Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-07-2014, 09:35   #524
valtharys
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Wszyscy

Decyzję podjęto dość szybko i jednogłośnie. Styratia - miasto położone poniżej Czarnych Gór oddalone było od Strażnicy jakieś dwa tygodnie dobrego, forsownego i szybkiego marszu. Część drogi należało przebyć przez góry aż do zejścia, którym można było skierować, ku lasowi Hvargir, lub podążać dalej górami docierając na wysokość Karak Angazhar. Na szczęście wybór dalszej ścieżki nie należał do obecnych zmartwień drużyny, bowiem po trzech dniach marszu w śniegu i mrozie z radością przyjęli możliwość wypoczynku w mieście. Borchen była całkiem niemałą mieściną, choć nie było jej na żadnej mapie, toteż na twarzach wędrowców malowało się delikatne zaskoczenie, pomieszane z radością.


Nocowanie na zewnątrz w takich warunkach dało w kość nawet Galvinowi. Zaczął on od czasu do czasu przebąkiwać pod nosem o ciepłej gospodzie, kuflu piwa i jakimś solidnym jadle, a nie suchym prowiancie. Ten ostatni wszystkim się już przejadł. Decyzja jaka zapadła była tym razem jednogłośna i wszyscy skierowali się ku miastu.
Borchen - tak widniało na wiszącej na bramie tabliczce, przy której stało dwóch strażników. Para krasnoludów z lekką podejrzliwością spoglądała na nowo przybyłych, lecz widząc że raczej nie szukają zwady tylko schronienia, przepuściła ich do środka. Oczywiście każdy musiał uiścić opłatę wynoszącą 5 srebrników, bowiem tyle wynosiło myto. Nie było z nimi możliwości targu, a ich potężne postury, dobrej jakości broń zniechęcały do wszczęcia jakiejkolwiek burdy.
Ulice tętniły życiem, a ludzi i khazadów wszędzie było pełno. Niziołki od czasu do czasu przewijały się w uliczkach, jednak nie zaczepiały one nikogo. Elf tutaj stanowił widok niecodzienny, toteż wielu mężczyzn spoglądało ze zdziwieniem na Youviel. Krasnoludy również rzucały łuczniczce ukradkowe spojrzenia, choć ciężko było w nich doszukiwać się sympatii, raczej podejrzenia i niepewności. Uwagę najemników zwróciły patrole, a raczej ich całkowity brak. Wydawało się, że pojęcie straży miejskiej jest mieszkańcom obce.

Rynek

Tego dnia rynek był pękał w szwach od kupców: ludzi, krasnoludów czy halfingów. Jeden przekrzykiwał drugiego, oferując swoje towary i najlepsze ceny. Oczywiście choć każdy wychwalał swoje produkty, wielu z kupców sprzedawało czystą tandetę, zachwalając ją pod niebiosa. Zbroje, bronie, szaty, medaliony, konie czy kuce - jeśli miałeś odpowiednią ilość gotówki, nie było rzeczy niemożliwej do załatwienia. Prawdziwy raj dla poszukiwacza przygód. Ci, którzy się udali w te rejony mogli naprawdę dobrze się zaopatrzyć, lecz winni mieć pewność, że chciwi kupcy ogołocą klienta do ostatniego szylinga... jeśli wcześniej, nie zostaną okradzeni. Ścisk był straszny i co chwila, każdy na każdego wpadał. Nie trudno było o utratę sakiewki jeśli ktoś był nad wyraz nieostrożny.
Wśród tego całego nagromadzenia handlarzy, w tłumie wyróżniał się jeden. Siedział on spokojnie na drewnianej beczce, co jakiś czas poprawiając swoje rękawy i pykał sobie fajkę. Nie krzyczał, nie nawoływał, a tylko przyglądał się potencjalnym klientom. Widać było, że tylko co jakiś czas pokazuje gestem komuś, zapraszając do siebie. Blondwłosy Khazad delikatnie się uśmiechał i było widać, że fach swój wykonuje całe życie.


Jedyne co mogło zastanawiać to to, że namiot przy którym siedział, był w środku pusty. Nie było widać żadnych broni, zbroi czy nawet skrzynek z krasnoludzkim piwem. W środku stał jedynie wygodny fotel, na którym siedział kot.

