Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-07-2014, 17:52   #84
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Cadeyrn
Dzień czwarty



Odział dwudziestu jeźdźców pod wodzą sir Hightowera, Tibor, dwóch akolitów oraz uprzedzona poprzedniego dnia o wyprawie Elethiena Froren wyjechało z miasta i ruszyło co koń wyskoczył w stronę Cadeyrn. Młody Oestergaard z trudem dotrzymywał im pola, ale utrzymywał się w siodle z poczuciem, że jego życie również nabiera dobrego kierunku, a wnioski, do jakich doszedł leżąc w chacie Robata są zgodne z wolą Lathandera. Spoglądał na jadących przed nim paladynów i kapłanów Helma i czuł z nimi jakieś odległe pokrewieństwo. Co prawda nie wyznawali tego samego boga, lecz w końcu wszystkim dobrym bóstwom chodziło mniej więcej o to samo; teraz zaś on i ybnijczycy mieli niejeden wspólny cel. Dotknął medalionu ze wschodzącym słońcem, który był dziwnie ciepły i ogarnął go osobliwy spokój. Tak, to była dobra droga. Ścisnął mocniej nogami boki wierzchowca i zrównał się z jadącą na końcu oddziału Elethieną Froren, podobnie jak ona radośnie wystawiając twarz na działanie słońca i wiatru.

W Cadeyrn zarówno Tibor jak i oddział zostali przywitani z wielkim entuzjazmem. Cadi omal nie rzuciła się Tborowi na szyję i chłopak odniósł nieprzyjemne wrażenie, że nie była do końca pewna czy wróci. Noc we wsi minęła spokojnie, jedyny rozpadający się ze starości szkielet orka Robat załatwił jednym sprawnym ciosem kłonicy. Do pomocy paladynom zgłosił się Bosse Vole; najwyraźniej gnębił go jakiś wyrzut sumienia związany z wioskowym głupkiem, bo Tibor nie sądził, by myśliwy sam z siebie zagłębił się w Czarny Las.

Gdy oddział odjechał Tibor wsadził Cadi na konia i powiózł w stronę Oestegaard. Nadszedł czas by powiadomić rodziców o zrękowinach. Może ta informacja choć na chwilę wyrwie matkę z żałoby po jej najstarszym synu.





Ybn Corbeth
Dzień czwarty



Wezwanie ze świątyni Helma przybyło gdy słońce dawno minęło południe. Odpoczywające w Werbenie towarzystwo zebrało się mniej lub bardziej chętnie i podążyło w górę miasta aż do przybytku paladynów. Przy bramie zastali znudzonego Thoga, który sterczał tam już od kilku godzin, drzemiąc w ciepłych promieniach słońca - ukradkiem, gdyż widział kręcącą się po okolicy Arię. Najwyraźniej śledziła osobę, która ostatnio podpadła Milonowi. Nieświadom kłopotów w jakie się wpakował Jehan również przebywał na terenie świątyni zastanawiając się, czy przypadkiem nie przegapił już spotkania zwiadowców z Helmitami. Odetchnął z ulgą widząc dziwaczną grupę wchodzącą na dziedziniec i szybko zajął strategiczną pozycję, z której mógł wszystko słyszeć.

Tym razem Arla zaprosiła śmiałków na tył budynku, do ogrodu gdzie rozłożono duży stół, pod którym natychmiast ułożył się Strzyga. Prócz paladynki i niewidomego Malekaznajdowali się tam także zdenerwowany Mitchell Tyres,kapitan straży Erik Thromm, spod którego kurty widać było bandaże oraz Dai’nan Springflower, która omiótłszy nowoprzybyłych obojętnym wzrokiem wznowiła nieśpieszny spacer wśród roślin. Kostrzewa, która podobnie jak reszta śmiałków, do tej pory widziała ją po raz pierwszy walczącą na murach, nie mogła nie zastanowić się nad tym ile elfia czarodziejka ma lat. Z perspektywy wieku Aespera wyglądała jak dziecko; druidka słyszała jednak, że magowie - a zwłaszcza maginie - mają swoje sposoby na utrzymanie młodości; a przynajmniej młodego wyglądu. Przebywała w Ybn od kilku dziesiątek lat i ponoć już w chwili przyjazdu była doświadczoną czarodziejką.
- Usiądźcie proszę - Arla zabrała głos i najwyraźniej ponownie miała przewodzić spotkaniu. Mara poczuła podziw, ale i mocne ukłucie zazdrości - ona nawet wśród nowych towarzyszy nie miała takiego miru, a tu wyglądało, że nawet burmistrz miasta z szacunkiem słucha młodziutkiej paladynki. Kostrzewa pierwsza zabrała głos, relacjonując to, czego dowiedziała się od Aespera oraz Jallera Skiraty (choć tutaj przemilczała kilka “drobnych szczegółów”).

- Przeczytałam dziennik tak wnikliwie, na ile pozwoliły mi nocne obowiązki, a teraz przejrzała go jeszcze pani Springflower -Arla wskazała na przechadzającą się elfkę. - Nie mamy nic do zarzucenia twojej pracy, panie Butterbur, a i twoje wnioski są bezbłędne - pochwaliła niziołka, a ten aż pokraśniał z dumy. - Zaiste Albus dopuszczał się strasznych czynów wobec plemienia Kamiennych Żmij i okolicznych mieszkańców. Wpisy o tym nie wydają się wcale mamrotaniem szaleńca, a mój kuzyn sprawdzi rzecz na miejscu. Według tego co wyciągnął od swoich nieszczęsnych ofiar oraz tego, czego pani Kostrzewa - tu skinęła uprzejmie w stronę druidki - dowiedziała się od Jallera Skiraty rzeczywiście kilkadziesiąt lat temu w plemieniu Kamiennych Żmij żył szaman-renegat, który próbował złamać prawo natury i parał się bluźnierczą nekromancją…
- Nekromancja nie jest bluźniercza, to tylko inny rodzaj magii - nieoczekiwanie wtrąciła się czarodziejka.
- Nie sądzę by ci, którzy zginęli na murach się z tobą zgodzili, pani - rzekł sucho Thromm, odruchowo masując jedną z ran.
- Noża też można używać do skórowania bydła lub ludzi. Kwestia finezji - odcięła się elfka, a burmistrz skrzywił się boleśnie na takie porównanie.
- Wracając do meritum - Arla stanowczo ucięła spór. - Korferon parał się nekromancją, lecz został zabity przez współplemieńców oraz nieznanego maga zanim zdołał poczynić znaczące szkody.
- Jeśli brał w tym udział czarodziej to zapewne był to Morheim z Dougan’s Hole - wtrąciła znów Dai’nan, która zatrzymała się wreszcie i stała teraz przy stole, górując nad pozostałymi rozmówcami. - W Dziesięciu Miastach mało jest czaromiotów, których moc wykracza poza podstawowe zaklęcia; i wtedy, i teraz - tu spojrzała uważnie na Shando, który pod jej badawczym wzorkiem poczuł się dość niezręcznie. Zdawał sobie sprawę, że w jego wieku powinien już osiągnąć znaczny poziom mocy, a osobliwe wykształcenie jakie odebrał od wuja nie będzie dla nikogo usprawiedliwieniem. Z trudem zachował kamienny wyraz twarzy zdając sobie sprawę, że w oczach wiekowej elfki należy zapewne do grona tych mało utalentowanych magów, zwłaszcza gdy posiadała tak wspaniałą uczennicę jaką ponoć była młoda Elethiena.
- Tak… - skinęła głową Arla i umilkła, wyraźnie tracąc wątek. Przerwę w rozmowie wykorzystała Mara entuzjastycznie relacjonując opowieść nieumarłej Umy.
- Masz, dziecko, talent do tworzenia niezwykłych przyjaźni, tak jak i sama jesteś niezwykła. Grimaldus miał rację mając na ciebie baczenie - cichy, szeleszczący głos Maleka sprawił, że wszyscy wzdrygnęli się zaskoczeni.
- Potwierdza się to, co mówił Tibor Oestergaard i Aesper Ainye, że nieumarli idą na północ - a raczej są do tego zmuszani - podsumowała Arla.
- Tym lepiej dla nas - sapnął burmistrz Tyres.
- Wezwanie jest jednak nadal aktywne, a ludzie i nieludzie umierają codziennie - elfka ostudziła jego zapał. - Musicie być czujni.
Od ludzi wiary i druidów napływają informacje o zaburzeniu równowagi w naturze i zerwanej osnowie, czy otwartej granicy między światem żywych i umarłych.
- Do tego trzeba by otworzyć portal między planami, a i to nie sprawiłoby, że powstali by tutejsi zmarli, jedynie wyznaczyło ścieżkę dla dusz, które oczekują na sąd w domenie Myrkula - stanowczo rzekła Springflower. - A tu zmartwychwstają kości i ciała, które samopas nie miałyby prawa się ruszyć; a silniejsze duchy i ożywieńców zmusza do posłuszeństwa i przekazuje im część swoich uczuć.
- Czyli to jednak ten… no, ten czarodziej z Luskanu, o którym mówił Ainye, co zmuszał wszystkie stworzenia do posługi i napadł dwa lata temu na Dekapolis? - spytał kapitan, który wolał konkrety od dywagacji nad dziurami, równowagą i zerwanymi sznurkami. Elfka jednak tylko wzruszyła ramionami.
- W teorii, jeśli ów Korferon znalazł sposób by stać się nieumarłym to skrócenie go o głowę nie powstrzyma go na wieczność. Trzeba by zniszczyć wszystkie kawałki jego duszy; zapewne dobrze ukryte. Jednak bez większej ilości informacji nie sposób jednoznacznie stwierdzić co jest przyczyną, czy on, czy Kessell, czy też jeszcze ktoś inny.
- W takim razie należy udać się do Doliny i sprawdzić osobiście - stanowczo wtrąciła się Kostrzewa wypowiadając na głos to, co chodziło im już po głowach. Burmistrz i Thromm skrzywili się jak na komendę. Wcale im się nie podobała wizja zmniejszania obronności miasta nawet o kilka osób, a żeby przeprawić ludzi przez góry o tej porze roku potrzeba było co najmniej dwie, jak nie trzy dziesiątki.
- Może krasnoludy… - z nadzieją jęknął Tyres patrząc na grupę z Czarnego Lasu, ale nawet on nie wierzył, że brodacze akurat teraz odpieczętują wrota prowadzące na drugą stronę góry.
- Dobrze… - Arla spróbowała odzyskać kontrolę nad przebiegiem rozmowy. - Ustalmy najpierw co wiemy i co przypuszczamy, a potem będziemy się zastanawiać jak dotrzeć do Doliny, co przekazać i o co zapytać tamtejszych ludzi. Macie jeszcze jakieś uwagi, fakty do dodania, pytania? - zwróciła się do zgromadzonych w ogrodzie osób.



