnie. Gołą rzycią nie uchodziło wypinać się publicznie do prostych ludzi, gdzie i dziewek było sporo jak i zostawiać po sobie smrodu i zniżać tym do poziomu nieokrzesanych chłopów. Dobrze, że na szmaty zabrał ze sobą kilka chusteczek z fatałaszków zamkowych przebierańców. Właśnie z poważną miną przesuwał czubkiem buta stojącego w kolejce do ran opatrzenia wieśniaka, który zasłaniał mu widok na ustronny wyłom w murze skąpany w cieniu, na urwiska wychodzący, kiedy zjawił się krasnolud wyrastając jak spod ziemi.
Eckhart skinął głową uprzejmie.

- Jestem Gomrund „Płomienny Łeb” Ghartsson z domu Rot-Gorr członek klanu Kimril z portu Sjoktraken. Winien ci jestem podziękowania za pomoc jaką okazałeś Sylwii. Bez ciebie pewnikiem by nie uszła z tego żywa… - wyciągnął wielką jak bochen chleba prawicę.

Von Ficker wstał opierając się na stojącym obok wittgensteńskim wieśniaku, bo zastała noga, gdy ciężar na nią położył odezwała się zacinającym bólem. Poklepał chłopa na ramieniu, jak sie dziękuje dobremu koniowi.

- Drobiazg. – uścisnął serdecznie rękę Gomrunda. – Każdy na mym miejscu człowiek prawy... i krasnolud - dodał skinąwszy lekko zmarszczonym czołem - pannie Sylwii ruszyłby z odsieczą. Ja jestem Eckhart von Ficker ze Schwartzenmarktu. Miło mi zapoznać. – uśmiechnął się delikatnie gładząc wąsy i brodę. - A to nie wiedziałem żeś jest cudzoziemcem w Imperium synu Gharta. W jednej z piesni zasłyszałem niegdyś pewnego barda, co to wrócił podobno z wyprawy do białej Norski, o tajemniczym Lesie Noży. Jakoby był ten matecznik miejscem bogactw wielkich z dawien tam ukrytych w zaginionym, starożytnym mieście elfów. Prawda li w tym może być skryta, mit to raczej czy tylko gawędy liryczne minstreli i bajarzy? – zainteresował się żywo przestając z nogi na nogę. Żywo zainteresował i żywo wiercił w miejscu.



***




- Słuchajcie bracia. Siądźcie sobie na momento. - zaciągnął po klasycznemu i sięgnął po piersiówkę. - Zaraz wszystko obgadamy, tylko nie stójcie tak nade mną, bo noga mi szwankuje i rzyć odpocząć musi po tego zamczyska eskapadach. - podał Brunowi wojskową skórę z czerwonym winem.

Tarczownicy klapnęli ciężko na zadach wokół von Fickera.
Szlachcic przysunął ku sobie pochwą rapiera wskazany przez kompanów plecak Sylwii. Z ociąganiem zajrzał dyskretnie do środka. Znalazł to czego szukał.
Bruno z poważną miną pociągnął z piersiówki i puścił ją w obieg między Nulneńczyków.

- Za poległych. – powiedział uroczyście.
- Za poległych. – powtórzyli zgodnie razem ze szlachcicem.

Eckhart przygryzł gęsie pióro wyjęte wraz z przyborami do pisania, po czym umoczywszy w kałamarzu, zaczął kreślić pieczołowicie stawiane litery, lekko zagryzając wystawiony w kąciku ust czubek języka.


Szanowna Pani Emmanuelo von Liebewitz!

Nadzieję nadzieję szczerą żywię, iż mój list zastaje hrabinę w dobrym zdrowiu i pomyślności. List ów krótki pisze sługa uniżony Jaśnie Pani, Eckhart von Ficker, który w służbie Dobrodziejki walczy w resztkach dzielnego oddziału nulneńskich tarczowników, który za zadanie miał zabezpieczyć trakt główny Nuln-Kemperbad z rozkazów wielmożnej pani. Wybaczy mi hrabina, treściwość tego raportu, lecz żołnierskie obowiązki wzywają i nijak w stanie jestem wszystko Jaśnie Pani wytłumaczyć jakbym chciał szczerze najdokładniej. Oddział nasz bój srogi acz zwycięski stoczył z oddziałami mutactwa panoszącego sie w domenie rodu Wittgensteinów, lecz wkrótce przyszło nam bić z całą kurewską hordą Chaosu, pełną zwierzoludzi i inszych pomiotów złych bogów. Oddział nasz zdziesiątkowany, bez kadry oficerskiej osierocony przebił się do zamku Wittgenstein, który okazał się być źródłem korupcji Chaosem na całą okolicę. Ród Wittgesteinów zakazanym bogom służył, czarną magia sie parając i roztaczając spaczeń mutactwa po swych włościach. Wstyd i hańba na tę zacną niegdyś rodzinę...

