Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-07-2014, 18:17   #81
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Poganiał Myszatego na ile potrafił, by nie zlecieć z jego grzbietu. Kiedy zaś na widnokręgu zamajaczyły mury miasta, jakby potrafił to puściłby się w galop. Na szczęście nie potrafił, więc oszczędzał sobie i innym tego typu atrakcji.
~ Mury stoją, miasto stoi. - powtarzał sobie w myślach stając w strzemionach i wypatrując oczy.
Brama połatana, strażnicy okrzyknęli ich z daleka. Nie było widać jakiś zniszczeń które przyprawiły by go o palpitację serca. Nie było łuny pożaru, choć w powietrzu od dłuższego czasu było czuć swąd i dym.

A potem wjechali na rynek.

Czarodziej czytał edykt, a Burro zsiadł z konia i na chwiejnych nogach podszedł do szubienicy. Rudy Siemion wisiał na śmierć zabity. Z wywalonym poczerniałym językiem, kikutami rąk, wybałuszonymi oczami. Niziołek postąpił jeszcze krok, ale zatoczył się i przytrzymał słupa, po czym gwałtownie zwrócił wszystko co zjadł tego dnia od śniadania po podwieczorek.
Po dłuższej chwili wyprostował się i spojrzał jeszcze raz do góry. Strażnicy, którzy ściągali pierwsze z ciał wiszących w rzędzie przerwali pracę. Może nawet uśmiechnęli się półgębkiem na widok delikacika, który rzyga ledwo truposza zobaczy, ale Burro nadal patrzył na Siemiona. Szybko podszedł do konika i plecaka troczonego do siodła po czym powiedział do kompanów
- Przepraszam was, ale nie dam rady dziś już spotkać się z burmistrzem, palladynami czy maginią. Muszę się zająć… moimi sprawami, zadbać o rodzinę. - Kucharz ściągnął plecak, ubrał paski na ramiona i ruszył szybko do Werbeny.

Carie krzyknęła i rzuciła mu się w ramiona, zaraz przybiegła Milly i Gucio. Wszyscy na środku izby padli sobie w ramiona. Burro długo trzymał ich wszystkich w uścisku, długo szeptał żonie coś do ucha. Ich widok i dobre zdrowie sprawiło, że niziołkowi trzęsła się broda, mimo że usilnie próbował to ukryć w przedłużanym przytulaniu. Nic im się nie stało, to najważniejsze. Wszystko będzie dobrze. Długo to sobie powtarzał w myślach, długo się przekonywał sam do tego aby wreszcie w to uwierzyć. Potem zaczął powtarzać to rodzince, starej jędzy Rozalii nie wyłączając.
Uścisnął w końcu prawicę Grega, który jak z zadowoleniem stwierdził kucharz, przeniósł się z lazaretu do Werbeny i nawet już pod mieczem chodził. Pierwszy góral zaczął się dopytywać z czym wracają, a kucharz dopytywał się co się w mieście działo. Długo jednak to nie trwało, bo Burro wstał, odłożył pucharek z naleweczką.
- Siemiona powiesili.
- Tak jest, za złodziejstwo. - Greg skrzywił się wyraźnie. - Za to że naraził…
- Co naraził… on przecież… - Burro mamrotał pod nosem i kręcił głową. Greg znał go na tyle, że zorientował się w mig jakie wrażenie zrobiła ta śmierć na kucharzu. Nie zadana przez nieumarłych, a ludzi. - Nie mogę choć teraz… go zostawić… Trzeba pochować…
Kucharz mówił coraz ciszej, przez ściśnięte gardło.
- Spalić. Tak by nic mu już po śmierci nie przeszkadzało. Tak się teraz robi Burro. - najemnik położył mu rękę na barku.
- Pójdziesz ze mną? Mnie samemu go nie oddadzą, te łotry co go powiesiły.
Greg skinął głową, uwinęli się szybko, wzięli wózek i ruszyli na rynek.

Niziołek długo stał i patrzył w płomienie pod stosem pogrzebowym. Był nieludzko zmęczony, przecież nie dane mu było się wyspać porządnie od tak dawna. Mimo to ciągle patrzył na huczące płomienie, tak jakby hipnotyzowały go, przyzywały, nie pozwalały odejść. Już dawno zaszło słońce, Greg nie raz i nie drugi odwracał się w kierunku murów, gdzie walczyli jego dawni koledzy ze straży. Burro zaś dopiero gdy wszystko zgasło, zszarzało, utonęło w mroku powlókł się do Werbeny.
Usiedli w kącie, Carie położyła już Milly ale widząc że oni jeszcze nie idą spać, przysiadła się w ciszy. August zmęczony nocnym czuwaniem spał mocno na górze. Kucharz przyciągnął żonę do siebie, nalał naleweczki do swojego i Gregowego kubka.
- Pamiętacie jak tu przybył? Ileż to lat temu? Nie przypomnę sobie chyba. Mróz był ostry jak zaraza, a on w portkach i lnianej koszuli, w podartej szubie. Zrazu widać było, że ręce to aż trzęsą mu się do okowity. Ale przecież nie zawsze tak było, co? Przecież jakby zawsze był ochlaptus i łajza nie przyniósł by ze sobą tego.
Burro spojrzał na wiszącą nad wejściem do kuchni krzywą szablę. Zamilkł na chwilę, najwyraźniej próbując sobie przypomnieć.
- Nie pamiętam już nawet jak o niej mówił. Ale tyle wiem, że nie było większej świętości dla niego. Jakby to relikwia była.
Greg łyknął z kubka.
- Tak broń, to ino żołnierze traktują. I wierzaj mi, nie raz już to widziałem. - wskazał palcem na szablę. - To dobra sztuka żelaza, ciężka szabla kawaleryjska. Ale nie ozdobna, do walki nie od parady. Nie masz na niej kamuszków, herbu. To nie pamiątka, to broń żołnierza. Może dostał od kogoś?
- Sam nie wiem. - powiedział smutno niziołek. - Prosił by pozwolić mu ją tam powiesić, to pozwoliłem. Przecież ściany mi od tego nie ubędzie. A pamiętasz… teraz dopiero sobie uświadomiłem. On jedną porą, rok w rok siadał tu patrzył na nią. Wyciągał ten swój dziwny instrument. Pamiętasz jak śpiewał? Bo mi się zdaje że ledwo co kojarzę ten jego przepity głos. Ale wtedy jak patrzył i śpiewał to zdawał mi się innym człowiekiem, wiesz?
- Ten głos był jakby nie jego. - Skinęła głową Carie. - On zmieniał się, jakby mu lat ubywało, moc jakaś wstąpywała w niego. Nic nie rozumiałam z tego dziwnego języka, ale zawsze przecież wszyscyśmy słuchali jak odurzeni. A pamiętacie jak...

Владимир Высоцкий ~ Банька по-белому - YouTube

Posiedzieli jeszcze chwilę, zasłuchani we wspomnienia. I jakoś ta bliskość pomogła Burrowi. Bo trochę zeszło z niego myślenie, że to on Siemiona do śmierci doprowadził. Że to on w łapy helmitów go oddał. Że może lepiej by było jakby go ludzie w świątyni stłukli, bo może na tym by się skończyło. Przecież pobitego, skrwawionego nie powiesiliby, prawda?
A tak, siedział, w głowie brzmiał mu śpiew Siemiona tak jakby on sam przy stoliku obok siedział i ochrypłym głosem prosił, by mu przyjaciel ogień w łaźni zapalił.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 28-07-2014 o 22:33.
Harard jest offline  
Stary 28-07-2014, 17:06   #82
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Ybn Corbeth, Dom burmistrza Mitchela Tyresa
Zmierzch

Cytat:
- PRZYGODY NAKIELA I JARACZA -
STAŻ BURMISTRZOWSKA

Nakiel Młodszy postarzał się nieco przez ostatnie kilka dni, ale nie przejmował się tym specjalnie. Na jego blond czuprynie te kilka siwych włosów było niewidoczne, a ta blizna na policzku od ciśniętego trupią ręką zardzewiałego oszczepu goiła się ładnie i zapowiadała się na dodatkowy wabik na panny. Teraz jednak stał w drzwiach domu burmistrza i trzymał wartę - a właściwie trzymał wartę z Jaraczem, który jednak ukrył się cichcem w krytym wozie urzędnika i postanowił złapać nieco snu przed nocą.
Młodzieniec westchnął, ale weteran powtarzał mu (żując kawał tłustej wieprzowiny i zagryzając chlebem), że porządny najemnik je i śpi, gdy tylko jest okazja. A jeden do warty wystarczy.
Niespodziewanie Nakiel z okna na piętrze usłyszał szept, podniósł głowę i zobaczył tam głowę Salihandry, młodszej córki burmistrza, która niedługo miała wejść w odpowiedni wiek do małżeństwa.


Nieco młodsze od niego dziewczę puszczało mu nie do końca niewinne całusiki wystawiając głowę z okna...
... i tak się zapatrzył w ów owoc zakazany, że nawet nie zauważył jak ktoś konno podjechał dopóki jeździec nie rzucił w niego wodzami i zniknął w drzwiach.
- Dupa z ciebie nie strażnik - dobiegło mruknięcie z wozu.

C.D.N.
CZARODZIEJ Z WIEŚCIAMI

Shando udał się prosto do burmistrza, który - jako głowa miasta - był jakoby głównym zleceniodawcą wyprawy. Prosto z drogi, rzuciwszy końskie wodze jednemu z żołnierzy (a raczej rekrutów, gdyż ten wyglądał tak młodo jakby dopiero dziś założył zbroję) od razu stawił się przed obliczem rządcy miasta i ukłonił mu się z szacunkiem.
- Szanowny burmistrzu Mitchelu Tyresie! Zgodnie z poleceniami udaliśmy się do Czarnego Lasu, by odnaleźć mistrza Albusa Blackwooda i poprosić go o pomoc lub radę.
Shando zrobił przerwę.
- Odnaleźliśmy ukrytą czarami siedzibę maga, ale nie dane nam było złożyć mu oferty. Nie przywozimy pomocy, za to przywozimy wieści. Winnym plagi nieumarłych jest inny mag imieniem Korferon, który rozerwał Osnowę, zaś sam Albus - przeklęty szaleństwem, które odpuszcza tylko w pełni - winien jest bestialskich ludobójczych zbrodni. Zamierza także pomóc Korferonowi. Nie byliśmy niestety w stanie go zatrzymać. Mamy dziennik Albusa, ale obawiam się, że zanim skończymy lekturę, pojawią się nieumarli.

Burmistrz był mocno zdumiony, gdyż calishyta praktycznie wtargnął do jego domu, zupełnie ignorując postawionego na straży najemnika. Tyres obiecał sobie w duchu, że zwolni niekompetentnego gamonia z samego rana.
- Nieumarli z pewnością pojawią się za mniej niż świecę, w końcu słońce już prawie za horyzontem - odparł starając się zachować godność ukryć fakt, że bał się jak diabli. - Dziękuję ci szanowny… wojowniku - cóż, Shando nie raczył się przedstawić - za twoją odwagę i poświęcenie dla miasta. Skoro jednak twe działania nie przyniosą natychmiastowych efektów proszę byś udał się na spoczynek - po trudach wędrówki ci się należy - a rankiem zdał szczegółowy raport sir Hightowerowi. Obecnie on zajmuje się obroną miasta i wszystkimi… hm… problemami związanymi z kwestią… hm… nieumarłych. - burmistrz zerknął w bok, gdzie za drzwiami do dalszych pokoi czaiły się jego dzieci, podsłuchująć zawzięcie. Nie chciał ich straszyć bardziej niż potrzeba.

Shando odwrócił się i odszedł, niemal prychając z pogardą. Wokół świat się wali, ale burmistrz udaje, że w jego domu to co innego. Wyszedł z domu burmistrza z miną jeszcze bardziej ponurą. Nic dziwnego, w końcu musiał sobie uświadomić, że historii Wishmakerów takiego udawania było dużo. Przyjęcia podczas Wielkiej Zarazy, obfite uczty, gdy na ulicach panował głód taki, że zaczynało brakować szczurów... taaak, Wishmakerowie gdy byli u szczytu potęgi zawsze uważali że świat swoje, a oni swoje. Może dlatego mieliśmy tyle wzlotów i upadków, pomyślał czarodziej, obiecując sobie - jak dziesiątki jego przodków - że, gdy dojdzie do potęgi, on będzie inny.


Ybn Corbeth, Gospoda "Werbena"
Noc

Pióra Shando, Mary i MG jako Umy

Burro mocno się zdziwił, gdy przybyła niedługo po zmroku Marapoprosiła o wspólny pokój z Shando. Co prawda ze względu na plagę nieumarłych pokoje we wszystkich gospodach były zajęte, lecz Greg po znajomości z cmentarnym wypłoszem zgodził się oddać im na jedną noc swój pokój. I tak miał zamiar spędzić noc na piciu za zdrowie Siemiona (już odżałował, że przez tego łajzę został cieżko ranny) i wypytywaniu niziołka o jego przygody. Gdyby obaj mężczyźni wiedzieli co planuje osobliwa para nie piliby tak spokojnie…

***


Shando i Mara weszli do pokoju Grega. Na pierwszy rzut oka widać było, że nie był to pokój dla gości; raczej klitka przerobiona z pomieszczenia gospodarczego by służyła komuś, kto nie potrzebuje wygód. Wąskie łóżko, stół, dwa krzesła, mały żelazny piecyk, skrzynia i niska szafka, na których leżały niedbale porozrzucane rzeczy. Najwyraźniej wikidajło Burra nie dbał ani o wystrój, ani o porządek. Oboje szybko urządzili prowizoryczne sprzątanie, by uczynić izbę bardziej zdatną do spania.


- Maro, ty bierz łóżko, ja rozłożę matę na podłodze - calimshanin rozejrzał się po pokoju i nie zobaczył nic, co by go zmartwiło czy zaniepokoiło. Spał w gorszych miejscach i w gorszym towarzystwie.
Jak powiedział tak zrobił. - Szkoda marnować czasu, śpijmy póki możemy. Nic nie poradzimy dopóki znów nie przyjdzie mnie dręczyć.
Dziewczynka skinęła mu głową, ziewnęła rozdzierająco i zwaliła się na łóżko wbijając twarz w poduszkę.

Zmrok za oknem pogłębił się, a głosy dochodzące z głównej sali raz to cichły, raz to wybuchały entuzjazmem. Shando pochrapywał cicho, ale Mara nie mogła zasnąć mimo że była świadoma, iż jej również długi nocny sen jest potrzebny by wrodzone jej zdolności mogły zamanifestować się w pełni. Kaszmir zniknęła gdzieś polując na myszy, a Strzyga sapał cicho, zadowolony z bezpiecznego noclegu. Do czasu.

WEJŚCIE UPIORA

Mara wyczuła zjawę zanim jeszcze pokój ogarnął nienaturalny chłód. Często tak miała, wiedziała kiedy umarli nie chcą odejść w spokoju. Szturchnęła Shando, który zerwał się z posłania; od razu przytomny i gotów do starcia. Sekundę później przez zewnętrzną ścianę przepłynęła mała biała postać. Strzyga zaskomlał i wlazł pod łożko. Mara zadrżała i poczuła jak kolacja podchodzi jej do gardła. To nie był byle duch. Uczucie było takie samo jak wtedy gdy inna zjawa nawiedziła jej dom; wtedy gdy zginął Arne - jakby sama obecność nieumarłego wysysała z niej siły i życie. Podobnie czuł się Shando.


Zmarła Uma spojrzała na czarodzieja, potem na dziewczynkę, a na jej twarzy odmalował się pełen furii grymas.
- Z nią też się chcesz zabawić, calishyto?! - wrzasnęła i rzuciła się na Shando.
- Wiej! - krzyknął Shando, czując, że nic tu po rozmowie - Zatrzymam ją!
w myślach już dodając: ... a przynajmniej spróbuję.

Spod szerokiego pasa czarodziej wydobył krótką, metalową różdżkę, z której wystrzelił ładunek energii prosto w Marę, krzycząc aktywujące hasło - Egidos!... okrywając dziewczynkę błyszczącą energią, formującą się na kształt migoczącej, ledwie widocznej zbroi. Białe smugi energii, wciąż emanujące z różdżki wciąż lekko świeciły echem przed chwilą użytego zaklęcia.

GDZIE MAG NIE MOŻE, TAM BABĘ...
Mara skuliła się w pierwszej chwili czując jak duch wysysa z niej siły. Przypomniało jej się z detalami spotkanie w chacie przy cmentarzu, które to Arne przypłacił życiem. Stała jak wryta walcząc z rodzącą się paniką. Z odrętwienia wyrwały ją słowa ducha i jej wściekły atak na czarodzieja. Mara zignorowała nakazy Shanda, przecież nie mogła go tak zostawić!
- Zostaw go, słyszysz! - w jej krzyku pobrzmiewała błagalna nutka. - On nie zasługuje na to co mu gotujesz. Dlaczego to robisz?
I skoczyła do przodu gdzie trwała kotłowaninia próbując własnym chuderlawym ciałem osłonić olbrzyma.
Uma zatrzymała się wpół widmowego kroku, ze zdumieniem patrząc na dziewczynkę. Bliskość nieumarłej, stojącej o krok przed nią, była trudna do wytrzymania; z tej odległości Mara dokładnie widziała zadane Umie rany, straszliwie pokiereszowane ciało okryte białą koszuliną. Nie potrafiła sobie wyobrazić kto i dlaczego mógł tak okaleczyć dziecko. Żarty z Nautem na temat skórowania ludzi żywcem i zjadania dzieci nagle przestały być śmieszne, a stały się przerażająco realne.
- Czemu go bronisz? - spytała tym czasem zjawa, oskarżycielsko celując palcem w zaklinaczkę.
- Bo to mój przyjaciel - Mara spuściła wzrok bo widok ranił bardziej niż wyczerpująca obecność samego ducha. Z tym przyjacielem może rzuciła trochę na wyrost, Shando jeszcze po prawdzie nim nie był ale miała wrażenie, że mógłby zostać a Uma wyglądała na taką, której trzeba dać mocny powód. - To dobry człowiek i nie zasługuje na taki los. Czemu się na niego właśnie uparłaś? Przecież nic ci nie zrobił…

Przestraszony nie na żarty Wishmaker zdał sobie sprawę w jaką kabałę bezmyślnie wpakował dziewczynkę. Jeżeli umrze, pomyślał, będzie to moja wina. Powiniemem był załatwić to sam...
Ręce czarodzieja były gotowe do wykonania kolistych ruchów zaklęcia przyzwania, ale może Marze uda się przemówić upiorowi do ektoplazmatycznego rozumu. W razie czego, pozostaje Ognisty Szakal, by odgrodzić ją od wściekłego widma.

- Zranił mnie - wrzasnęła Uma, nie zwracając uwagi na manewry Shando. - Też mówił, że jest moim przyjacielem, a potem zabił mnie! - te słowa były już mniej pewne, stanowcze słowa Mary sprawiły, że utraciła nieco ze swego przekonania o winie Wishmakera.
- Wybacz mi owo zranienie Umo, byłem przestraszony. - Shando czuł rzeczywistą skruchę, choć może raczej żal za wpakowanie siebie w kabałę - I to nie ja Cię zabiłem. Gdy spotkam tego człowieka, czeka go zasłużona kara z moich rąk. Ja nie krzywdzę dzieci.
- Umo, to musiało być straszne… To co ci się przydarzyło - Mara uniosła na dziewczynkę pełne żalu oczy. - Ale nie Shando jest temu winny. Powiedz nam… Powiedz kto cię skrzywdził a my wyręczymy cię w twojej zemście. A ty… ty będziesz mogła zaznać wreszcie spokoju.

OPOWIEŚĆ O ZŁYM CALIMSHYCIE

Na wspomnienie swojej śmierci widmo zadrżało i rozpłakało się, kuląc się i ciasno obejmując chudymi rękami swoje ciałko. Szlochała dłuższą chwilę, a żywi stali nad nią, niezdolni objąć ją i pocieszyć.
- Nie wiem… - wychlipała wreszcie. - Był przejezdny, wyglądał trochę jak on - wskazała na Shando, choć czarodzjej nie uważał żeby był choć w najmniejszym stopnio podobny do fizjonomii oprawcy ze swoich snów.
- Przypomniij sobie coś więcej Umo. Nie znajdziemy go podług takiego opisu. Pamiętasz coś… charakterystycznego? - dopytywała się Mara ewidentnie przygnębiona cierpieniem dziewczynki.

Uma usiadła na podłodze i zamyśliła się.
- Gdy już byłam… - zaczęła po dłuższej chwili milczenia i wykonała ręką nieokreślony gest. - ...on został w Ybn kilka dni dłużej. Widziałam go, choć nie mogłam nic zrobić. To na pewno nie ty? - upewniła się patrząc na Shando, który energicznie potrząsnął głową. Uma zerknęła jeszcze na Marę i uspokojona kontynuowała. - Bał się czegoś, ale nie mnie, rozmawiał z tak samo starym, bogatym ybnyjczykiem ale śmierdzącym złem prawie tak jak on. Pytał o drogę do Dziesięciu Miast i gdzie tam może się ukryć i dobrze urządzić - mówiła powoli, często przerywając by przypomnieć sobie wydarzenia z przeszłości.
- Popytamy - Mara przeniosła wzrok na czarodzieja. - Skoro był przejezdny to pewnie zatrzymał się w karczmie. Na pewno karczmarz skojarzy calishytę, który u nas zawitał w tym czasie co zaginęła Uma. Musimy wywiedzieć się z kim z Ybn się ten morderca rozmówił. I tak ustalimy kim był i dokąd zmierzał.
- Ja widziałem jego twarz. Gdy przychodziłaś do mnie, twoje wspomnienia stawały się moimi - Shando mówił powoli, przezwyciężając smak brudnej wody w ustach, który pojawiał mu się zawsze gdy spotykał Umę - Najpierw odkopiemy cię i oddamy rodzinie, by pożegnali cię należycie. Zemsta przyjdzie potem. Gdy go znajdziemy, możemy nawet Cię wezwać, jeżeli powiesz nam jak.
- To nie takie proste - Uma potrząsnęła głową. - Nie zakopał mnie jestem… - dziewczynka opisała miejsce tak, jak je widziała ze swojej perspektywy,a Mara wzdrygnęła się. Ciało córki kołodzieja najprawdpodobniej znajdowało się w wielkim dole, do którego zlewały się ścieki z Ybn (prymitywny system otwartej kanalizacji na ulicach był zasługą łaskawości krasnoludów), deszczówka, wrzucano wszystkie śmieci, odchody, padlinę i bogowie wiedzą co jeszcze. Ciężko byłoby znaleźć tam całego wołu, a co dopiero szczątki dziecka, z których po trzech latach zostały już tylko kości. - I nie mam na tyle sił by opuścić Ybn. Co noc ktoś mnie woła i woła, ale trudno mi nawet dojść do granicy miasta, a co dopiero iść dalej.
- Gdy nabiorę nieco mocy, zaklęcie lokalizujące nie będzie problemem - uśmiechnął się czarodziej a Mara skwapliwie pokiwała głową.
- Zaufaj mu. Nie przysięgnę, że człowiek, który ci to zrobił otrzyma zasłużoną karę. Ale zrobimy co w naszej mocy. Czy to ci wystarczy aby teraz odpocząć i zaprzestać tej tułaczki po ziemskim padole?
- Chciałabym - Uma podniosła na Marę załzawione oczy. - Wcześniej budziłam się tylko czasem i na chwilę. Wolałam spać, śnić bez snów. Ale teraz co noc ktoś mnie woła i budzi o zachodzie słońca. Nie lubię nocy, boję się ciemności!! - dziewczynka skuliła się i zaczęła płakać.
- Ach, no tak… Od czasu zaćmienia nieumarli wracają każdej nocy - zrozumiała Mara. - Może… może jak znajdziemy twe szczątki i zgotujemy właściwy pochówek będziesz mogła odejść w spokoju…
Dziewczynka potarła czubek nosa.
- A wiesz kto woła? Co mówi? Bo my badamy tą sprawę wracających nieumarłych i informacje jak to wygląda z drugiej strony mogłyby i nam pomóc.

TEN, KTO WOŁA UMARŁYCH

Wishmaker pomyślał, czy nie wynająć od Burra jakiegoś pokoju na noc i nie zapłacić, by całą noc paliła się tam lampa. Byłby to azyl dla bojącego się ciemności ducha. Przynajmniej dopóki nie rozwiążą sprawy żywych trupów. Chciał pomóc dziewczynce, już nie tylko uwolnić się od niej. W końcu może był bitewnym magiem w zalążku, ale przede wszystkim był człowiekiem.
- Zgadzam się z tobą Maro. Umo, może znasz innych, co śpią niespokojnie? Gdybyś zaprosiła ich do rozmowy z nami, może ustalilibyśmy wspólnie kto was budzi. Choć musielibyśmy poprosić kapłana o ochronę, obecność zbyt dużej ilości mogłaby nas zabić.

Uma pokręciła głową i pociągnęła nosem, choć nie było już żadnego kataru, który mógł się z niego lać.
- Nie, wszyscy od razu odchodzą za bramy, chyba że zobaczą kogoś żywego. Zresztą też są straszni, źli i brzydcy, i na pewno śmierdzą, wyglądają jakby śmierdzieli. Nie chcę z nimi rozmawiać, boję się ich! - zbuntowała się zjawa, po czym posmutniała. - Nie chciałam wam zrobić krzywdy, nie wiedziałam, że to tak działa. Chciałam tylko przegonić jego - wskazała na Shando - bo myślałam, że chce cię skrzywdzić tak jak mnie, i jak wcześniej. Przepraszam…
- Nie masz za co - odparł Wishmaker.
- Nie smuć się Umo - pocieszała zjawę Marę. - Wiem, że nie miałaś złych zamiarów. Nikt nie ma do ciebie pretensji. No i ważne, że się dobrze to wszystko skończyło.
Zjawa skinęła głową w podzięce i kontynuowała.
- Najgłośniej słyszałam to pierwszy raz, wtedy gdy słońce tak nagle się pojawiło. Jakiś chrapliwy głos mężczyzny wołał: “Obudźcie się, wstańcie, przyjdźcie mi z pomocą”, prosił, groził, wabił i rozkazywał. Nie mogłam się oprzeć, czułam że muszę się obudzić, ale wtedy zobaczyłam innych, że wszyscy atakują; i zobaczyłam jego - wskazała calishytę - i poczułam taką wściekłość, że mogłam myśleć tylko o tym, żeby go skrzywdzić tak jak on… znaczy jak tamten pan skrzywdził mnie. Przepraszam - znów smutno spojrzała na Shando. - Ale chyba wszyscy byli źli, że ich obudzono, bo chcieli zrobić krzywdę żywym ludziom, nawet jeśli to była ich rodzina. Potem, podczas następnych nocy, już go nie słyszałam, to znaczy słów, ale cały czas czuję, że muszę iść w góry, że muszę tam iść i pomóc temu, kto mnie wołał, choć nie wiem w czym. Tylko że nie mogę się stąd wyrwać- umilkła na chwilę. - Ale myślę, że to dobrze i teraz jak z wami rozmawiam i jesteście tacy kochani to myślę… że część tej złości we mnie, to jest jego złość. Tego pana, który woła umarłych.

W umyśle Shando, szkolonego w sztukach inżynieryjnych i geografii powstał pomysł dziwacznej busoli, w której rolę wskazówki pełniłby szkielet myszy uwiązany na sznurku za środkową oś. Mimo grozy nocnej rozmowy z duchem uśmiechnął się nieco wyobrażając sobie ów dziwaczny Wykrywacz Korferona.

