Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-07-2014, 14:54   #19
Zajcu
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
***

Trójka nie dyskutowała zbyt wiele po drodze. Pani strażnik nie wydawała się za bardzo przejęta osobą Sychea, w porównaniu do chłodnego potraktowania z dnia wczorajszego. Miła specjalnie też nie była. Najwyraźniej nie miała zamiaru pogryźć strażnika, skoro ostatecznie nie zamordował nikogo ostatniej nocy.
Magini również nie była typem rozmownym, czy w ogóle odstającym z otoczenia. Co jakiś czas niemal teatralnie się potykała. Zawsze była gdzieś w tyle, często obok kozy, która o dziwo nie chciała do niej podchodzić, więc dwójka ścigała się o to, kto jest ostatnim w szeregu.
W końcu jednak, podróż dobiegła końca. Nie spotkali nikogo po drodze, a wiele czasu spędzili chodząc w jaskiniach i przesmykach między górami, odpoczywając i śpiąc ostatecznie dwa razy, ciężko więc było zdecydować, ile dni minęło, albo dwa, albo trzy. Sychea mógł odczuć po raz kolejny swoją codzienną dawkę odrzucenia. Nie raz gdy zwijali się po postoju widział jak dziewczyny rozmawiają. Między sobą.
Przynajmniej koza nie bała mu się spojrzeć w twarz.

Teraz mieli jednak przed sobą ogromną kamienną bramę wykutą blisko szczytu dość stromego wzgórza. Sychea postąpił w przód, śnieg pod jego stopami wydał dźwięk, a z cienia wyskoczyła dwójka żołnierzy z opętańczym spojrzeniem w oczach.
- Jeśli masz coś do powiedzenia, to jest dobry moment - chłopak mruknął tylko w kierunku magini. Jego dłoń odruchowo sięgnęła po czarną kosę, rozkładając go tuż przed sobą. Jego demoniczne ciało miało kilka pozytywnych aspektów, jednym z nich niewątpliwie była zwiększona wytrzymałość ciała. Właśnie dlatego wolał ciąć przeciwnika, licząc że strata głowy będzie równa zaprzestania ataku.
Czarna kosa miała poruszać się na bazie półksiężyca, tnąc szyję wroga pod kątem. Atak był dodatkowo wzmocniony jedną z najpotężniejszych, wszechobecnych sił - grawitacją.
Z pojedynczym obrotem ostrza, dwóch, przeciętych prawie że na pół, upadło na ziemię. Sami wpakowali się pod ostrze, bez większej świadomości co jest w okół nich.
Sychea poczuł jak coś z całej siły pchnęło go na bok. Pani strażnik padła przed ciałami, wbijając swój miecz w ziemię obok nich. Bez zdziwienia Sychea, zaczęła płakać. - CO DO CHOLERY!? - krzyknęła.
Magini, zbliżyła się, nie wydając dźwięku. - Urok. - odparła jednym słowem, patrząc na drzwi.
Na środku bramy znajdował się diament, podobny do tego który miał Sychea. Nie był przejrzysty, lecz mleczny. W okół niego rozpisane było wiele dziwacznych znaków, ułożonych w koło. Niby to szlaczki, niby kwadraty, niby trójkąty. Na pewno nie pismo, które ex-strażnik kiedyś widział. - To pieczęć runiczna. Trzeba być silnym, aby otworzyć coś takiego.
- Postawili swój żywot na szali, jednak przegrali - początkujący łowca potworów nie był szczególnie wzruszony stratą strażniczki. Mówiąc nieco prostszymi, bardziej odpowiednimi do jej stanu słowami - miał to głęboko w… Każdy, kto dzierży broń musi być gotowy na to, że spotka kogoś silniejszego. Nawet on sam.
- Nie masz jakiegoś sposobu, na przełamanie jej? - zapytał, zbliżając się do konstrukcji.
- Po prostu spróbuj je otworzyć. - zaproponowała magini. - Może nie brzmi to zbyt kreatywnie, ale gdyby tego typu zaklęcia dało się po prostu cofnąć, ktoś z membry dawno by to zrobił. - zauważyła. - Pozwól nam, że po prostu nie będziemy stali zbyt blisko, na wypadek, gdybyś aktywował urok.