Karczma

Karczma nazywała się “Latający knur” i była jedynym przybytkiem w tym mieście. Spory budynek, w którym na pewno można było znaleźć nocleg, strawę i spokojnie odpocząć. Już z daleka jasnym się stawało, że ów przybytek należy do spokojnych, choć ruchliwych. Ciągle ktoś wchodził, ciągle ktoś wychodził, ale nie było słychać trzasków łamanych ław, czy brzęku tłuczonego szkła. O dziwo na zewnątrz nie stał żaden wykidajło, który by szemraną klientelę odpędzał. Dziwne trochę, ale cóż… ci, którzy postanowili odpocząć, zjeść i napić się przekroczyli dość szybko próg. W dużej sali, gdzie paliły się aż dwa kominki ciężko było dostrzec totalnie wolną ławę. Goście już od świtania musieli rozpocząć zabawę. Piwo lało się strumieniami, a dziewki chętnie donosiły a to jedzenie a to kolejne porcje alkoholu. Tłoczno ale za to ciepło i przytulnie.
Pierwsze, co mogło rzucić się naszym bohaterom w oczy, to pewien jegomość. Wysoki na prawie 190 cm mężczyzna stał spokojnie przy barze, popijając sobie piwo. Długie, sięgające ramion, czarne włosy idealnie kontrastowały z niebieskimi oczami, które ze spokojem, chłodem, a wręcz obojętnością obserwowały pomieszczenie. Jego twarz wyglądała, jakby liczył sobie dobre czterdzieści lat. Jej lewa część była strasznie poharatana, a przez oko przechodziła długa i bardzo charakterystyczna blizna. Mężczyzna miał również mniejsze, a część z nich na pewno pochodziła od noża, którym golił się w miarę regularnie. Jednak nie imponująca postura czy chłód, który od niego bił, zwracał uwagę lecz strój. Poza koszulką kolczą posiadał element wzbudzający trwogę oraz respekt - szaty i insygnia Zakonu Oczyszczającego Płomienia. Wyszyte srebrną nicią symbole młota i komety otoczonych ogniem, a także pistolety wetknięte za pasem świadczyły dobitnie o tym, iż ten spokojny przybytek nawiedził Inkwizytor. Nie był on na pewno samozwańczym łowcą czarownic, lecz pełnoprawnym członkiem Zakonu Sigmara. Mianowany przez arcykapłana lub Wielkiego Teogenistę człowiek reprezentował to wszystko, czego ludzie bali się. Mężczyzna spokojnie przeniósł wzrok na najemników barona, gdy ci tylko otworzyli drzwi “Latającego Knura” i bacznie ich badał. Po chwili jednak wrócił do picia swojego trunku.


Za barem stał, jak to zwykle w tego typu przybytkach miało miejsce, grubiutki, z przetłuszczonymi włosami mężczyzna. Grubasek miał na imię Rubeus i oczywiście z uśmiechem przywitał gości, oferując im jadło, napitek oraz nocleg. Widząc że, nowo przybyli nie mają gdzie usiąść, szepnął coś do jednej ze swoich pomocnic. Ta po chwili znalazła im wolne miejsce, gdzieś w drugiej części karczmy, gdzie mogli w spokoju by porozmawiać i spożyć posiłek. Kierując się w tamtą część sali, grupa momentalnie zwróciła uwagę na kolejnego człowieka. Prawdopodobnie człowieka, choć bardzo niewielkiego wzrostu, który bardzo mocno afiszował się ze swoją pozycją i bogactwem. Wino, które pił, nalewały mu dwie kobiety, masujące mu plecy i czule szepczące jakieś słówka. Kielich, z którego pił był złoty i wysadzany drogocennymi klejnotami. Było widać, że doskonale się bawi, choć głównie co robił to obserwował wchodzących i wychodzących.


Następną osobą, na którą najemnicy zwrócili uwagę, był także mężczyzna. Gołym okiem było widać, iż osobnik ten musiał być przy gotówce lub pochodzić z jakiegoś szlacheckiego rodu. Znany, szanowany i nietani krawiec sprawił mu dobrze skrojone, bardzo dobrej jakości szaty, dobry szewc nowe buty, a golibroda - fryzurę. Było widać że, w celu dodatnia sobie lat i powagi, mężczyzna zapuścił bródkę. Czarne, średniej długości, lekko wycieniowane włosy układał w dość prostą, ale jak twarzową fryzurę - część z przodu wiązał w delikatne, cienkie warkoczyki, średnio po dwa z każdej strony, resztę zaś nosił rozpuszczoną. Na nadgarstkach mężczyzna miał dwie szerokie, posrebrzane bransolety, a na wskazującym palcu lewej ręki miedziany sygnet - zapewne zrobiony na zamówienie. Osobnik ten dzielił stół, z jakimiś, czterema podejrzanymi typami, którzy wyglądem całkowicie nie pasowali do niego. Grali w kości, i było widać, że ów czwórce idzie słabo, patrząc na ich mimikę czy też coraz mniejszy stos monet przed nimi.


Jak się okazało, dolna część karczmy została podzielona na trzy części. W głównej siedzieli normalni goście chcący tylko napić się i zjeść, kolejna do której was poprowadzono służyła również do tego, lecz była przeznaczona głównie dla tych, których pragnieniem było pozostać pod dachem tego budynku przynajmniej przez jedną noc. Trzecia część znajdowała się za kotarą, której pilnował jeden mężczyzna. Miał on przy sobie rapier, oraz długi sztylet. Widać było, że do jego zadań należało zapewnienie spokoju gościom tamtej części.
Do karczmy co jakiś czas wchodzili nowi goście, lecz jak dotąd nie wydarzyło się nic co mogło by zaniepokoić naszych podróżników. Zmęczenie dawało im coraz bardziej we znaki, a brzuchy domagały się ciepłej strawy i jakiegoś porządnego napitku, najlepiej wyrażonego w procentach. Oczywiście nie którzy z bywalców zerkali w ich stronę co jakiś czas, lecz były to raczej spojrzenia powodowane czystą ciekawością a niżeli chęcią zwady.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline