Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-07-2014, 17:10   #83
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Ybn Corbeth
Dzień czwarty, poranek



Poranek czwartego dnia od zaćmienia zastał bohaterów w łóżkach. Wyczerpani podróżą, wrażeniami i walką wszyscy posapywali cicho przez sen, ciesząc się bezpieczeństwem, niczym nie zmąconym odpoczynkiem i ciepłem wygodnego łóżka, za nic sobie mając obowiązki czy wieloletnią dyscyplinę. Jedynie Kostrzewa zerwała się skoro świt i pognała pożyczonego konika w stronę Ybn. Słońce przyjemnie grzało ją w plecy jakby potwierdzając słuszność wczesnego wyjazdu, a sama druidka była wypoczęta i rześka. Wizyta w Fiannanleaf na prawdę jej posłużyła, czuła się wręcz przeładowana mocą, a mimo to wcale nie odrzucała jej myśl o wizycie w mieście. Wstrzymała konia i zastanowiła się. Tak, wyraźnie czuła buzowanie w swoim ciele, tą pierwotną energii, która pozwalała jej ujarzmiać naturę. Pokręciła głową nad przebiegłością starego elfa i znów pognała wierzchowca na południe.

Przez północną bramę wpuścili ją zaspani strażnicy; widać nieumarli nadal nie dawali ybnijczykom spać, choć szczątków wokół murów było niewiele - bez porównania mniej niż po pierwszym czy drugim ataku. Widać okoliczna gleba nie miała już zapasu trupów, który mogła wypluwać. Pięć czy sześć owiniętych linami kamieni zagrzebanych do połowy w ziemi świadczyły o tym, że i tej nocy Var się nie nudził. Kostrzewa uśmiechnęła się do siebie i zsiadła z konia, rzuciwszy lejce strażnikom. Zdecydowanie wolała podróżować na własnych nogach; mimo odpoczynku obite siedzenie dawało o sobie znać. Cóż, może kiedyś się przyzwyczai…

Złowieszczy Jeleń świecił pustkami. Było zbyt wcześnie na gości, toteż Grida pracowicie pucowała stoły, a Jaller Skirata wyciągał nogi w stronę leniwie pełgającego w kominku ognia. Wyglądał niewiele lepiej niż wtedy gdy Kostrzewa zostawiała go w lazarcie, a Grida szeptem poinformowała ją, że wielu nieumarłych podchodziło pod gospodę, toteż kuternoga rwał się do walki. Więcej nie zdążyła powiedzieć, gdyż barbarzyńca dojrzał druidkę i przywołał ją radośnie. Chwilę rozmawiali o wydarzeniach ostatniego dnia, lecz gdy Kostrzewa przeszła do rzeczy Jaller spochmurniał.
- Poszła śniadanie dla gościa zrobić - huknął na Gridę, a gdy ta spłoszona wybiegła odwrócił się do półorkini. - Nie jest to coś, czym klan Kamiennych Żmij się chwali przed obcymi, czy nawet przed współplemieńcami; a i ja nie wiem zbyt wiele, bo wtedy byłem nieledwie brzdącem - wizja potężnego barbarzyńcy jako małego berbecia rozbawiła Kostrzewę, ale powstrzymała wesołość nie chcąc rozpraszać gospodarza. - To było jakieś… cztery dziesiątki lat temu? Może pięć? Jakoś tak. W każdym razie syn starego szamana Korferon - a raczej Kor Pheron - ubrdał sobie, że stanie się nieśmiertelny. Dorówna bogom i takie tam bzdury; na Temposa, co za bzdury! - otrząsnął się jak pies z wody. - Wiesz… albo i nie wiesz, bo to stare dzieje... Tak czy siak nie zawsze Evermelt było naszą ostoją. Kiedyś istniała inna dolina, Dolina Żywej Wody. Legendy mówią, że płynąca tam woda nie zapewniała może i ciepła, ale potrafiła leczyć wszelkie rany i schorzenia. Mówię ci to jako przyjaciółce plemienia; nie może to wyjść poza nas - ostrzegł. Kostrzewa rozumiała implikacje - gdyby ta informacja (legenda czy nie) wydostała się poza plemiona Reghed setki śmiałków ruszyłyby w tundrę by odnaleźć życiodajne źródło. - Kor Pheron chciał odnaleźć tę dolinę, sam skorzystać z jej wód… Ponoć porzucił szamańskie ścieżki na rzecz - tfu! - magii czarodziejskiej, a może kapłańskiej… już nie pamiętam. Tak czy siak Tempos z pewnością tego nie pochwalał, bo plemię szybko skróciło go o głowę… z niewielką pomocą jakiegoś czarodzieja z któregoś z Dziesięciu Miast - tę ostatnią informację dodał z wyraźną niechęcią, no ale skoro już mówił, to mówił wszystko. W końcu Kostrzewa nie pytała z pustej ciekawości; na tyle ją znał.