Po zakończonej rozmowie drużyna rozeszła się po mieście. Część osób wróciła do Werbeny. Thog poszedł do Milona, a Var pozbierać kamienie spod murów. Mara podreptała zaś w kierunku, który wyznaczał dym z pogrzebowego stosu; spodziewała się tam znaleźć ojca. Mimo że Olaf sam był wielkim dzieckiem to kochał Marę bardziej niż większość ojców kochała swoje dzieci, a dziewczynka odwzajemniała mu się tym samym, choć była to osobliwa miłość, gdyż Mara musiała robić i za jego córkę, i trochę za matkę. Ale teraz, po tych wszystkich ekscytujących, ale i przerażających wydarzeniach na prawdę czuła, że musi, po prostu musi znaleźć się w tych wielkich opiekuńczych ramionach, że potrzebuje tej naiwnej, szczerej, do bólu optymistycznej dobroduszności by przetrwać kolejny dzień.
- A dokąd to, morderczyni? - zza rogu jednego z budynków nieopodal świątyni wyłonił się Kurt wraz z grupą pięciu dryblasów. Strzyga warknął ostrzegawczo, ale napastnicy byli przygotowani na obecność wilka - długie kije, które mieli w rękach miały utrzymać kły i pazury z dala od ich gardeł. Zaczerwienione oczy Kurta przeczyły jego butnej minie i zadawały kłam pewnemu siebie uśmieszkowi. Chłopak rozpaczał po zmarłym bracie, to pewne i odwetem na Marze, którą winił za śmierć Arnego chciał ukoić swój ból.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 02-08-2014 o 21:14.
Sayane jest offline