Dekrety Cesarskiej Mości Karla Franca okazały sie być mimo szlachetnych pobudek Najmiłościwiej nam Panującego niemożliwym do spełnienia życzenie, aby owych obywateli Imperium, którzy niegdyś ludźmi byli pod opiekę brać prawa i ziemia Wittgensteinów z robactwa mutacji została wypleniona w znacznej części przez oczyszczającące płomienie. Groźba herezji jaką niosą ze sobą pomioty spaczenia widoczne mym oczom były i pod opiekę hrabiny sie uciekam wraz z wszystkimi mieszkańcami Wolnego Miasta Nuln, aby reiklandzki dekret rozważnie był rozpatrzony, gdyż wielkie i straszne rzeczy działy sie udziałem czarnej magii i powiązanego z nią mutactwa. Każdy kto muctactwo pielęgnuje ten pozwala staczac się tym duszom skażonym coraz bardziej w ramiona Chaosu siebie i bliskich narażając na to samo.

Jeśli list pani ten czyta, znaczy to niechybnie, że dostarczyli go Jaśnie Pani ostatni żywi tarczownicy, którzy walecznością swą zasłużyli na miano prawdziwych bohaterów. Horda Chaosu została ostatecznie złamana, czarnoksięska moc rodu Wittgensteinów również i sam Młotodzierżca karę wymierza temu rodowi na mych oczach trzęsąc ziemią i burząc mury. Oby kamień na kamieniu nie został po tej przeklętej twierdzy.

Rany otrzymane w walce z Chaosem musiały wziąć górę nade mną, skoro te słowa kreślone w pospiechu znalazły drogę ku pani nie z ust mych lecz przez naszych żołnierzy. Ostatnim życzeniem uniżonego sługi Waszego jest aby mój żołd wypłaconym został równo między ocalałych bohaterów z mego oddziału tarczowników.

Z poważaniem sługa uniżony!

Eckhart von Ficker





- Kochani, do hrabiny Emmanueli von Libewitz udać się musicie i list ten na ręce Elektory złożyć. Dowiedzieć się nasza pani musi jak to było z pierwszej ręki, nim gawędy i plotki górę wezmą nad prawdą. Mój żołd między siebie podzielicie, bo instrukcje tu zawarłem zgodę na to wyrażając. W interesie waszym jest, abym został pogrzebany w ruinach twierdzy, więc naciskany przez wścibskich, najlepiej będzie jakobyście mnie widzieli raz ostatni walczącego z żywymi szkieletami wittgensteńskiej straży.

- Co chłopy myślita? – Panewka żywo spojrzał po pozostałych.
Schmetering pokiwał głową wytarłszy wino z ust rękawem munduru.
- Tak zrobimy. – potwierdził Bruno wytarłszy usta rękawem.
- Bohaterstwo wasze w raporcie uwzględniłem, więc zaszczytów spodziewać sie możecie w formie odznaczeń no i premii pieniężnej a nawet może i stopni podoficerskich. Awansu i kariery w armii? – von Ficker uśmiechnął się unosząc brew.

- A w rzuci mam medale i ordery. – westchnął Schmetering co zaaprobował uroczyście Bruno.
- Bodajbyś waszmościeńku w usta żywe gówno brał jak nam takie przyjemności życzyć... - burknął Panewka, który szczególnie umiłował się w brataniu ze szlachetką pijąc do jego urodzenia w żartach i nie tylko.
- E! – von Ficker wzniósł paluszek wskazujący do góry uciszając mrukliwego tarczownika. - Pić za takie medale można dłużej niż za ich nie posiadanie. – wzruszył ramionami, mimo wszystko chcąc pokazać im korzyści z tego płynące.

Pokiwali głowami nie bardzo przekonani choć może nieco mniej niechętnie jak wcześniej.

- Tej oto niewieście. – głową skinął nabożnie ku Sylwii. - której duch walczy o zostanie w ciele – westchnął dramatycznie. - służyć muszę, bo wierzę, że taka jest wola Młotodzierżcy, który mój los z jej splótł, czego pewnym jestem na wiarę w sercu biorąc to uroczyście, jako woli Młotodzierżcy objawienie.
- Ty oczadział Ekart??? – wypalił z miejsca Schmetering krztusząc się winem.
Pozostali zrobili wymowne miny szturchając sie łokciami i zezując lubieżnie na nieprzytomną Sylwię.
- Jak jest mówię. – zaprotestował łagodnie von Ficker. – Ja nie do panny tej dobrodziejstw natury dobrać sie pragnę lecz pomóc szlachetnie.
- Tak.. Tak.. – zapewniali rozweseleni żołdacy.
- Pod opieką mą jest i jej rzeczy świętsze są od mych własnych dla mnie. Nie są to łupy zamkowe, więc odłóżcie coście wzięli. – zażądał z przekonaniem głosem nie znoszącym sprzeciwu, acz po ojcowsku, a raczej bratersku. – A te jajo. – uniósł brwi marszcząc czoło w znak zapytania. - to Sigmar raczy wiedzieć czym jest? I po co? Więc nie roztropnie jest brać w swoje gołe ręce nie rozmówiwszy się z właścicielka po jej obudzeniu czy zarazy jakiejś przez dotyk nie roznosi...

Chwilę to trwało zanim niechętnie oddali wszystkie przedmioty a w zasadzie to dopiero po tym, gdy musiał grzecznie zauważyć, że za obrabowanie Sylwii nie zdoła powstrzymać pościgu jej towarzyszy, jeżeli z nim, ranny druhem, tarczownicy sobie radę dadzą kładąc go trupem.

- Wisieć nam będziesz Ekart! – burknął Bruno.
- Zawsze i wszędzie na przyjaźń i pomoc mą w Imperium liczyć możecie! – szlachcic zapewnił uroczyście klepiąc kompana na pocieszenie. – W Nuln nagroda czeka was niechybnie sowitsza. – pogładził się po brodzie. – niż nie ogolone jajka dziewczyny.




***





Jakiś czas potem opatrzony przez uchodzącego za polowego medykusa mężczyznę, Eckhart znalazł sie sam na sam z khazadem nieświadomie władczo i tak bardzo sobie naturalnie odsyłając wszystkich zgromadzonych wokoło na stronę.

- Co to za meldunki są u panny Sylwii na agitacyjnych ulotkach pisane i te wielkie, kosmate jajka? - zapytał od niechcenia. - Dobrze, że tarczownicy druhy moje ni w czytaniu, ni pisaniu biegli są wcale i łatwo mi również poszło te dziwaczne jaja im z głów wyperswadować... - westchnął. - W co ta dziewczyna się wpakowała z wami? - zawinął onucę na świeży opatrunek.

Krasnolud lekko się zdziwił tym pytaniem bo i nie spodziewał się sznupania po plecaku Sylwii… i że znowu świat zewnętrzny się o nich upomni. Właściwie to w ferworze zdobywania zamczyska i tępienia chaosu zapomniał, że jeszcze i innych kultystów mieli na plecach. – Eh… widzisz Eckhardzie nie pierwszy raz spotkaliśmy chaos na swojej drodze i nie pierwszy raz zrobiliśmy takie trzęsienie ziemi jak tutaj. Niestety jak się widzi to nie ostatnie. Swego czasu byliśmy w Grisswaldzie gdzie były bardzo napięte stosunki długonogich z krasnoludami… no i ktoś miał interes w rozpalaniu tej niechęci do czerwoności żelaza… lub krwi. Po uprzejmej rozmowie jaką przeprowadzili moi towarzysze z nim okazało się, że ów kurwi syn miał i co innego za uszami. Łaził ten szpicel za nami od dłuższego czasu a właściwie za jednym z nas… Za Erichem, na którym walka z chaosem w Bögenhafen odcisnęło zbyt duże piętno…

- No i potem jak to się ładnie mówi… Sylwia podjęła grę wywiadowczą, bo zawsze jest lepiej wiedzieć kto na ciebie dybie albo skąd może bełt przylecieć. Ale tam jeszcze było takie małe pudełko… i ono jest dość istotne w tej układance.

- A jaja? Hmmm wiem o jednym… Czy to ciekawość czy to typowo babskie fanaberie ale chyba dziewka postawiła sobie za punkt honoru żeby się coś z niego wykluło. Wzruszył barkami przy tym bo przecież nikt bab nie zrozumie… tak jak i losu bo, że ta skorupa się jeszcze nie rozbiła zakrawało na prawdziwy cud.

Eckhart słuchał khazada nie wchodząc w słowo.
Kiedy tamten skończył Swartzenmarktczyk podał mu papiery.

- Nie wiem czy czytać po reiklandzku umiesz, ale wiesz na pewno, że to kultystów robota... Skąd tego tałatajstwa się rozpleniło po starym, dobrym Imperium? – mruknął raczej retorycznie. – Przyłącze się do was, bo widzę, że życie awanturnicze prowadzicie bardziej niebezpieczne od mego ostatnio – westchnął. - żeby tak od Bogenhafen aż tutaj z Chaosem się potykać... A co najmniej dopóty panna Sylwia do zdrowia nie wróci, to i choć na takich co se w rzyci rady dać nie mogą nie wyglądacie, to i pomoc wam się przyda. Jeśli czegoś w życiu nienawidzę to chaośników, spaczenia, mutactwa i zakazanych bogów. Przeto panny Sylwii nie zostawię póki sama nie orzeknie, że życzeniem jej nie jest abym był jej championem. – powiedział aż nadto poważnie, żeby nie trąciło honorową pompą.

- Jej czempionem?! Hmmmm, Będzie wesoło. Nie mogę się doczekać … Krasnolud powiedział to z nieukrywaną radością bo na samą myśl jakby Sylwia zareagowała na taką deklarację to aż mu się gęba roześmiała. – Rad jestem słyszeć, że przyłączyć się do nas chcesz ale to nie taka prosta sprawa że jeno sama deklaracja wystarcza. Żeby to się stało to wpierwej trzeba wiele razy unieść kubek wypełniony jakimś zacnym trunkiem i osuszyć go w intencji wspólnej pomyślności i naszego zdrowia… bo jak widzisz czasem nam jego brak mocno doskwiera. Uśmiechnął się raz jeszcze i poklepał szlachcica po ramieniu.

Potem zaś wrócił do podanych mu papierów.
– Ta potrafię… ojcowie moi zadbali nie tylko o to żebym mieczem czy młotem potrafił robić. Więc i po waszemu czytać umiem. Na chwilę tutaj zamilkł czytając to co na kartach było naskrobane. – Sylwia wspominała mi o tej korespondencji przed rozstaniem naszym… ale niestety nurt wydarzeń nie dał nam czasu na dłuższe omówienie tego co dalej. Ba nawet na zobaczenie tego. Trzeba będzie obgadać wspólnie jak to ugryźć. To, że cię nie znają i z nami nie kojarzą to bardzo dobrze… Jest jakiś punkt zaczepienia żeby ich odnaleźć w Nuln czy Kemperbad. Tylko, że Purpurowa Dłoń… znaczy Erich nie żyje.

Krasnolud myślał chwilę w ciszy. Wiele planów było do zrealizowania… kilka kierunków do obrania. On sam nie wiedział, który powinien wybrać… Altdorf, Gudrun… czy może znowu kultystów… A tym bardziej nie wiedział co będzie reszta chciała uczynić.

– Być może ten Kemperbad nie jest takim złym kierunkiem jak lekko się podkurujemy. O ile uda się znaleźć jakąś łajbę to nawet łatwo tam się dostać. Na kodze barona bym jednak nie chciał tam płynąć bo nas powywieszają jak piratów. W Kemp znam jednego kapłana… no i zostawiliśmy tam majtka.

- Ale trzeba by złożyć jakiś meldunek… wszystko to odbywa się za pomocą jakiegoś magicznego pudełka. Tylko, że nim to uczynimy rad bym poznać zdanie większości…

- A i owszem, nic tak nie łączy jak wspólnie przelana krew spłukana potem zacnym trunkiem. – wstał trudem i chcąc nie chcąc patrząc góry na krasnoluda poklepał go po barczystych plecach i westchnął przytuliwszy do szlacheckiej piesi, choć wyszło raczej do biodra. Zakaszlał, bo strzepana kapota khazada wznieciła sporą kupę kurzu i pyłu. – Ja zawsze wiedziałem, że Sigmar wiedział co robił przyjaźń w Imperium cementując z twym ludem. Nie pierwsza to bitwa nasza wygrana w wojnie z Chaosem. – powiedział dumnie jakby miał już za sobą Młotodzierżca sam raczy wiedzieć jak bogate doświadczenie wojenne. – Puzderko owe w plecaku było? – zapytał podając torbę Sylwii. – Ma tu sporo damskich atrybutów, lecz mi nie uchodzi szukać w niej tego czego nie wiem jak wygląda, bo znaleźć mogę coś, czegom nie winien. Ty jako jej przyjaciel zrób to, bo zapewne to by było prędzej w zgodzie z jej życzeniem, gdyby głos w tym teraz miała. Proponowałbym poczekać z magicznego przedmiotu używaniem do czasu nim panna Sylwia do świata żywych wróci. No chyba, że zdradziła wam sekret używania onego puzderka. Czyż działać to może tak banalnie, że zapisana karteczka znika w środku po zamknięciu wieczka i pojawia na powrót już z odpowiedzią? – wypowiedział na głos najbardziej oczywistą myśl, która przyszła mu do głowy. - A meldunek skłonny byłbym złożyć lakoniczny. – obejrzał się na gruzy. - Zamek von Wittgenstien zburzony grzebiąc młodą baronessę Magrittę von Wittgenstein wraz z całym jej rodem i służbą. Wszak nie będzie to tajemnicą za dni kilka nikomu, więc po prawdzie niczego sekretnego nie zdradzi wrogom. Kimkolwiek kurwich macierzy synowie i wyleganice być raczą...
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 28-07-2014 o 07:37. Powód: literówki
Campo Viejo jest offline