Jaller przerwał, bo na schodach pojawił się ziewający Grzmot. Var spędził wieczór radośnie rzucając w truposze kamieniami przeznaczonymi do naprawy murów, po czym zasnął snem sprawiedliwego we wspólnej sali Jelenia. Wyspany i wypoczęty miał zamiar zjeść śniadanie, spotkać się z towarzyszami i paladynami a potem pójść znów do bramy - obiecał budowniczym, że wniesie kamienie spowrotem w obręb murów. Kostrzewa kiwnęła mu głową i pokrótce wyjaśniła Jallerowi rolę Vara w tej całej kabale. Gdy zaś goliat przysiadł się do nich pochłaniając wielką misę jajecznicy z boczkiem spytała kuternogiego barbarzyńcę o wieści z północy.
- Co do Dekapolis nie mam świeżych informacji; ostatni podróżni stamtąd pojawiali się przed zimą; ci, którzy przeprowadzili się po atakach na miasta. Ale za wcześnie jest na przeprawę przez góry - pokręcił głową. - Śnieg nie stopniał i długi jeszcze nie stopnieje na szlakach, a niżej, gdzie osłabł, łatwo wpaść w jakiś parów lub strącić lawinę. Wokoło zaś to trzy dekadni jak nic, i to przy dobrej pogodzie. Klan zapewne na dniach dojdzie na wysokość Dziesięciu Miast; jeśli chciałabyś ich spotkać to musisz szukać nieopodal Szlaku Karawan; pewnie będą próbowali kupić i sprzedać najlepsze kąski zanim dotrą do Bryn Shander.

Chwilę jeszcze rozmawiali; Kostrzewa opowiedziała o wizycie u Albusa Blackwooda, a najedzony Var słuchał, czasem tylko dorzucając jakąś uwagę. Usłyszawszy o wyczynach czarodzieja Jaller zerwał się na równe nogi (a raczej nogę), gotów biec do świątyni Helma i dołączyć do karnej wyprawy i tylko uwaga przybyłej właśnie z murów Attiki, że widziała rankiem wyjeżdżający z miasta ciężkozbrojny oddział pod dowództwem Hornulfa powstrzymała jego zapędy. Skirata przez chwilę wyglądał jakby miał zamiar pobiec za nimi pieszo, lecz w końcu machnął ręką i zapatrzył się ponuro w ogień.

Var i Kostrzewa porozmawiali jeszcze chwilę z Attiką; gównie na temat obronności miasta - zbyt wielu wyszkolonych i niewyszkolonych żołnierzy zginęło podczas ataków - oraz krókowzroczności ludzi, którzy najmują ochroniarzy do własnych domów zamiast wzmocnić straż na murach.
- Dobrze, że ataki zelżały, a wzmacnianie północnej bramy skończy się dziś - westchnęła dziewczyna, a Var i Kostrzewa nie mogli się z nią nie zgodzić.

Niedługo później oboje pożegnali się z rodziną Skiratów i ruszyli w stronę Werbeny.