- Iść w góry… - powtórzyła Mara w zamyśleniu. - Grzbiet Świata. Czyli tam się ten Korferon ukrywa… Myślę, że warto to powtórzyć w Ybn. Jakby jakąś ekipę szykowali co by to zło zatrzymać…

ODEJDŹ W POKOJU, UMO

- Dziękuję - Uma uśmiechnęła się i wstała. Mimo że w chwili śmierci była te dwa czy trzy lata młodsza dorównywała Marze wzrostem. - Wiem, że wam się uda. Macie w sobie… takie światło… jako duch widzę więcej. Zwłaszcza ty - wyciągnęła rękę w stronę Mary. Córka Olafa wzdrygnęła się, gdy niematerialne palce dotknęły jej klatki piersiowej. I chociaż według praw logiki nie powinna była czuć dotyku ducha to jednak poczuła - dotyk Umy był dla niej tak materialny jak żywej dziewczynki i tylko porażający chłod świadczył o tym, że jej ciało nie styka się z ciałem prawdziwego człowieka. Jednak Mara poczuła coś jeszcze - jak gdyby gdzieś wewnątrz, pod żebrami poruszyła się i zajaśniała kulka mocy, która zawsze tam była, lecz teraz w odpowiedzi na dotyk ducha podskoczyła w uznaniu i powiększyła się.
- To ja już może pójdę, dam wam się wyspać. Już zapomniałam jak to jest - westchnęła z zazdrością Uma i skierowała się w stronę zewnętrznej ściany pokoju.
- Umo, dopóki to się nie skończy, spróbuję znaleźć ci zamknięty i jasny pokój, byś mogła spędzić w nim godziny mroku - postanowił Shando - Nie wiem kiedy, ale postaram się jak najszybciej.
Uma uśmiechnęła się do niego o zniknęła. Mara odprowadziła zjawę wzrokiem łapiąc się za klatkę piersiową jakby ktoś raził ją prądem.

- No i widzisz, a jednak się dziś wyśpisz - wyszczerzyła radośnie rzędy białych ząbków do czarodzieja. - Pozbyliśmy się twojego problemu i jeszcze parę cennych wieści o Korferonie nam wpadło. Jutro w mieście popytamy zaś o Umę i tego przejezdnego… Taki ktoś nie powinien chodzić po ziemi bezkarnie...
Ziewnęła rozdzierajaco wszak nie zdążyła jeszcze oka zmrużyć a zmęczenie dawało się we znaki. Padła twarzą w poduszkę i nakryła kocem po sam czubek nosa.
- Dobranoc Shando Wishmakerze… - szepnęła, a po chwili ciszy dodała jeszcze. - Myślisz, ze Hornulf… uratuje jutro Nauta? - kolejny ziew wyrwał się z jej ust. - Obiecałam… mu. I Umie obiecaliśmy… Grimaldus mówił, że za łatwo daję… słowo…
- Ja słowem nie szastam - poważnie odpowiedział czarodziej - Ale ty je masz, wraz z moją wdzięcznością. Gdybyś potrzebowała pomocy, Ja Ci jej udzielę.
Dziękuję, Maro. I dobranoc.
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 29-07-2014 o 17:21.
TomaszJ jest offline  
Stary 28-07-2014, 17:10   #83
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Ybn Corbeth
Dzień czwarty, poranek



Poranek czwartego dnia od zaćmienia zastał bohaterów w łóżkach. Wyczerpani podróżą, wrażeniami i walką wszyscy posapywali cicho przez sen, ciesząc się bezpieczeństwem, niczym nie zmąconym odpoczynkiem i ciepłem wygodnego łóżka, za nic sobie mając obowiązki czy wieloletnią dyscyplinę. Jedynie Kostrzewa zerwała się skoro świt i pognała pożyczonego konika w stronę Ybn. Słońce przyjemnie grzało ją w plecy jakby potwierdzając słuszność wczesnego wyjazdu, a sama druidka była wypoczęta i rześka. Wizyta w Fiannanleaf na prawdę jej posłużyła, czuła się wręcz przeładowana mocą, a mimo to wcale nie odrzucała jej myśl o wizycie w mieście. Wstrzymała konia i zastanowiła się. Tak, wyraźnie czuła buzowanie w swoim ciele, tą pierwotną energii, która pozwalała jej ujarzmiać naturę. Pokręciła głową nad przebiegłością starego elfa i znów pognała wierzchowca na południe.

Przez północną bramę wpuścili ją zaspani strażnicy; widać nieumarli nadal nie dawali ybnijczykom spać, choć szczątków wokół murów było niewiele - bez porównania mniej niż po pierwszym czy drugim ataku. Widać okoliczna gleba nie miała już zapasu trupów, który mogła wypluwać. Pięć czy sześć owiniętych linami kamieni zagrzebanych do połowy w ziemi świadczyły o tym, że i tej nocy Var się nie nudził. Kostrzewa uśmiechnęła się do siebie i zsiadła z konia, rzuciwszy lejce strażnikom. Zdecydowanie wolała podróżować na własnych nogach; mimo odpoczynku obite siedzenie dawało o sobie znać. Cóż, może kiedyś się przyzwyczai…

Złowieszczy Jeleń świecił pustkami. Było zbyt wcześnie na gości, toteż Grida pracowicie pucowała stoły, a Jaller Skirata wyciągał nogi w stronę leniwie pełgającego w kominku ognia. Wyglądał niewiele lepiej niż wtedy gdy Kostrzewa zostawiała go w lazarcie, a Grida szeptem poinformowała ją, że wielu nieumarłych podchodziło pod gospodę, toteż kuternoga rwał się do walki. Więcej nie zdążyła powiedzieć, gdyż barbarzyńca dojrzał druidkę i przywołał ją radośnie. Chwilę rozmawiali o wydarzeniach ostatniego dnia, lecz gdy Kostrzewa przeszła do rzeczy Jaller spochmurniał.
- Poszła śniadanie dla gościa zrobić - huknął na Gridę, a gdy ta spłoszona wybiegła odwrócił się do półorkini. - Nie jest to coś, czym klan Kamiennych Żmij się chwali przed obcymi, czy nawet przed współplemieńcami; a i ja nie wiem zbyt wiele, bo wtedy byłem nieledwie brzdącem - wizja potężnego barbarzyńcy jako małego berbecia rozbawiła Kostrzewę, ale powstrzymała wesołość nie chcąc rozpraszać gospodarza. - To było jakieś… cztery dziesiątki lat temu? Może pięć? Jakoś tak. W każdym razie syn starego szamana Korferon - a raczej Kor Pheron - ubrdał sobie, że stanie się nieśmiertelny. Dorówna bogom i takie tam bzdury; na Temposa, co za bzdury! - otrząsnął się jak pies z wody. - Wiesz… albo i nie wiesz, bo to stare dzieje... Tak czy siak nie zawsze Evermelt było naszą ostoją. Kiedyś istniała inna dolina, Dolina Żywej Wody. Legendy mówią, że płynąca tam woda nie zapewniała może i ciepła, ale potrafiła leczyć wszelkie rany i schorzenia. Mówię ci to jako przyjaciółce plemienia; nie może to wyjść poza nas - ostrzegł. Kostrzewa rozumiała implikacje - gdyby ta informacja (legenda czy nie) wydostała się poza plemiona Reghed setki śmiałków ruszyłyby w tundrę by odnaleźć życiodajne źródło. - Kor Pheron chciał odnaleźć tę dolinę, sam skorzystać z jej wód… Ponoć porzucił szamańskie ścieżki na rzecz - tfu! - magii czarodziejskiej, a może kapłańskiej… już nie pamiętam. Tak czy siak Tempos z pewnością tego nie pochwalał, bo plemię szybko skróciło go o głowę… z niewielką pomocą jakiegoś czarodzieja z któregoś z Dziesięciu Miast - tę ostatnią informację dodał z wyraźną niechęcią, no ale skoro już mówił, to mówił wszystko. W końcu Kostrzewa nie pytała z pustej ciekawości; na tyle ją znał.

Jaller przerwał, bo na schodach pojawił się ziewający Grzmot. Var spędził wieczór radośnie rzucając w truposze kamieniami przeznaczonymi do naprawy murów, po czym zasnął snem sprawiedliwego we wspólnej sali Jelenia. Wyspany i wypoczęty miał zamiar zjeść śniadanie, spotkać się z towarzyszami i paladynami a potem pójść znów do bramy - obiecał budowniczym, że wniesie kamienie spowrotem w obręb murów. Kostrzewa kiwnęła mu głową i pokrótce wyjaśniła Jallerowi rolę Vara w tej całej kabale. Gdy zaś goliat przysiadł się do nich pochłaniając wielką misę jajecznicy z boczkiem spytała kuternogiego barbarzyńcę o wieści z północy.
- Co do Dekapolis nie mam świeżych informacji; ostatni podróżni stamtąd pojawiali się przed zimą; ci, którzy przeprowadzili się po atakach na miasta. Ale za wcześnie jest na przeprawę przez góry - pokręcił głową. - Śnieg nie stopniał i długi jeszcze nie stopnieje na szlakach, a niżej, gdzie osłabł, łatwo wpaść w jakiś parów lub strącić lawinę. Wokoło zaś to trzy dekadni jak nic, i to przy dobrej pogodzie. Klan zapewne na dniach dojdzie na wysokość Dziesięciu Miast; jeśli chciałabyś ich spotkać to musisz szukać nieopodal Szlaku Karawan; pewnie będą próbowali kupić i sprzedać najlepsze kąski zanim dotrą do Bryn Shander.

Chwilę jeszcze rozmawiali; Kostrzewa opowiedziała o wizycie u Albusa Blackwooda, a najedzony Var słuchał, czasem tylko dorzucając jakąś uwagę. Usłyszawszy o wyczynach czarodzieja Jaller zerwał się na równe nogi (a raczej nogę), gotów biec do świątyni Helma i dołączyć do karnej wyprawy i tylko uwaga przybyłej właśnie z murów Attiki, że widziała rankiem wyjeżdżający z miasta ciężkozbrojny oddział pod dowództwem Hornulfa powstrzymała jego zapędy. Skirata przez chwilę wyglądał jakby miał zamiar pobiec za nimi pieszo, lecz w końcu machnął ręką i zapatrzył się ponuro w ogień.

Var i Kostrzewa porozmawiali jeszcze chwilę z Attiką; gównie na temat obronności miasta - zbyt wielu wyszkolonych i niewyszkolonych żołnierzy zginęło podczas ataków - oraz krókowzroczności ludzi, którzy najmują ochroniarzy do własnych domów zamiast wzmocnić straż na murach.
- Dobrze, że ataki zelżały, a wzmacnianie północnej bramy skończy się dziś - westchnęła dziewczyna, a Var i Kostrzewa nie mogli się z nią nie zgodzić.

Niedługo później oboje pożegnali się z rodziną Skiratów i ruszyli w stronę Werbeny.

Werbena o poranku była o wiele bardziej hałaśliwa niż Złowieszczy Jeleń. No, może dlatego, że nie był już poranek; słońce przeszło prawie połowę drogi na szczyt nieboskłonu. Carrie, August i Milly krzątali się energicznie po gospodzie, a zaspany Burro zajadał śniadanie pod czujnym okiem teściowej Rozalii. Ponieważ w domu mógł bez przeszkód pławić się w aurze bohatera, rodzina pozwoliła mu pospać i nawet ta stara wiedźma nie sarkała zbytnio na jego lenistwo. Zresztą niziołek był tak zmęczony, że nie zwlekłby się o świcie nawet gdyby sam Korferon stanął nad jego łóżkiem; zwłaszcza że wieczorne świętowanie pamięci Siemiona znacznie się przeciągnęło. Jednak mimo niewyspania i kaca, mimo strasznych wieści przyniesionych do Ybn - i tych, które w Ybn spotkały jego - Burro czuł się dobrze. Miał wrażenie, że zbliżył się o włos do Wielkiej Przygody i choć nie była ona do końca zgodna z jego wyobrażeniami to czuł, że ostatnie dni "coś" w nim zmieniły. Nie wiedział tylko jeszcze co.

Po prawicy gospodarza siedział bledszy niż zwykle Shando jedząc głównie z poczucia obowiązku. Obok majtała nogami naburmuszona Mara.

- A tej co znowu? - spytała Kostrzewa, podchodząc do trójki towarzyszy. - I gdzie ten wypierdek Lathandera się podział?

Okazało się, że gnana niepokojem Mara zerwała się niedługo po wschodzie słońca i popędziła do świątyni, po czym następną godzinę czy dwie truła Hornulfa i Arlę by móc dołączyć do wyprawy na Albusa, a potem szukała sposobu by dołączyć do niej mniej legalnie. Niestety dla niej Hornulf zorganizował zbrojny oddział złożony z samych konnych, toteż nie było wozu na którym dziewczynka mogłaby się ukryć. Tibor, na którego twarzy widać było jeszcze wyczerpanie spowodowane wcześniejszymi ranami, przybył znacznie później. Mara od razu skorzystała z okazji by spróbować znów wkręcić się na wyprawę. Niestety zarówno ona jak i Tibor zostali uprzejmie acz stanowczo spławieni. Młody kapłan nie protestował zbytnio; sam czuł, że nie jest w pełni sił i mógłby tylko spowalniać cały oddział; zarówno w jeździe jak i w walce, a przecież nie na tym mu zależało. Zdecydował więc, że dojedzie z nimi do Cadeyrn by pomóc dogadać się z tamtejszymi myśliwymi, potem sprawdzi co w domu i powróci z oddziałem do miasta, toteż nie żegnał się z Marą zbyt wylewnie, za to poprosił ją, by Burro przytrzymał dla niego wolne posłanie w swojej gospodzie.

Zniechęcona Mara wróciła do Werbeny by przekazać prośbę Tibora i gryźć palce z niepokoju o Nauta. Przybycie Vara i Kostrzewy przyjęła z radością, choć kąśliwe uwagi Kostrzewy momentalnie wyprowadziły ją z równowagi.
- No. To brakuje nam już tylko Thoga - stwierdził Grzmot, pogryzając wybornego bażanta w cieście, którego przygotowała żona Burra.

