Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-07-2014, 14:09   #43
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Wielebny poczekał aż wszyscy się zbiorą do kupy. Nie spieszył się z rozpoczęciem tej rozmowy, bowiem myśl o wężu, nadal sprawiała że po ciele przechodziły mu dreszcze.
-Nim ruszymy dalej, o to co musicie wiedzieć. Według słów Stone’a, Harper ma się gdzieś tutaj spotkać z Harpią. Jak wiemy do najmilszych kobiet nie należy, a jej wdzięk oraz subtelność jest równa pędzącemu i wkurzonemu bizonowi. Za jakąś milę czeka na nas Gonzaga, który ma nas przywitać ołowiem. Zostało ich podobno trzech, a Harper podobno ma ze sobą mapę skarbu jednego z pierwszych pogromców Indian. Jeśli mamy dopaść Harpera musimy to zrobić nim spotka się z Harpią i jej banditas.. - na chwilę przerywając. Widać było, że zaczyna ważyć dobrze słowa, które chce wkrótce wypowie -Zanim jednak padną pewne decyzje, muszę być z wami do końca szczery. Gdy zapytałem Stone’a kto zabił ludzi Diabła, ten odpowiedział, że on sam, by móc oddać ich…”tamtym”. Cokolwiek to bylo Stone bał się, a możecie mi wierzyć do strachliwych nie należał. Nie zdążył powiedzieć kim są owi “tamci”, bowiem z jego ust wyszedł grzechotnik..którego Pan Andrews nakarmił ołowiem..ratując mi życie.. - zakończył swoją przemowę
- Dla pewności. - dłuższą chwilę ciszy przerwał chrapliwy głos Petera Price’a - Mówiąc “z ust wyszedł grzechotnik” ma Wielebny na myśli metr jadowitego gada z grzechotką na ogonie czy to jakiś wyszukany baptystyczny zawijas słowny, którego nie rozumiem?
Wielebny przytaknął głową. Wiedział jak to brzmi, pamiętał jak to wyglądało. Minę miał mówiącą, że wie, iż brzmi to nieprawdopodobnie ale taka była prawda. Przełknął ślinę i rzekł:
-Tak, Panie Price..dobrze Pan rozumie..gdy Pan Stone zaczął być nazbyt skory do współpracy, z jego ust buchnęła krew, a z jego gardła wyszła głowa węża przy akompaniamencie dźwięku grzechotki. Pan Andrews świadkiem. - gdy zakończył wypowiedź wyjął kolejne cygaro, które zapalił.

Pete podrapał się po zapuszczonym zaroście. Miał wyjątkowo tępą minę. Zachodził w głowę co klecha pakuje do tych cygar, a może to tylko jeden dzień na słońcu za długo, jednak żadną z tych myśli nie podzielił się na głos.
- Obędzie się bez śledztwa. To co martwi mnie bardziej to Harpia i jej wesoła gromadka. Powiedzmy sobie szczerze: jeśli ta dwójka połączy siły, załatwią nas bez większego trudu, to pewne jak amen w pacierzu. Im szybciej ruszymy tym lepiej.
- Więc zbierajmy dupy w siodła -
wtrącił Tigget. - Niech ktoś posadzi mnie na moim wierzchowcu, przywiąże do kulbaki. I ruszajmy w drogę. No i jeszcze ten Gonzaga, o którym wspomniał Wielebny. Trzeba uprzedzić jego atak, bo atak Stona kosztował nas zbyt wiele-zerknął w stronę miejsca, gdzie na uboczu, z twarzą przykrytą kapeluszem, leżał Mac Arthur i pozostali zabici w zasadzce ludzie.
Potem przyjrzał się zgromadzonym i zapytał:
- Gdzie są Olsen, Shilah, Scott, Harrison i ten poganiacz, no jak mu tam. Carrey? Widział ich ktoś?
-Pan Willkinson udał się… ruszył sam tropić, mimo moich ostrzeżeń.-
mruknął Jimmy nabijając fajkę i wyraźnie zamyślony. Owszem raz widział jak cyrkowiec wyciągał miecz z gardła, ale jak dotąd żaden nie wyciągnął jeszcze piekielnego grzechotnika!
-Udał się w tamtym kierunku…- wskazał stronę, w którą widział oddalającego się metysa.
- Nie nadaje się do wspinaczek, ale jeśli mamy wyruszyć w pełnym składzie to trzeba będzie po nich pójść.
-Byle w większej grupie. Shilah szuka śladów kompana, który dosłownie zniknął mu za plecami.-
jakby dla podkreślenia wagi słów Jimmy pstryknął przy wyrazie “dosłownie”.
