Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-07-2014, 14:53   #18
Zajcu
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
- Szukam schronienia i pracy. - odparł, pomijając zwyczajowe powitanie. Był przyzwyczajony do tego typu traktowania, właściwie to nawet go nie odczuwał. Drwiny skierowane w jego kierunku były tylko delikatnym gilgotaniem. Poklepał lekko konia, dając mu znać, że pora na odpoczynek.
- He? Może i sie znajdzie. Będziesz dzieci straszyć po nocach albo co. - zażartowała kobieta. - Nie no, tak poważnie. Zaprowadzić cię do lekarza? Nasz druid ma sporo ziół, może coś na tą twarz znajdzie. Chałupy z kolei tanio nie dostaniesz. Chyba, że na parobka pójdziesz, to u kogoś na sianie będziesz spał.
- Do druida możesz mnie zaprowadzić. - odparł, całkowicie obojętny na obelgi kobiety o wątpliwej urodzie. Jego dłoń gładziła grzbiet konia. - Gdzie mogę go zostawić? - zapytał krotkim, niemalże urzędowym głosem. Mógł tylko mieć nadzieję, że kalectwo strażniczki ma ciężki do wytłumaczenia, możliwy do zabicia sposób.
- Jak przywiążesz go tutaj, to pomyślą, że mój, i ruszać nie będą. Jak chcesz żeby miał dach nad głową, to ciągnij do gospody, ale tam ci go za darmo nie przechowają. - ostrzegła kobieta. - Twój wybór, ja bym go sprzedała, znim zemrze z zimna.
- Każdy mieszkaniec tych stron będzie tego świadom. - odparł, wiążąc swego towarzysza w pobliżu posterunku strażniczego. Jeśli wątpliwej jakości rumak zemrze, może będzie musiał kontynuować swą podróż w zasłyszany w opowieściach sposób - kradnij każde zwierze, omijaj posterunków wieże.
- Jeśli mogłabyś - powiedział, przesuwając dłoń przed siebie. Prosty gest miał zaprosić ją do pokazania drogi.
- Chyba wiem lepiej, czy miejscowi to kretyni. - mruknęła odwracając się na pięcie. Miecza nie zostawiła, choć machnęła jakiemuś chłopowi aby stał pod bramą za nią. W sumie diabli wiedzą po co.
Drudzika chata była sporym budynkiem w centrum wioski. Łatow było przeiwdzieć, że na początku było to miejsce mieszkalne w osadzie, gdy jednak ta się rozrosła, ludzie zbudowali prywatne mieszkania. W środku było było pełno kotłów, na ziemi rozłożone były skóry. Ludzie chorzy i ranni leżeli na nich, było ich zaledwie kilku. Sam druid był dość starawym mężczyzną na którego głowie zaczęła pojawiać się łysina. Strażniczka nie zostawiła go z Sycheą sam na sam, zamiast tego powiedziała. - Miał ryj jak nocny koszmar, to go przyprowadziłam. on zaś odparł - Cóż...witam, jestem Endar. Jak mogę ci pomóc, dziecko? - i obydowje zaczęli patrzeć na Sychea.
Dziecie nocy przedstawiło się w wyszukany jak na okolicę sposób. Cała jego sylwetka pochyliła się nieco, a jego wzrok kierował się bardziej w kierunku środka ciała druida, niż jego oczu.
- Parasz się alchemią? - zapytał, szukając pierwszego punktu zaczepienia. Jeśli zdoła zyskać chociaż trochę zaufania, może usłyszy bliższe zarówno prawdzie, jak i jego nadzieją słowa. - Czy ta okolica jest dobra pod względem składników? - zapytał po chwili.
- Na pewno nie tyle co lasy, mój chłopcze. - odparł druid. - Jezioro ma dużo ciekawych roślin, i z ryb da się nie jeden olej wydobyć. Co nieco rośnie, ale samych ziół na śniegu dużo nie ma. Dajemy sobie radę z tym, co mamy.