Jednak półork ani myślał pojawiać się w Werbenie; co więcej - nie wiedział nawet, że jego byli towarzysze spotkali się u niziołka i mało go to obchodziło. Choć wypoczęty i nażarty nadal czuł efekty ciosów chuderlawego drowa i ani w głowie mu było plątać się gdzieś po mieście. Niestety pracodawca miał wobec barbarzyńcy inne plany.
- Rusz się do świątyni wywiedzieć się co dalej z tymi truposzami. Chciałbym za dekadzień lub dwa posłać karawanę do Doliny a nie wyślę przecież złota i dóbr umrzykom na uciechę - rzekł gdy wymiętolony Thog pojawił się wreszcie na tyłach jego kantoru. - Jak wrócisz to może będę miał dla ciebie kolejną robotę. Jakiś szczyl wypytywał o mnie moich własnych informatorów - Gray zaśmiał się sucho. Thogowi nawet nie drgnęła powieka. Znał ten śmiech i wiedział, że niezbyt dobrze wróży temu, kto wywołał go u Milona. - Aria już go śledzi, zobaczymy czy jest kimś wartym zachodu, czy zwykłym durniem. No ruszaj.

Thog skłonił się oszczędnie i wyszedł. Nie obchodziło go kim była nowa ofiara Graya. Miał tylko nadzieję, że szybko zdoła załatwić co trzeba i będzie mógł wrócić do łóżka.

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 28-07-2014 o 17:23.
Sayane jest offline  
Stary 28-07-2014, 17:52   #84
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Cadeyrn
Dzień czwarty



Odział dwudziestu jeźdźców pod wodzą sir Hightowera, Tibor, dwóch akolitów oraz uprzedzona poprzedniego dnia o wyprawie Elethiena Froren wyjechało z miasta i ruszyło co koń wyskoczył w stronę Cadeyrn. Młody Oestergaard z trudem dotrzymywał im pola, ale utrzymywał się w siodle z poczuciem, że jego życie również nabiera dobrego kierunku, a wnioski, do jakich doszedł leżąc w chacie Robata są zgodne z wolą Lathandera. Spoglądał na jadących przed nim paladynów i kapłanów Helma i czuł z nimi jakieś odległe pokrewieństwo. Co prawda nie wyznawali tego samego boga, lecz w końcu wszystkim dobrym bóstwom chodziło mniej więcej o to samo; teraz zaś on i ybnijczycy mieli niejeden wspólny cel. Dotknął medalionu ze wschodzącym słońcem, który był dziwnie ciepły i ogarnął go osobliwy spokój. Tak, to była dobra droga. Ścisnął mocniej nogami boki wierzchowca i zrównał się z jadącą na końcu oddziału Elethieną Froren, podobnie jak ona radośnie wystawiając twarz na działanie słońca i wiatru.

W Cadeyrn zarówno Tibor jak i oddział zostali przywitani z wielkim entuzjazmem. Cadi omal nie rzuciła się Tborowi na szyję i chłopak odniósł nieprzyjemne wrażenie, że nie była do końca pewna czy wróci. Noc we wsi minęła spokojnie, jedyny rozpadający się ze starości szkielet orka Robat załatwił jednym sprawnym ciosem kłonicy. Do pomocy paladynom zgłosił się Bosse Vole; najwyraźniej gnębił go jakiś wyrzut sumienia związany z wioskowym głupkiem, bo Tibor nie sądził, by myśliwy sam z siebie zagłębił się w Czarny Las.

Gdy oddział odjechał Tibor wsadził Cadi na konia i powiózł w stronę Oestegaard. Nadszedł czas by powiadomić rodziców o zrękowinach. Może ta informacja choć na chwilę wyrwie matkę z żałoby po jej najstarszym synu.





Ybn Corbeth
Dzień czwarty



Wezwanie ze świątyni Helma przybyło gdy słońce dawno minęło południe. Odpoczywające w Werbenie towarzystwo zebrało się mniej lub bardziej chętnie i podążyło w górę miasta aż do przybytku paladynów. Przy bramie zastali znudzonego Thoga, który sterczał tam już od kilku godzin, drzemiąc w ciepłych promieniach słońca - ukradkiem, gdyż widział kręcącą się po okolicy Arię. Najwyraźniej śledziła osobę, która ostatnio podpadła Milonowi. Nieświadom kłopotów w jakie się wpakował Jehan również przebywał na terenie świątyni zastanawiając się, czy przypadkiem nie przegapił już spotkania zwiadowców z Helmitami. Odetchnął z ulgą widząc dziwaczną grupę wchodzącą na dziedziniec i szybko zajął strategiczną pozycję, z której mógł wszystko słyszeć.

Tym razem Arla zaprosiła śmiałków na tył budynku, do ogrodu gdzie rozłożono duży stół, pod którym natychmiast ułożył się Strzyga. Prócz paladynki i niewidomego Malekaznajdowali się tam także zdenerwowany Mitchell Tyres,kapitan straży Erik Thromm, spod którego kurty widać było bandaże oraz Dai’nan Springflower, która omiótłszy nowoprzybyłych obojętnym wzrokiem wznowiła nieśpieszny spacer wśród roślin. Kostrzewa, która podobnie jak reszta śmiałków, do tej pory widziała ją po raz pierwszy walczącą na murach, nie mogła nie zastanowić się nad tym ile elfia czarodziejka ma lat. Z perspektywy wieku Aespera wyglądała jak dziecko; druidka słyszała jednak, że magowie - a zwłaszcza maginie - mają swoje sposoby na utrzymanie młodości; a przynajmniej młodego wyglądu. Przebywała w Ybn od kilku dziesiątek lat i ponoć już w chwili przyjazdu była doświadczoną czarodziejką.
- Usiądźcie proszę - Arla zabrała głos i najwyraźniej ponownie miała przewodzić spotkaniu. Mara poczuła podziw, ale i mocne ukłucie zazdrości - ona nawet wśród nowych towarzyszy nie miała takiego miru, a tu wyglądało, że nawet burmistrz miasta z szacunkiem słucha młodziutkiej paladynki. Kostrzewa pierwsza zabrała głos, relacjonując to, czego dowiedziała się od Aespera oraz Jallera Skiraty (choć tutaj przemilczała kilka “drobnych szczegółów”).

- Przeczytałam dziennik tak wnikliwie, na ile pozwoliły mi nocne obowiązki, a teraz przejrzała go jeszcze pani Springflower -Arla wskazała na przechadzającą się elfkę. - Nie mamy nic do zarzucenia twojej pracy, panie Butterbur, a i twoje wnioski są bezbłędne - pochwaliła niziołka, a ten aż pokraśniał z dumy. - Zaiste Albus dopuszczał się strasznych czynów wobec plemienia Kamiennych Żmij i okolicznych mieszkańców. Wpisy o tym nie wydają się wcale mamrotaniem szaleńca, a mój kuzyn sprawdzi rzecz na miejscu. Według tego co wyciągnął od swoich nieszczęsnych ofiar oraz tego, czego pani Kostrzewa - tu skinęła uprzejmie w stronę druidki - dowiedziała się od Jallera Skiraty rzeczywiście kilkadziesiąt lat temu w plemieniu Kamiennych Żmij żył szaman-renegat, który próbował złamać prawo natury i parał się bluźnierczą nekromancją…
- Nekromancja nie jest bluźniercza, to tylko inny rodzaj magii - nieoczekiwanie wtrąciła się czarodziejka.
- Nie sądzę by ci, którzy zginęli na murach się z tobą zgodzili, pani - rzekł sucho Thromm, odruchowo masując jedną z ran.
- Noża też można używać do skórowania bydła lub ludzi. Kwestia finezji - odcięła się elfka, a burmistrz skrzywił się boleśnie na takie porównanie.
- Wracając do meritum - Arla stanowczo ucięła spór. - Korferon parał się nekromancją, lecz został zabity przez współplemieńców oraz nieznanego maga zanim zdołał poczynić znaczące szkody.
- Jeśli brał w tym udział czarodziej to zapewne był to Morheim z Dougan’s Hole - wtrąciła znów Dai’nan, która zatrzymała się wreszcie i stała teraz przy stole, górując nad pozostałymi rozmówcami. - W Dziesięciu Miastach mało jest czaromiotów, których moc wykracza poza podstawowe zaklęcia; i wtedy, i teraz - tu spojrzała uważnie na Shando, który pod jej badawczym wzorkiem poczuł się dość niezręcznie. Zdawał sobie sprawę, że w jego wieku powinien już osiągnąć znaczny poziom mocy, a osobliwe wykształcenie jakie odebrał od wuja nie będzie dla nikogo usprawiedliwieniem. Z trudem zachował kamienny wyraz twarzy zdając sobie sprawę, że w oczach wiekowej elfki należy zapewne do grona tych mało utalentowanych magów, zwłaszcza gdy posiadała tak wspaniałą uczennicę jaką ponoć była młoda Elethiena.
- Tak… - skinęła głową Arla i umilkła, wyraźnie tracąc wątek. Przerwę w rozmowie wykorzystała Mara entuzjastycznie relacjonując opowieść nieumarłej Umy.
- Masz, dziecko, talent do tworzenia niezwykłych przyjaźni, tak jak i sama jesteś niezwykła. Grimaldus miał rację mając na ciebie baczenie - cichy, szeleszczący głos Maleka sprawił, że wszyscy wzdrygnęli się zaskoczeni.
- Potwierdza się to, co mówił Tibor Oestergaard i Aesper Ainye, że nieumarli idą na północ - a raczej są do tego zmuszani - podsumowała Arla.
- Tym lepiej dla nas - sapnął burmistrz Tyres.
- Wezwanie jest jednak nadal aktywne, a ludzie i nieludzie umierają codziennie - elfka ostudziła jego zapał. - Musicie być czujni.
Od ludzi wiary i druidów napływają informacje o zaburzeniu równowagi w naturze i zerwanej osnowie, czy otwartej granicy między światem żywych i umarłych.
- Do tego trzeba by otworzyć portal między planami, a i to nie sprawiłoby, że powstali by tutejsi zmarli, jedynie wyznaczyło ścieżkę dla dusz, które oczekują na sąd w domenie Myrkula - stanowczo rzekła Springflower. - A tu zmartwychwstają kości i ciała, które samopas nie miałyby prawa się ruszyć; a silniejsze duchy i ożywieńców zmusza do posłuszeństwa i przekazuje im część swoich uczuć.
- Czyli to jednak ten… no, ten czarodziej z Luskanu, o którym mówił Ainye, co zmuszał wszystkie stworzenia do posługi i napadł dwa lata temu na Dekapolis? - spytał kapitan, który wolał konkrety od dywagacji nad dziurami, równowagą i zerwanymi sznurkami. Elfka jednak tylko wzruszyła ramionami.
- W teorii, jeśli ów Korferon znalazł sposób by stać się nieumarłym to skrócenie go o głowę nie powstrzyma go na wieczność. Trzeba by zniszczyć wszystkie kawałki jego duszy; zapewne dobrze ukryte. Jednak bez większej ilości informacji nie sposób jednoznacznie stwierdzić co jest przyczyną, czy on, czy Kessell, czy też jeszcze ktoś inny.
- W takim razie należy udać się do Doliny i sprawdzić osobiście - stanowczo wtrąciła się Kostrzewa wypowiadając na głos to, co chodziło im już po głowach. Burmistrz i Thromm skrzywili się jak na komendę. Wcale im się nie podobała wizja zmniejszania obronności miasta nawet o kilka osób, a żeby przeprawić ludzi przez góry o tej porze roku potrzeba było co najmniej dwie, jak nie trzy dziesiątki.
- Może krasnoludy… - z nadzieją jęknął Tyres patrząc na grupę z Czarnego Lasu, ale nawet on nie wierzył, że brodacze akurat teraz odpieczętują wrota prowadzące na drugą stronę góry.
- Dobrze… - Arla spróbowała odzyskać kontrolę nad przebiegiem rozmowy. - Ustalmy najpierw co wiemy i co przypuszczamy, a potem będziemy się zastanawiać jak dotrzeć do Doliny, co przekazać i o co zapytać tamtejszych ludzi. Macie jeszcze jakieś uwagi, fakty do dodania, pytania? - zwróciła się do zgromadzonych w ogrodzie osób.



Po zakończonej rozmowie drużyna rozeszła się po mieście. Część osób wróciła do Werbeny. Thog poszedł do Milona, a Var pozbierać kamienie spod murów. Mara podreptała zaś w kierunku, który wyznaczał dym z pogrzebowego stosu; spodziewała się tam znaleźć ojca. Mimo że Olaf sam był wielkim dzieckiem to kochał Marę bardziej niż większość ojców kochała swoje dzieci, a dziewczynka odwzajemniała mu się tym samym, choć była to osobliwa miłość, gdyż Mara musiała robić i za jego córkę, i trochę za matkę. Ale teraz, po tych wszystkich ekscytujących, ale i przerażających wydarzeniach na prawdę czuła, że musi, po prostu musi znaleźć się w tych wielkich opiekuńczych ramionach, że potrzebuje tej naiwnej, szczerej, do bólu optymistycznej dobroduszności by przetrwać kolejny dzień.
- A dokąd to, morderczyni? - zza rogu jednego z budynków nieopodal świątyni wyłonił się Kurt wraz z grupą pięciu dryblasów. Strzyga warknął ostrzegawczo, ale napastnicy byli przygotowani na obecność wilka - długie kije, które mieli w rękach miały utrzymać kły i pazury z dala od ich gardeł. Zaczerwienione oczy Kurta przeczyły jego butnej minie i zadawały kłam pewnemu siebie uśmieszkowi. Chłopak rozpaczał po zmarłym bracie, to pewne i odwetem na Marze, którą winił za śmierć Arnego chciał ukoić swój ból.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 02-08-2014 o 21:14.
Sayane jest offline  
Stary 30-07-2014, 09:48   #85
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Mara dwoiła się i troiła aby wrócić do siedziby czarodzieja ale nijak się nie udawało. Hornulf uparł się, że Mara nie jedzie i basta i każda jej próba ominięcia tego zakazu spełzała na panewce. Nie pozostawało jej nic jak trzymać kciuki i czekać ich rychłego powrotu. Oby Naut wyszedł cało i udało im się zdjąć z elfa klątwę. W końcu obiecała... A gdzieś tam, głęboko ukryta, tliła się w niej nadzieja, że Naut pojawi się w Ybn osobiście jej podziękować i może nawet zostanie tu na dłużej.

Całej naradzie Mara przyglądała się z boku starając nie rzucać w oczy. W końcu to wielcy i możni Ybn radzili co dalej począć, decydowali za całą wspólnotę Corbethczyków a ona, Mara, niedorostek usunięty poza nawias choćby i miejscowej dzieciarni, winna nic innego jak zaakceptować ich decyzje. Po prawdzie to wierzyła w ich mądrość, zaradność i kwestionować niczego nie zamierzała. Odezwała się co prawda raz aby opowiedzieć co zdradziła im Uma o potrzebie ciągnącej nieumarłych w góry. Po naradzie, jak już atmosfera nieco zluzowała, podeszła jeszcze do kapitana straży Erika Thromma i opowiedziała jej o okolicznościach śmierci Umy. O Calimshycie, który był tu ongiś przejezdnym i wdał się w komitywę z którymś z mieszkańców. Za taki czyn jakiego się dopuścił nie powinien bezkarnie kalać stopami grzbietu ziemi. Powinno się go powiesić czy coś. W imię prawa rzecz jasna.

Tęsknica za ojcem wiodła ją prostą drogą w kierunku świątyni. Była pewna, że podczas jej nieobecności Olafem zajęto się należycie w końcu pracował ciężko przy cmentarzu a w obecnych okolicznościach roboty miał co nie miara. Ciemny słup dymu znad pogrzebowych stosów wabił Marę ciepłem ojcowskich ramion. Pewnie tam znajdzie Olafa, pośród trupów. Ich rodzina więcej chyba z nimi obcowała niż z żywymi a i lepszymi niż żywi byli niejednokrotnie słuchaczami czy kompanami. No... może poza Arnem. Ten był prawdziwym przyjacielem. Najlepszym. Jedynym.

Z zamyślenia wyrwał ją widok Kurta z obstawą uzbrojonych w pałki chłopaków. Czy mogła mieć do niego żal, że wini ją za śmierć brata? Sama się za nią winiła każdego dnia, każdej nocy nim nadchodził sen. Po prawdzie to sama uważała, że powinna ją spotkać za to jakaś kara. Może... może wtedy sama ze sobą poczuje się lepiej? Przełknęła głośno ślinę.

Strzyga spiął się drapieżnie, włos na karku postawił sztorcem, uszy po sobie położył i groźnie wyszczerzył zębiska, że aż się cała grupa żądnych samosądu dzieciaków cofnęła. Była to jednak chwila. Odruch.
Zaraz rozpierzchli się obchodząc Marę i jej wilka szerokim łukiem aby otoczyć i usidlić.


Nie o siebie się bała ale o Strzygę właśnie. Będzie jej bronił do ostatniego tchnienia aż go na śmierć zatłuką. Ona była człowiekiem. Aż takiej śmiałości mieć nie będą, obiją dotkliwie ale zabić nie zabiją bo by ktoś ich za to ścigał i to nie jak dzieci ale jak dorosłych. Wyhamują jak już dadzą upust gniewowi. A przynajmniej taką miała nadzieję.

- Strzyga, idź! - wskazała basiorowi odległy punkt, po przeciwnej stronie drogi. Wilk zaskomlał, zawahał się ale ona pchnęła znacząco jego zad.
- No idź, zostaw mnie! Nic tu po tobie!

Każdy krok wilczej łapy na zmarzniętej ziemi to była walka. Obracał błagalnie łeb i na zmianę warczał na oprawców z kijami i wył rozdzierająco wznosząc łeb wysoko do nieba.
A później spadł pierwszy raz.
A za nim kolejne.

Chuderlawe ciało szybko opadło na ziemie, zwijając się jak embrion, ciasno, asekuracyjnie. Oplątała rękami głowę, kolana docisnęła pod brodę i modliła się aby wytrzymała. Pierwsze ciosy poczuła dotkliwie, potrafiła rozróżnić. Kopniak w nerki. Cios pałką w przedramię... A później wszystko zlało się w pulsującą plamę czerwieni. Była jedną raną. Jednym krzykiem bólu. Łzy lały się po policzkach zupełnie bez jej wiedzy. Spazmy wstrząsały drobnym ciałem. Czuła lepką ciepłą krew i słyszała głośny protest własnych kości.

- Co tu się dzieje? Co wy wprawiacie!
Przez ten szczelny kokon udręki przebił się znajomy kobiecy głos. Ciosy przestały się sypać ale Mara nie miała siły się podnieść. Prawdę mówiąc ledwie uniosła powieki.
- At..tika... - wychrypiała.
Rudowłosa wzięła dziewczynkę na ręce.
- Cichaj - powiedziała tylko i dokądś ją poczęła nieść. Ale dokąd to już się Mara nie dowiedziała.
Była tak bardzo zmęczona... Chciała spać. Śnić o uśmiechniętym Arnem i ich wspólnych przygodach. Ale sny nie nadeszły. Mara wpadła jedynie w czarną zimną czeluść nieświadomości.
 
liliel jest offline  
Stary 02-08-2014, 16:31   #86
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Nie ma to jak odpoczynek we własnym łóżku. Nawet pomimo tego że nastrój niziołka nie zwyżkował, przez śmierć Siemiona, to mimo wszystko wystarczyło te kilka chwil w objęciach Carie, to że Milly od rana kleiła się do niego jak rzep i nie odstępowała na krok i już jakoś lżej mu było na świecie. Poza tym co tu gadać, tu nie było czasu na rozterki i filozofowanie, kiedy cała Werbena aż huczała od gości. Najemnicy, Greg, kompani. Części wypadała nocna na sianku w stajni i wozowni, ale nie narzekali bo w całym mieście ciężko było o kwaterunek. Zjeżdżali się przecież uchodźcy.
Burro więc na razie uganiał się jak w ukropie w kuchni. Trzeba było przecież to tałątajstwo nakarmić. Już nawet i czasu nie stało by zapytać Marę i Shando co tam wyprawiali w nocy w Gregowym pokoiku. Czy pogonić Węgielka za podkradanie jajek z koszyka które miał zaraz smażyć. W końcu jednak, jakże by to mogło być, żeby ktoś w jego przybytku głodny chodził. Obraza boska by na dom spadła jak nic…
W końcu już słonko było wysoko, no bo przecież rodzinka dała mu pospać i na palcach wręcz chodzili, kiedy Burro usiadł i sam zjadł co nieco. Zaraz potem zaczęli się złazić kompani.

- Hej, kompania! Ciepłe gacie szykować i grube pierzyny! Bo teraz w góry nam droga wiedzie, na sam, samiusieńki Grzbiet Świata, miastowe zmarzluchy! No raz, raz, szybko, bo czasu nie ma, zaraz nas umarlaki zjedzą! - zakrzyknęła raźno na koniec druidka, kiedy w końcu przyszło jej opowiedzieć, czemu to zawitała do Werbeny (pomijając, rzecz jasna, klanowe tajemnice) i dogłębnie wypytywała o zagubionych towarzyszy (choć akurat brak Thoga i Tibora niespecjalnie ją zmartwił). Oczy - a raczej oko, bo drugie pozostało zamknięte - kobiety rzucało wesołe błyski, a z całego jej zachowania wprost biła energia i dobry nastrój. Można nawet było powiedzieć, że Kostrzewa była radośnie podniecona owym obwieszczonym przed chwilą pomysłem, rzecz - jak na jej zwykle skwaszony i marudny nastrój - zaiste niebywała. Zmiana zaszła tak daleko, że wydawało się, że roztacza wokół inny niż zwykle zapach - nie bagienny zaduch butwiejących liści, ale świeży powiew młodej zieleni i aromat igliwia.

Wciąż osłabiony Wishmaker mimo wszystko czuł się doskonale - dzisiejszego poranka umysł miał tak czysty i sprawny, że udało mu się przygotować dwa zaklęcia więcej niż zwykle, zaś kilka formuł, które zapamiętał jeszcze z czasów nauki stało się dla niego całkiem jasne.
Z czasem zyskasz więcej mocy, powiedział mu wuj Brimstone na odchodne i moc wyraźnie przyszła. Chyba nic nie mogło popsuć Shando tego poranka.
- Przydasz się w dziczy - skwitował i uśmiechnął się do Kostrzewy - Nareszcie.
Var spojrzał krytycznym okiem po reszcie; zdawało się ze będzie sporo roboty.
- Prowiant, woda i najważniejsze, liny, nie zapomnijcie o linach. Jeśli idziemy w góry, to lepiej je nieść, niż skakać po przepaściach. - Trzeźwo przypomniał goliat. Woda wiosna nie powinna stanowić problemu, pełno było nie stopniałego śniegu, czy roztopowych strumieni, ale liny mogły się przydać, zwłaszcza maluchom.
- Dokąd jedziecie?! - przy stole nieoczekiwanie zmaterializowała się żona gospodarza. - Chyba nie z Burrem, prawda? - popatrzyła żałośnie na niziołka.

- Eee… - niziołek zdziwił się mocno nowemu humorowi Kostrzewy. Złośliwą wredną rurą była nadal, ale jakoś tak z nowym wigorem. Kucharz aż uśmiechnął się do niej. - W góry. No tak w góry, bo tam truposze lezą.
Zaraz popatrzył na żonę z niepokojem.
- No nie martw się na zapas, może ja tam nie będę potrzebny. - Burro uśmiechnął się i do niej. W ogóle sporo się dziś od rana nauśmiechał. - Ale to niby my wszystko najlepiej wiemy, myśmy się o Osnowie i Korferonie dowiedzieli.
Wypiął dumnie pierś i zerknął na Grega, czy czasem podśmiechujek sobie z niego nie urządza.
- A przecież nie tylko nam tu martwiaki zagrażają, inni zaś nie wiedzą co trzeba czynić dalej. Może więc przyjść ruszyć z domu. Ale na chwilę! - dodał zaraz szybko i z pewnością w głosie. - Na chwilę i zaraz wracać.
- W góry? O tej porze roku? Oszaleliście chyba! - słowa Burra wcale nie uspokoiły Carrie, wręcz przeciwnie. - Skoro tam lezą to polezą i zostaną, nic tam po tobie.
- Kucharz potrzebny - krótko rzekł czarodziej do burrowej małżonki, krzyżując ręce na umięśnionym torsie - Pójdzie.
- Pff, widzieliście go. Kucharz… - Niziołek mało by się nie zatknął z oburzenia. - To że gotować umiem, to nie znaczy że innych talentów nie mam! Potrzebujecie kogoś rozsądnego, bo inaczej to jak kurczaki z uciętymi łbami latacie. Kucharz, też wymyślił.
Ile w tym było gry, to już ciężko było wyczuć, może Greg się zorientował bo znał Burra od lat. Pewnie dlatego łobuz zaraz za kufel chwycił i skrył za nim twarz, by nie ryknąć śmiechem.
Niziołek zaś złapał dłoń Carie i pocałował ją lekko.
- Teraz miasto bezpieczniejsze, bo truposze idą na północ. Pewnie że jeszcze nie jedną nockę w alercie spędzicie. Ale… Carie, no zrozum. Ktoś musi położyć temu kres, a przynajmniej po cichu wywiedzieć się co, jak i kto, tak by nasi zakuci w stal paladyni mogli tego ktosia pokroić na plasterki.
O tym że pasowało to jak ulał do jego marzenia, nie wspominał. Samobójcą nie był.
- Ale dlaczego właśnie ty? - chlipnęła Carrie. - Mało tropicieli w mieście? Widzisz, że cię tylko do garów potrzebują, jak pierwszą lepszą kuchtę! Poza tym którędy pójdziecie, wkoło gór? Toć to niebezpieczne o tej porze roku, lawina cie zasypie jak nic. A zanim dojedziecie, to przecie dwa albo trzy dekadni miną, już na pewno ktoś go tam w górach złapie!
- Po prostu się od roboty chce wymigać - sarknęła teściowa gdzieś z kąta.
- Zaraz od roboty się wymigać, nowe dania tworzył, gulasz ze złowieszczej łasicy chociażby. - Rzucił Grzmot nie wstając, nie chciał górować nad żeńska częścią rodziny niziołka. - Poza tym, owszem, góry nie są aż tak bezpieczne, ale jest wiosna, obejdzie sie góry, nie będzie wchodzić na szczyty. Pójdzie się dolinami, z dala od stoków i osuwisk, tylko rakiety trzeba zabrać, liny i jak dla was dużo ciepłych ubrań, jak sie ktoś przemoczy, nie zawsze będzie bezpieczne miejsce żeby się solidnie wysuszyć. O wodę nie trzeba się będzie martwic, cześć drapieżników jeszcze śpi, inne mogą stanowić problem, ale to spora grupa, wiec powinniśmy dać rade dotrzeć i wrócić. Szanse na to są o niebo większe, niż spacer do Czarnego Lasu, w poszukiwaniu szaleńca robiącego z ludzi i nieludzi okładki na książki a potem wrócenie z dziennikiem tego wariata i podesłanie mu ekspedycji karnej z paladynów. - Grzmot uśmiechnął się do kobiet, w swoim mniemaniu czarująco. Jakiś efekt w każdym razie wywarł, bo Rozalia odwróciła się i poszła do kuchni, mamrocząc coś pod nosem. Została już tylko żona niziołka, Carrie Butterbur, po której wyraźnie było widać, że nie takie rzeczy jak miny Vara widziała, a z mężem radzić sobie umie.
Grzmot jeszcze nigdy nie uśmiechał się czarująco, więc niziołka ciarki przeszły, no ale widać efekt kobiety też odczuły.
- Ja tam ekspertem żadnym od gór nie jestem, więc zdanie innych, bardziej się wyznających przyjmę. Carie, mus nam jak najszybciej tam się dostać, ale przecież samobójstwa nikt z nas popełniać nie chce. Przejdziemy tak by przejść bezpiecznie. Hem, hmmm, może by do krasnoludów po drodze zawitać? Może by nas pod górami puścili? No przecież już całe miasto huczy, że im się też oberwało od martwiaków. Jak się nie zgodzą, no to trudno, pójdziemy górą. Ale przecież spróbować nie zawadzi, bo i tak tamtą okolicą nam droga wypada.
Snuł już plany, starając się jakoś tak bokiem postawić żonę przed dokonanym wyborem, ale wiedział że i tak przekonać to ją musi sam i w cztery oczy. Jednak Grzmotowi był wdzięczny, porządny chłop, nawet mimo że wielki jak drzewo.
- Może puszczą! - Carie kurczowo chwyciła się tej myśli, a potem ręki męża. - Przecież im też zależy, króla im banshee zabiła jak nam Grimaldusa, a wiadomo, że podgórscy to wartcy do zemsty są. Ale obiecaj, że jak wam Drogi Królów nie otworzą to wrócisz do domu. Obiecasz, prawda?
Burro spojrzał żałośnie na żonę, uścisnął jej rękę. Walczył chwilę ze sobą, no bo jaki był pewnik że khazadzi ich puszczą? Żaden. Ba, nawet prawdę powiedziawszy sam miał na to marne nadzieje. Ech…
- Carie zobaczymy jak będzie. To ci obiecuję, że będę uważał na siebie i na hazard lekko wystawiał się nie będę. Zresztą jak reszta też. Przekonamy krasnoludów, zobaczysz. A nuż może i ktoś od nich do nas się przyłączy? Choć by przez Drogę przeprowadzić? Jednego bądź pewna, wrócę jak tylko dowiemy się wszystkiego.
Niziołka nadąsała się, bo znała Burra nie od dziś i widziała kiedy wykręca się od odpowiedzi czy obietnicy. Ciężko jej było na sercu i nawet żałowała, że wcześniej już nie puściła męża na jego Wielką Przygodę, gdy czasy były spokojne i ludzi wokół pełno. No ale kto mógł przewidzieć? Zerknęła jeszcze na Grega, ale najemnik nie był w formie na żadne wyprawy.
- A tylko spróbuj Gucia wziąć! - zagroziła jeszcze, rozglądając się czujnie za pierworodnym.
- Ani przez myśl mi to nie przeszło! - niziołek objął ją i pocałował w policzek, odruchowo ściszając głos. To że Gucia przy rozmowie nie było wcale nie oznaczało, że nie podsłuchuje, przychajony gdzieś z boku. Kucharz wiedział że syna będzie równie ciężko przekonać do tego by został, jak Carie do tego by go puściła.
- Przecież ktoś musi się wami opiekować, Werbenę pomagać prowadzić. - Tyle dobrego, że syn podczas wyprawy do Czarnego Lasu dał się przekonać i stanął na wysokości zadania. Dzięki niemu i jego pomysłowi, w gospodzie rezydowali najemnicy i choć robili spustoszenie w piwniczce, to bezpiecznie było.
- Zostanie z wami, a ja od krasnoludów do was gońca poślę, jak tam żeśmy się sprawili. Od razu wtedy burmistrzowi i paladynom dacie znać, dobrze?
- Dobrze - westchnęła Carrie widząc, że więcej od męża nie uzyska i cmoknęła go w usta. - Doniosę wam jeszcze napitku - rzekła i poszła do kuchni.
Wishmaker słuchał jak powoli wykuwa się plan i był zadowolony. Nawet jeżeli z tej kabały nie wyniesie wiele złota, zyska o wiele więcej - obycie, znajomości i doświadczenie, rzeczy wielokroć od złota ważniejsze, nawet jeżeli nie dadzą dachy nad głową i pełnego brzucha.
Pomysł aby skorzystać z podziemnego przejścia bardzo przypadł mu do gustu.
- Podoba mi się. - rzekł, choć nie wiadomo, czy o pomyśle, czy udobruchanej żonie Burra.

Kiedy zatroskana ślubna gospodarza zniknęła z pomieszczenia, Kostrzewa skrzywiła się nieco. Jej nastrój się nie co zważył, kiedy mały i krągły człowieczek, który daleko ze swoich czterech ścian nosa nie wychylał, na groźne spojrzenie swojej połowicy ją stroić się w piórka bohatera, któremu żadne wyzwania nie straszne.
- Góry to nie wycieczka jak do lasu drogą. Piękne są tak samo jak groźne - druidka wzdrygnęła się, jakby jej ciałem zawładnął nagły chłód, wspomnienie dawnych, samotnych wędrówek pośród turni i powiedziała cichym, poważnym głosem - Grzbiet Świata to chłód i szczyty w śniegu tak białym, że oślepia. To lawiny, które na nieostrożne głowy może strącić sam lekki oddech. To skały tak ostre, że tną palce i buty jak nóż, to uskoki otwierające się w pod nogami mgnieniu oka, to palący mróz w nocy i dujący wicher w dzień, co samą duszę potrafi wywiać z człowieka - zrobiła pauzę, badając wrażenie, jakie jej słowa zrobiły na słuchaczach - Ducha Gór się nie okiełzna zaklęciem, nie pokona mieczem, nie oszuka przebiegłym fortelem czy inną mocą nie zwalczy. W progi jego królestwa można wejść tylko z pokorą i nisko pochyloną głową. Zapał wasz szczery, droga nam wspólna, tedy nikomu tej wyprawy nie odmówię. Jeno doświadczenie znikome. Ta podróż każdego postawi na krawędzi jego sił i to mnie martwi, czy każdy podoła… jednakoż w większym stadzie raźniej. Trzeba tedy nam do karawany się nam doczepić jakowejś, tropicieli czy wędrującego klanu… a i tak może nielekko być na takiej przeprawie - zakończyła, siadając na ławie. Rwała się co prawda sama do tej wyprawy i gdyby samojedna miała iść w góry, nie kłopotała by się dolą czy niedolą towarzyszy. Po wyprawie do Czarnego Lasu Kostrzewa czuła jednak, że nosi na sobie pewną odpowiedzialność za tą radośnie beztroską i nieżyciowo niewinną gromadkę, więc w jej szorstkich słowach więcej było troski, niż sama była skłonna się przed sobą przyznać.
- To się nauczą, albo umrą. - Grzmot wzruszył ramionami. - Ja nikogo nie zmuszam ani nie zachęcam, jeśli się przyłożą, teraz wiosną mają większe szanse niż miesiąc temu. Wtedy mało kto chciałby w nie ruszać. W wysokie turnie też nie będziemy szli, dolinkami i dolinami. - Zakończył goliat.
- Mówisz, że potrzebna pokora i pochylona głowa? - czarodziej spojrzał na Kostrzewę i uniósł brew uśmiechając się brzydko i kpiąco.
Burro wiedział, że o tej porze żadna karawana nie pójdzie; dlatego gospody w Ybn na przednówku tak dobrze prosperowały - kto chciał iść na północ przybywał do miasta, handlował i czekał na sprzyjającą aurę. Choć nie raz i nie dwa nie miał już z czym się do Dziesięciu Miast wybierać.
- To tak jak z pustynią, innostrańcu - druidka tylko skrzywiła kącik ust - Natura jest mocą, przed nie wstyd klęknąć. Ludzie… nie są w większości warci zachodu - wydęła wargi w pogardzie - Byłam na Grzbiecie i wróciłam cała, co nie każdy może o sobie powiedzieć. Tedy słuchaj, jak mądrzejsi mówią i żartów sobie nie strój, bo wierchów takich jak te to w całym świecie nie ma.
- Po prostu czekam na pokorną Kostrzewę... - odchrząknął Shando z poważną miną i szelmowskimi ognikami w oczach.

Rozmowę przerwał wchodzący do gospody zbrojny, w którym Burro, Greg i Mara bez trudu rozpoznali jednego ze świątynnych strażników. Skłonił się lekko, przywitał i rzekł.
- Szanowny Malek, panienka Arla i inni zapraszają na rozmowę do świątyni.
 
Harard jest offline  
Stary 02-08-2014, 21:18   #87
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Słońce przygrzewało przyjemnie, drzewa i okoliczne budynki chroniły od zimnego wiosennego wiatru, a narada trwała w najlepsze. Nawet jeśli świątynnym strażnikom czy przechodzącym nieopodal akolitom dziwne się wydawało, że wielcy tego miasta decydują o losie Ybn z pomocą przygodnych osób to nikt nie wyrzekł słowa. Cała piątka - zarówno Helmici, burmistrz, arcymagini jak i kapitan straży - była powszechnie szanowana, a z ich zdaniem liczono się wszędzie; zwłaszcza teraz, po zaćmieniu. Toteż niejeden przechodzień dosłyszawszy fragment rozmowy krzywił się z niesmakiem, albo wręcz kładł dłoń na broni słysząc pełne braku szacunku zdanie byle zwiadowców. Jednak zleceniodawcy mieli ważniejsze rzeczy na głowie niż przejmowanie się własną dumą. Wyjątkowo milcząca, zamyślona Mara, nie mniej milczący (choć na jego twarzy nie widać było nawet śladu myśli) Thog, dziwnie porządna Kostrzewa, egzotycznie wyglądający Calishyta i nie mniej zwracający na siebie uwagę Var… Arla i reszta słuchali każdego ich słowa. W tej chwili zaś wszyscy skupili się na słowach niskiego właściciela Werbeny.
- Hem, hem… Ja już gdzieś… - niziołek zmarszczył brew jak tylko przestał się czerwienić jak panienka na wydaniu gdy o cnotę pytają i jak czarodziejka skończyła mówić o podziale duszy na części. - A dziaduś powtarzał jedz orzechy z miodem Burro, to dobrze na pamięć robi…
Drapał i czochrał czuprynę, machał nogami pod stołem, nawet język wysunął dla poprawienia koncentracji i w końcu krzyknął.
- Mam! No tak, przecież…. to przez to że na wpół śpiący czytałem. Ale wśród ksiąg Albusa była taka jedna o nekromacji. I tam stało jak byk że, żeby sobie nieśmiertelnym truposzem zostać to trzeba duszę podzielić i pochować ją po kątach jak Węgielek w piwnicy. No ale tam też o wampirze było, co to jest potrzebny by rytuał przeprowadzić…
- Księgi, które zniszczyliście - z naganą w głosie wtrąciła elfia czarodziejka, wyraźnie mając w pogardzie takie marnotrastwo wiedzy.
Niziołek znowu się podrapał po głowie.
- Moment, moment. Bo z kolei w dzienniku Albusa to było że on te nieśmiertelność chce dla siebie jak krasnolud dobrobytu. No ale albo mu zdolności brakło, albo czasu nie starczyło i może nie zdążył przeprowadzić całego rytuału.
Nagle kucharz otworzył szerzej oczy.
- Na wszystkich bogów morza! Naut! Spętany zaklęciem, zmuszony do służby? To on tym wampierzem z książki jest?! O mamuniu moja! - wziął się zaraz do macania szyi w poszukiwaniu dziur. - A myśmy pod jednym dachem… To nie może być prawda, co? Powiedzcie że bajdurzę, co?
- A mówiłam od razu - utłuc, to się ratować zawzięli. Mroczne bogi jedne teraz wiedzą, gdzie toto szkaradne lata i komu krew upuszcza… a wszystko przez to, że miłosierdzia się dzieckowi zachciało, a przeca z gęby było od razu widać, że odmieniec i zaraza - mruknęła druidka zgryźliwie i niegłośno, ale tak, by Mara ją na pewno usłyszała. Choć zadane jej przez Nauta fizyczne rany były już blaknącym wspomnieniem, zraniona duma wciąż dopiekała ją do żywego.
- Burro, paladyni tam byli - rzucił Shando rzecz oczywistą. Co jak co w końcu wampira by rozpoznali, pomyślał, ale nie dodał. A do druidki rzekł - Cicho, leśna babo. Mogliśmy tam zginąć przez ciebie.
- Wyszlismy stamtąd wszyscy, żywi, nekromanta gryzie ziemie, tyle starczy, chociaż nie wiadomo jakie licho się tam zalegnie, basenik mi się podobał, może sie nadać kiedyś do polowania w tamtym lesie. Póki co jednak, skupcie się na wlaściwym problemie. Ktoś gdzieś zrobił duże coś i dopóki się to nie odkręci, to możecie zapomnieć o szykowaniu zapasów na zime bez zbrojnej obstawy na polach. - Rzucil Var.
- Ano właśnie - Kostrzewa podniosła głos, by jej słowa dotarły do szpiczastouchej magiczki - Rada byłabym się więcej dowiedzieć o tym magu, co w Dekapolis ludzi i bestie zniewalał. To nie są druidzkie sprawy, a skoro mamy o niego wypytać, to jakiś trop się przyda…
Elfka wzruszyła ramionami.
- Niewiele się wywiecie, bo w czasie bitwy o Dekapolis drowi pogranicznik zwabił go na Kopiec Kelvina i tam spuścił na niego lawinę. Nawet najlepszemu czaromiotowi ciężko się uratować gdy wali się na niego kila ton śniegu i skał; zwłaszcza gdy w zanadrzu ma głównie zaklęcia wojenne.
Marze aż zaświeciły się oczy gdy usłyszała o kolejnym dobrym drowie, który na dodatek zabił złego maga. Widać wcale nie myliła się tak bardzo ufając Nautowi. “A może to był właśnie Naut”, rozmarzyła się.
- Mówiłem - Shando wzruszył ramionami wspominając swoją sugestię załatwienia sprawy z Albusem - Zwabić i zawalić korytarz na głowę.
To należało jednak do przeszłości, a martwić należało się o to, co teraz. Shando pamiętał bibliotekę Albusa i ogrom tego co tam było...
- Panno Dai'nan - rzekł do elfki - Jeżeli ocalały z siedziby Albusa jakieś zaklęcia, prosiłbym o dostęp do nich. To dzięki nam dowiedzieliście się o upadku ów maga, a niewiele stracicie udostępniając mi proste czary. Jestem w końcu, jak wielu czarodziejów stąd, zbyt mało wykwalifikowany by rzucać skomplikowane i drogie zaklęcia.
- Za barbarzyństwo, jakiego dopuściliście się na jego księgach nic wam się nie należy - prychnęła czarodziejka. - Chciałeś jego wiedzę, to trzeba było ją sobie zabrać.
Cóż, trudno było odmówić logiki takiemu rozumowaniu, jednak gdy jej wzrok spotkał się ze wzrokiem Arli elfka zmiękła.
- Jednakże skoro twierdzisz, że masz takie braki w wykształceniu udostępnię ci podręczniki przeznaczone dla moich uczniów. Mam nadzieję, że będziesz w stanie coś z nich przyswoić.
Wishmaker zignorował uszczypliwość i kiwnął głową w podziękowaniu.
- Ekhem? - Niziołek odchrząknął by zwrócić na siebie uwagę. - Przypominam tylko, że dzięki temu jak obeszliśmy się z Albusem wiemy w ogóle co się dzieje i gdzie następne kroki skierować. Pewnie, że podpalanie i zawalanie mi się nie podobało. Ekhem… - teraz już był inny powód chrząkania i Burro nabrał innego rodzaju purpury na twarzy. - Ale… ten tego… znaczy teraz mi się nie podoba, bo jak się za to zabieraliście to siedziałem w worku. Jednak do czego zmierzam. Pani czarodziejko - Kucharz mówił ze szczerym szacunkiem w głosie, bo rzeczywiście miał dla elfki dużą estymę - Jeśli mamy ruszyć, to każda pomoc nam się przyda.
- A macie zamiar? - brwi czarodziejki uniosły się w zdumieniu, podobnie jak brwi burmistrza i kapitana straży. Tylko helmici siedzieli nieporuszenie, a na ustach Maleka błąkał się nawet delikatny uśmiech.

Var popatrzył nieco z ukosa na czarodziejkę. Najwyraźniej bardzo chętnie zapominała o drobnych szczegółach. Ot, chociażby o tym, że księgi chciała palić Kostrzewa, niepiśmienna w dodatku, całkiem jak Grzmot. Do tego zostali posłani po pomoc czy wiedzę, a nie na grabież biblioteki, nie wspominając już o tym, że biblioteka w końcu nie spłonęła, a zajęli się nią Helmici. Cisnęło mu się to wszystko na koniec języka, ale sobie darował. Czarodziejka mogła być przecież równie zrównoważona co Albus, a wtedy by się dopiero narobiło, gdyby ktoś ją chciał do pionu publicznie postawić. Pomruczał więc jedynie cicho pod nosem. Zwrócony w innym kierunku.
- Ja mam - Calimshyta odparł poważnie - Moc hartuje się w ogniu niebezpieczeństw.
- Chyba w lodzie - sarknęła druidka - O tej porze to kuśkę sobie jeszcze można odmrozić, jak kto przy sikaniu nie uważa - dęte teksty bohaterów i inne farmazony działały na Kostrzewę niczym płachta na byka, a rwący się w góry przybysz z pustyni widokiem był dość… egzotycznym, jak nie śmiesznym. Sama półorczyca, choć hardości jej nie brakło, do wypraw takich jak ta i majestatu szczytów podchodziła z wielką - jak na siebie - pokorą. Zresztą, to był *jej* pomysł, a teraz calishyta podkradł go, pewnie po to, by zaimponować ognistej elfce.
- Ktoś musi cię trzymać z dala od idiotyzmów - odpowiedział jej Shando - Takich jak zabawy ogniem w bibliotece. Ufam, że wciąż pamiętasz zapach mojej stopy? Pomyśl o nim, gdy znów wpadniesz na durny pomysł.
- Drodzy państwo! - Arla stanowczo ucięła spór. Przyzwyczajona do karności i dyscypliny nie wyobrażała sobie jak ta kłótliwa zgraja mogła by przeżyć w dziczy, jednak mimo to wrócili z Czarnego lasu, a - co więcej - przynieśli najwięcej informacjii ze wszystkich grup zwiadowczych. Może ich bogowie nad nimi czuwali, a jeśli tak, to i ona ufała woli Helma. Czy miała wybór? W ciągu ostatnich trzech dni zginęło wielu - zbyt wielu - ludzi. Ośmiu paladynów, osiemnastu strażników miejskich oraz kilkudziesięciu najemników i ochotników. Wiele mężczyzn i kobiet było niezdolnych do walki i leżało w świątynnym szpialu lecząc rany. Obronność miasta została poważnie uszczuplona. Ybn Corbeth nie było stać na wysłanie do Dekapolis nawet dziesięciu zbrojnych.
- Rozumiem więc, że pani, pani Kostrzewo, panowie Wishmaker i Kalumovugia jesteście zainteresowani wyprawą do Doliny Lodowego Wichru by uzyskać więcej informacji na temat nieumarłych, Kor Pherona i Akara Kessella?
- Tak, trzeba z tym skonczyć, bo jak mi zwierzaki zaczną wstawać zamiast dawać się oskurować, to się wścieknę, poza tym, ktos wie jak ta cala magia działa na zwierzęta? No przecież co dzień prawie jakiś tłucznik czy krowa idzie pod nóż. Nie mam zamiaru do końca życia się paść korzonkami. - Powody Grzmota może wydawały s dziwne, ale dla niego byly calkiem sensowne. Bo przeciez jak to tak, zjeść kolacje i nie wiedzieć czy mu się w żołądku nie obudzi. Chociaż pewne potwierdzenie miał już na zwierzakach z lasu, w żoładku po ugotowaniu pozostawały martwe. - Rakiety, może sanie, przejście niskimi górami, może w zasadzie nawet dolinami. Część drapieżników jeszcze śpi, przed resztą jest szansa ze damy noge, lub damy im po głowie, kto wie na co trafimy. Ostatnio fakt że ktoś jest martwy, wcale nie znaczy ze się go nie spotka i nie będzie można wziąć na spytki. - Goliat wzruszył szerokimi ramionami, które z łatwością mogłyby skruszyć elfia magiczkę jak i większość zgromadzonych w ogrodzie.
- Ja też Panienko Hightower, ja też. - Niziołek ukłonił się paladynce, bo wiele zyskała w jego oczach wtedy, przed świątynią. - My wiemy, że zbrojnego luda nie lza na wyprawę wysyłać, bo przecież w bramy co noc truposze pukają. A my w sam raz zdatni do takiej wycieczki. Przygotujemy się tylko, wyfasujemy zapasy i możemy iść, jutro do słonka. Tyle, że… trzeba uradzić którędy. Jak myślicie - zwrócił się do wszystkich oficjałów. - może jakby khazadów poprosić to otworzyli by tunel pod górami? Może jakby pan burmistrz list polecający napisał, albo cosik im obiecał…
- Od lat prosimy i nic to nie daje - ponuro odparł Tyres. - Ale napiszę, oczywiście że napiszę; nic na tym nie tracimy a możemy zyskać wiele.
- Ja również - zaszeleścił głos oślepionego kapłana. - Obrim Brighthammer jest rozsądnym krasoludem, może zdoła przekonać starszyznę by was przepuściła. A jeśli nie… będziecie musieli znaleźć inny sposób.
- Teraz czasy szczególne, bo przecież truposze co dzień z grobów nie wstają, królów nie zabijają. Jak nie będą chcieli otworzyć Drogi Królów tak już na zawsze, to może nas przez nią puszczą tylko? Okaże się na miejscu, ale spróbować musimy.
- Przyjechałem tu po to, by się szkolić na maga wojennego. - orzekł Shando - nie będę marnował ifirytowej krwi moich przodków. Jadę z wami, cokolwiek postanowicie.
- A po co tak gnać na złamanie karku? - sarknęła Kostrzewa - Mówiłam, że lepiej nie samopas, ino z jakąś grupą większą się zabrać, choćby karawaną, co do brodaczy będzie szła handlować...
- Krasnoludy przez Drogę Królów nas puszczą lub nie. Na karawanę, czy myśliwych możemy czekać miesiąc i się nie doczekać. - Na słowa Burra burmistrz energicznie pokiwał głową. Jako głowa Gildii Kupców wiedział dokładnie czy i kiedy ruszają handlowe grupy. -A my czasu nie mamy, nawet na to by obejść góry, bo to właśnie miesiączek by nam zeszło. Możemy jedynie przygotować się dobrze, języka zasięgnąć, może o przewodnika się postarać. I ruszać. Grzmocie, jak ty uważasz? Damy radę przedostać się dolinami i bokiem przez góry, jak nas khazadzi nie puszczą? O tym jak krasnoludów przekonać, trzeba dumać. Bo to że w górach ciężko to każdy wie, w tym i ja.
- Jest wiosna, powinniśmy, jak nas nie znajda giganci, yeti, śnieżne wilki, czy inne tałatajstwo. Szlak jest łagodniejszy, mniej wspinaczki, więcej przedzierania przez śnieg. O ile nie umiecie się wspinać gorzej niż jeździcie. - Powiedzial po chwili zastanowienia goliat.
- Mówiłem, przyda się w dziczy - Shando patrzał na Kostrzewę rozbawiony - Ale jak z krasnoludami damy jej gadać, to będzie wojna.
- Krasnoludy nie pomogą - odezwał się milczący do tej pory i obserwujący wszystko z bezpiecznej odległości Jehan. - Byłem w ichniej Twierdzy i z wielkim trudem dostałem nocleg w strażnicy. Bramy są zamknięte na cztery spusty i nie otworzą ich dla byle kogo. Nie mają króla. Interregnum, mości państwo, nie wróży dobrze dyplomacji i handlowi.
- To jest Jehan Lahance, pojechał przedwczoraj do Kaledonu po wieści wraz z gośćmi z Mitrylowej Hali - Arla przedstawiła młodzika, który wcześniej kręcił się koło ogrodowego murku, a teraz podszedł i bez pardonu wtrącił się do rozmowy.
- Uszanowanie - przedstawiony przez paladynkę chłopak skłonił się po dworsku.
- Handel, handel… Pytać od razu po śmieci króla o handel nie wypada, choć przestój na pewno długo nie potrwa, ale początek sezonu jest… - burmistrz w zasmyśleniu podrapał się po brodzie; widać było, że znane słowo postawiło go do pionu. Przed nienaturalnym drżał jak liść, lecz na kontaktach dyplomatycznych znał się w Ybn jak mało kto. - Ale… przed grupą oficjalnych przedstawicieli Ybn chcących złożyć kondolencję nie zawrą wrót, choćby chcieli; nie opłaca im się - uśmiechnął się chytrze. - Krasnoludy to praktyczny naród. Och, oczywiście nie was wyślemy, bez urazy. Z Gildii… może nawet ja sam pojadę. A wy jako część obstawy i hm… pomocnicy, bez urazy - dodał spoglądając na Burra i Marę, gładko przełykając wyraz “służący”, choć nie był przecież obraźliwy. - A w środku się zobaczy, może list od imć Maleka pomoże.
- Nie mam nic przeciwko - odparł Lachance. - Chętnie do państwa dołączę. Znam krasnoludzki, mogę się przydać.
- Do Kaledonu czy przez góry? - spytał Erik Thromm. Rzecz jasna krasnoludy w większości dobrze mówiły wspólnym, a ten chudzielec nie wyglądał na dobrego wojaka (w końcu truposzom łuk czy kusza nie czyniły szkody), ale zawsze to jedna para rąk mniej do obrony miasta.
- I tu, i tam? - Jehan odpowiedział nieco niepewnie. - Nie rozeznaję się w tutejszym terenie, ale czy droga przez góry nie wiedzie niedaleko Twierdzy? Rozsądnie byłoby spróbować wynegocjować podróż Drogą Królów, a nuż się nam poszczęści.
- Skoro tak ja nie mam nic przeciwko - wzruszył ramionami Tyres, a kapitan straży stłumił westchnienie. - W takim razie przygotujcie się do drogi i wyruszymy jutro… pojutrze? - poprawił się gdy magini zwróciła mu uwagę na fakt, że nowych czarów mag nie wyuczy się w godzinę, a Arla na potrzebę odpoczynku i regeneracji zarówno zwiadowców jak i strażników czy paladynów, którzy pojadą oprócz nich. Ktoś przecież musiał z poselstwem jeszcze wrócić. Widać jednak było, że nie jest zadowolony z opóźnienia. Dzień zwłoki to noc stracona, kolejne przerwane żywota, kolejni nieumarli do rosnącej górskiej armii.
- Na pewno nie wyrobicie się do jutrzejszego południa? - spytał z nadzieją. - Jeśli dojedziemy pod wieczór to mus im nas wpuścić, niezależnie od wszystkiego.

Arla uśmiechnęła się do ochotników.
- Dostaniecie od nas prowiant na drogę i konie od straży. Niestety nie mamy więcej na zbyciu niż te cztery, z których korzystaliście wcześniej, więc będziecie musieli dokupić jakieś sami lub jechać wspólnie.
- Świątynia ma jeszcze muła - zaszeleścił Malek.
- Dobry pomysł; dużo uniesie i przyda się po drugiej stronie gór - skinęła głową paladynka.
- Pan, panie Lahance, zapewne ma konia, skoro planował wyprawę? - spytał kapitan. Po ostatnich ustaleniach, wszyscy wysypali się z ogrodu na ulice Ybn, zmierzając w głównej mierze z powrotem do Werbeny.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 02-08-2014, 21:42   #88
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Ybn Corbeth
Dzień czwarty / Dzień piąty


Po ustaleniu finalnych szczegółów grupa śmiałków opuściła mury świątyni Helma i rozeszła się po mieście. Var ruszył w stronę północnych murów. Leżące po ich zewnętrznej stronie głazy pokazywały jak dobrą robotę zrobił minionej nocy. Gdy je podnosił i wlókł w stronę miasta biegnący za nim pachołkowie nie mieli co zbierać; kości truposzy były starte na miazgę. Zadowolony z siebie, podśpiewując pod nosem ruszył raźno w stronę Złowieszczego Jelenia - stary Skirata zawsze chętnie kupował od niego skóry i Grzmot był pewien, że nie pogardzi zewnętrzną częścią złowieszczej łazicowizny. Z czułością pogłaskał białe zmierzwione futro, minął kolejny zakręt i zamarł. Z świątynnego wzgórza schodziła powoli Attika, taszcząc w ramionach bezwładne, pokrwawione i posiniaczone ciało Mary.


Thog powoli wędrował do domu. Nie zdziwił się zbytnio gdy wkrótce dogoniła go zadowolona z siebie Aria. Razem zdali raport Milonowi - on z posiedzenia w ogrodzie, ona ze śledzenia blondyna. Słowa "Colbert", "Luskan", "statek" nic nie mówiły półorkowi, ale nie przejął się tym zbytnio. Cierpliwie czekał aż pracodawca przetrawi informacje jakie barbarzyńca przyniósł ze świątyni i podejmie decyzję. W końcu Gray rozparł się na krześle i westchnął.
- Skoro ten cycek wyjeżdża z miasta to nie będę sobie zawracać nim głowy. Wróci to pogadamy, a na Colbertów miej przez pewien czas oko - przykazał półelfce, po czym zwrócił się do Thoga. - Najwyraźniej inni dobrze zajmą się trupim problemem, więc nie ma powodu, byśmy my pakowali w niego swoje trzy grosze. Sklep sam się nie ochroni, a długi nie ściągną. Wiesz, że Albert nadal nie oddał przyrzeczonych sztuk złota? - kupiec usmiechnął się złowieszczo, a na oblicze Ur-Thoga wypełzł podobny uśmiech. Wyglądało na to, że znów powróci do swojej codziennej rutyny. Półork skłonił się lekko i ruszył do swojego pokoju. Nie mógłby sobie wybrać lepszego pracodawcy. Przeciągnął się i walnął na łóżko. Jutro zapowiadał się kolejny pracowity i przyjemnie nudny dzień w Ybn Corbeth.



Reszta grupy wraz z nowym - jak się wydawało - towarzyszem, Jehanem, ruszyła w sobie tylko znanym kierunku, zaś Shando potruchtał szybko do Gildii Magii. Poczuł dziwny niesmak wobec samego siebie. Przebywał w Ybn Corbeth już od tylu dni, a nie dość, że tam jeszcze nie zawitał, to nie znał nawet adresu. A przecież pani Springflower uważana była tu za niezrównaną czarodziejkę ognia - specjalizacja, do której Shando gorliwie dążył. Nie wiedział czy tytuł arcymagini był tylko wyrazem szacunku ybnijczyków, czy też faktycznie wypływał z niezwykłych zdolności elfki, ale nie miał do tej pory możliwości oceny - nie licząc kilku spektakularnych wybuchów w czasie zaćmienia. Teraz, stojąc przed solidnymi drzwiami Gildii Magów zastanawiał się, czy rzeczywistość przerośnie plotki i oczekiwania, czy też raczej gorzko go rozczaruje.



Późnym popołudniem wszyscy zainteresowani wyprawą do Dziesięciu Miast - z wyjątkiem Wishmakera, który nie wrócił na noc wcale - znów byli w Werbenie. Wieczorem pojawił się tam i Tibor - ku radości obolałej Mary, która na prawdę potrzebowała dziś dobrych wieści. Według relacji kapłana - z drugiej ręki oczywiście - w szturmie na siedzibę Albusa zginęło pięć osób, a kilku rycerzy zostało rannych. Tych młody Oestergaard połatał jak mógł, wzbudzając nieskrywany podziw sir Hightowera. Koniec końców szalony mag został zabity - nie było innego wyjścia; znalezione w jego domostwie przedmioty przekazane do szkoły magii, a szczątki zabitych przez niego ofiar spalone w Cadeyrn.
- A Naut, co z Nautem? - niecierpliwiła się Mara.
Okazało się, że śmierć Blackwooda uwolniła drowa spod wpływu zaklęcia. Lecz - ku rozczarowaniu Mary - Naut nie przybył do Ybn. Ponoć skłonił się tylko w podzięce swym wybawicielom i zniknął w kuli ciemności. Burro cichaczem odetchnął z ulgą; gdyby drow przybył do Ybn Mara ani chybi poprosiłaby Burra o gościnę dla niego, a niziołkowi wcale nie uśmiechało się szemrane towarzystwo ciemnego elfa.
- A co działo się w mieście? Dowiedzieliście się czegoś więcej o tym jak powstrzymać nieumarłych? - spyta Tibor patrząc z nadzieją na zebranych, którzy solidnie streścili mu wydarzenia dzisiejszego popołudnia.



Kolejny dzień powitał burrowych gości ciężkimi burzowymi chmurami, zimnym wiatrem i prószącym okazjonalnie śniegiem, co nie było niczym niezwykłym o tej porze roku. Przywitał ich również umyślnym od burmistrza z pytaniem, czy aby na pewno nie mogą wyruszyć jeszcze tego dnia, bo wypada, bo co jak pogoda się załamie... i tak dalej. Zrobienie zakupów nie było wielkim problemem w mieście z tak bogatym zaopatrzeniem jak Ybn; a Burro - jako karczmarz - mógł nawet załatwić zniżki na jedzenie i wyskokowe trunki. Pozostawało tylko pytanie o siły i chęci. Takowych drużyna nie miała - zwłaszcza, że Shando nadal nie wrócił ze Szkoły Magii - toteż burmistrz i wysłannicy miasta zdecydowali się pojechać do Kaledonu jako pierwsi i rozpocząć negocjacje mające na celu otwarcie Drogi Królów. Drużynie śmiałków polecono dojechać do bram krasnoludzkiego miasta najszybciej jak się da.



 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 14-08-2014 o 21:18.
Sayane jest offline  
Stary 04-08-2014, 00:50   #89
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Oglądanie efektów swojej nocnej pracy było satysfakcjonujące i wywołało lekki uśmieszek na twarzy Grzmota. Pod kamieniami faktycznie nie było co zbierać. Zostało jedynie zaciągnięcie głazów ponownie na mury. Nieco się przy tym napocił, ale nie było najgorzej, miał tak dobry humor, że śpiewał niezależnie od reakcji mieszkańców Ybn. Po każdym głazie robił sobie małą przerwę, żeby oddychać wiosennym powietrzem. Cieszyć się lecącymi ptakami i chwilą pozornego spokoju. Po odbudowaniu stosu głazów, miał w końcu czas na własne sprawunki. Łasica pokonana w lesie, a przynajmniej futro tej, której nie podarował narzeczonym.


Był właśnie w drodze do Złowieszczego Jelenia, kiedy ujrzał coś, co sprawiło że w nim zawrzało. Mara nie była już pod jego opieką, jako że wrócili cali i bezpieczni do miasta, a mimo to się wściekł, chwilę po tym jak już załapał co tak naprawdę widzi. Przerzucił futro przez ramię, podbiegł do kobiety niosącej dziewczynkę i porwał ją z jej rąk. - Thaaval. - Zaklął w Gol - Kaa i ruszył biegiem w stronę Werbeny, nie bacząc zbytnio na przechodniów. Na szczęście wściekły goliat nie musi zwykle przedzierać sobie drogi wśród ludzi, z miejsca ustępują z drogi, zwłaszcza komuś takiemu jak Var. Co prawda poleciało kilka rozgorączkowanych słów, których Mara nie powinna była słyszeć, ale zdaje się że ta nie do końca była przytomna. W gospodzie podejrzewał że zastanie Kostrzewę, a tutaj jakoś nikomu nie ufał. Skoro potrafili do takiego stanu doprowadzić ledwie dziewczynę i to w momencie, kiedy do odpierania ataków nieumarłych potrzebny był każdy, wprost czy też pośrednio. Położył niedawną towarzyszkę podróży na jednym ze stołów i oddał ją do odratowania druidce. Zasiadł niedaleko i patrzył wilkiem do kogokolwiek, kto się zbliżył. Tej nocy nie wyszedł na mury, nie wiedział kto tak urządził Marę, ale nie chciał, żeby wrócili i dokończyli dzieła, kiedy ta będzie nieprzytomna.


Następnego dnia z rana zajrzał w końcu do Jelenia, gdzie nie dotarł wcześniej. Po krótkim targowaniu, udało mu się wyciągnąć całe dziesięć sztuk złota za skórę złowieszczej łasicy. Zastanawiał się czy musi uzupełnić jakieś zapasy, ale zdawało mu się, że ma wszystko co potrzeba, poza rakietami śnieżnymi, więc właśnie ich zakupem się zajął, uwinął się najprędzej jak mógł i wrócił do gospody, dalej pilnować Mary, która dzięki staraniom różnych osób czuła się na szczęście nieco lepie.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 05-08-2014, 18:49   #90
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Mara ocknęła się w jednym z pokoi Werbeny - jak oszacowała po suficie i belkach stropowych bo tylko na nie miała najpierw widok.
- Aaaajjj - jęknęła próbując unieść głowę ale ta zaraz opada na poduszkę protestując tępym bólem. Kątem oka ujrzała siedzącego opodal Vara jakby jakąś straż przy zwłokach pełnił, z drugiej zaś strony uwijała się Kostrzewa nanosząc na Marę jakieś śmierdzące mazidła.
- Dziękuję - szepnęła dziewczynka do nikogo w szczególności, a może wszystkich obecnych. Gdzieś z boku dobiegły radosne popiskiwania Strzygi i dźwięki pazurów orających podłogę, tak wilczysko nie mogło usiedzieć na miejscu. Jakimś cudem wepchnęło nawet łeb między ramię półorczycy aby dotknąć twarzy dziewczynki zimnym nosem a zaraz do wtóru liznąć jęzorem. Rudzielec zatopił palce w miękkim futrze na łbie zwierza.
- No już… już dobrze, widzisz, nic mi nie jest… - przemawiała do niego jak do małego dziecka.

Carie pobiegła po Burro jak tylko Mara otworzyła oczy. Nie odstępowała jej łóżka, asystując druidce, donosząc potrzebne rzeczy. Pokój zapełnił się miskami z chłodną wodą do kompresów, kubkami z ciepłym napojem dla czuwających. Kucharz zorientował się, że nawet zdążyła wyprać i pocerować ubranie dziewczynki. Wszedł z tacą z kolacją, którą gotowił od dłuższego czasu i postawił ją na stoliku przy łóżku.
- Jak się czujesz? - przyglądnął się krzywiąc wargi siniakom i otarciom. - Co się stało, Maro? Kto cię tak potraktował?
- Zwykłe rzezimieszki - odparła unikając jednak jego wzroku. Nie była jakoś szczególnie głodna ale skupiła się na tacy pełnej pyszności. - Nie mieli co ukraść to zbili.
- Zwykłe rzezimieszki? - niziołek zmarszczył brew. - Ale czemu ciebie napadli, nie złob się ale na pierwszy rzut oka przecież widać że zamożna to ty nie jesteś.
Włożył jej łyżkę do ręki i przysunął miskę z owsianką z bakaliami, pacyfikując groźną miną wszelki opór czy niechęć.
- Znasz ich, to miejscowi? Straży trzeba powiedzieć. Greg tam ma znajomków, to w mig ich znajdą. Ilu ich było, jak wyglądali, pamiętasz?
Kostrzewa przysłuchiwała się tej wymianie zdań bez słowa, myjąc ręce po zabiegach leczniczych. Coś delikatnie szeptało jej, że w słowach dziewczynki nie wszystko jest prawdą - z tego, co zdążyła się zorientować, trupia chudzina była w Ybn takim samym odmieńcem jak sama druidka, a takich żadne łase na cudze sakiewki zbiry nie tykały - głównie z obawy, co może zesłać takie wariactwo na człowieka; no i wiedza, kto jest kim i co ma, w Ybn musiała być powszechna, a córka grabarza na pewno groszem nie śmierdziała. Może za inność jej się oberwało? Czasy niespokojne, to ludzkie stadko zwykle szybko w takich okolicznościach zaczynało szukać - najczęściej urojonych - winnych tego stanu rzeczy: wiedźm, garbusów, parających się niską magią, wyznających innych bogów czy każdego, kto jakoś odstawał od społecznej normy. Na takiego kozła ofiarnego Mara nadawała się idealnie - dziwadło, za którym nikt się nie ujmie - ale znaczyło to też, że podobne przyjemności mogą rychło spotkać i półorczycę. W trosce o swoją skórę warto by dać nauczkę kmiotkom, postanowiła Kostrzewa. Dzieciak jednak musiał czuć pismo nosem, a że wcześniej dał dowody graniczącego z głupotą miłosierdzia, kobieta wątpiła, czy wyda swoich oprawców. Nie, raczej będzie ich chronić, bo durne to i młode, a makówka nabita nieżyciowymi idełałami…
Przywołała na twarz w miarę niewinny uśmiech i złapała Burra za kołnierz koszuli.
- Co ją tak maglujecie, gospodarzu… - powiedziała łagodnie, puszczając oko do niziołka i mając nadzieję, że domyśli się z jej grymasów, że nie czas teraz na dyskusje - Widzisz, że niedomaga. Odpoczynku jej trzeba solidnego, bez kłopotania tej małej głowy. Zostawmy ją w spokoju, niech odeśpi. No, chodźmy… - skierowała się do drzwi, w ostatniej chwili coś sobie nagle “przypominając” - A, i tego pchlarza zabierzmy - wskazała Strzygę - Pod drzwiami sobie powaruje, bo tu tylko będzie zawadzać i sen odganiać od nieboraczki…
- Nie chcesz mówić, to nie mów, ale jeśli mi wpadną ręce, to porzucam nimi zamiast głazów w nocy z murów… - Var skwitował krótko upór niedobitej córki grabarza.
- No przecie żeś ich nie widział - zagadnęła Mara okrywając się pierzyną aż po czubek nosa. - Nie rozpoznasz…
Wyciągnęła rękę w kierunku Strzygi, którego wywlekali na zewnątrz. Niezbyt jej się ten stan rzeczy podobał ale sobie umyśliła, że pewnie Burro się obawia, że mu wilczysko sierścią łóżka zapaskudzi co i by się najpewniej zdarzyło bo najczęściej zezwalała mu w pielesze włazić jak łypał błagalnie wielkimi oczyskami.
- No to… zdrzemnę się chyba. I nie ma co zbirów łapać oni… pewnie nie chcieli - zaczęła ich tłumaczyć niezręcznie tłumiąc ziewnięcie. - Opamiętają się za kilka dni. Pewnie źli są… za te trupy co z grobu wstają i… całą sytuację.
Var popatrzył na dziewczynę i pokiwał głową, widać było że majaczyła w gorączce, albo że na nizinach jakichś dziwnych ludzi lepili. Kiedy przysnęła, pokręcił głową i wrócił do wyszywania geometrycznych wzorów na rękawach kaftana. Nie miał zamiaru siedzieć całkiem bezczynnie.
 
liliel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172