- A gdyby wystarczyła siła, to z pewnością nikt by ich nie otworzył - zaśmiał się głośnym, nie pasującym do tej scenerii grosem. Mimo tego zatoczył nad głową młynek i wbił kosę w ziemię.
Nie miał zbyt wielkiego miejsca na inwencję, mógł tylko spróbować otworzyć drzwi i liczyć, że naszyjnik obroni go przed tego typu złem.
Sychea miał wrażenie, że jest ślepy. Nadeszło ono znikąd, po prostu przestał widzieć. I czuć. Ah, nie, jednak widział. W okolicy było na tyle jasno, że oślepł. Chwilowo. Gdzieś w oddali, znajdowała się sylwetka mężczyzny. Był on jednak potwornie oddalony, a mrużąc oczy sychea nie był w stanie opisać jego formy. Postać, przemówiła młodym, spokojnym głosem:

Słowo.
Słowo, którego nie zna człek samolubny.
Słowo, którego nie zna człek zgubiony.
Słowo, którego nie zna człek samotny.
Słowo, którego nie zna człek z Membry.
Słowo które zaczyna się w młodości, i na początku inauguracji łączyć zaczyna ospałe ścięgna ciał zagubionych niczym ćmy lecące do ognia.

Z moją ograniczoną siłą mogłem ja zamknąć te drzwi tylko jednym słowem. Jam jest wielki mag Thalanos, i nakazuję: Podaj mi to słowo. W innym wypadku, nadejdzie twój koniec.

- Miłość - odpowiedział pierwszym, co przychodziło do jego umysłu. Nawet jeśli sam nie znał wymiaru tego właśnie uczucia, właśnie to nawiedzało jego świadomość. Demoniczne dziecko wspomniało więc o czymś, czego nie znało w miejscu, ktorego nie rozumiało.
- Oooh? Ktoś z twoją twarzą, kto nie jest z membry? Wysłuchaj uważnie: miłość, to podstęp, który najłatwiej omamia tych, którzy go nie znają. - poradził głos, a wizja zniknęła równie szybko, co się pojawiła.
Drzwi otworzyły się na oścież, wydając nieprzyjemne dla uszu dźwięki, a Sychea miał wrażenie, że magini niemal nie podskoczyła z radości. Strażniczka miasta była tuż obok niego, z ostrzem przy jego gardle. - Dałeś radę, co? - zauważyła, obniżając broń. - Dobra robota.
- Jak nazywał się twój poprzednik? - pytanie Sychea było oczywiście skierowane do magini. Nawet jego samotne oko skupiło się na sylwetce pochodzącej ze stolicy kobiety. Ostrze oddalające się powoli od jego gardła miało na niego podobny wpływ, co obelgi padające na jego osobę. Podniósł swoją kosę, a czarne ostrze zostało skalane brudną ziemią.
- Jestem adeptem. Nie mam poprzednika. - wyjaśniła kobieta niemal natychmiast. - Wchodzimy? - dopytała, zerkając na korytarz.
- Łowcy smoków przodem. - zaproponowała druga z kobiet. - W końcu po to tu jesteś.
- Jak miał na imię mag, który wcześniej mieszkał w tej wiosce? - były strażnik brnął dalej, szukając sobie tylko znanych powiązań. Krew znajdowała się już na jego rękach, wolał jednak wiedzieć, za co dokładnie została przelana. Nawet, jeśli sprawą okaże się pełna sakiewka. Nie czekał jednak na odpowiedź, mogli rozmawiać w trakcie drogi.
- Aramis. - po dłuższej przerwie padło oświadczenie z strony Magini, kótra lekkim krokiem biegła za Sycheą. Ten nie zdążył nawet się odezwać, nim straż miejska dała swoją poprawkę. - To był Thalanos. Wszyscy w wiosce go znali.
Na to magini odpowiedziała śmiechem. - Co wy wiecie o magach? - zapytała.
Korytarz był zimny, wdrożony w wnętrzu góry, oświetlany przez dziury w suficie. O dziwo nie szedł w dół, tylko prosto. Miejsca też było dość sporo. Ledwo jednak weszli w pierwszy zakręt, a miejsce zaczęło wyglądać dość nietypowo.
Na każdej z ścian znajdowało się wyrzeźbione w lodzie popiersie wąsatego mężczyzny. Wiele z nich.
- Z pewnością więcej osób wiedziałoby cokolwiek o magach, gdybyście brali udział w życiu publicznym - chłopak rzucił na odrzutne. W trakcie swojej kariery w stolicy nie spotkał zbyt wielu magów, jeśli zaś chodzi o obecność na naradach - nie poznał w trakcie nich nikogo.
Chłopak kontynuował wędrówkę powoli, jakby nieco zaintrygowany specyficznym wystrojem korytarza. - Te posągi, to jakiś mechanizm? - zapytał. Miał dziwne przeczucie, że lodowe posągi są kolejną zagadką, jednak nie był pewien jak powinien ją aktywować, czy też rozwiązać.
Magini przyglądała się posągom w bardzo dużym zainteresowaniu. - Nie sądzę aby coś w nich było.- powiedziała. - Po prostu ich nie dotykaj. W ogóle. - jej ton nie był zbyt miły przy tych słowach.
Im dalej grupa się zagłębiała, tym więcej posągów widziała. Każdy coraz lepiej wykonany. Ktokolwiek je tworzył, musiał się w procesie sporo nauczyć. Ostatecznie było ich około tysiąca. Przynajmniej szacując na oko.
- Nie za bardzo ufam temu miejscu. Wygląda jak świątynia, ale bóstwa, czy coś. - skomentowała pani strażnik, gdy grupa przeszła przez kolejny zakręt. Na którym, przed ogromną bramą, leżała grupa martwych, włochatych bestii. W dodatku wypatroszona. One również miały na sobie magiczne symbole, jak te na drzwiach. Nie wyglądały jednak na aktywne. - Nie świecą się. - powiedziała magini.
- Ktokolwiek wszedł tutaj przed nami, zamknął tylko zewnętrzne drzwi - jedyny mężczyzna przemówił silnym, dominującym głosem. Nie miał doświadczenia w swym nowym fachu, mógł tylko polegać na intuicji. Przynajmniej, nim zdoła zdobyć to wcześniejsze.
- Czyli albo nie ma tu nic, albo jest jeszcze gorzej niż powinno? - wywnioskowała strażnik, wywijając niesamowicie sprawny młynek swoim mieczem. - Idziemy dalej?
- Niezależnie od tego, co znajduje się w następnym pomiesczeniu, za kilka chwil nie będzie naszym zmartwieniem - siwowłosy nie był aż tak pewny swych możliwości. Nawet jego słowa, pozornie ukazujące wiarę w sukces, zakładały również ewentualną śmierć. Ona również wyzwoliłaby ich od tego problemu.
Chłopak sięgnął do jednej z kieszeni, wyciągając mały flakonik. Zielonkawa ciecz pływała wewnątrz naczynia, tańcząc z każdym drgnięciem jego ręki. Powoli uniósł ją do ust. Nos chłopaka poczuł intensywny, dziwnie zwierzęcy zapach. Przełknął łyk specyfiku, a jego organizm stał się znacznie silniejszy. Schował puste naczynie.
- Idziemy - zgodził się, ruszając przed siebie. Tempo jego chodu było znacznie większe, jakby nad głową chłopaka pojawiła się tykająca bomba.
Drzwi otworzyły się z zgrzytem, wypuszczając przepływ zimnego powietrza na twarz zebranych.

Była przed nimi ogromna sala. Szeroka, okrągła, i niemal całkiem pusta. Za wyjątkiem dwóch elementów.
Mniej-więcej na środku pomieszczenia znajdował się ogromny tron z wielkich, i grubych kości zwieńczony podłużnym pyskiem o ostrych zębach. Tron był gigantyczny, nie licząc jego siedziska, zaś zza niego wychodziły podłużne kości ogonowe. Sychea nie miał złudzeń, jeżeli kiedykolwiek wyobrażał sobie szkielet smoka, to był właśnie on.
Dźwięk miarowego stukania o lód doszedł jego uszu. Był rytmiczny, spokojny. To osoba na tronie.

Wysoka, nieco chuda postać w eleganckim ubiorze, o przedziwnej fryzurze, podłużnych, ostrych uszach, czerwonych zmrużonych oczach i zawiłym wąsie, wykuwała swój własny pomnik w kawałku lodu, stukając o niego długimi paznokciami. Jej uśmiech miał w sobie coś zdradliwego, coś kpiącego, a podłużna, czerwona peleryna dodawała gracji, gdy osobnik podniósł się, i ruchem ręki zwalił swój pomnik na ziemię.
Bez słowa spojrzał na trójkę, mróżąc nieco oczy. - Zabrało wam to chwilkę. - mruknął, odwracając się całym ciałem na przeciw Sychea i jego bandzie. - Chodź. - nakazał.
Dłoń chłopaka zacieśniła uchwyt na sztycu broni. Czerwone oko uważnie analizowało zarówno otoczenie, jak i będącego w jego centrum osobnika. Z braku innych możliwości chłopak ruszył przed siebie. Z początku powoli, jakby obserwując reakcję osobnika. W jego głowie pojawiały się kolejne obrazy, skrawki rozrzuconych informacji. Wszystko, co wiedział o tym magu, było conajmniej niewystarczające. Zatrzymał się na chwilę, spoglądając na maginię. Czego od niego oczekiwała? Nie mógł być tego pewien.
- Nie łatwiej było po prostu zabkolować wejście? - zapytał Thalanosa.
To był ułamek sekundy.
Sychea wylądował na ziemi z rozbolałym policzkiem, w okolicy rozległ się dźwięk plaśnięcia, strażniczka podniosła swój miecz, a osobnik stał przed mutantem, wycierając chusteczką tył swojej dłoni. - Cóż to za sposób rozmowy, czyżbyś mnie z kimś pomylił? - mruknął mężczyzna, a jego uśmiech nie zmienił się. Pociągnął lekko nosem. - W sumie nie pachniesz nawet jak Membrańczyk.
- Rozwalcie posągi - były strażnik polecił podległej mu dwójce silnym, autorytarnym głosem. Nawet jeśli obecnie nie posiadał żadnej władzy, a jego stan majątkowy był bliższy brakowi takowego, ciągle był w stanie przywołać swoje poprzednie “ja”. Powrócić do przyzwyczajeń rodem ze stolicy.
- Jestem śmieciem, ale nie aż takim - odparł. Kosa sunęła tuż nad ziemią, zataczając koło tak, by zetnkąć się z kostkami lodowego maga.
Mężczyzna skrzywił głowę, widząc jak jego krew spływa na kosę. - Ktoś się tu ze mną bawi. - mruknął. Głos strażniczki spod drzwi, potwierdził zasłyszenie komendy. - Mogą być zaklęte! - krzyknęła rozumiejąc myśl Sychea, i biegiem rzuciła się w korytarz za nimi. Ale przecież posągów było blisko tysiąca? Ile jej to zajmie?
- Intrygujące. - Mężczyzna zakręcił wąsem. - Ciekawy sposób myślenia.
Chłopak próbował wstać. Najpierw delikatnie, nieznacznym tempem, by dopiero po chwili zerwać się gwałtownie w górę i odskoczyć. Zamierzał zasłonić się żniwiarzem i czekać na nadchodzące ataki,
- Z taką twarzą, trzeba mieć w sobie coś intrygującego - odpowiedział smutnym głosem.
Mężczyzna zmrużył oczy i spojrzał na ostatnią, nie wykonującą zadań w pokoju osobę. Maginię. - Cwaniak. - mruknął, aby następnie postąpić w stronę Sychea. - Nie radziłbym stać w miejscu. - Osobnik zerwał się, niesamowicie szybko, i jednym kopnięciem posłał Sychea w tył. Chłopak rąbnął w ścianę, czując, że bolą go plecy, po czym o mało nie wywrócił się na lodzie. Noga która go kopnęła, była przez niego wcześniej raniona.
Sychea stał w bezruchu. Przewaga jegomościa była oczywista. Czegoż jednak mógł się spodziewać, podając się za łowcę potworów? Dziwnym było to, że największym z nich zawsze okazywał się człowiek. Tylko on był w stanie wykonać niezrozumiałe, niewyobrażalne ilości zła.
Zataczał kolejne młynki w okół swego ciała, starając się utworzyć w ten sposób coś na wzór bariery. Gdy przeciwnik zatakuje, zamierzał ciąć rozpędzoną już kosą w bok jego ciała. Przynajmniej, jeśli zdąży zareagować.
Mężczyzna pokręcił głową na boki, w geście który sugerował tylko słowa "nie, nie, nie" w przepełnionym żalem tonie. Podniósł jedną z swoich rąk i zaczął obracać nadgarstkiem w powietrzu, mając jeden z palców wyciągnięty przed siebie. Różnorodne znaki zaczęły wirować wokół niego. Podobne do tych, które Sychea widział na drzwiach.
W trakcie jednego z młynków broń zaczęła transformować się, by skończyć jako blisko trzymetrowa włócznia. Odpowiednie przeprowadzanie tańca z bronią żniwiarzy sprawiło, że całość skonczyła tuż nad jego głową. Gotowa do rzutu.
Czarne ostrze pomknęło w kierunku Thalanosa, zaś Oliwin wewnątrz jego broni błysnął pod wpływem many. Chciał trafić w tors przeciwnika, a po doskoczenia zdzielić go silnym kopnięciem w twarz.
Z ust przeciwnika wydostało się zdziwione - Ohh - gdy oślepiająca błyskawica uderzyła z wielką siłą w miejsce, gdzie Sychea wcześniej stał. Z palca który ją stworzył, wyszła stróżka dymu. Krokiem w tył, oponent Sychea ustawił się do niego bokiem, przepuszczając włócznię obok siebie.
Kopniak Sychea uniósł się w górę pod samą twarz wąsatego, gdy ten, wolną ręką, złapał go za kostkę. -A teraz?
Drugi but byłego strażnika powędrował w stronę brzucha przeciwnika z nieco innym zamysłem, niż zwyczajny atak. Owszem, noga powędrowała w kierunku przeciwnika z zamiarem zranienia go, jednak kluczowym elementem było znalezienie miejsca na odbicie się. Co też miało zostać wykonane i, po płynnym przejściu saltem w tył, sprawić że znalazł się z dala od wroga.
Przeciwnik wręcz zgiął się, gdy otrzymał kopnięcie, puszczając, być może z bólu, nogę Sychea. Chłopak odskoczył bez problemów.
- Haha, zmyślnie. Byłem pewny, że wykręcisz się w drugą stronę i kopniesz mnie w twarz. - zdradził osobnik. - Albo spróbujesz założyć dźwignię. Chyba za mało się rozgrzałem. - z zastanowieniem, zaczął kręcić wąsem.
- Tak właściwie, to co tutaj robisz? - odpowiedź chłopaka była czymś, co całkowicie pomijało słowa przeciwnika. Jego broń była zbyt daleko, by zostać użyta. Nie mógł więc korzystać z dobrych elementów wychowania w Ferramentii, a wszystkie jego klejnoty były obecnie bezużyteczne.
Podniósł gardę niczym rasowy bokser. Może nie miał zbyt wielu doświadczeń w tego typu walkach, jednak musiał wykorzystać wszystko, łącznie z domysłami. Tym razem zamierzał wyprowadzić niskie kopnięcie w lewe kolano przeciwnika, jeśli zaś atak wywoła jakikolwiek efekt, zamierzał wykonań kolejne uderzenie w brzuch.
Mężczyzna otworzył na moment usta, po czym spojrzał na maginię. - Wolny jest, ale, ale powoli łapie. - przyznał, pokazując palcem na Sychea. Zaczął powoli stąpać w stronę chłopaka. - Zastanów się. Skoro nikt ci nie powiedział, spróbuj się domyślić. Dawaj. - zaproponował, z rękoma rozłożonymi na boki.
Na dość bliskiej odległości od Sychea, powiedzmy jednego kroku, mężczyzna zatrzymał się. W tym samym momencie białowłosy skoczył w jego kierunku, wykonując zaplanowane wcześniej uderzenie. Noga przeciwnika odsunęła się lekko, ten jednak nie zareagował, pozwalając kopnąć się drugi raz, tym razem w brzuch. Wróg podniósł swoją rękę, ale strażnik był na tyle zręczny, aby uskoczyć o włos przed kolejnym, żałosnym uderzeniem dłoni. - Zła odpowiedź. - mruknął mężczyzna.
- Ten szkielet z tyłu zapewne ma z tym coś wspólnego - odpowiedział, zaś przez jego twarz przemknął całkowicie makabryczny uśmiech. Czerwone dziąsła raziły po oczach niczym krew, dominując nawet biel jego zębów. Sychea wykonał dokładnie to samo, co przed chwilą. Osłabianie stawu mogło zniweczyć przewagę mobilności wroga.
- Oh, przestań. To nie pełna odpowiedź. - pokiwał głową mężczyzna, po czym zagryzł zęby, czując ból w kolanie. Znów pozwolił się uderzyć.
Jego druga noga powędrowała w stronę Sychea, który nie zdążył tym razem uskoczyć. Chłopak został podbity w górę niczym piłka uderzeniem w brzuch, a jego przeciwnik złapał go za szyję i przerzucił za siebie.
Sychea wylądował obok swojej kosy.
- Ostatnia szansa. Wolisz po prostu pozbyć się problemu, czy próbować go rozwikłać?
- Rozwikłać. - odpowiedział krótko, powoli podnosząc się z ziemi.
- Hoo? Czyli faktycznie nie jesteś z Membry. - zaśmiał się. - Dam ci podpowiedź. Zadaj mi jedno pytanie, inne od “Co tutaj robisz?”.
- Czego strzeżesz przed Membrańczykami? - upragnione pytanie wypłynęło z ust mutanta. Oddychał nieco ciężej niż powinien, rany na jego ciele bardziej przeszkadzały w formie dodatkowego zmęczenia, niż faktycznego bólu.
Powolnym, miarowym krokiem, mężczyzna zaczął wracać do swojego kościanego tronu. - Niczego. - odparł tym samym tronem co wcześniej. - Nie kłamię. Obiecuję. - dodał, tym razem nieco bardziej żartobliwie.
- Czego ode mnie oczekujesz? - zapytał, kierując swe słowa do obu znajdujących się w pomieszczeniu magów. Jeśli sytuacja nie będzie wystarczająco logiczna, może zakończyć to w nieco inny, bardziej staromodny sposób.
- Ahh...niczego. Uwierz, wszystko, czego oczekiwałem...zrobiłeś jakiś moment temu. - uśmiechnął się mężczyzna - Chyba czas skończyć tą farsę. - spojrzał na maginię, wzrokiem sugerując jej, aby do niego dołączyła. Ta zaczęła się zbliżać niemal natychmiast, stąpała powoli, ale oddychała ciężko. Gdy mijała Sychea, chłopak mógł odczuć od niej pewną ekscytację.
W czasie jej spaceru, demoniczny mężczyzna kontynuował swój wywód. - Podobasz mi się. Na prawdę. Tylko może nieco za szybko...wyciągasz wnioski. Nie wiem kto i co ci powiedział, ale zwyczajnie nie zgadłeś o co tu chodzi. Za to dałeś mi przyjemną rozgrzewkę po tych latach.
Kobieta doszła do mężczyzny, i zrzuciła swój płaszcz.

Jej skóra była niebieska, jej podkrążone oczy i krótkie, roztrzepane włosy były jaskrawo czerwone. Była równie niska co spodziewał się Sychea, może o pół głowy mniejsza od niego. Jej ubiór był czymś, czego nigdy wcześniej nie widział, zaś na jej plecach znajdował się przedmiot przypominający bardziej wiosło, niż magiczną laskę. Uśmiechnęła się, a każdy jej ząb wydawał się ostry jak brzytwa. Jeżeli nie pochodziła z Membry, to musiała być z innej, dziwacznej planety.
- Czwarty wysoki generał melduje się, panie. - powiedziała, klękając na jedno kolano.
- usiądź. - poprosił ją mężczyzna, a ta zajęła miejsce na jego kolanie. Kręcąc wąsem, tajemniczy jegomość postanowił się przedstawić. - Widzisz, nazywam się Diamondus Daemonius, i jestem obecnym królem Membry. A ciebie wykorzystano, aby mnie uwolnić. - uśmiechnął się. - Ale podobasz mi się. Muszę was wynagrodzić. Nie chcesz być nowym generałem? - zaproponował.
Chłopak uśmiechnął się, po raz kolejny ukazując makabryczny stan jego uzębienia, największy koszmar wszelakich dentystów. Może odzyskać swój status w jednym, sprawnym ruchu. Jedynym, co zmieni się w jego życiu, będzie strona lustra, po której będzie żył. To, czy będzie wyzywany od Membrańczyków, czy przeciwnie, od mieszkańców Ferramentii, było tak bliskie jego sercu, jak chmury matce ziemi.
-Jeśli taka jest twoja wola. - stwierdził nieco ulegle. Niestety, ale nie miał innego wyboru. Mógł tylko zgodzić się, lub zginąć.
 
Zajcu jest offline