Zbrojna przyglądał się Sychea z nieco zmrużonymi oczyma. - Tak w sumie, to ty na plecach co masz? Nie wyglądało jak miecz, to nie pytałam...ale dziwny jesteś. - oceniła w końcu, niczym odkrywca ameryki.
- To broń, acz nie szukam z wami zwady. - odparł, odwracając się w kierunku strażniczki. Nie widział powodu, by mordować kogokolwiek. Przynajmniej bez zlecenia na jego głowę.
- Wędruję po świecie, szukając przeszkadzających ludziom dziwów. Mógłbyś mnie nazwać wędrownym najemnikiem. - dodał po chwili, przedstawiając swój obecny pogląd na jego przyszłość. Jeśli zdoła zebrać środki, oraz odpowiednie dla nich metody, odzyska swój status. Chociażby karając tych, którzymu zaszkodzili.
- Oooh, taak. Pan potworów szuka? I smoków? - wzrok kobiety był dość groźny. - Niech no ja usłyszę jedną historię o łowcy potworów kiedy jesteś w mieście, a zaraz cię znajdę. - groziła kobieta, którą druid pośpiesznie uspokajał.
- Nasza straż jest dość skoczna, ale sam rozumiesz. Sposób w jaki się zaprezentowałeś jest sugestywny. Ty naprawdę na...demony polujesz?
Sychea czasem mógł dziękować za swoją mutację. Jego twarz nie miała zbyt wielkiego unerwienia, czy też umięśnienia. Mimika chłopaka była więc bardzo ograniczona, a brak pewności był często nadrabiany pokerową twarzą. Technicznie rzecz biorąc, spotkanie z elfim księciem było swoistym zadaniem, a on nie miał innego pomysłu na samego siebie.
- Z taką twarzą nie sposób ukryć mą profesję - stwierdził, kontynuując obraną przez siebie strategię. Obecnie był najemnikiem, a różnica między trupem człowieka, a czegoś co nim nie jest, nie była zbyt wielka.
- To wykurwiaj w góry. - poleciła pani strażnik, opierając się na swoim mieczu. - Poszli nasi, na demony polować, trzy dni temu. Może ich złapiesz jak będą zdychać.
Chłopak spojrzał na druida, szukając potwierdzenia w jego słowach. Wszelakie obrazy przechodziły mu tuż koło jego uszu, pozwalając na całkowite ignorowanie ich. Jego skóra była wystarczająco twarda, by blokować coś więcej niż tylko draśnięcia.
Druid przytaknął skinieniem głowy, po czym zaczął wyjaśniać. - mamy...mieliśmy...sam nie wiem. W górach jest świątynia, magicznie zapieczętowana. Podobno przed trzema laty zamknięto w niej demona, choć sama świątynia jest starsza. Strzeżono w niej jakiegoś artefaktu. Problem w tym, że magowie co o tym coś wiedzieli, powymierali. Młodzi się uparli aby ją otworzyć, to poszli. A jej nie wzięli, no bo. - dziadek spojrzał na rękę strażniczki, która spojrzała na niego z ostrym, przepełnionym chęcią mordu wzrokiem.
- Aha. - stwierdził krótko, rzeczowo, niczym faktyczny najemnik. Był coraz ciekawszy tego, co ma do zaoferowania na wioska. Kto wie, może znalezienie się w tym właśnie miejscu było czymś więcej niż tylko przypadkiem. Można by stwierdzić, że ktoś układał jego żywot w historię, która ma faktyczny sens.
- Możecie dać kogoś na przewodnika? - zapytał, nie odrywając wzroku od druida.
Druid odwrócił wzrok, zaś strażniczka spluła Sychea między nogi. - Jutro. Jutro cię zaprowadzę. Wisi mi czekanie na nich pod bramą, a ciebie w mieście nie zostawię, bo jeszcze mi kogoś zarżniesz za kilka miedziaków. Do jutra sam się oporządź. - nazkazała, po czym w dość agresywny sposób opuściła chatę.
- Czy ktoś jeszcze powrócił żywy z pierwszej wyprawy? - spytał, spoglądając na pluwociny strażniczki. Jego wzrok powoli podnosił się w kierunku druida.
- Przepraszam za to. - stwierdził. Czas, przez jaki odgrywał rolę wyśmiewanego przez wszystkich był już wystarczająco długi, przyzwyczaić sie do wyzwisk, czy nawet twierdzić, że te są jego winą.
- Nie obwiniam. Z reguły jest obojętna na ludzi, a czasami nawet miła, jak ktoś wygląda na osobę w potrzebie. Przedstawiłeś się nam jednak jak zbój, to na wiele od niej nie licz. Nie cierpi gdy ktoś zagraża wiosce. - druid odchrząknął. - Nikt nie wrócił. Wyprawa liczyła zaledwie trzy osoby. Wszystkie młode, i nikt im nie kibicował. Osobiście sądzę, że nie powinniśmy ruszać tej świątyni. Jest spokój, to niech zostanie jak jest. Jeżeli znajdziecie ich w drodze, to każcie zawrócić. Przemówcie do rozsądku.
- Niegdyś służyłem pomocą tylko jednej osobie. - pierwsza odpowiedź chłopaka zbijała nieco z tropu. Samemu nie potrafił w pełni pogodzić się ze zmianami, które zaszły w jego życiu. Chyba właśnie dlatego nie ukrywał swej przeszłości, chętnie dzielił się nią z niemalże każdym, przeważnie nie pytając go o zdanie. - Teraz służę wszystkim, którzy tego potrzebują. Jedynie wdzięczność jest ta sama. - uzupełnił swe poprzednie słowa.
- Tak też uczynię. - dodał, akceptując dodatkowy element swego zlecenia. Gdyby posiadał notes, zapewne właśnie zapisałby te informacje. On jednak był biedny, a jedynym nośnikiem danych była jego pamięć.
- Czy jest jeszcze coś, co mogę zrobić, choćby dzisiaj? - zapytał, szukając potencjalnej rozgrzewki.
Druid wzruszył ramionami. - Wyśpij się, rozgrzej? Zwiedź miasto może? Jeżeli dopiero co przylazłeś tutaj z podróży, to powinieneś nieco wypocząć. Łatwiej ci się będzie wspinać. Świątynia jest w górach, nawet konia nie weźmiesz. - ostrzegł staruszek. - Noc możesz spędzić tutaj. Przynajmniej tą pierwszą, mało kto leży chory, więc miejsca jest sporo. Ewentualnie możesz pomagać ludziom co się tu z bólu wiją, ale dużo do zrobienia nie jest. Muszą jeno odleżeć swoje i tyle.
- Dziękuję za gościnę. - chłopak ukłonił się raz jeszcze, dopełniając wszystkim znanym mu zasadom dobrego wychowania. Może i był nikim, jednak zachowując się jak szlachcic nie sprawiał nikomu kłopotu. Ba, w przypadku mieszczan czy przedstawicieli wyzszej klasy mógł nawet zyskać. Chociażby zaufanie.
- Gdzie znajdę zarządcę wioski? - zapytał w końcu. Może zdoła załapać się do następnej karawany jako ochroniarz.
- Zaraz przy bramie, skręć w stronę jeziora. Dom rządcy to najstarsza chata rybacka jaką mamy. Gdyby go tam nie było, jest jeszcze wieża magiczna. Kiedyś magowie w niej mieszkali, teraz to tylko nasza skromna biblioteka. Jeżeli rządca będzie na rybach, to jego żona najpewniej w czytelni. - wyjaśnił Druid.
- Dziękuję raz jeszcze - odparł, kłaniając się raz jeszcze. Powoli obrócił się w kierunku wyjścia z chaty. - Wrócę wieczorem, może pomogę ci z rannymi - poinformował, wychodząc na poszukiwania chaty zarządcy wioski.

***

Chata rządcy była faktyczną ruderą. Wyglądała solidnie, ale w pewien sposób...niedokładnie. Musiała być naprawiana przynajmniej kilka razy w roku, a śladów jej pierwotnego kształtu, już tu pewnie nie było.
Po zapukaniu do drzwi Sychea musiał czekać jakieś dwie minuty, nim w końcu starszy, gruby mężczyzna mu je otworzył. - Oh? Nie widziałem cię tu jeszcze. Nazywam się Oswald, w czym mogę pomóc? - zapytał, jak gdyby nigdy nic wracając do środka domostwa. - Wejdź, rozgość się. - polecił.
- Dziękuję - demoniczne dziecko ukłoniło się, powoli przekraczając próg domostwa. Powoli kroczył za gospodarzem, czekając aż ten wprowadzi go do pełniącego rolę pokoju gościnnego pomieszczenia.
- Gdzie mogę usiąść? - zapytał. Wbrew pozorom jego mutacja nie pozbawiła go rozumu, wiedział do czego służą krzesła. Najwyraźniej Sychea nie chciał zająć ulubionego miejsca starca.
- Gdzieś przy kominku, zimnawo dzisiaj. - Nakazał staruszek, otwierając małe pudełeczko stojące nad rzeczonym paleniskiem. Wyjął z niego okulary o drewnianej oprawie. Miasto musiało mieć w miarę dobry przychód, jeżeli stać go było na takie akcesoria. - Dorzucić trzeba. No, mów. Chcesz się tutaj zadomowić? - spytał, schylając się po drewo, rozłożone obok kamiennej konstrukcji.
- Niestety, ale nie. - odpowiedział możliwie delikatnym głosem. Przynajmniej o ile uzyskanie pozytywnego tonu jest przy tego typu twarzy możliwe. Przymróżył nieco jedyne oko, spoglądając w nieustannie tańczący ogień. Poszczególne smugi powoli lizały przygotowane wcześniej drewno. Chłopak czuł jak całkiem niedawna przeszłość wraca do niego, prosząc się o uwagę.
Mrugnął.
- Chciałem załapać się do jakiejś karawany kupieckiej, choćby jako ochroniarz. - chłopak nie miał problemów z wyjawieniem celu swej wizyty. Nie czuł się szczególnie obrażony, czy też poniżony tym, że teraz musiał pytać i prosić. Nie dyktował warunków, a jedynie starał się je zrozumieć. Jednak nie winił za to świata, rozumiał, że przy odrobinie starań zdoła odzyskać dawny stan materialny.
- Eh? Nie za często mamy tu karawany. Znaczy, od kiedy wojna się rozgrzała, to jest więcej ruchu na północy niż głównej drodze, ale tędy raczej idzie się w stronę membry, a nie wraca. Chociaż niedługo powinniśmy wysłać własną karawanę, do pobliskiej wioski. No, nie pobliskiej, ja wiem, z dwa tygodnie drogi konno. Tam jest więcej ruchu, możesz się załapać. - mówił staruszek dość chaotycznie, dorzucając powoli drewno do ognia. Odkasznął nieco, po czym odwrócił się w stronę Sychea, następnie złapał się za pierś i odszedł kawałek. - JASNA CHOLERO - warknął. - CO CI JEST, Chłopcze? - po kilku ostrych wdechach, jego ton wrócił do poprzedniego. Trzęsącą ręką poprawiał okulary przyglądając się swojemu rozmówcy.
Chłopak rozłożył ręce w geście bezradności. Reakcja starca była wystarczająco odmienna od przeciętnych, by wzruszyć chłopaka. Była to pierwsza osoba, która wyraziła więcej ciekawości i współczucia niż nienawiści.
- Nie każdy rodzi się z twarzą jak tyłek niemowlaka - odparł nieco rozbawionym głosem. Ręce powoli opadały, a Sychea nawet jeśli chciał - nie mógł wyglądać przyjemnie.
- Em...cóż… - Staruszek rozsiadł się na krześle i zamilkł na jakiś moment, najpewniej zbierając w sobie myśli i energię niezbędną dla osoby w jego wieku aby dyskutować z kimś takim jak Sychea - Przykro mi...Powiedz mi gdzie się zatrzymujesz, to dam ci informację gdy przygotujemy naszą karawanę. To będzie conajmniej półtorej tygodnia, choć nie dłużej niż dwa.
- Dziękuję. - chłopak po raz kolejny rozpoczął od spełnienia wymaganych na dworze procedur. Jego etykieta zdawała się być nienaganna, przynajmniej jak na kogoś o statusie chłopa. - Prawdopodobnie będę u Druida - odpowiedział po chwili zamyślenia. Dwa tygodnie… czas ucieka coraz szybciej. On zaś nie robi znaczących postępów.
- Mógłbyś wytłumaczyć mi całe zdarzenie ze świątynią? - zapytał.
Staruszek pomasował nieco swoją skroń, po czym podjął się opowieści. - Mieliśmi kiedyś czarownika, który studiował świątynię w pobliskich górach. Podobno była ona powiązana z legendą o smoku. Zawsze chodził tam sam, mówił, że trzeba znać się na profesji. Nikt nie wnikał, to mała wioska. Potem odwiedzili nas Membrańczycy. Spora grupa, wyglądali naprawdę groźnie, więc zostawiliśmy ich w spokoju. Nawet nasz czarownik zamknął się w wieży i udawał, że go nie ma. Do czasu. Z całej membrańskiej grupy wrócił tylko jeden, młody Membrańczyk. Mówił nam, że trzeba powstrzymać resztą zanim zrobią coś złego. Tylko czarownik ich zrozumiał i wrócił z młodszym w góry. Nikt nigdy nie wrócił, nikt nic nie słyszał. To było jakieś...dwa lata temu bodajże? Może dłużej. Naprawdę nie jestem dobry z kalendarzem. Mogła to być dekada a ja bym tego nie odczuł. - zaśmiał się lekko starzec. - Nasi młodsi udali się do góry całkiem niedawno. Stwierdzili, że muszą mieć dowody sukcesu czarodzieja, jeżeli zaniedbamy taką sprawę, mogą się pojawić większe kłopoty o których nie mieliśmy pojęcia.
- Nie masz nic przeciwko temu, bym samemu przyjrzał się świątyni? - zapytał. Nawet jeśli zdanie starca zupełnie się nie liczyło, wypadało je poznać. Kto wie, może nawet dzięki temu zyska coś więcej po wypełnieniu zadania.
- Tak na prawdę byłem temu przeciwny. Jeżeli coś by się miało stać, to już dawno miałoby miejsce. Ale...skoro reszta już poszła, to im więcej ludzi tam będzie, tym bezpieczniej. - zadecydował. - Acz to nie jest prosta podróż. Jeżeli podejdziesz do jeziora na przeciw moejgo domu, w wodzie są beczki. Martwych ryb. Nie idź w góry sam, bo się zgubisz. I weź z beczek jakiś prowiant. - zaproponował.
- Czy zostało coś z badań magika? - zapytał jeszcze, nie mając zbyt wielkich nadziei. Czas spędzony w stolicy nie próbował nawet ukrywać, przedstawiciele tej profesji byli wystarczająco ekscentryczni i introwertyczni by unikać niemalże wszystkiego. Nawet jeśli pozostały jakieś zapiski, to z pewnością będą bezużyteczne.
- Jego wieża jest teraz biblioteką wioski. Jeżeli jest coś do znalezienia, może tam być. Ale osobiście...nie słyszałem aby ktokolwiek wspominał coś o jego osobistych notatkach. - mężczyzna rozmasował swoją brodę. - Jeżeli się nie mylę...znaleźliśmy w jego domu opal. Ale nikt go nie odbierał. Myślę, że jeżeli coś odkrywał, to pewnie przekazywał to prosto do stolicy.
- Dziękuję raz jeszcze. - Sychea ukłonił się i zaczął kierować w stronę wyjścia. Następnym celem na wioskowej mapie była biblioteka. Wątpił, że znajdzie tam cokolwiek intrygującego, czy też wyczerpującego, jednak spędzenie kilku kolejnych godzin na czytaniu wydawało się znacznie bardziej intrygujące niż chodzenie od drzwi do drzwi w poszukiwaniu potencjalnej pracy. Widać zdobycie zadania było wszystkim, co mógł dzisiaj osiągnąć.

***

Idąc przez miasto Sychea mógł zaobserwować niesłychanie wesoły klimat jaki w sobie miało. Dzieci rzucały w siebie śnieżkami, mężczyźni spędzali sporo czasu na jeziorze łowiąc ryby a kobiety spokojnie sprzątały mieszkania. Spokój tego miejsca był niepodważalny.
w końcu jednak dotarł do biblioteki, była w miarę zaludniona, ale wciąż pozostawała sporo wolnego miejsca.
Pierwszym co chłopak zaobserwował by zdecydowany brak selekcji książek. Na całą bibliotekę było ich chyba piędziesiąt. Budynek był na swoją funkcję zdecydowanie za duży, pierwsze piętro stanowiło szatnie, na drugim można było wybrać książkę a na trzecim usiąść przy jednym z wielu stołów.
Zebrani zdawali się unikać Sychea, widząc jego twarz, chowali się za swoimi księgami.
Kilka niegodnych dworzanina, jednak przystających demonicznemu dziecku, chłopu, czy też najemnikowi obelg wypłynęło z ust byłego strażnika. Najwyraźniej zbiorek był niewystarczający. Ba, służba jego służby prawdopodobnie posiadała więcej książek niż ta pożal się królu biblioteka.
- Chrzanić to - nie wiedzieć czemu oznajmił wszystkim zgromadzonym swe zawiedzenie. Ruszył w kierunku chaty druida - jeśli nie będzie potrzeby pomocy rannym, zwyczajnie pójdzie spać, czekając na przewodniczkę. Wychodząc z pomieszczenia, Sychea poczuł na sobie jakieś niewygodne spojrzenie.

***

Sychea obudził się nieco później niż mógłby się tego spodziewać. Odpoczynek w ciepłym pomieszczeniu, nawet mimo iż na podłodze zmógł go dość głęboko. Mimo tego, nie było w okolicy śladu strażniczki. Za radą Endara, Sychea zmuszony był samodzielnie udać się pod bramę aby sprwadzić, jak idą przygotowania i czy jego przewodniczka się nie rozmyśliła.
Jak się okazało, przygotowania szły dość sprawnie. Pani wojownik przyprowadziła skąś dość posłuszną kozę, na którą zapakowała torby, głównie z jedzeniem.
Nie była jednak sama. Niewielka osoba w grubym płaszczu z niedźwiedziej skóry i szerokim kapturze również czekała przy bramie.
- To też przechodzień. - wyjaśniła, gdy Sychea ją zauważył. - Mówi, że jest adeptem gildii magów i przyszła sprawdzić co się dzieje. Widziała cię w bibliotece i domyśliła się, że coś się dzieje.
- M...miło mi. - kobieta pokłoniła się po dworsku, dość nisko. Płaszcz mocno ją otulał.
- Musimy się sprężać, nie wygląda mi na kogoś kto długo wytrzyma w mroźnych górach. - zadecydowała strażnik.
- Witaj, pani. - chłopak ukłonił się nisko. Nie miał wątpliwości, że kobieta rozpoznaje jego osobę. Właściwym pytaniem było, czy widzi go jako królewskiego strażnika, zdrajcę, czy też godnego politowania mutanta. Chociaż nie do końca, to ostatnie było pewnym, a jedynymi zmiennymi były pozostałe dwa epitety.
- Prowadź więc - stwierdził krótko, zaś jego samotne oko przelotnie zatrzymało się na strażniczce, podkreślając adresata swych słów. Nie ukrywał jednak, że głównym elementem jego uwagi jest tajemnicza osobistość magini.
 
Zajcu jest offline