Werbena o poranku była o wiele bardziej hałaśliwa niż Złowieszczy Jeleń. No, może dlatego, że nie był już poranek; słońce przeszło prawie połowę drogi na szczyt nieboskłonu. Carrie, August i Milly krzątali się energicznie po gospodzie, a zaspany Burro zajadał śniadanie pod czujnym okiem teściowej Rozalii. Ponieważ w domu mógł bez przeszkód pławić się w aurze bohatera, rodzina pozwoliła mu pospać i nawet ta stara wiedźma nie sarkała zbytnio na jego lenistwo. Zresztą niziołek był tak zmęczony, że nie zwlekłby się o świcie nawet gdyby sam Korferon stanął nad jego łóżkiem; zwłaszcza że wieczorne świętowanie pamięci Siemiona znacznie się przeciągnęło. Jednak mimo niewyspania i kaca, mimo strasznych wieści przyniesionych do Ybn - i tych, które w Ybn spotkały jego - Burro czuł się dobrze. Miał wrażenie, że zbliżył się o włos do Wielkiej Przygody i choć nie była ona do końca zgodna z jego wyobrażeniami to czuł, że ostatnie dni "coś" w nim zmieniły. Nie wiedział tylko jeszcze co.

Po prawicy gospodarza siedział bledszy niż zwykle Shando jedząc głównie z poczucia obowiązku. Obok majtała nogami naburmuszona Mara.

- A tej co znowu? - spytała Kostrzewa, podchodząc do trójki towarzyszy. - I gdzie ten wypierdek Lathandera się podział?

Okazało się, że gnana niepokojem Mara zerwała się niedługo po wschodzie słońca i popędziła do świątyni, po czym następną godzinę czy dwie truła Hornulfa i Arlę by móc dołączyć do wyprawy na Albusa, a potem szukała sposobu by dołączyć do niej mniej legalnie. Niestety dla niej Hornulf zorganizował zbrojny oddział złożony z samych konnych, toteż nie było wozu na którym dziewczynka mogłaby się ukryć. Tibor, na którego twarzy widać było jeszcze wyczerpanie spowodowane wcześniejszymi ranami, przybył znacznie później. Mara od razu skorzystała z okazji by spróbować znów wkręcić się na wyprawę. Niestety zarówno ona jak i Tibor zostali uprzejmie acz stanowczo spławieni. Młody kapłan nie protestował zbytnio; sam czuł, że nie jest w pełni sił i mógłby tylko spowalniać cały oddział; zarówno w jeździe jak i w walce, a przecież nie na tym mu zależało. Zdecydował więc, że dojedzie z nimi do Cadeyrn by pomóc dogadać się z tamtejszymi myśliwymi, potem sprawdzi co w domu i powróci z oddziałem do miasta, toteż nie żegnał się z Marą zbyt wylewnie, za to poprosił ją, by Burro przytrzymał dla niego wolne posłanie w swojej gospodzie.

Zniechęcona Mara wróciła do Werbeny by przekazać prośbę Tibora i gryźć palce z niepokoju o Nauta. Przybycie Vara i Kostrzewy przyjęła z radością, choć kąśliwe uwagi Kostrzewy momentalnie wyprowadziły ją z równowagi.
- No. To brakuje nam już tylko Thoga - stwierdził Grzmot, pogryzając wybornego bażanta w cieście, którego przygotowała żona Burra.

Jednak półork ani myślał pojawiać się w Werbenie; co więcej - nie wiedział nawet, że jego byli towarzysze spotkali się u niziołka i mało go to obchodziło. Choć wypoczęty i nażarty nadal czuł efekty ciosów chuderlawego drowa i ani w głowie mu było plątać się gdzieś po mieście. Niestety pracodawca miał wobec barbarzyńcy inne plany.
- Rusz się do świątyni wywiedzieć się co dalej z tymi truposzami. Chciałbym za dekadzień lub dwa posłać karawanę do Doliny a nie wyślę przecież złota i dóbr umrzykom na uciechę - rzekł gdy wymiętolony Thog pojawił się wreszcie na tyłach jego kantoru. - Jak wrócisz to może będę miał dla ciebie kolejną robotę. Jakiś szczyl wypytywał o mnie moich własnych informatorów - Gray zaśmiał się sucho. Thogowi nawet nie drgnęła powieka. Znał ten śmiech i wiedział, że niezbyt dobrze wróży temu, kto wywołał go u Milona. - Aria już go śledzi, zobaczymy czy jest kimś wartym zachodu, czy zwykłym durniem. No ruszaj.

Thog skłonił się oszczędnie i wyszedł. Nie obchodziło go kim była nowa ofiara Graya. Miał tylko nadzieję, że szybko zdoła załatwić co trzeba i będzie mógł wrócić do łóżka.

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 28-07-2014 o 17:23.
Sayane jest offline