- Pójdźmy wszyscy - rzuciła odrobinę kąśliwie wdowa Reed po czym nakryła dłonią usta jakby palnęła gafę. - Ach, wybaczcie, przecież nie wszyscy są w stanie… Jak to się ma do waszego panowie zalecenia aby się nie rozdzielać?
Spojrzenie jakie posłał jej Hawkes przypominało, spojrzenie starego wilka przyglądającego się młodemu szczeniakowi próbującego wygryźć go z roli przywódcy stada. Natrętnemu ale nie wartemu większej uwagi.
-To proste… nie pójdzie ich szukać dwójka, tylko sześć trzymających się blisko osób. I nie będą rozdzielać.- wyjaśnił powoli i z emfazą podkreślając każde słowo. -A reszta przygotuje szeryfa i konie do wyruszenia dalej. Zabierzmy amunicję poległych towarzyszy i ruszajmy dalej.
- No dobrze -
Rebecca nie była osobą kłótliwą. Nie podobał jej się pomysł z rozdzielaniem się na dwie grupy ale wyglądało na to, że to już przesądzone. - Wobec tego ja pójdę. Może Indianin jest ranny i potrzeba mu będzie pomóc. Dla szeryfa i tak już więcej nie zrobię. Pójdziemy, prawda panie Price? - przeniosła wzrok na jednookiego rewolwerowca.

Jebediah Harris jak w transie zajął się składaniem w kupę nogi szeryfa. Cudem trafił na jakieś kawałki drewna którymi usztywnił nogę szeryfa. Zaciskając węzły prowizorycznych łupków, poczuł sporą dozę szacunku do Tiggeta, któremu nawet głos nie zadrżał przy tej operacji. No, może zwęziły mu się niepokojąco źrenice, ale to i tak bohaterska reakcja.
Wokół panował chaos. Ktoś podejmował jakieś decyzje, ktoś rzucał jakieś propozycje, a nad wszystkim górował pełen niedowierzania głos wielebnego, opisujący jakąś żmiję wyłażącą z żywego człowieka.
Anatomia mówi, że wielebny pije, a może nawet chla. Fizjologia karze nazwać go kłamcą. Tylko… czy rzeczywiście to co dzieje się wokół nie jest jakoś zbyt zagadkowe, zbyt niedorzeczne? Może Pan Najwyższy przymknął na chwilę oczy, a skorzystał na tym jego Wielki Adwersarz, dybiący skrycie na dusze dobrych protestantów?
Szeryf chciał jechać dalej. Przed nimi już nie jedna, zdziesiątkowana banda, ale do szczątków grupy Diabła dołączyć ma jeszcze jakieś babsko z piekła rodem. Pachnie to samobójstwem. Strach jakiego nabawił się nocą, lęk jaki zaszczepiły w nim porozrywane zwłoki, uczucie niepewności i niejasna najbliższa przyszłość, wprawiały Jeba w zakłopotanie. Chciał bardzo panować nad sobą. Chciał nie tylko nie okazywać strachu, co przystoi gentlemanowi, ale bardzo chciał też tego strachu nie odczuwać. najlepiej więc działać, zapomnieć się w aktach woli, zatopić w małych sprawach i prostych decyzjach, by okiełznać wrażenie nadchodzącej katastrofy.
- Przyjaciele, nie dzielmy grup. Każdy podział zmniejsza nasze szanse, pomaga naszym prześladowcom. Po co tracić kolejną szóstkę, ruszmy w kierunku naszych zgub, a połączywszy siły podążmy razem ku przeznaczeniu. Jeśli Diabeł dostanie posiłki, potrzebny będzie każdy colt po naszej stronie. Do tej pory samotne wycieczki źle nam wychodziły, nie wierzę, by to się miało zmienić.-
Wielebny zamierzał trzymać się Panicza Harrisa. Człowiek wyglądał sensownie, i tak też się wypowiadał. Ostatnie słowa upewniły go tylko w tym przekonaniu. Człowiek był ostrożny, a i radzić sobie w ciężkiej sytuacji umiał, co było tylko na jego korzyść. Jeremiah’a nie chciał też się zbytnio rozdzielać, bo po tym czego był świadkiem, miał przeczucie, że Harper to ich najmniejsze zmartwienie.
-Więc nie traćmy już więcej czasu.- mruknął Hawkes nabijając fajkę i zerkając spod kapelusza na resztę ekipy.- I ruszajmy razem na poszukiwanie zagubionych owieczek.
Powstrzymał się przed dopowiedzeniem.-”Lub tego co z nich zostało.”
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline