Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-07-2014, 09:50   #521
 
kretoland's Avatar
 
Reputacja: 1 kretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodze
Przerażenie powoli ustępowało. Wiedział, że w tym stanie nie trafił by celu, a jeszcze było wokół tak tłoczno. Nie posłał więc do orka anie jednej strzały. Wolał się wstrzymać, bo był pewny, że trafił by tylko swoich.

Gdy szczęk broni ustał wyjrzał na plac. Było po wszystkim, odłożył łuk i pobiegł na plac. Po drodze zabrał resztki maści, bandaże i co jeszcze mogło by mu się przydać. Ocenił stan nieprzytomnych. Najpierw zajął się na szybko tamowaniem krwotoków, a dopiero po tym zaczął dokładniejsze opatrywanie poczynając od najbardziej potrzebujących. Bardzo pomocne się okazały mikstury lecznicze dostarczone przez krasnolud.

Po skończonej pracy ruszyli do zbrojowni. Eckhardt rozejrzał się i wybrał skórzany kaftan. Po tym co widział dzisiaj wolał mieć jakąś zbroje. Ta może nie była najmocniejsza, ale przynajmniej wiedział, że będzie w stanie ją nosić.

Przy odczytywaniu listu wyraził chęć dalszej współpracy. Wiele zawdzięczał baronowi więc uznał za odpowiednie służyć mu w zamian.

Teraz należało się naradzić więc grupa zebrała się razem.


Wolf rozejrzał się po zgromadzonych, gdy już Lerok odszedł i spojrzał raz jeszcze na trzymany w rękach list.

- Przetrwaliśmy - zaczął mówić chrypliwie. - Wspólnym wysiłkiem. Dziękuję wam za to - krótkie urywane zdania spowodowane były zmęczeniem. - Cieszę się że mogłem walczyć z wami ramię w ramię.



- Tak. Zaprawdę był to bój, który przekraczał nasze możliwości, ale jednak podołaliśmy… ledwo, ale jednak - stwierdził Galvin ze szczerym krasnoludzkim uśmiechem wspierając się na toporze. - Dobry powód, aby się napić, ale chyba nie ma za bardzo czego. Trudno będzie trzeba zadowolić się strawą.


Youviel zmęczona długim opatrywaniem rannych kiwnęła tylko głową. Sama otarła się o śmierć zanim jeszcze dotarła do nich wiwerna siejąca spustoszenie. Nie chciała mówić, że nie uśmiechało jej się dalej współpracować z khazadami. Było to niemal oczywiste. Cóż było jednak zrobić jeśli reszta postanowi to sprawdzić?

- Przepraszam - szepnęła do Wolfa chrypiąc potwornie. Jej strzała trafiła mężczyznę i czuła się winna. Nie ważne jaki jest chaos na polu bitwy strzelec powinien mieć oczy dookoła głowy by sam nie wybił swoich towarzyszy. Bogowie jednak wiedzieli jak ciężko było przewidzieć co się stanie.

- Gdzie się udamy? - ponownie zachrypiała.



Kilka chwil wcześniej Lotar by stwierdził, że Galwin się myli i że jest co wypić, ale w tej chwili w jego manierce pozostały tylko ostatnie krople. Zdecydowanie nie było się czym dzielić.

Na temat walki nie miał zamiaru się wypowiadać, za to dalsze losy kampanii zdecydowanie go interesowały.

- Te przeklęte wrota ominąłbym szerokim łukiem - powiedział. - Ale jeśli się zdecydujecie tam iść, to was nie zostawię.


- Jakże pocieszające… - kobieta w czerwieni parsknęła, kręcąc ze smutkiem pokrwawioną głową. Nie miała siły na radość z wygranej potyczki, najchętniej padłaby w jakimś ciemnym kącie i oddała się we władanie Morra. Niestety wciąż pozostawało do ustalenia kilka spraw. Blizny na twarzy zaswędziały na samo wspomnienie przeklętej kopalni. Powstrzymała się jednak od drapania, które i tak nic by nie dało.

-Styratia nie brzmi tak źle, dobrze byłoby zmienić klimat na bardziej nizinny - kontynuowała osowiale. - Jednak wciąż mamy niedokończoną sprawę z tymi cholernymi wrotami. Jeśli nie my, to ktoś inny zacznie przy nich majstrować. Skutki mogą być...cóż, co najmniej opłakane. Pewności nie mamy co czai się po drugiej stronie, jakie zło i plugastwo tam zamknięto.


Wolf pokiwał głową. Po całej tej wyprawie chciałby odwiedzić jakieś miasto, w którym najzwyczajniej w świecie mógłby odpocząć. Gdy reszta mówiła. podzielił zawartość dwóch sakiewek zmarłych towarzyszy na pozostałych przy życiu drużynników. Pominął jednak przy tym nowo przybyłych, jako że nawet nie znali poległych.

- Styratia… - mruknął wręczając każdemu jego dolę - To w istocie nie brzmi źle. Ale wpierw upewnijmy się co do jednego… Mamy jakikolwiek pomysł związany z wrotami? Cokolwiek na czym można zakotwiczyć nasze poszukiwania?


Karl przysłuchiwał się rozmowie niewiele sam mając do dodania. Pomysł by wracać do jakiejś zapomnianej przez bogów kopalni jakoś nie specjalnie go kręcił. Pociągnął więc niewielki łyk gorzały z flaszki którą skonfiskował poległym i podał Galvin’owi mówiąc w khazalid “Pij bracie, choć niewiele.” Druga butelka powędrowała do pierwszej osoby z prawej ze słowami w staroświatowym “Gorzały mamy dwie, niewiele, ale zawsze coś.” Po czym zwrócił się do swoich towarzyszy wracając już do jakże ważnego tematu.

- Zawsze gotowy nieść pomoc naszym braciom krasnoludom, choć jak chcecie iść do miasta nie mam nic przeciwko. - i spoglądając po towarzyszach spostrzegł ekwipunek kobiety w czerwieni, w który między innymi wchodziły dwa korbacze… Postanowił nie tracąc czasu zagadać dość bezpośrednio.
- Szanowna pani ma naprawdę pokaźny ekwipunek, a przyznam, że przydałby mi się korbacz. Słyszałem, że skutecznie perswaduje krwawą miazgę rozumu do orczych głów… to prawda?



Laura spojrzała w dół, na swoją wierną, wypróbowaną w wielu bojach przyjaciółkę. Perswazja towarzyszyła jej od samego początku. Zawsze była pod ręką, gotowa nieść pomoc w potrzebie. Kobieta nie potrafiła zliczyć ile razy uratowała jej życie, albo zapewniła godziwe warunki życia. Ludzie odchodzili, a ona wciąż trwała w ciszy u jej boku, nie bacząc na nic - stanowiła ostatni, milczący element łączący fanatyczkę z przeszłością. Jednak, jak na każde narzędzie, i na nią przyszła pora. Wizyta w zbrojowni zaowocowała pojawieniem się nowej, lepszej broni, lecz kobieta nie miała serca pozbyć się Perswazji ot tak. Wyrzucenie jej na kupę zużytego żelastwa nie wchodziło w grę.Może i pomysł nie był aż taki zły - wciąż miałaby ją obok siebie, a w razie potrzeby, mogła bez wyrzutów sumienia ponownie sięgnąć po nią i zabrać z wciąż ciepłych zwłok cyrulika.
- Skoro tak potrzebny ci korbacz, to czemu nie wziąłeś jakiegoś ze zbrojowni Loreka? - spytała zimno, mierząc mężczyznę pogardliwym spojrzeniem.


Mężczyzna uśmiechnął się promiennie i odpowiedział
- Jestem wiernym sługą mojego Boga, a orężem jego młot. Kim byłbym bez niego? Jesteśmy podobni. Ja również wybrałem lepszy oręż.


-Nie obchodzi mnie kim byś był, cyruliku - kobieta warknęła przez zaciśnięte zęby, jednak odpięła korbacz od pasa i wyciągnęła go w kierunku oponenta - Nie jesteśmy podobni i na tym poprzestańmy. Kiedyś się upomnę o Perswazję, nie myśl że zostanie ona z tobą na zawsze. Obie służymy Panu i działamy w Jego imieniu. Jeśli skalasz ją niegodnym uczynkiem osobiście cię zabiję.


- Jedynym uczynkiem do którego posłuży to rozbijanie czaszek niegodnych. Więc się o nią nie martw. Być może nawet sam oddam tobie Perswazję kiedy przyjdzie czas. - odpowiedział cyrulik wkładając trzon Perswazji za solidny pas.


- Przestańcie gadać o rzeczach nieistotnych - warknęła elfka - Lauro masz jakieś pomysły na tą bramę? - zapytała chłodno fanatyczkę - a ty przestań trajkotać. Denerwujesz mnie człowieku.
Youviel istotnie denerwowało, że wszystko za co moga się złapać ma coś wspólnego z khazadami. Na dodatek nowi członkowie kompanii wyraźnie byli nie wdrożeni w życie na szlaku.


Cyrulik tylko posłał elfce piękny uśmiech w odpowiedzi. Tak, zdecydowanie będzie to miodna kampania.


Laura prychnęła, po czym omiotła przelotnym spojrzeniem Wolfa i zwróciła się bezpośrednio do elfki.
-Powinniśmy hm, rzucić okiem na to, co nasz szanowny piwowar wyniósł z kopalni. Oprócz rymowanki i sterty papierzysk nie mamy zbyt wielu punktów zaczepienia. Co więcej, większość notatek jest spisana khazadzkim szlaczkiem, więc ani ja, ani ty...ani ktokolwiek prócz Galvina odczytać tego nie da rady. Możemy zastanowić się nad wierszem-wskazówką, rozpiszmy to gdzieś i pomyślmy. Im więcej par oczu do tego zadania usiądzie, tym lepiej.


Karl natomiast był zadowolony z dwóch rzeczy. Pierwszej, że chyba nikt poza khazadem nie zorientował się, że i on zna khazalid i z drugiej, że miał Perswazję… co prawda pożyczoną, ale zawsze to jakiś początek. Poza tym sprawa przycichła i wrócił do słuchania co jego nowi “kompani” mają do powiedzenia.


- A tak właściwie to o co biega z tymi “przerażającymi” wrotami? - prychnął Gomez, czyszcząc sobie paznokcie nożem.


Krasnolud podziękował Karlowi skinieniem głowy za gorzałkę i pociągnął mocnego łyka. Dobry to był trunek, więc Galvin postanowił od razu walnąć sprawę prosto z mostu.

- I chuj. Baron chyba zapomniał, że Sioban zaraportował mu o wrotach, wyraźnie mówiąc co było na nich wypisane! Tym bardziej nie powinien ich otwierać jeżeli jest sojusznikiem krasnoludów! - rzekł krasnolud stanowczo - Poza tym Wolf ma rację - co niby chcemy z tym zrobić? Mamy jakieś pomysły? I co zrobimy jeżeli otworzymy te wrota, ha? A może lepiej byłoby się najpierw dowiedzieć co naprawdę za nimi jest? Na co Baronowi ich otwarcie? I kto według was inny się tym zajmie? Czy nie lepiej powiadomić krasnoludzkich mędrców i przyczynić się do zawalenia kopalni, aby ta brama pozostała nietknięta po kres czasów? - Galvin wiedział, że wywoła to podobną burzę co jakiś czas temu, jednak to co się wydarzyło, informacje jakie zdobył i to co się działo w Strażnicy Dwóch Szczytów, uświadomiło mu, że okolica nie jest spokojna i działy się tutaj rzeczy, z którym ta najemnicza banda nie ma co się mierzyć - Można pojechać do człeczego miasta, jednak byłbym za wsparciem moich ziomków. Więcej można na tym zarobić, a i dla dobra ogółu będzie to działanie.


- Racja. - Lotar zgodził się z przedmówcą. - Nikt z nas nie jest przygotowany na tego typu eksperymenty. Już tu, w tej twierdzy, mieliśmy kłopoty z jakimiś mrocznymi siłami, a tam może być jeszcze gorzej.


Wolf milczał przez dłuższą chwilę słuchając drużynników.

- Mam dość zielonych - rzekł ponuro - Starcie z nimi kosztowało nas wszystkich wiele. Jesteśmy poturbowani, bo i taki los najmity. Straciliśmy dwóch towarzyszy, acz wiedzieli co może ich spotkać na końcu tej drogi. Jednak jeśli miałbym raz jeszcze spojrzeć na orczą mordę chyba bym na miejscu się porzygał - uśmiechnął się ponuro.

Spojrzał uważnie na Galvina.

- Wiem że to twoi ziomkowie i wiem że cię do nich ciągnie. Wiem też jednak że jeśli będziemy się chcieli zająć sprawą tej bramy, to będziemy potrzebować twej wiedzy i mądrości. Rozważ to i jeszcze jedno. Widziałem Leroka w bitwie i wiem że jest nie lada rębaczem. Gdybym miał stanąć do walki u jego boku, czułbym się zaszczycony. Ba! Brałem udział w wielu bezsensownych bitwach i widzę, że ta dla odmiany ma jasny i dobry cel. Jednak Lerok został do tego stworzony. On należy do tych gór. Nie towarzyszył mi na szlaku, tak długo jak ty i nie chronił moich pleców swym toporem przez ostatnie miesiące. Wolę z tobą wychylić dzban piwa w karczmie i ruszyć raz jeszcze na szlak, niźli przelewać orczą krew i modlić się by zbłąkana dzida mnie nie przebiła. Myrmidia mi świadkiem że zasłużyliśmy choćby i na krótki odpoczynek, a coś czuję że sprawa wrót nie da nam spokoju. Bez względu na to jak ją załatwimy, trzeba to zrobić.

Zrobił pauzę i kontynuował.

- Jedźmy do miasta. Tam będzie można się napić, pochędożyć jak kto chce, a i z pewnością przy baronie jakaś robota wpadnie w ręce, coby nasze kiesy nie opustoszały. W międzyczasie zaś zastanowimy się co i jak z wrotami. Ocenimy czy chcemy je otworzyć, czy też zawalić. A i co można w obu wypadkach poczynić, by cel został snadnie wykonany. Ba! Miasta różnych uczonych przyciągają, to i może jakiś mędrzec nas w tych zamiar wspomoże. Albo ruszymy w góry szukając wiedzy twych ziomków Galvinie.



- Na wyruszenie do miasta w celu dalszego zastanowienia się mogę przystać, lecz sprawa wrót jest wrażliwa, a i zagadywać do ludzkich uczonych czy historyków o tym nie należy. Ludzkie kroniki są takie jakie sobie życzy ich fundator. Krasnoludzkie - bez opinii, piszą same fakty, choćby i haniebne lub wstydliwe. - rzekł Galvin, słowa Wolfa były miłe, ale dla krasnoluda przy omawianiu takiej sprawy nie były niczym więcej co uśmiechem w jego stronę. Sprawa była zbyt poważna, aby ją traktować lekko.


W odpowiedzi Wolf tylko kiwnął poważnie głową i skierował pytające spojrzenie na pozostałych drużynników.


- Zdecydowanie wolę już sprawę wrót. Udajmy się do miasta - tłumaczyć niczego nie trzeba było. Nie było niejasności w relacjach elfio khazadzkich.


- Nie chcę wyjść na tchórza czy coś, ale wojna nie jest moim żywiołem. Ciekawe są te wasze wrota, może to przez to, że nic o nich nie wiem. Co by nie było nowych nie wtajemniczyliście w tę zagadkę. Miasto na pewno jest dobrą opcją by nabrać z powrotem sił. - Eckhardt w końcu się odwarzył wypowiedzieć


- Wrota mimo wszystko powinny być pogrzebane raz na zawsze - rzekł cyrulik - O ile jestem całym sobą za odwiedzinami miasta to jest ono prawie po drodze do twierdzy. Zawsze możemy dać znać naszym braciom krasnoludom i ruszać w dalszą drogę. Oni środkami i wiedzą przerastają nasze skromne możliwości, a sprawa tych czarcich wrót byłaby rozwiązana, oddana w słuszne ręce.


- Nawet gdybyśmy zdołali rozwiązać zagadkę, jak otworzyć te wrota - powiedział Lotar - to i tak nie mamy wiedzy i możliwości, by zmierzyć się z tym czymś, co jest tam zamknięte. Bez fachowej pomocy nic nie zdziałamy, a nie sądzę, byśmy taką uzyskali w mieście.


- Za dużo zakładasz Lotarze. Nie wiemy co się za nimi kryje, a co dopiero czy możemy temu sprostać. Przekonamy się dopiero, gdy zdecydujemy się to zrobić. Nie wcześniej - rzekł Wolf twardo. - Faktem jest że nasi nowi towarzysze nie wiedzą o czym prawimy. Galvinie? - zbrojny wolał by to khazad opowiedział o ich odkryciach.


- Wolf. Nie pierdol. Za wrotami jest to, co zostało na nich opisane. Zaakceptuj to. Ludzie, którzy stawiają wszystko w wątpliwość, bo nie jest to im powiedziane wprost i dosłownie zwykli być odpowiedzialni za lokalne i globalne kataklizmy. I nie żyli dość długo, aby żałować swoich debilnych postępków, albo co gorsza nie mieli już dusz, aby w ogóle się tym przejmować. - warknął piwowar i zwrócił się do pozostałych - Krótka piłka. Oczyszczaliśmy jedną kopalnię co jest na terenach należących do barona. W środku były zombie i straszyło. Znaleźliśmy tam krasnoludzką kryptę z rzeźbami i ostrzeżeniem, aby wrót nie otwierać pod żadnym pozorem, bowiem w środku drzemie odwieczne zło. Na rzeźbach widać było coś, co ewidentnie jest demonem. Nie wiem po kiego chuja baronowi otwieranie ich, ale myślę, że o ile Wolf jest po prostu sceptyczny do interpretacji ostrzeżenia, to grubas pewnie sądzi, iż to skarbiec opatrzony bajerami, które mają odstraszyć wścibskich. - widać było że słowa byłego żołnierza jednak mocno wkurzyły krasnoluda.


- Szkoda, że po prostu tego nie zalali - mruknął Lotar, któremu słowa Galvina przypadły do gustu bardziej, niż słowa Wolfa.


-Teraz rozumiem skąd takie zamieszanie. I szczerze teraz już mam mniejsze zainteresowanie. - Eckhardt zrobił krótką przerwę -Faktycznie dziwi, że skoro jest tam zamknięte zło, czemu oprócz wrót nie zawalili kopalni.


- Była opuszczona lub zawalona. Po prostu nieczynna. Ludzie barona chcieli ją uruchomić na nowo, ale coś ich przemieniło w zombie-górników. Napierdalali kilofami całą dobę. Myślę, że coś co się tam kryje miało na nich taki wpływ. - rzucił krasnolud - Ta strażnica też do spokojnych nie należy. Cały ten teren skrywa tak popieprzone sekrety, że lepiej by było ich nie odkrywać. Jeżeli idziemy do miasta to tam będziemy robić dla barona i pobierać kasę jak bogowie przykazali, a sprawę wrót proponuję zostawić moim ziomkom - na najbliższą okazję, kiedy będziemy mogli porozmawiać z kimś kto ma jakiekolwiek kompetencje w tej sprawie. - rzekł.


-Mam dziwne wrażenie, że mówiąc ta strażnica do spokojnych nie należy miałeś na myśli coś innego niż wydrzenia tej nocy. - Eckhardt lekko się skrzywił.- Wygląda na to, że te krainy nie należą do spokojnych i to pomijając fakt obecności orków.


- Heh… a co? Nigdy nie słyszałeś że Księstwa to Kraina Latających Siekier? - zarechotał Galvin


- W sumie nie myślałem, gdzie zmierzam opuszczając imperium. Los jakby sam mnie prowadził - odrzekł Eckhardt


- Zasady ustala ten kto dzisiaj rządzi na tym terenie. A może porządzić jeszcze parę lat lub tylko parę dni. Takie jest prawo Granicznych Księstw. - rzekł poetycko krasnolud.

Outlaw Lands


-Surowe prawo. To tym bardziej pokazuje, że warto trzymać się w grupie. - rzucił Eckhardt


- Nie mniej, co robimy z tą strażnicą, a dokładniej z tymi wrotam? - zapytał cyrulik - Byłbym za poinformowaniem khazadów z twierdzy i ruszeniem do miasta. Nadłożymy może z tydzień droga, ale za to sprawa wrót należałaby już do zamkniętych no i byłoby gdzie się zatrzymać uzupełnić zapasy.


- Z doświadczenia wiem że jak jest coś magiczne to trzeba do tego maga, a wrota są magiczne co nie? - pytanie Gomeza było retoryczne, bo zaraz dodał - Czarodzieja najlepiej znaleźć w mieście, a warto by też przejrzeć zapiski z całej okolicy o tym miejscu, czy to rzeczywiście wielkie zuo, czy może wielki skarb. Wszystko to oczywista znajdziemy w mieście, choć szczegółowe pisma zapewne mają krasnoludy, ale tam raczej nie po siedzimy spokojnie w bibliotece. Ktoś z was umie składać literki, bo ja nie bardzo?


- Ktoś by się znalazł, ale wątpie by miejscowe kroniki sięgały tak daleko w przeszłość, do czasów powstania przeklętych wrót. Wszyscy wiemy kto ma o nich największą wiedzę i tak samo wszyscy wiemy, że krasnoludzka brać się nią nie podzieli. Nie chcę robić za złego proroka... zresztą pieprzyć to. Na razie i tak nie ma sensu strzępić sobie ozora po próżnicy. Wolf mądrze gada. Zejdźmy na niziny, tam więcej zdziałamy niż w górach, do tego podleczymy nasze kości i odpoczniemy od smrodu zielonych. Pan mi świadkiem, dość mam ich na ten miesiąc. - Laura prychnęła zirytowana, pocierając piękące jak diabli oczy. Miała wrażenie, że przysnęła podczas wywodu khazada, a przynajmniej jej myśli uleciały ku sferom mniej doczesnym. Powrót na ziemię, do kurzu, brudu krwi i przytłaczającego zmęczenia, nie należał do przyjemnych. Obróciła głowę w stronę cyrkowca, obdarzając go szyderczym spojrzeniem.
- A co do wrót... prędzej obstawiałabym obie wersje naraz. Skarb to nie tylko złoto i klejnoty, ale także wiedza i moc. W nieodpowiednich rękach mogą one stanowić zagrożenie. Mało to historia opisuje idiotów, którzy sięgnęli po kęs zbyt wielki na ich gardła i przez to skazali nie tylko siebie, ale i najbliższa okolicę na zagładę? No ale jak już mówiłam... pieprzyć to na razie. Odpocznijmy, należy się nam jak psu micha.


Eckhardt pomasował się po brzuchu. -Jeśli już mowa o misce, nie jest jakoś pora na śniadanie. Albo ta cała zagadka wspomaga apetyt.


Wolf nie wiedział do końca o co chodziło Galvinowi i czemu tak się zbiesił. Widać każda gadka o wrotach była na to narażona. Zaczynał to rozumieć. Były sekretem, a nie od dziś wiadomo że strzegą je zgoła zazdrośnie. Wolf postanowił mówić prosto i językiem krasnoluda.

- Galvin. Gadasz jak leniwa pierdoła. Wolisz zrzucić odpowiedzialność za to co znaleźliśmy na barki swoich rodaków? Bez urazy ale twoi rodacy nie zrobią z tym nic. Albo nie będą chcieli myśląc że to rozwiąże sprawę albo baron nie pozwoli im mieszać się w sprawy kopalni. My możemy bo mamy od niego pozwolenie. Jeśli w istocie lepiej wrót nie otwierać to możemy się upewnić że nigdy nie zostaną otwarte nawet jeśli ktoś podąży wskazówkami.


Według Lotara Wolf plótł trzy po trzy, najwyraźniej zwiedziony wizją nie wiadomo jakich bogactw czy też nie wiadomo jakiej chwały. Pewnie najchętniej od razu by tam pobiegł, otworzył, a potem dopiero się zastanawiał, co zrobić z tym czymś, co by za drzwi wylazło.

- W takim razie najlepiej by było odszukać wszystkie wskazówki je po kolei niszczyć - powiedział.



-Hmm.. Czego nie rozumiem - Eckhardt się zamyślił - [i] Mówicie, że było tam napisane, że jest tam jakieś zło, które nie powinno być wypuszczone. A teraz coś mówicie o wskazówkach jak to otworzyć. To jest dość mocno pokręcone. Albo się coś zamyka na zawsze i zapomina jak to się otwiera, albo ktoś tu coś kombinuję.


- Wiesz co to zniszczenie wskazówek? - Elfka warknęła do cyrulika. - Czy naprawdę tak trudno jest zrozumieć prosty plan? Czy ktoś ma jeszcze wątpliwości? - Dodała wściekłym głosem.
- Idziemy do miasta. Zdobywamy informacje o wrotach i decydujemy co z nimi. Jeśli trzeba będzie odnajdujemy wskazówki i niszczymy je coby nigdy już nie udało się ich otworzyć. Nie ma nad czym się zastanawiać.



- Teraz odpocznijmy i posilmy się - rzekł Wolf - To była ciężka noc i też jestem głodny jak diabli.

- I ten plan mi się podoba, a dokładniej oba. Niech to co było pogrzebane nigdy więcej nie wstanie do żywych. - odpowiedział Karl pogodnym tonem. Był głodny i jak najbardziej za zbliżającą się wieczerzą.
 

Ostatnio edytowane przez kretoland : 26-07-2014 o 22:02. Powód: Dodanie dialogu z doca
kretoland jest offline  
Stary 26-07-2014, 23:06   #522
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Krasnoludy potrafiły okazać wdzięczność za przelaną krew to Gomez musiał przyznać z ręką na sercu. Zbrojownia twierdzy stanęła przed najemnikami otworem i każdy mógł uszczknąć z niej małą drobinę. Cyrkowiec przyglądał się ostremu sprzętowi, bacznie obserwowany przez jednego z brodaczy. Przebierał wybierał, aż w oko wpadł mu niezwykły rapier.




- Dobry wybór - powiedział khazad - jeśli się wie jak to cacko używać.
No i pokazał Gomezowi jak z czegoś takiego się korzysta, a skąd kurdupel wiedział jak się czymś takim operuje to już była inna bajka, zwłaszcza że na pytania o to tylko głupio się uśmiechał.

Potem była narada, były listy, propozycje, rozmowy o "złych" wrotach i o tym co dalej robić. Gomez oczywiście na propozycję się zgodził i zainkasował okrągłą sumkę, co jeszcze bardziej poprawiło mu humor. Co do dalszych planów to większość była za powrotem do miasta i tak też postanowiono zrobić, co również było zgodne z intencjami Gomeza. Jedyne co go dzisiaj zaniepokoiło to ta nawiedzona Laura. Nie żeby się przejmował jej świątobliwą gadką w końcu baby zawsze coś pieprzą bez sensu, ale najbardziej zaintrygował go jej zapach. No śmierdziała jak cała reszta nie mytym od wielu dni ciałem i orkową krwią, ale oprócz tego wyczuwał jeszcze zapach czegoś czego nie potrafił zidentyfikować, a co go strasznie podniecało, no i miała całkiem niezły biust.
 
Komtur jest offline  
Stary 28-07-2014, 21:34   #523
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Gomez podszedł do Laury, gdy właśnie wszyscy postanowili udać się na posiłek i zagadnął:
- Hej, co właściwie kobieta taka jak ty robi na wojnie? Nie powinnaś mieć męża i gromadki dzieciaków wałęsających się po podwórcu?

Czego jak czego, ale tak bezczelnych pytań fanatyczka się nie spodziewała. Już ponowne pojawianie wywerny mniej wytrąciłoby ją z równowagi. Obróciła się na pięcie i, tłumiąc w sobie przemożną chęć wypróbowania nowej broni na łbie nożownika, zbliżyła się do niego, zaciskając ze złością pięści.
- Zejdź mi z oczu, nim będziesz musiał wydłubywać sobie resztki zębów z mózgu. - wywarczała w odpowiedzi. Bogowie...a myślała, że to Lothar jest wrzodem na dupie.

Gomez nie spodziewał się tak gwałtownej reakcji, ale nie zamierzał też rejterować.
- Co tak nerwowo czarnulko? Czyżbym nieświadomie nastąpił ci na odcisk, hę? Jeśli tak to nie był to mój zamiar. - i uśmiechnął się kpiarsko.

Usta Laury zadrgały i po chwili rozciągnęły się w szerokim przyjacielskim uśmiechu, wolnym od jakiegokolwiek gniewu. Zrobiła kolejny krok do przodu, stając tak blisko, że prawie stykali się nosami.
- Jak mnie nazwałeś? - spytała, patrząc mężczyźnie prosto w oczy.

Gomez przestawił nogę tak by osłonić się przed niespodziewanym ciosem kolanem w krocze, ulubioną techniką pewnych siebie dziewuch i cały czas szczerząc zęby odpowiedział:
- Nie spinaj się tak czarnulko bo ci żyłka pęknie.

-Ja, spinam się? - kobieta parsknęła przez nos, unosząc powoli dłoń do policzka cyrkowca. Z tym samym uśmiechem przejechała palcami po pokrytej szorstką szczeciną skórze i wychyliła się lekko do przodu, zbliżając swoją twarz do jego twarzy. Nie musiała stawać na palcach, oboje byli w miarę równego wzrostu.
-Gdzieżbym śmiała… - szepnęła mu do ucha, łaskocząc je przy okazji oddechem. - Wiesz co o tym wszystkim sądzę?

- No co?

Twarz kobiety stężała, w oczach błysnęło szaleństwo. Usta zadgrały niekontrolowanie, gdy górna warga uniosła się do góry, odsłaniając zaciśnięte do bólu zęby. Na krótką chwilę rozluźniła szczęki z sykiem nabierając powietrza, a jej rysy zniekształciła wściekłość, nadając obliczu wygląd upiornej maski. Przypominała bardziej zwierzę, niż istotę myślącą która na co dzień potrafi posługiwać się ludzką mową. Umiejętność werbalnej komunikacji nie była teraz potrzebna, dość zostało powiedziane. Policzek Laury zetknął się z drapiącą szczeciną cyrkowca tylko na krótki moment. W następnej chwili wyszczerzone zęby wgryzły się w jego ucho, zagłębiając boleśnie w miękkiej tkance. Błądząca do tej pory po twarzy dłoń chwyciła za potargane włosy. Fanatyczka zacisnęła zęby i szarpnęła głową do tyłu.

Usta Laury zamknęły się, pozwalając by zęby zatopiły się w uchu Gomeza. Szybkie szarpnięcie do tyłu potem nastąpiło, nim zaskoczony cyrkowiec zdążył zrobić cokolwiek. Fanatyczka szarpnęła głowę do tyłu przegryzając mocno ucho. Na szczęście, dla mężczyzny, nie zdołała go odgryźć choć zabolało jak cholera. Zaskoczenie pojawiło się na twarzy akrobaty, który spoglądał na wykrzywioną w szaleńczym grymasie twarz kobiety.

-Gówno mnie obchodzisz. Jeśli szukasz szczęścia to źle trafiłeś -wycedziła nienawistnie - Nie jestem plugawą dziwką, która oddawać się będzie każdemu kto się nawinie. Moje życie jest tylko i wyłącznie moją sprawą. Jeśli nadal pchać się będziesz w nie z butami to przysięgam na Imię mego Pana, że wyrwę ci nogi i wetknę je w dupę po kolana. Los w swej złośliwości umieścił nas razem pod baronim sztandarem, lecz nawet moja cierpliwość ma swoje granice. Nie testuj ich, to ostatnie ostrzeżenie. Zrozumieliśmy się?

- Ahgrrr! - krzyknął Gomez odskakując. Chwycił się dłonią za ucho, a potem spojrzał na zakrwawioną dłoń. W momencie zalała go “zła krew”. Natarł na dziewczynę całym ciałem. Bark uderzył o bark, a dłonie cyrkowca powędrowały pod uda przeciwniczki z zamiarem ich poderwania. Gomez choć nie był siłaczem to znał kilka zapaśniczych sztuczek, które z chęcią teraz miał ochotę wykorzystać, by nauczyć tę sukę kilku dobrych manier.

Gomez uderzył swoim barkiem w bark Laury, lecz gdy spróbował poderwać jej uda, w celu jej obalenia niestety przeliczył się. Gomez może i był szybki i sprawny, lecz niestety siła nie szła z tymi umiejętnościami w parze. Laura cofnęła się, bowiem gdy tylko obce ciało weszło w jej przestrzeń osobistą zadziałał instynkt. Gomez poleciał do przodu, tak samo jak i Sigmaritka z tym że, twarz akrobaty znalazła się na wysokości kolana jego przeciwniczki.

Nie dość, że bezczelny kmiot wtykał nos w sprawy wybitnie go nie dotyczące, to jeszcze przywołany do porządku śmiał Laurę zaatakować. Na co liczył, że podda się i pozwoli mu bez szemrania wpakować przyrodzenie między swoje nogi? Zderzenie dwóch ciał wywołało w niej gniew. Kiedyś, dawno temu, była w podobnej sytuacji i nie skończyło się to dobrze.
Świat fanatyczki zalała fala czerwieni, pochłaniając resztki zdrowego rozsądku. Nie patrząc na to, że mają współpracować i darzyć się chociaż szczątkowym szacunkiem, posłała ze złością zgiętą nogę w kierunku nadstawionej twarzy, warcząc przy tym głucho niczym wściekłe zwierzę.

Gomez znalazł się w niekorzystnej pozycji w dodatku zbliżającym się do jego głowy kolanem dziewczyny. Zadziałał instynktownie przenosząc ciężar ciała na prawą nogę i rzucając się w bok z zamiarem przeturlania się. Oczywiście manewr ten miał niewielką szansę udania się, ale odchylenie się na jedną stronę dawało nadzieję, że nie dostanie kolanem centralnie w nos.

Kolano poleciało w kierunku twarzy Gomeza, lecz ten na szczęście zdołał umknąć. Nos pozostał nietknięty na szczęście. Zarówno Laura jak i Gomez leżeli teraz na ziemi, choć odległość jaka ich zaczynała dzielić była dość spora.

Cyrkowiec szybko zerwał się na nogi i zaczął krążyć wokół Laury. Miał ochotę użyć swych ostrzy, ale z trudem się powstrzymał i w zamian wychrypiał:
- Odbiło ci czarnulko? Mózg gorzała wypaliła?

Fanatyczka w milczeniu podniosła się z ziemi, a jej dłoń odruchowo sięgnęła do pasa. Palce zacisnęły się na rękojeści jeszcze nie wypróbowanego w boju korbacza, broni bez imienia.
Wpierw mroczne korytarze khazadzkiej twierdzy, które pochłonęły Siobana, potem kilkugodzinna potyczka z zielonymi, a wcześniej znój trud i ciągły niepokój - wszystko naraz stanęło kobiecie przed oczami.
-Czas rozmów się skończył - warknęła, ruszając w kierunku przeciwnika.

Widząc jakieś zamieszanie między najemnikami niespodziewanie pojawił się Lerok. Spojrzał i na mężczyznę i na kobietę i warknął:
-Jak któreś mi podniesienie w moim domu rękę, to mu nogi upierdolę. Jak małe dzieci...normalnie jak małe dzieci…- zacisnął dłoń na toporze, który oparł o bark i rzekł gniewnie: -Jesteście gośćmi w moim domu, więc mnie słuchajcie. Póki jesteście między tymi murami, walki żadnej ma nie być. Kto złamie zasadę tą, okaże mi brak szacunku. A to wiążę się z przykrymi konsekwencjami. Ty - warknął doraźnie wskazując paluchem na Gomeza -Łapy trzymaj przy sobie bo ci je upierdolę, a Ty - wskazał na fanatyczkę -schowaj swą broń, gniewu zaniechaj i milcz, jak na babę przystoi - groźnie spoglądał na oboje czekając aż sytuacja się uspokoi.

Wolf i Youviel wpadli pomiędzy walczących stając im na drodze. Człowiek rzucił groźne, ostrzegawcze spojrzenie Laurze. Youviel zaś poświęciła uwagę Gomezowi kładąc dłoń na rękojeści miecza.

- Nie będziecie się lać po mordach na mojej warcie - warknął Wolf - Rozejść się. Ochłonąć.

- Ja jestem spokojny, to tej dziewce coś odwaliło - odpowiedział cyrkowiec, który chciał przekuć sytuację na swoją korzyść, zwłaszcza że w tym co mówił było sporo prawdy - Słowem jej nie obraziłem, a ta prawie mi ucho odgryzła.

Wolf spojrzał uważniej na Gomeza.
- Zatem ciesz się, że to ucho wciąż masz - rzekł poważnie - Rzekłem. Rozejść się i ochłonąć. Jak po tym będziecie mieli jeszcze do siebie jakąś sprawę, wysłucham was. Teraz przemawia przez wszystkich zmęczenie.

Skierował spojrzenie z powrotem na Laurę. Nie było w nim groźby, acz stanowczość.

Fanatyczka zamknęła oczy i zagryzła wargi. Dopiero smak własnej krwi przywrócił jej odrobinę rozsądku. Wizja roztrzaskanego łba nożownika była bardziej niż pociągająca, lecz jeśli w zamian za chwilę przyjemności zrazić miała do siebie jednookiego najemnika i resztę starej bandy, cóż. Na wszystko przyjdzie czas. Z żalem zatknęła broń na powrót za pas.
- Nie licz na to, że dam sobą pomiatać i sprowadzać do roli narzędzia do zaspokojenia czyjejś chuci - odparła lodowatym tonem, patrząc Wolfowi w jego jedyne oko. Starała się mówić spokojnie, ignorując resztki szkarłatnej mgły snujące się gdzieś w oddali - Znasz mnie.Trzymaj tego kundla z daleka ode mnie. Jak to zrobisz - nie wiem. To już twój problem.

Karl w tym czasie przyglądał się całemu zdarzeniu z boku z butelką gorzałki która do niego powróciła nie wiedzieć kiedy.
- Szkoda… - powiedział bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego - ...zaczynało być ciekawie. - po czym pociągnął łyk gorzały. Jedyną rozrywkę jaką chwilowo miał oprócz przerwanej bójki jego dwóch napalonych towarzyszy.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 29-07-2014, 09:35   #524
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Wszyscy

Decyzję podjęto dość szybko i jednogłośnie. Styratia - miasto położone poniżej Czarnych Gór oddalone było od Strażnicy jakieś dwa tygodnie dobrego, forsownego i szybkiego marszu. Część drogi należało przebyć przez góry aż do zejścia, którym można było skierować, ku lasowi Hvargir, lub podążać dalej górami docierając na wysokość Karak Angazhar. Na szczęście wybór dalszej ścieżki nie należał do obecnych zmartwień drużyny, bowiem po trzech dniach marszu w śniegu i mrozie z radością przyjęli możliwość wypoczynku w mieście. Borchen była całkiem niemałą mieściną, choć nie było jej na żadnej mapie, toteż na twarzach wędrowców malowało się delikatne zaskoczenie, pomieszane z radością.


Nocowanie na zewnątrz w takich warunkach dało w kość nawet Galvinowi. Zaczął on od czasu do czasu przebąkiwać pod nosem o ciepłej gospodzie, kuflu piwa i jakimś solidnym jadle, a nie suchym prowiancie. Ten ostatni wszystkim się już przejadł. Decyzja jaka zapadła była tym razem jednogłośna i wszyscy skierowali się ku miastu.
Borchen - tak widniało na wiszącej na bramie tabliczce, przy której stało dwóch strażników. Para krasnoludów z lekką podejrzliwością spoglądała na nowo przybyłych, lecz widząc że raczej nie szukają zwady tylko schronienia, przepuściła ich do środka. Oczywiście każdy musiał uiścić opłatę wynoszącą 5 srebrników, bowiem tyle wynosiło myto. Nie było z nimi możliwości targu, a ich potężne postury, dobrej jakości broń zniechęcały do wszczęcia jakiejkolwiek burdy.
Ulice tętniły życiem, a ludzi i khazadów wszędzie było pełno. Niziołki od czasu do czasu przewijały się w uliczkach, jednak nie zaczepiały one nikogo. Elf tutaj stanowił widok niecodzienny, toteż wielu mężczyzn spoglądało ze zdziwieniem na Youviel. Krasnoludy również rzucały łuczniczce ukradkowe spojrzenia, choć ciężko było w nich doszukiwać się sympatii, raczej podejrzenia i niepewności. Uwagę najemników zwróciły patrole, a raczej ich całkowity brak. Wydawało się, że pojęcie straży miejskiej jest mieszkańcom obce.

Rynek

Tego dnia rynek był pękał w szwach od kupców: ludzi, krasnoludów czy halfingów. Jeden przekrzykiwał drugiego, oferując swoje towary i najlepsze ceny. Oczywiście choć każdy wychwalał swoje produkty, wielu z kupców sprzedawało czystą tandetę, zachwalając ją pod niebiosa. Zbroje, bronie, szaty, medaliony, konie czy kuce - jeśli miałeś odpowiednią ilość gotówki, nie było rzeczy niemożliwej do załatwienia. Prawdziwy raj dla poszukiwacza przygód. Ci, którzy się udali w te rejony mogli naprawdę dobrze się zaopatrzyć, lecz winni mieć pewność, że chciwi kupcy ogołocą klienta do ostatniego szylinga... jeśli wcześniej, nie zostaną okradzeni. Ścisk był straszny i co chwila, każdy na każdego wpadał. Nie trudno było o utratę sakiewki jeśli ktoś był nad wyraz nieostrożny.
Wśród tego całego nagromadzenia handlarzy, w tłumie wyróżniał się jeden. Siedział on spokojnie na drewnianej beczce, co jakiś czas poprawiając swoje rękawy i pykał sobie fajkę. Nie krzyczał, nie nawoływał, a tylko przyglądał się potencjalnym klientom. Widać było, że tylko co jakiś czas pokazuje gestem komuś, zapraszając do siebie. Blondwłosy Khazad delikatnie się uśmiechał i było widać, że fach swój wykonuje całe życie.


Jedyne co mogło zastanawiać to to, że namiot przy którym siedział, był w środku pusty. Nie było widać żadnych broni, zbroi czy nawet skrzynek z krasnoludzkim piwem. W środku stał jedynie wygodny fotel, na którym siedział kot.

Karczma

Karczma nazywała się “Latający knur” i była jedynym przybytkiem w tym mieście. Spory budynek, w którym na pewno można było znaleźć nocleg, strawę i spokojnie odpocząć. Już z daleka jasnym się stawało, że ów przybytek należy do spokojnych, choć ruchliwych. Ciągle ktoś wchodził, ciągle ktoś wychodził, ale nie było słychać trzasków łamanych ław, czy brzęku tłuczonego szkła. O dziwo na zewnątrz nie stał żaden wykidajło, który by szemraną klientelę odpędzał. Dziwne trochę, ale cóż… ci, którzy postanowili odpocząć, zjeść i napić się przekroczyli dość szybko próg. W dużej sali, gdzie paliły się aż dwa kominki ciężko było dostrzec totalnie wolną ławę. Goście już od świtania musieli rozpocząć zabawę. Piwo lało się strumieniami, a dziewki chętnie donosiły a to jedzenie a to kolejne porcje alkoholu. Tłoczno ale za to ciepło i przytulnie.
Pierwsze, co mogło rzucić się naszym bohaterom w oczy, to pewien jegomość. Wysoki na prawie 190 cm mężczyzna stał spokojnie przy barze, popijając sobie piwo. Długie, sięgające ramion, czarne włosy idealnie kontrastowały z niebieskimi oczami, które ze spokojem, chłodem, a wręcz obojętnością obserwowały pomieszczenie. Jego twarz wyglądała, jakby liczył sobie dobre czterdzieści lat. Jej lewa część była strasznie poharatana, a przez oko przechodziła długa i bardzo charakterystyczna blizna. Mężczyzna miał również mniejsze, a część z nich na pewno pochodziła od noża, którym golił się w miarę regularnie. Jednak nie imponująca postura czy chłód, który od niego bił, zwracał uwagę lecz strój. Poza koszulką kolczą posiadał element wzbudzający trwogę oraz respekt - szaty i insygnia Zakonu Oczyszczającego Płomienia. Wyszyte srebrną nicią symbole młota i komety otoczonych ogniem, a także pistolety wetknięte za pasem świadczyły dobitnie o tym, iż ten spokojny przybytek nawiedził Inkwizytor. Nie był on na pewno samozwańczym łowcą czarownic, lecz pełnoprawnym członkiem Zakonu Sigmara. Mianowany przez arcykapłana lub Wielkiego Teogenistę człowiek reprezentował to wszystko, czego ludzie bali się. Mężczyzna spokojnie przeniósł wzrok na najemników barona, gdy ci tylko otworzyli drzwi “Latającego Knura” i bacznie ich badał. Po chwili jednak wrócił do picia swojego trunku.


Za barem stał, jak to zwykle w tego typu przybytkach miało miejsce, grubiutki, z przetłuszczonymi włosami mężczyzna. Grubasek miał na imię Rubeus i oczywiście z uśmiechem przywitał gości, oferując im jadło, napitek oraz nocleg. Widząc że, nowo przybyli nie mają gdzie usiąść, szepnął coś do jednej ze swoich pomocnic. Ta po chwili znalazła im wolne miejsce, gdzieś w drugiej części karczmy, gdzie mogli w spokoju by porozmawiać i spożyć posiłek. Kierując się w tamtą część sali, grupa momentalnie zwróciła uwagę na kolejnego człowieka. Prawdopodobnie człowieka, choć bardzo niewielkiego wzrostu, który bardzo mocno afiszował się ze swoją pozycją i bogactwem. Wino, które pił, nalewały mu dwie kobiety, masujące mu plecy i czule szepczące jakieś słówka. Kielich, z którego pił był złoty i wysadzany drogocennymi klejnotami. Było widać, że doskonale się bawi, choć głównie co robił to obserwował wchodzących i wychodzących.


Następną osobą, na którą najemnicy zwrócili uwagę, był także mężczyzna. Gołym okiem było widać, iż osobnik ten musiał być przy gotówce lub pochodzić z jakiegoś szlacheckiego rodu. Znany, szanowany i nietani krawiec sprawił mu dobrze skrojone, bardzo dobrej jakości szaty, dobry szewc nowe buty, a golibroda - fryzurę. Było widać że, w celu dodatnia sobie lat i powagi, mężczyzna zapuścił bródkę. Czarne, średniej długości, lekko wycieniowane włosy układał w dość prostą, ale jak twarzową fryzurę - część z przodu wiązał w delikatne, cienkie warkoczyki, średnio po dwa z każdej strony, resztę zaś nosił rozpuszczoną. Na nadgarstkach mężczyzna miał dwie szerokie, posrebrzane bransolety, a na wskazującym palcu lewej ręki miedziany sygnet - zapewne zrobiony na zamówienie. Osobnik ten dzielił stół, z jakimiś, czterema podejrzanymi typami, którzy wyglądem całkowicie nie pasowali do niego. Grali w kości, i było widać, że ów czwórce idzie słabo, patrząc na ich mimikę czy też coraz mniejszy stos monet przed nimi.


Jak się okazało, dolna część karczmy została podzielona na trzy części. W głównej siedzieli normalni goście chcący tylko napić się i zjeść, kolejna do której was poprowadzono służyła również do tego, lecz była przeznaczona głównie dla tych, których pragnieniem było pozostać pod dachem tego budynku przynajmniej przez jedną noc. Trzecia część znajdowała się za kotarą, której pilnował jeden mężczyzna. Miał on przy sobie rapier, oraz długi sztylet. Widać było, że do jego zadań należało zapewnienie spokoju gościom tamtej części.
Do karczmy co jakiś czas wchodzili nowi goście, lecz jak dotąd nie wydarzyło się nic co mogło by zaniepokoić naszych podróżników. Zmęczenie dawało im coraz bardziej we znaki, a brzuchy domagały się ciepłej strawy i jakiegoś porządnego napitku, najlepiej wyrażonego w procentach. Oczywiście nie którzy z bywalców zerkali w ich stronę co jakiś czas, lecz były to raczej spojrzenia powodowane czystą ciekawością a niżeli chęcią zwady.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 30-07-2014, 16:49   #525
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Już od samego progu tawerny czekała na Laurę niespodzianka. Czy była miła, czy też nie - trudno było ocenić. Na pewno stanowiła coś ciekawego, co sprawiło że jej serce na moment zamarło, a następnie wyraźnie przyspieszyło, by po kilkunastu uderzeniach odzyskać swój pierwotny rytm. Choć bardzo się starała, nie mogła powstrzymać się od uważnego zlustrowania stojącego przy barze mężczyzny. Badała wzrokiem jego blizny, by przejść następnie niżej, do zakonnych symboli. Nie kryła się z tym, Inkwizytor wzbudzał w niej więcej ciekawości niż strachu. Pomyśleć, że gdyby spotkała go jakiś tydzień temu jej los potoczyć się mógł kompletnie inaczej. Warknęła sama na siebie, przywołując rozbiegane myśli do porządku. Przeszłość nie miała już żadnego znaczenia. Zaintrygowana zwolniła kroku, odłączając się od reszty najemnych. Zmieniła jednak plany widząc że do sigmaryty podchodzi cyrulik i zaczyna swoją płomienną przemowę. Prychnęła pod nosem i minęła obu mężczyzn, nie przestając gapić się bezczelnie na nieznajomego. Kiwnęła mu lekko głową.

Mężczyzna odwzajemnił przywitanie, prawie że nie widocznym kiwnięciem. Przez jakiś czas rozmawiał z Karlem, by po chwili odejść od baru i znaleźć sobie spokojny, zaciszny stolik gdzieś w rogu sali. Był teraz sam. Nikt mu nie przeszkadzał, ani nie wadził. Kto by był na tyle głupi by zaczepiać Inkwizytora.

Fanatyczka w tym czasie zamówiła piwo i upiła kilka łyków, by spłukać z gardła pył drogi. Napój smakował jak szczyny, ale pijała już rzeczy o niebo gorsze, więc nie narzekała. Wydłubała jedynie z kufla zasuszone truchło karalucha i pstryknięciem palców posłała je w kąt. Lawirując między pijaną tłuszczą i porozstawianymi chaotycznie meblami, ruszyła w kierunku zakonnika.
- Wybaczcie najście, Mistrzu - zaczęła, stając kilka kroków przed jego stolikiem - Spokojnie, nie zamierzam pytać co sprowadza Sługę Boże na to zadupie. Pan, w swej nieskończonej mądrości, wyznacza nam najróżniejsze ścieżki i nic mi do tego. Potrzebuję porady i będę zobowiązana jeśli poświęcisz mi chwilę.

Mistrz zatrzymał kufel piwa w pół drogi do swoich ust spoglądając na kobietę. Jego twarz nie wyrażała absolutnie niczego. Wskazał tylko ręką miejsce i kiwnął głową, by Laura powiedziała z czym przychodzi do niego. Mężczyzna nie wyglądał na takiego, który dużo mówi. Nie wyglądał też na takiego, który lubił gierki czy zabawy. Miał swoje lata, a życie odcisnęło na nim widoczne piętno.

Kobiecie to odpowiadało, im mniej zbędnych słów tym lepiej. Strzępienie ozora po próżnicy było w końcu tylko marnowaniem czasu, a tego sigmaryta z pewnością nie ofiaruje jej wiele. Gdzieś w głębi serca poczuła obrzydzenie i złość, tatuaż na biodrze zapiekł. Nabrała powoli powietrza nosem, siadając na krześle. Igrała z ogniem, lecz potrzebowała informacji. Któż lepiej znać się mógł na machlojkach kultystów niż Inkwizytor?
-Zwą mnie Laura - mruknęła, wyciągając zza pazuchy postrzępiony zwitek papierzysk - Jakiś czas temu natknęłam się na dziwny rytuał...chyba rytuał. Banda idiotów próbowała poświęcić dziewczynę, to ich zapiski.

Inkwizytor odstawił piwo, gdy padło słowo rytuał i poświęcić. Skupił całkowicie swoją uwagę na niej.
-Siegfried.. - przedstawił się -Mów dalej… - zachęcił dziewczynę do opowiedzenia całej historii.

-Wiele więcej nie wiem - odparła kładąc dokumenty na drewnianym blacie - Przeszkodziliśmy im nim zdołali dokończyć. Większość jest już martwa, dziewka podczas zajścia była otumaniona i niewiele pamiętała. Przywódca został zabrany przez grupę najemników, działających na czyjeś wyraźne polecenie. Ich przywódca nazywał się Thorne, o ile dobrze pamiętam. To wszystko.

-Thorne...cóż, to znaczy że sprawa została zamknięta -rzekł krótko Inkwizytor - ale cóż konkretnie chciałaś wiedzieć… ? - zapytał z lekką ciekawością, którą dało się wyczuć w jego głosie.

Krótkie, nie wnoszące nic stwierdzenia i półsłówka - jak zawsze, gdy miało się kontakt ze sługami Sigmara. Kiedyś Laura kiwnęłaby jedynie głową i podporządkowała się osądowi Siegfrieda bez szemrania. Teraz jednak czuła jedynie rosnącą z każdą sekundą, gorącą nienawiść. Zaciśnięte pod stołem dłonie zadrżały, paznokcie wbiły się w skórę.
- Chcę, byś rzucił okiem na tą stertę śmieci - jeszcze spokojnym tonem odpowiedziała na zadane pytanie, wskazując brodą papiery. Gdyby uczyniła to ręką od razu by zdemaskowałaby swoje prawdziwe uczucia - Nie potrafię tego odczytać, a wypadałoby wiedzieć czy jest w nich coś istotnego. Coś, co w przyszłości zaważyć może na losie moim, bądź innych wiernych wyznawców Sigmara. Ta grupa mogła być częścią większej całości. Jeśli kiedyś przyjdzie mi się na nich ponownie natknąć chcę wiedzieć, jak skutecznie ich unieszkodliwić. Na zwykłych ludzi, jedynie bawiący się w kult, wystarczy korbacz, ale jeżeli w tym co robili na prawdę była jakaś plugawa magia...wtedy przygotować trzeba się inaczej.

Siegfried wziął dokumenty ostrożnie, powoli je przeglądając. Robił to bardzo dokładnie, jakby tylko te świstki papieru miały w tym momencie jakąś wartość. Oczy schodziły coraz niżej, a on sam od czasu do czasu wydawał z siebie jakiś pomruk. Gdy skończył odłożył dokumenty, tak by zapisane stronice leżały ku blatu.
-Cóż...z tego co się się zorientowałem, ów ludzie, chyba sami nawet nie wiedzieli co chcą osiągnąć poprzez złożenie tej nieszczęsnej niewiasty w ofierze. Sam rytuał niestety nie jest kompletny, bowiem polega on na dostarczeniu esencji życiowej komuś kto nie żyje, lub umiera. W ten sposób ofiara umiera, a jej siły witalne przechodzą na kogoś. Sztuka ta moje dziecko zwana jest nekromancją… lecz poza ofiarą potrzebowali oni jeszcze kilku innych składników. Czy znalazłaś coś co mogło służyć im za nie? I kto miał przeprowadzić rytuał, czy był tam jakiś czarnoksiężnik ? - padło pytanie. Gdy Inkwizytor tłumaczył Laurze co i jak, ta poczuła się jak za dawnych lat. Mistrz tłumaczący swojej uczennicy, którą uważał za głupią by mogła przyswoić szybko sobie pewną wiedzę i fakty.

- Zabrał go Thorne, więc jak sam stwierdziłeś - sprawa załatwiona - odparła jedynie. Nie widziała sensu by rozwodzić się nad tematem. Dowiedziała sie tego, co chciała...nawet bez zbędnych rękoczynów. Wychyliła się do przodu i oparła łokcie o stół, spuszczając skrzyżowane przedramiona pod blat. Spoglądała Siegfriedowi prosto w oczy, uśmiechając się połową ust. Wyglądała trochę, jakby miała go ochotę ugryźć.
-Pan jest jednak łaskawy - odezwała się po chwili milczenia, a w jej głosie dało się wychwycić lekką ironię - Zmierzasz może w kierunku Bertlomo?

Siegfried sięgnął po piwo, upijając go trochę. Początkowo wahał się co powiedzieć, lecz w końcu, co można było dostrzec w jego oczach, przełamał się:
-Ścigam zbiegłego maga, liczę że w końcu tu trafi - prawda i lekki gniew biły z jego słów

- Pokaż więc list gończy. Jeśli się na niego natknę to dam ci znać - powiedziała, choć zaczęła nagle myślec kompletnie o czym innym. Może był to tylko zbieg okoliczności, a może...? Laura nauczyła się nie wierzyć w podobne przypadki. Odkaszlnęła więc i kontynuowała - Skoro już jestem w okolicy mogę mieć baczenie na przejezdnych. Ku chwale Sigmara i dla spokoju zwykłego ludu.

-Niestety nie jest to takie łatwe. Kolegium Jadeitu zgłosiło mi śmierć jednego z ich Magów Wędrownych, o którym wiedzieli że ma ucznia...Niestety kim on jest, sami nie wiedzieli. Ów uczeń zamiast udać się do ich głównej siedziby...zniknął. Mam go znaleźć i przekonać się przede wszystkim czy to nie on stoi za śmiercią swojego Mistrza, oraz czy nie wkroczył na mroczną ścieżkę… - wyjaśnił w skrócie a potem dodał - Wiem tylko że ma około 25 lat, ciemne włosy i brakuje mu dwójki. Pewnie myślą, że będę każdemu do gęby zagląda..Kurwa.. - wypił jednym haustem resztę piwa, która mu została

Kobieta prychnęła i sięgnęła po własny kufel.
-Dobrze że gęba, a nie co innego - westchnęła z udawaną goryczą, po czym kontynuowała - Skoro mag ten może być zamieszany w morderstwo własnego mistrza, oraz działanie sprzeczne z normami narzuconymi przez Zakon, winien mieć szansę na wyjaśnienie wszystkiego przed obliczem sprawiedliwości. Gdzie ostatnio go widziano?

- Od ponad pół roku go tropię. Wiem że z Imperium wybrał drogę tutaj. Domyślił się, lub dowiedział, że go ścigam i podążył w te rejony….To jak szukanie igły w stogu siana - zasępił się

Uśmiech, który pojawił sie na twarzy Laury, ciężko było nazwać radosnym. Przechyliła kufel i wylała część zawartości na blat między sobą i Inkwizytorem. Umoczyła palec w piwie, po czym zaczęła rysować, tłumacząc wszystko bardzo powoli:
-To jest Bertlomo - na stole pojawił się mokry krzyżyk - Zabita dechami wiocha, gdzie psy dupami szczekają i nie ma kompletnie nic interesującego. Tutaj zaś - tym razem przytknęła palec, zostawiając niewielką plamkę - Jest kopalnia. Wszystko oczywiście na włościach barona...cholera, nie pamiętam jak on się nazywa. Miejscowy włodarz. Kopalnia sama w sobie ma kilka poziomów i gęstą sieć odnóg oraz korytarzy. Najciekawsze zaś znajduje się na samym dole. Stare, khazadzkie ruiny i zapieczętowane wrota na wspomnienie których nasi brodaci bracia dostają apopleksji. Udało się dowiedzieć tylko tyle, że po drugiej stronie jest coś złego...pewnie spytasz po co ci to mówię? - dopiła resztkę podłego sikacza i odstawiła pusty kufel - Baron chce otworzyć wrota. Dla niego oczywistym jest iż kryją one skarb. Złoto, klejnoty, antyczną broń i relikty - oderwała wzrok od rysunku i ponownie spojrzała Siegfriedowi w oczy, cedząc ze złością każde kolejne słowo - Tu pojawia się problem...bo albo to zło się przebudziło, albo ktoś je odnalazł i kombinuje jak wyważyć drzwi. W okolicy natknęliśmy się na ożywione plugawą magią zwłoki górników. Był też upiór, widmo...nie wiem co dokładnie, ale wyglądem przypominało latającą, ludzką głowę i zniknęło gdy potraktowałam je ogniem. Jeśli szukasz swojego maga Siegfriedzie, zaczęłabym właśnie tam.

-Rozumiem...teraz już rozumiem Lauro..jakiś cyrulik mnie wcześniej zaczepił...coś bredził o wrotach, źle pradawnym..ale gadał niczym szaleniec chory na umyśle… - rzekł z powagą w głosie Siegfried -Być może udam się tam, jak radzisz młoda Sigmaritko.. - skinął delikatnie głową.

-Ach, Karl - westchnęła - To z tym do ciebie przyszedł? Nie wierzę...przecież całość sprawy nie jest mu znana. Cóż, ogień w nim płonie gorący, lecz równie gorąca jest jego zapalczywość, a to jak wiadomo nie stanowi dobrego połączenia... albowiem dziecko co śpi znów mroku pożądać będzie. Krew niewinnych znów spłynie i umrą ci, których krew jest naznaczona - zacytowała nagle z pamięci, zamykając oczy i próbując przypomnieć sobie więcej szczegółów - To zostało wyryte na wrotach. Była też figura jakiegoś... stwora, któremu cześć oddawały kamienne sylwetki ludzi. Olbrzymi potwór zakuty w płytową zbroję, z twarzą jakby należącą do dziecka. słyszałeś kiedyś o czymś takim?

Inkwizytor pokiwał przecząco głową. Widać było, że pierwszy raz słyszał o czymś takim.
-Interesujące.. doprawdy interesujące. Widzę, że los rzuca Cię z miejsca na miejsce, wystawiając na próby drogie dziecko. A kimże są twoi przyjaciele..? - zapytał

Laura zagryzła wargi, próbując ukryć rozczarowanie. Miała nadzieję, że sigmaryta rzuci chociaż wątły promyczek światła na ową zagadkę.
-To nie są moi przyjaciele - zastrzegła ochryple, gdy zadał swoje pytanie. Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się prawie szczerze - Podążam drogą, którą wyznaczył dla mnie Pan. Kimże jestem, by negować Jego wolę? Niezbadane są wyroki boskie. Tylko Jemu tak naprawdę mogę ufać, reszta jest zmienna. Szczególnie w przypadku pracujących dla złota najemników.

-Najemnicy… - zaczął dumając nad czymś Siegfried, a w głowie fanatyczki zapaliła się ostrzegawcza pochodnia - Rozumiem, rozumiem. A od dawna ich znasz? -padło kolejne pytanie, a błysk w oku Inkwizytora był aż nadto widoczny

Laura spojrzała z politowaniem na swego rozmówcę, lecz zaraz jej twarz ponownie przybrała beznamiętny wyraz.
- Będą ze dwa miesiące, tylko lub. Zależy jak na to spojrzeć i to też nie do końca - potarła w zamyśleniu bliznę na policzku - Karl, ten cyrulik dla przykładu, przypałętał się jakiś tydzień temu jak broniliśmy khazadzkiej twierdzy przed atakiem zielonych. Chcesz wiedzieć co o nich sądzę, nim jakaś światła idea zastuka do twego umysłu? To najemni. Liczy się dla nich zarobek...lecz swój honor mają. Bez tego nasze drogi już dawno by się rozeszły.

Kiwnął głową z szacunkiem, lecz od razu dodał:
-Czy tylko Karl od nie dawna dołączył do was, czy także ktoś jeszcze? - padło pytanie.

-Dwóch ludzi, co przedtem baronowi służyło bezpośrednio. Przysłał ich jako wsparcie do walki z orkami. Jakiś dowódca wojskowy i medyk, zresztą Karl też u niego służył wcześniej. Wieprz w rajtuzach wiedział co robi, obaj medycy bardzo się nam przydali...Milano i jego oddział też. - Laura przyznała niechętnie. Chwalenie innych zawsze kulawo jej wychodziło. Lothar i Gomez stwierdziliby pewnikiem, że woli ich zamiast tego bić.

-Rozumiem.. cóż..skoro ręczysz za nich, odpuszczę sobie tą przyjemność rozmowy z nimi. - rzekł -Obiło Ci się kiedyś o uszy, nazwisko Fiphiving. A dokładniej Rudiger Fiphiving ?- zapytał jeszcze

-Nie, nie słyszałam…- zawahała się na ułamek sekundy, po czym wyprostowała plecy, ściągając przy tym z niesmakiem brwi - ...ale jest jeden, za kogo ręczyć nie mogę. Zwą go Gomez, podobno niezbyt długo w barona gościnie przebywał. Dziwny z niego człowiek - cichy i skryty. Ma coś... plugawego w oczach. Sługi Sigmara, Pana naszego, traktuje z pogardą i brakiem jakiegokolwiek szacunku. W jego mniemaniu bliżej nam do dziwek, niż narzędzi Bożych...ale tobie to nie powinno przeszkadzać. Inkwizytorowi bruździć nie będzie, aż tak głupi nie jest.

Twarz mężczyzny stężała a wzrok zrobił się gniewny. Po chwili jednak widać było, że odzyskał samokontrolę nad sobą. Przytaknął głową i rzekł:
-Który to? - zapytał z uśmiechem -Będę musiał więc mieć baczenie na niego.. - dodał.

Laura odwzajemniła uśmiech, a wewnętrzny głos w jej głowie zarechotał z uciechy.
- Mojego wzrostu, ciemnowłosy chudzielec. Podobno cyrkowiec jakiś, lecz prędzej nożownik. Krótkimi ostrzami posługuje się bardzo sprawnie, widziałam na własne oczy. - odparła zgodnie z prawdą, po czym dodała krótki opis co aktualnie nosi na grzbiecie.
-Dziękuję Mistrzu Siegfriedzie. Rada jestem, że znalazłeś chwilę, by mnie wysłuchać. Twoja pomoc i uwaga są nieocenione. Gdybyś w przyszłości mnie potrzebował to jestem do dyspozycji Zakonu Oczyszczającego Płomienia. - dodała na koniec, jako że podobna formułka była wymagana i stanowiła poniekąd zwyczajowe pożegnanie bogobojnych sigmarytów.

Mistrz skinął lekko głową, dając znać że dziękuje za rozmowę i poświęcony mu czas.
-Sigmar z tobą moje dziecko..oby prowadził cię i oświetlał twą drogę, napełniając się siłą i pokorą - rzucił grzecznie by samemu wstać od stolika i ruszyć ku barmanowi.

Fanatyczka odprowadziła go wzrokiem, po czym rozsiadła się wygodniej na krześle. Z ulgą położyła dłonie na stole, ścierając przy okazji skrajem rękawa prowizoryczną piwną mapę. Poszło dobrze, nawet bardzo dobrze.
-Dzięki ci Panie za Twą łaskę - wyszeptała pod nosem, machając na dziewkę służebną. Od tego całego gadania zaschło jej w gardle, a wieczór dopiero się zaczynał.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 31-07-2014 o 11:23.
Zombianna jest offline  
Stary 31-07-2014, 00:10   #526
 
kretoland's Avatar
 
Reputacja: 1 kretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodze
Wszedł do karczmy. Rozejrzał się i ujrzał jak Karl kieruje swe kroki w kierunku człowieka wyglądającym na inkwizytora. Co też mu strzeliło do głowy.
Został wraz z resztą zaprowadzony do stolika. Zamówił jadło i napitek. Mimo, że w trasie jadło najlepsze nie było, Eckhardt nie miał za bardzo apetytu. Udało my się jedynie zjeść całość pomagając sobie piwem. Cały czas obserwował stolik graczy, z którymi grał Rosseti. W sumie to i on by z chęcią by się dołączył i się trochę rozluźnił. Nim skończył posiłek Rosseti skończył swoją grę, odchodząc od stolika. Ciężko było wyczuć w jakim był nastroju, bowiem nic nie mówił. Eckhardt podszedł i zapytał:

- Znajdzie się jeszcze jedno miejsce, dla chcącego stracić kilka koron?

Młodzieniec skinął głową przedstawiając swoich czterech graczy; Hans, Wiktor, Johan i Ulrich. Siedzieli oni przy stoliku, lecz miny mieli marsowe.
-A ja nazywam się Eckhardt - odpowiedział i lekko się uśmiechnął.

Po chwili ów młodzian wyjaśnił zasady gry jakie były i zapytał czy nowy gracz jest gotów do wejścia i czy wszystko dla niego było jasne. Jeśli nie było nic do dodania, podał kubeczek i kości cyrulikowi, mówiąc:

-Stawka wejściowa 5 złotych koron… - wtedy każdy z obecnych rzucił na stół po piątce, dając znać żeby rozpoczynał.

Wszystko było jasne więc Eckhardt potwierdził i położył 5 koron do puli. Następnie włożył kości do kubeczka wstrząs nimi dość mocno i sprawnie położył kubek na stole. Powoli podniósł do by ujrzeć, że na kościach wypadło 15. Nie najgorzej, przynajmniej puki inni nie wykonali swych rzutów. Następny był Hans. Przeklął cicho, gdy ujrzał liczbę oczek, która ukazała się na kościach. Wiedział, że z 11 oczkami może odpaść. Odpicowany goguś wyrzucił 14. Jak na kogoś kto wszystkich ogrywa nie wyglądało to na zbyt dobry rzut. Nie zwlekając kości wziął Johan i prawie podskoczył na widok 19, które mu wypadły. Szybko się jednak opamiętam. Musiało się mu przypomnieć, że to dopiero pierwsza runda. Wiktorowi wypadło 17. Ostatni Ulrich odetchnął z ulgą, gdy na swych kościach ujrzał 13.

Hans dobrze czuł, że to nie jego gra. Fircyk lekko podniósł stawkę:

-No to podbijemy do 7 złotych koron - mówiąc to dołożył 2 złote korony. Ulrich, Johan i Wiktor nie mieli odwagi podbijać. Widać, że już sporo stracili. Spojrzeli wszyscy na Eckhardta, czekając czy dorzuci się do podniesionej stawki.

Eckhardt dołożył 2 korony i zapytał - Tak przy okazji spytam, czy panowie czegoś mi o mieście by nie powiedzieli. Nie widziałem go na mapie

Pierwszy rzut wykonał szczęściarz. wynik całkiem wysoki, bo wypadło mu 17.
-Urok tego miejsca - odparł smutno Johan...-może to nawet lepiej, dzięki temu mniej trafia jak ten tutaj o - rzucił posępnie na fircyka. Eckardt słuchając wykonał rzut i po odsłonięciu kubka ujrzał 18.
-Oh panowie.. - zaczął młodzian - skoro w kościach szczęścia nie macie, może warto byście zajeli się miłością. A pan panie Eckhardt...miłość czy kości
Ulrich pięścią uderzył o stół widząc 10. Johan szybko wykonał swój rzut. Może licząc, że szybkość mu więcej szczęścia przyniesie. Ujrzał 12, co skrzywiło jego wyraz twarzy.
- Na miłość jakoś czasu nigdy nie miałem. Ale to może przez to, że ciągle w podróży. - odparł Eckhardt na zadane pytanie. Ostatni rzut wykonał Wiktor i ten ujrzał 17. Tym razem odpadł Johan. Kolejna kolejka również trwała krótko, i tym razem odpadł Ulrich, by w następnej do grona przegranych doszedł Johan. Na placu boju zostali fircyk i Eckhardt.

Młodzian dołożył kolejnych 5 złotych koron. Cyrulik nie czekając położył swoje monety.

Fircyk wziął jako pierwszy kości i kubeczek. Długo nim potrząsał i mocno, lecz gdy kości upadły na ziemię wypadło jedynie 13 oczek. Przyszła pora na Eckardta, który to w końcu opuścił kubeczek. Kości pokazywały 12 oczek… Fircyk klasnął w dłonie zadowolony, bowiem wygrał od Eckardta 12 złotych koron.
-Gramy dalej..?- zapytał z radością w głosie

-Zastanawiam się czy to szczęście czy umiejętności. - Eckhardt uśmiechnął się - Tym razem może zacznę niżej - Położył na stole 3 korony. Czuł, że młodzian coś krętaczy więc tym razem chciał podpatrzyć jego technikę.

Rozpoczęła się gra. Każdy rzucił na stół po 3 zlote korony. Kości poszły w ruch. Rundy poszły szybko, gdyż nikt nie kwapił się do podnoszenia stawki. W pierwszej rundzie odpadł Ulrich, w drugiej Johan, w trzeciej Wiktor. Został Hans, fircyk oraz Eckardt. Ten drugi rzucił po chwili 7 złotych koron do puli. Hans dorzucił, nerwowo spoglądając na cyrulika. Widać było, że kasa mu się kończy i to w dość szybkim tempie.

- Oj teraz to poszło troszkę w zbyt szybkim tempie, a jeszcze zakupy muszę zrobić. Z resztą przegrałem już więcej niż planowałem - Eckhard znów się uśmiechnął. Już zaobserwował, że nie ma szans na wygraną. Dlatego nie miał zamiaru tracić więcej koron.

Gdy cyrukik wstawał od stołu Hans rzucił:
- No Panie Rudiger Fiphiving wystraszył Pan kolejnego chętnego do gry - fircyk wstał i podał dłoń Eckardtowi, który na moment jakby zamarł w bezruchu.
-Miło było poznać - rzucił lekko się uśmiechając

Przez głowę Eckhardta zaczęły przelatywać myśli:
To nie może być on.
Nie wygląda, choć czy się przyjrzał dokładnie.
Minęło już tyle lat. Nie. To nie może być on.
Rudiger Fiphiving nie żyje i to już od dawna. Nie mógł przeżyć.
Widział jak ginie.
Nie widział wiele tego dnia i niczego nie może być pewny.
Może to tylko zbieżność imion.

Rozbolała go głowa. Ręka zaczęła mu drżeć. Uśmiechnął się krzywo i skierował swe kroki z powrotem do swojego stolika. Jednak miał Fircyka na oku. Nie pasowało mu coś w nim. A jeśli to był on. Musiał z nim pogadać na osobności.
 
kretoland jest offline  
Stary 01-08-2014, 16:14   #527
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Cała ta sytuacja z Laurą bardzo rozemocjonowała Gomeza. Dziewczyna była zdrowo walnięta, zadufana w sobie, uparta, brutalna i totalnie nieprzystępna. Przez te swoje cechy, cyrkowca jeszcze bardziej ciągnęło ku niej, wyzwalając przy tym złe emocje. Gomez miał ochotę ją brutalnie złamać i wykorzystać. Oczywiście na razie nie mógł, ze względu na towarzyszy i brak sprzyjającej okazji tego uczynić, co pogłębiało jego frustrację i powodowało że co nóż w jego umyśle pojawiały się szalone i dzikie pomysły jak tego dokonać. Widać to było szczególnie po dotarciu do miasta, gdyż Gomez który nigdy nie stronił od towarzystwa dziewek wszetecznych, teraz nawet raz nie spojrzał na choćby jedną nęcącą powabnie murwę, mimo że mieszek miał pełen złota.

Targ

Kompania trafiła akurat na wielki jarmark. Kupców było od groma i złodziei zapewne też, dlatego Gomez pilnował bardzo swojej pękatej sakiewki. Nie przeszkodziło mu to tu i ówdzie się rozejrzeć zwłaszcza że przy tym stanie posiadania mógł sobie pozwolić na więcej niż zwykle. Tak rozglądając się uwagę cyrkowca przykuł pusty kram jednego z khazadów.

- A ty krasnoludzie po co wystawiłeś stoisko, skoro towaru nie masz? - zagadnął Gomez wiedziony wrodzoną ciekawością lub jak by ktoś inny to określił głupotą.

Krasnolud widząc, że Gomez się zbliża wyszedł mu na przeciw. Barczysty, lecz z dobrodusznym spojrzeniem Khazad na słowa akrobaty uśmiechnął się i podrapał po głowie. Wzmianka o pustym stoisku początkowo zaskoczyła lekko kupca, który odwrócił się w kierunku pustego namiotu:
-Aaa...mówisz o tym, dobry człowieku. Har har… ale to nie moje. Na chwilę mojemu przyjacielowi chciałem popilnować miejsca, no nieważne. Interes cię tu sprowadza, mówisz? A czego szukasz...i jak dużo gotówki możesz wyłożyć. Dwalin Kargan Torgusson ma wiele do zaoferowania, oczywiście jeśli zapłata będzie godziwa - zatarł radośnie dłonie

- Hmm, a co ty panie Torgusson sprzedajesz, bo mam niesprecyzowane potrzeby, hę? - zapytał coraz bardziej zaintrygowany nożownik.

Krasnolud uśmiechnął się tajemniczo i nie wiadomo dlaczego odpowiedział gniewnie:
-No to wróć Pan jak będziesz wiedział czego chcesz - fuknął dodając -Ja poważny człowiek jestem, i poważnych klientów oczekuję...a nie, zobaczyć, pomacać i nic nie kupić. Phi

- Powiedzmy że szukam magicznych eliksirów, byłbyś pan panie Torgusson zapewnić coś takiego? - Gomez zignorował uszczypliwość krasnoluda i dalej próbował wybadać kupca, zwłaszcza że przyszedł mu do głowy dość nietypowy pomysł.

-Eliksiry… no coś by się znalazło...na porost włosów, albo brody bo widzę, żeś gołowąs Panie -zaśmiał się Khazad

- Eh to nie dla mnie, a kusza dobrej jakości i osprzęt do niej by się nie znalazła?

Krasnolud podrapał się po brodzie, uśmiechając sie.
-Eliksiery, kusze...topory… miecze… nawet goblina na łańcuchu załatwię… o ile ilość Karli się będzie zgadzać… - rzekł poważnie, wypinając dumnie pierś.

- Dobra to teraz precyzyjnie ile za kuszę z osprzętem, ile za eliksir co w dziewce miłość rozbudzić potrafi i wreszcie ile za informację czy ktoś w tej mieścinie fechtunku naucza? Chyba teraz jasno sprecyzowałem potrzeby? - cyrkowiec powoli zaczynał się irytować.

-No to tak… Złota korona za informacje..eliksir tak ze 35 złotych koron...kusza zwykła 35 złotych koron..co daje 75 złotych koron - zaczął wyliczać Khazad

- Trochę sporo, choć za eliksir to może i w sam raz tylko skąd pewność że zadziała? Jaka gwarancja jest tego?

Dwalin nastroszył się lekko, tupnął nogą i fuknął:
-Dwalin badziewia nie sprzedaje. Dwalin załatwia towar najlepszej jakości, a jak dziewka jest bardzo oporna to nie eliksir a pałą w łeb ją.. - żachnął się

- Ha, ha, ha - zaśmiał się na to ostatnie Gomez bo i taką opcję rozważał w swojej popapranej mózgownicy - Dobra tu złota korona za informację, a tu pięć złotych koron zaliczki za eliksir, choć przydałoby się wiedzieć jak on dokładnie działa bo nie chcę by rozkochała się w moim kumplu. O kuszy zapominamy.

Krasnolud wziął koronę jako zaliczkę i chuchnął na nią na szczęście. Po tym schował ją do kieszeni.
-Eliksir będzie można odebrać rankiem. Jak działa, wlewasz do gulaszu lub wina, podajesz i po pięciu minutach zaczyna działać. Pamiętać trzeba jednak o dwóch rzeczach; musisz być pierwszą osobą na którą spojrzy, a gdy zobaczysz wypieki na jej policzkach niezwłocznie musisz ją pocałować w usta... Jasne? - zapytał

- Jasne. No to w sumie się dogadaliśmy tylko jeszcze poproszę o tę informację.

Krasnolud uderzył się lekko otwartą dłonia w czoło i rzekł:
- Fechtunek... no tak... To pójdziesz pan jak do karczmy, ale dwie uliczki wcześniej skręcisz w lewo, potem pierwsza w prawo a potem...no prosto. Będzie taki dom. Stary i zniszczony. Tak spotkasz Seniore Ruperto de la Vega..on kiedyś mistrz szpady był. Ach te jego cięcia.. pamiętam jak bylem młody... och klasa sama w sobie - zaczął zachwalać domniemanego mistrza

- Dobrze więc to do jutra rana panie Torgusson - zakończył rozmowę Gomez, podając rękę krasnoludowi.

Krasnolud podał dłoń na do widzenia . Widać było, że uśmiecha się szeroko lecz po chwili wrócił na swoją beczułkę.


Chwilę później dom De la Vegi

Gomez podszedł do rudery i zastukał do rozpadających się drzwi.

- Proszę, proszę - doszedł ze środka starszy głos mężczyzny. Gdy Gomez otworzył drzwi i wszedł, mrok uderzył w jego oczy sprawiając, że nic nie widział przez chwilę. Dopiero po chwili gdy, przyzwyczaiły się one do ciemności, dostrzegł siedzącą w fotelu postać. Gospodarz widząc, że ktoś do niego zajrzał, wstał powoli i ruszył przywitać gościa.



- Witaj młody człowieku - wypowiadający to mężczyzna mógłby być spokojnie ojcem Gomeza, albo i jego dziadem - w czym mogę służyć ? - padło pytanie

-Witaj! Nazywam się Gomez i przyszedłem w dość nietypowej sprawie. Szukam kogoś kto wyjaśni mi jak posługiwać się tym - tu cyrkowiec pokazał rapier który otrzymał od krasnoludów - Jednak nie mam czasu by zostać w mieście dłużej, więc szukam kogoś kto da mi jakiś zestaw ćwiczeń, który można wykonywać w czasie podróży

De la Vega spojrzał na rapier. Pokiwał głową z uznaniem, bowiem broń była pierwszorzędnej jakości. Jednak gdy Gomez wypowiedział “zestaw ćwiczeń” zmarszczył brwi i rzekł groźnie:
-Ah..ta młodzież...myślisz Panie..że kilka zdań pomoże Ci opanować jak posługiwać się tą wspaniałą bronią. Pewnie żeś ją ukradł, albo w nocy żeś komuś poderżnął gardło… - i nim Gomez zorientował się w ręku dziadka, już była szpada. Stara, widać że mają od wielu lat. - Avviso, arma per - rzucił dziadek mierząc ostrzem szpady w akrobatę.

- Po pierwsze nie ukradłem jej, tylko dostałem w prezencie za pomoc, a po drugie co do cholery ma to znaczyć? - cyrkowiec wskazał palcem na czubek szpady.

Dziadek lekko machnął czubkiem i na opuszku palca pojawiła się krew.
-Dobądź broń...i zobaczymy co jesteś wart - rzucił wyzwanie

- No dobra, jak se tam chcesz - Gomez dobył rapiera, a potem błyskwicznie skoczył w bok i wyprowadził pchnięcie na korpus starca.

Gomez był szybszy. Nie ulegało to wątpliwości. Był młodszy, sprawniejszy i zaatakował. De la Vega z trudem sparował, i nie chodziło o brak umiejętności tylko o wiek. Gomez przewyższał go fizycznie pod każdym względem, i atakował wyprowadzając naprawdę błyskawiczne pchnięcia. Parę razy ostrze było już tuż przed staruszkiem lecz ten w jakiś znany sobie sposób umiał je zbić, zażegnując niebezpieczeństwo. W pewnym momencie gdy ostrze Gomeza prawie dotknęło korpusu jego przeciwnika, ten zbił uderzenie w bok i zrobił krok do przodu. Ostrze de la Vegi znalazło się tuż na wysokości szyi akrobaty.

-Masz szybkość młody człowieku, lecz brak ci doświadczenia. Książki, notatki nic nie dadzą Ci bez kilku podstawowych zasad. Przyjdź jutro rankiem, a poświęce Ci godzinę a może i więcej...Tyle ci mogę zaoferować - rzucił cierpko.

- Będę - odpowiedział Gomez będąc pod wrażeniem umiejętności starca - choć jak mówiłem czasu mam niewiele.
Cyrkowiec schował ostrze do pochwy, ukłonił się i wyszedł.
 
Komtur jest offline  
Stary 02-08-2014, 20:37   #528
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Człowiek, elfka i krasnolud

Wkrótce po walce z hersztem orków.
__________________________________

- Mamy do porozmawiania. - stwierdził Galvin patrząc zarówno na Wolfa jak i Youviel z jakimś ponurym cieniem na twarzy - Źle że wypłynęła sprawa tych przeklętych drzwi tuż po walce… to o czym chcę powiedzieć… - zamilkł na moment po czym podjął znów - Nikt poza wami tutaj nie odznacza się dostateczną ilością oleju w głowie… lub odpowiednim charakterem aby podejmować jakiekolwiek decyzje. Albo są nowi i nie wiedzą nic o tej sprawie albo są zbyt porywczy.

Krasnolud nie tracąc czasu przywołał w pamięci słowa wyczytane w księgach po czym rozpoczął opowieść jakby opowiadał o tym co zdarzyło się w jego domu za dawnych lat.

http://lastinn.info/sesje-rpg-warham...iwnych-41.html ([Warhammer II ed] Złoto dla naiwnych)

Galvin przepłukał gardło wodą z bukłaka i podjął dalej swoją opowieść. Z kieszeni kurtki wyjął pudełko w którym była smukła fajka. Nabił ją zielem i zajął się jej rozpalaniem pozwalając słuchaczom przetrawić usłyszaną historię.

- … i tak władca Thorzor Skalfsund zaczął spadać. Jego pycha i chęć by Strażnica Dwóch Szczytów była równie wspaniała jak inne khazadzkie twierdze, pchnęła go ku zgubie. Coraz większa potrzeba na górników, którzy by wydobywali dniami i nocami złoto i inny drogocenny kruszec sprawiła, że Król nasz popadał w coraz większe szaleństwo. Spokój i zrozumienie zastąpiła tyrania i despotyzm. Kary, więzienia, publiczne egzekucje zasiały ziarno owej rewolucji. Król patrzył tylko na złoto i to ono w jego oczach miało tylko sens i znaczenie. Nie raz mówił, że twierdza stanie się złotem robiona a on sam uznał się za złotego króla. Nastały mroczne dni, a krew zaczęła spływać w kopalniach. Krew jego pobratymców którą sam przelewał. Okrucieństwo w nim narastało każdego dnia, a szaleństwo pogłębiało paranoję, a każdy wyraz sprzeciwu traktowany był jak początek spisku czy chęć zamachu na jego głowę. Horror przeniósł się na ulice, gdzie nikt po określonej godzinie nie mógł swobodnie poruszać się po mieście. Karczmy stały się pełne szpiegów i szpicli, którzy donosili władcy o najmniejszych uchybieniach czy występkach. Nawet gdy najechały na nas orki, króla nie zmartwiła śmierć tarczowników lecz utrata kolejnych rąk do pracy, wstrzymanie wydobycia tego przeklętego kruszczcu. W dodatku gdy goniec, powiedział Królowi, że zielone ścierwa ukradły trzy wozy pełne złota, Thorzor bez słowa ściął głowę gońcowi wpadając w szał. I tak występek gonił występek, słowa stawały się jadem i bluźnierstwem. Honor stawał się zbędny a tylko bogaci mieli wysłuchani u władcy. Biedni, niemajętni stali się nie warci splunięcia, traktowana niczym najgorsza hołota, warta tylko tego by pracowali póki nie padną z głodu w kopalniach.
Nim dotarła wiosna do nas bunt był gotowy i doszło do walk…. ..
Wierni Królowi walczyli tylko dla danego mu słowa, bowiem nikt nie widział w nim tego władcy, którym był kiedyś….. Oczy stały się nie obecne, skóra zaczęła szarzeć a oczy przekrwione od nie przespanych nocy mogły by i wystraszyć nie jednego woja.
W ostatni dzień walk, Thorzor ze szczytu swego pałacu wykrzyczał, że wyrzeka się Bogów Przodków i że to on jest Bogiem, któremu winniśmy posłuszeństwo. Nim górnicy, żołnierze, karczmarze i cała masa naszej społeczności społeczności dotarła do niego ten polał się oliwą i podpalił. Spłonął żywcem, choć jeszcze gdy ogień zgasł, ostatnie iskierki w jego oczach nadal tliły się. Potem skonał a my postanowiliśmy go pochować głęboko ukrytego w naszej twierdzy a wraz z nim, ukochane jego złote klejnoty i pierścienie. Reszta jego dobytku została odesłana z tego miejsca, by nie kalała spokoju jego imieniem ani jego przeszłością. Zburzono jego pomnik jaki mu postawiono w auli bohaterów. Imię wykreślono, a wspomnieć o nim można było tylko jednym słowem: Thazzok. Tak zdecydowała Rada i tak ma być po wsze czasy a ja pierwszy kronikarz opisuję to by ten kto czytał ważył o czym chce mówić.

Wstęga aromatycznego dymu wznosiła się z fajki, a piwowar zaczął przechodzić do dużo paskudniejszej części całej tej opowieści.

http://lastinn.info/sesje-rpg-warham...iwnych-42.html ([Warhammer II ed] Złoto dla naiwnych)

Cisza zapadła, a ziele w fajce wypaliło się. Krasnolud ostukał fajką o krawędź buta wysypując z niej sczerniałe zmięte listki.

- Coś wam się nasuwa? - spytał

- Więc klejnot czarnoksiężnika i klejnot Thazzoka to to samo? Gdzieś też jest jeszcze drugi… - Wolf zamyślił się próbując to wszystko ułożyć w głowie - Czarnoksiężnik o którym wspominałeś wskrzeszał nieumarłych. W kopalni ścieraliśmy się właśnie z takimi istotami. Wspomniałeś też że mroczny mag zniknął zostawiając po sobie artefakty. To luźne założenie… ale może za tą bramą jest właśnie on albo jeden z klejnotów? Tylko tak można by wytłumaczyć przemianę górników. Wszak nie było nigdzie władcy marionetek. Brama… a raczej to co za nią, musiało podtrzymywać potwory przy życiu. Jeśli to coś urośnie w siłę, niechybnie wyrwie się z okowów narzuconych przez twych rodaków. Zniszczenie wskazówek może nie zakończyć tej sprawy.

Zbrojny zrobił pauzę szurając butem w ziemi. Na twarzy miał wymalowany ponury grymas. Rozważali właśnie rzeczy nadprzyrodzone. Znowu. Z drugiej strony podejrzewał, że jeśli oni nie rozwiążą sprawy wrót, nie skończy się to dobrze.

- To samo z tą przeklętą stanicą. Sioban wrócił do nas jako nieumarły lecz nekromanty też nie spotkaliśmy. Musisz to powiedzieć Lerokowi, jeśli jeszcze tego nie uczyniłeś. My zaś musimy się zastanowić nad dalszymi krokami. Nie pozwolę zostawić tej sprawy samej sobie. Nie teraz, gdy wiemy czym to może grozić. O jednym jednak przyjdzie nam zadecydować. Czy ograniczamy się do zniszczenia wskazówek licząc na to, że bez nikt nic i nikt nie otworzy bramy. Czy też próbujemy prócz tego upewnić się, że tak się nigdy nie stanie.

Spojrzał uważnie wpierw na Galvina, a potem przeniósł wzrok na Youviel.

- Zostawić tego nie można - odezwała się w końcu elfka. Jej wzrok spoczywał na Galvinie od dłuższego czasu.
- Dziękuję, że podzieliłeś się z nami swoją wiedzą i tajemnicami - jej głos był spokojny i nacechowany patetycznością. Wiadomym bowiem jej było, że powinna być ostatnią istotą jakiej powinien się zwierzać. A jednak zaufał jej.
- Jeśli podejrzewamy innych o podążanie naszą ścieżka myślę, że zniszczeie samych wskazówek nie wystarczy. Bezpieczniej jest zniszczyć samo zło. Czy temu podołamy… lepiej spróbować niż pozwolić temu się rozpanoszyć.

- Mamy jakikolwiek trop, którym możemy podążyć? - Wolf podjął temat - Jeśli dobrze pamiętam… było tam coś o orku, ciemności i łzach. Moment… to było na tym pergaminie co go Sioban wziął…

- Zaraz przyniosę - elfka się odwróciła i podążyła do wierzchowca. Na czas bitwy zostawiła go wewnątrz twierdzy coby nie ucierpiał od ataku. Po niedługiej chwili przyniosła pergamin i podała go Wolfowi.

Człowiek rozwinął pergamin i przeczytał cicho.
- “Kto pragnie zdobyć to co zakazane niech szuka orka, z którego oczu wypływają łzy. Podążaj za nimi, o wschodzie słońca dostrzeżesz drogę do celu. W ciemności zagłębić się trzeba, strach swój pokonać i słabość by klucz jeden odnaleźć”.

Oderwał wzrok od pergaminu i spojrzał na krasnoluda.
- Ty miałeś jeszcze jeden zwój. Było coś o wieży z kości i Bragthornie. Przypomnisz… - urwał uświadamiając sobie coś ważnego - Musimy też ustalić czy i co mówimy pozostałym.

- Podążaj śladem Bragthorne’a, ścieżką wiodącą ku zgubie. Khazadów próbę przejść pierw należy, napić się z rzeki krwi i znaleźć zaginioną dolinę. Tam szukać trzeba wieży z kości stworzonych a w niej klucz odnajdziesz. Strzeż się jednak bowiem cokolwiek weźmiesz daniną okupić trzeba. - wyrzekł Galvin - Wrota wydawały mi się strasznie stare, ale te wskazówki pochodzić muszą z pół wieku wcześniej.

- Czyli mamy dwa klucze i dwie wskazówki - podsumował Wolf - Ale zanim będziemy prawić nad tym dalej, trzeba nam ustalić to o czym wspomniałem. Nie lubię tajemnic w grupie, bo sekrety mogą wyjść na wierzch w nieodpowiednim momencie niczym brud z rynsztoku. Z drugiej strony nie wiem czy można zaufać nowym w tak delikatnej sprawie. Milano chociażby to człowiek barona. Nie podejrzewam barona, aby próbował nam przeszkodzić, ale nie siedzę w jego głowie, to i swojej nie dam. Co myślicie? Zostawić informacje dla siebie, zdradzić im wszystko, czy tylko część?

- Obawiam się że nie jest bardzo komu tego zdradzać. Prócz nas od początku siedzi w tym tylko Lotar i Laura. Lotar póki dostaje pieniądze ma wyrąbane co robimy, a to znaczy że nie ma motywacji aby sprawę doprowadzić do końca jeżeli przestaniemy dostawać pieniądze. Laurze… po prostu nie mówmy, jeszcze. Może być Sigmarytką, ale jest kipiącym wulkanem agresji, który majta się pomiędzy zimnym skurwysyństwiem, a daniu ci w zęby, bo się krzywo na nią spojrzysz. Jest nie do opanowania i niestabilna umysłowo. Równie dobrze może zachować to wszystko dla siebie, a równie dobrze może zapierdolić Milano czy innego z nowych “bo są od barona”.

- Jest… dziwna - zgodził się Wolf - Zatem tylko my? - tym razem wzrok skierował się na Youviel.

- Na to wygląda. Jeśli ktoś się wykaże będzie wtedy można mu powiedzieć. - Stwierdziła Youviel. - Jednak nie ja chcę o tym decydować. To w końcu z wasza przeszłością jest związane. - Spojrzała na khazada.

Galvin skinął tylko głową na słowa elfki. Cieszyło go że Youviel potraktowała sprawę… poważnie. Wolf wyglądał zaś na ożywionego nowymi rewelacjami. Pozostawało więc tylko główkować nad zagadką… i myśleć nad tym kto się będzie nadawał, aby poznać prawdę.

- Dobrze… więc zacznijmy od tego fragmentu we wspólnym. Ork z którego oczu wypływają łzy - przypomniał początek tekstu - Posąg? Statua? Góra… łzy mogłyby być rzeką, którą możnaby w w istocie podążyć. Tylko czy istnieje jakaś góra nazwana orkowym imieniem alb w jakiś zbliżony sposób?

- Tu w Górach Czarnych? Musiałbym się zastanowić… niby jestem miejscowy, ale nie znam wszystich regionów. - zastanowił się Galvin - Prawdopodobnie o to chodzi. Orczy łeb z dwoma strumieniami które płyną w konkretnym kierunku. Prawdopodobnie dotrze się do konkretnej góry, wzniesienia czy ściany, gdzie o poranku promienie słońca oświetlą wejście do wnętrza. Może też chodzić o gęsty las - jakiekolwiek miejsce gdzie będzie panowała kompletna ciemność.

- Na pewno trzeba będzie do jakiejś jaskini wejść Z tym mi się kojarzy wejście w ciemności… jeśli jest się w górach. Co wiemy o orkach? Są duże i zielone.

- Szanują tylko siłę, a ich działanie napędza nieustanna żądza walki i nienawiść wobec wszystkiego co nie jest ich. - piwowar zaczął wymieniać - Czerpią radość z niszczenia i mordowania.

- A więc dlaczego mógłby płakać? Poza górą z rzekami coś się może kojarzyć z płaczącym orkiem?

- Może to głębsza przenośnia? - zasugerował Wolf - Oczy orka z których wypływają łzy… może tu jest ukryta nazwa? Oczy orka… może w krasnoludzkim języku znajdziemy odpowiedź?

- Po krasnoludzku ork mówi się Urkk zaś na goblina lub zielonoskórego Grobi. Oczy zaś to Ogi, nie mylić z Ogri - czyli ogrem.

- Zatem… UrkkOgi? Albo OgiUrkk? Nie kojarzę takiej nazwy za grosz. Ślepy trop chyba.

- Zapewne. Trzeba nam się dostać do jakiegoś miasta albo krasnoludzkiej Twierdzy. Jeżeli nie idziemy z Lerokiem może będzie nam dane zawitać do Barak Varr. Tam na pewno znajdą się nie tylko mapy, ale i przewodnicy, którzy będą wiedzieli wszystko o górach i terenach Księstw.

- Oczy to co innego niż łzy Galvinie. Przyszło mi do głowy coś. Gdzie w okolicy jest jakieś miejsce gdzie odbyła się wielka bitwa w Orkami? Gdzie ponieśli sromotną porażkę.

- Przełęcz Czarnego Ognia… - wypowiedzieli na raz człowiek i krasnolud.

- W tamtej okolicy znajduje się faktoria handlowa mojego ojca. - dodał Galvin.

- Myślisz żeby w przełęczy szukać kolejnych wskazówek? To na razie drugi nasz trop. Albo góra, albo przełęcz. A co powiecie o drugim fragmencie? Ścieżka Bragthorna wiodąca do zguby. Mam nadzieję, że nie trzeba będzie oddać się plugawym mocom, by zdobyć klucz - Wolf splunął na ziemię przy tych słowach i odczynił gest przeciw urokom.

- To akurat chyba oznacza że trzeba dowiedzieć się jak najwięcej o nekrusie, a potem podążyć szlakiem którym on przemierzał Księstwa. Mam wrażenie, że są to po prostu miejsca które odwiedził. Zastanawiam się czasem czy te przeklęte czerwone klejnoty nie są tymi kluczami.

- Jak się nie dowiemy to pewni nie będziemy. Idąc rozumowaniem Galvina Wolfie, jemu chodzi o to że zapewne trzeba odnaleźć miejsce jego klęski. Martwi mnie bardziej kwestia daniny. Za to co weźmiemy musimy coś oddać.

- Kamienie? No nie wiem… wszak widziano jeden u tego przeklętego króla. Drugi zaś miał zostać bezpiecznie schowany, lecz w Imperium, tak? - zrobił pauzę i rzucił myśli w innym kierunku - Miejsce jego klęski… - zadumał się Wolf - Miejsce jego klęski… Podążaj śladem Bragthorne’a, ścieżką wiodącą ku zgubie… to może być to towarzysze. I jeszcze krasnoludzkie próby… Galvinie, ta twierdza krasnoludzka przed którą nekromanta zniknął. Ta o której opowiadałeś… która to?

- Ta której właśnie broniliśmy. - powiedział grobowym głosem Galvin - Strażnica musiała prowadzić dużo bardziej w głąb ziemi. Ba. Musi być całym miastem, tylko że straciła na znaczeniu dlatego postawiono zapieczętować co się dało, a resztę zostawić.

Wolf spochmurniał.
- Nie będziemy teraz ponownie zwiedzać stanicy… a wiadomo gdzie dokładnie znaleziono te dwa kryształy i laskę?

- Niestety nie zostało to opisane, wiadomo tylko że było to poza twierdzą w miejscu gdzie Bragthorne rozbił się razem ze swoimi żywymi sługami… ale gdybyśmy mieli mapę Księstw mógłbym wyznaczyć trasę przemarszu nekromanty z jego hordami wraz z miejscem z którego zaczął swoją zdechłą krucjatę. - stwierdził Galvin.

Wolf skinął głową.
- Zatem mapa. W mieście ktoś mógłby ją mieć. Kupimy przy okazji - umilkł na moment - Więc z dalszym główkowaniem wstrzymajmy się do czasu aż nie miniemy bram Styratii. W trakcie podróży obserwujcie pozostałych drużynników. Jeśli będzie to możliwe i wykażą się rozsądkiem, wolałbym podzielić się z nimi tą wiedzą. Laura może szalona, ale ma trochę oleju w głowie. Chcę być jednak pewny ich motywacji. Ano?

Ciężko wzdychając Galvin podrapał się po nosie

- Ta.. lepiej by było rozkminiać ten problem w większym gronie, ale jak słusznie zauważyłeś nie znamy swoich motywacji, ani komu ta sprawa będzie leżeć, a komu zwisać. Dzięki wam za wysłuchanie mnie. - dodał jeszcze cicho na koniec.

Człowiek kiwnął głową.
- Stoimy po tej samej stronie. A teraz chodźmy po strawę i zasłużony odpoczynek. Padam na pysk.

Youviel również kiwnęła głową na zgodę. Zastanawiała się jak to wszystko się dla nich skończy.
 
Stalowy jest offline  
Stary 02-08-2014, 20:39   #529
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
Po przekroczeniu bram miasta Wolf wciągnął powietrze w nozdrza. Smród. Nie taki jak w wielkim Altdorfie, ale wciąż był to smród gąszczu ludzi mieszkających w jednym miejscu. oczywiście można było do tego przywyknąć, a nawet polubić jeśli w perspektywie miało się karczmę, gotowe jadło oraz materac pod grzbietem zamiast derki na twardej ziemi. Wszystko miało swoje plusy i minusy. Gdyby mieli czas by zostać tu dłużej, Wolf z pewnością po tygodniu lub dwóch zacząłby myśleć o ruszeniu w dalszą podróż. Borchen miał być tylko przystankiem. W Styratii jednak mogli zabawić dłużej. Wszystko zależało od tego czego i w jakim czasie się dowiedzą.

Widok khazadów był dla niego zaskoczeniem. Rozumiał oddział zaciężnych Leroka, lecz nigdy nie widział tylu krasnoludów mieszkających w jednym miejscu. Do tej pory byli raczej rzadkością ustępując swą liczebnością na traktach i w osadach wszędobylskim niziołkom. Byli też powodem do wzmożonej czujności. Nie od dziś znana była zwada między elfami i krasnoludami. Nie znał jej źródła, ale wiedział że obie rasy nie darzą się sympatią. Miał nadzieję, że nie dojdzie do żadnej bójki z powodu Youviel. Pewne nadzieje budziło wrażenie bezpieczeństwa i ładu. Postanowił więc nie zaprzątać swoich myśli wydarzeniami, które mogą nie nadejść.

Skierowali się do karczmy. Póki co nie chciał odbijać na targowisko. Pierwsze co mu się należało to zimne piwo, dobre jadło i krzesło pod dupą. Resztę potrzeb mógł zaspokoić w późniejszym czasie. Stąd też dziwił się, że niektórzy wybrali zamiast tego ganianie po mieście, czy też grę w kości. Całkowitym zaskoczeniem zaś było dla niego świadome skierowanie się na rozmowę z inkwizytorem.

Wolf jedynie prześlizgnął się spojrzeniem po łowcy. Nie miał się czego obawiać, ale słyszał plotki do czego są zdolni. Na szczęście to były Księstwa Graniczne. Tutaj nie było prawa Imperialnego, a lokalne. Nieco uspokojony tą myślą skierował się do wskazanego przez dziewkę stolika i zamówił u niej strawę i napitek. Usiadł i położył swój dobytek przy stole.

Ostrza które otrzymał w prezencie od khazadów jeszcze nie pokazywał nikomu, choć oręż był wykonany w jego opinii fachem mistrzowskim. Było czym się chwalić. Sam też miał ochotę spojrzeć. Dlatego wyciągnął ostrze z dziwnej, cylindrycznej pochwy i przyjrzał się spiralnemu ostrzu oraz masywnej, zdobionej rękojeści.



Gdy nacieszył już oko nową bronią schował ją z powrotem do pochwy po czym oparł o blat, tak by móc po niego szybko sięgnąć. Nawyk który już raz mu życie uratował.

Zaczął się przyglądać pozostałym gościom przybytku. Kości go nie interesowały. Nigdy nie miał do nich szczęścia, a na domiar tego jeden z nich wyglądał na zawodowego szulera. Wypatrywać tylko momentu kiedy wyniosą go na zewnątrz poobijanego i najpewniej z nożem pod żebrami. Nie chciał w tym uczestniczyć.

Przerzucił spojrzenie na Milano, który postanowił zagrać przy innym stoliku. Uchwycił jego wzrok wbity tam gdzie tego podejrzewał i zbierające się już wcześniej wątpliwości na nowo odnalazły drogę do jego serca. Wolf nigdy nie był człowiekiem łatwo wydającym osądy. Tym bardzie nigdy nie nabierał podejrzeń z błahych powodów. Jednak tym razem obserwował czasem żołnierza barona i podejrzenia powoli przeistaczały się w pewność.
 

Ostatnio edytowane przez Jaracz : 02-08-2014 o 20:51.
Jaracz jest offline  
Stary 02-08-2014, 21:35   #530
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Cytat:
Któż to widział aby khazad był wdzięczny elfowi? Nikt. Cóż więc zatem się stało, że szemrzący pod nosem kwatermistrz zebrał się na takie wyzwanie?
- Wdzięcznym. - Burknął wielce niezadowolony khazad.
- Ciesze się. - Elfka uśmiechnęła się z błyskiem w oku.
- A rzesz kurrrw... czego chcesz? Tfu! - Khazad splunął na ziemię pogmerał jeszcze pod nosem i spojrzał spode łba na dużo wyższą od siebie kobietę. - Znaczy czego sobie panienka życzy?
Uśmiech elfki tylko się poszerzył widząc, że kwatermistrz jednym z tych bardziej honorowych był.
- Kaftan koczy macie?
- Ano się znajdzie. - Chwilę go nie było po czym przyszedł i niedbale podał zbroję elfce. - No masz.
Kobieta jednak nie ruszyła się z miejsca. Zamiast tego przymierzyła zbroję na długość.
- Krótka. - Stwierdziła. - Nie macie dłuższej?
- A żeby cię! Dostałaś i jeszcze marudzisz?! - zdenerwowany khazad patrzył na elfkę. Fuknął powietrzem z nosa. Kaftan faktycznie był za krótki.
- Dawaj. - Warknął wyszarpując jej zbroję z rąk. Tym razem dłużej go nie było. Ze zbrojowni słychać było krzątaninę a potem siarczyste przekleństwo. Znaczy elfka się domyślała, że to przekleństwo. Khazalidu nie znała. Kwatermistrz wrócił z ponurą miną niosąc kolczugę.
- Jest dobra. - Powiedziała ponownie przymierzając.
- No ja myślę.
- A nie macie może..?
- Do kroćset! Babo nie denerwuj mnie! - Kwatermistrz wybuchł gniewem. Jego twarz zrobiła się czerwona a na skroniach wyskoczyły żyły. Twarz kobiety pojaśniała w jeszcze szerszym uśmiechu.
- Dziękuję. - Powiedziała i oddaliła się. Czasami dobrze jest odrobinę się przemęczyć dla takich chwil. Czasami dobrze jest być obrońcą khazadzkiej twierdzy.
Przez całą drogę do miasta elfka prowadziła konia zmarłego szlachcica. Zwierze na razie posłużyło za juczne i niosło tobołki niektórych osób. O dziwo Laura nie zainteresowała się jedynym spadkiem po Siobanie więc Youviel nie miała skrupułów aby przygarnąć zwierzę. Szkoda jej było zostawić na pastwę losy taka piękną klacz. W jej mniemaniu szlachcic nie obchodził się z nią odpowiednio. Nie poświęcał jej odpowiednio dużo czasu.

Na jednym z postoi inni podróżnicy mogli zobaczyć jak elfka przytula się do wielkiej głowy zwierzęcia . Głaszcząc ja coś szeptała. Oczywiście w mniemaniu Youviel cały zabieg miał przyzwyczaić zwierzę do jej zapachu i obecności. Z jakiegoś powodu nie miała oporu podpytywać się innych jak poprawnie obchodzić się z klaczą, porzucając zwyczajową wyniosłość.

Elfka nie była pewna czy koń dostał jakieś imię od Siobana. Dlatego też postanowiła nadać jej własne: Woeddenid co w staroświatowym oznaczało leśna stokrotka.
***
Gdy wszyscy dotarli to miasta Youviel na nowo zaczęła mielić przekleństwa pod nosem. No dlaczego ma się cieszyć z dodatkowych khazadów, złodziejskich dzieci i bandy nieokrzesanych ludzi? Rozpuszczony zamożny człowiek sprawił, że elfka wykrzywiła się na twarzy i wywróciła oczami. Inkwizytor zaś spotkał się z jej chłodnym i obojętnym spojrzeniem. Może i jego zakon miał słuszny cel, ale ludzi uwielbiali się wywyższać z każdego możliwego powodu, a stanowisko łowcy czarownic na pewno sprawiał, iż niektórzy mogli uważać się za ważniejszych.

Dopiero dotarcie do odosobnionego stolika sprawiła, że elfka mogła się odrobinę rozluźnić. Nie wdrażając się zbyt w rozmowy kontemplowała ostatnie wydarzenia i dni oraz nadchodząca przyszłość.

Przy stoliku…

Dziewczę służebne przyniosło naręcze kufli i półmisków wypełnionych strawą. Wolf ochoczo zabrał się za pałaszowanie gorącego gulaszu dmuchając chwilę na drewnianą łyżkę, przed każdym kęsem. Równie ochoczo popijał jadło łykami złocistego piwa. Był głodny, jak chyba każdy z drużyny i dopiero po szóstym czy siódmym kęsie zagryzionym pajdą chleba zaspokoił pierwszy głód.

- Ciepła strawa, dobre piwo i łóżko… - rzekł zagajając rozmowę - za każdym razem jak ruszam na trakt trzymam te trzy rzeczy w pamięci, by wiedzieć po co wracać. Może ten trunek się nie umywa do twoich wyrobów Galvin, ale jest go przynajmniej więcej - wyszczerzył zęby w uśmiechu - Niezłym pomysłem jednak będzie uzupełnienie twoich zapasów, cobyś mógł nam uwarzyć trochę lepszego piwa na następną podróż, co ty na to?

- To mamy w składzie piwowara? - zdziwił się Eckhard. - To faktycznie było by dobrze mieć własne zapasy niż płacić w każdej karczmie krocie

Lotar, który równie chętnie jak pozostali oddawał się rozkoszom stołu, spojrzał na Eckhardta z mieszanymi uczuciami.
- Pomysł zaiste jest przedni - powiedział - tylko z realizacją mogłyby być kłopoty. O ile dość łatwo wiezie się flaszkę czy dwie z gorzałą, o tyle baryłka piwa może sprawić nieco kłopotu. Dość trudno się to nosi, chociaż nie da się ukryć, że taki antałek staje się coraz lżejszy w miarę podróży.

- Albo by się wzięło ze sobą wóz. Podróż szybsza, a zapasik sprawia, że i milsza - Eckhardt uśmiechnął się szczerze.
- Płacisz, to masz - odparł Lotar. - Problem się robić zaczyna, gdy na ścieżki z dróg się schodzi.

- Ta… zapasów trochę poczynić można, jednak jeżeli tego piwa ma być tyle, cobyśmy w jeden wieczór go nie rozpili to trzeba poczynić go więcej. Lecz niesienie jednej wielkiej baryły ciężkie jest, więc można każdemu po małej. Jest taki jeden przepis na piwo podróżników - wychodzi ono nie tak czyste i orzeżwiające jak normalny browar, a i pływa w nim masa farfocli, ale jak już zdatne do picia będzie, to lepiej je pić niż wodę w podróży. I przede wszystkim może dojrzewać w trakcie marszu, nie wymaga bowiem leżakowania. - rzekł Galvin między kęsami. - Składniki są zaś bajecznie tanie, ale jeżeli przedsięwzięcie to chcemy zrealizować trzeba nam się przejść po posiłku na rynek. O! Dobra rada, nie chodźcie na zakupy na głodniaka. Głodnemu łatwiej wcisnąć cokolwiek niż człowiekowi sytemu.

- Ja się mogę przejść - stwierdził Lotar. - I tak kilka rzeczy bym chętnie tam załatwił. Ale to ty musisz mówić, czego ci trzeba. I targować, bo pewnie lepiej na tych akurat cenach się znasz.

Nie wiadomo kiedy pojawił się przy stoliku Karl z browarem w dłoni uśmiechając się od ucha do ucha.
- O czym tak prawicie panowie? Co powiecie dzisiaj na małe zawody w piciu? Przydałoby się porządnie przepłukać gardło przed dalszą drogą
- Nie mamy czasu na to Karl. Trzeba zjeść posiłek i zapierdalać na targowisko, jeżeli chcesz mieć także czym przepłukać gardło W TRAKCIE podróży. - zakomenderował Galvin - Poza tym nie chcę ci robić wstydu. Człeczyna zgarniany z pod stołu to nieciekawy widok

- Swoje już w życiu wypiłem, choć trasa potrafi zmęczyć, więc możesz mieć rację mości Galvinie - odpowiedział Heinkopf, a dziewka służebna przyniosła półmisek strawy dla cyrulika - Zatem ide z wami, sam mam pare rzeczy do zakupienia o ile je w tej mieścinie znajdę

- Dobra, Cyce. Zaczniemy od tego że potrzeba słodu. Niestety każdy browar robi własny, więc będzie trzeba kupić ziarno jęczmienia i przepuścić przez młynek. Na szczęście targam taki ze sobą, trochę mały, ale jeżeli zagościmy tu jeden dzień to powinno dać radę. Potrzeba też wody - dobrej, a nie jakiego fontannowego szczocha. Chmiel mam, przyprawy też. Potrzeba ziół i grzybów. - krasnolud nachylił się i szeptał konspiracyjnym tonem jakby chodziło o jakiś straszliwy sekret.

- Ty mi nie mów, co musisz kupić, bo chyba nie sądzisz, że dobry towar bym kupił - przerwał mu Lotar. - Dobre piwo od złego odróżnię, ale jednego ziarna od drugiego już nie. Znaczy dobrego jęczmienia od wyśmienitego na przykład.

- Ale masz patrzałki coby wypatrzeć jak gdzieś to będzie na straganiku leżało, prawda? - spytał piwowar z uniesioną brwią.

- Wtedy ci powiem - uśmiechnął się Lotar.

- Jak już będziemy na straganie, warto się rozejrzeć za płatnerzem lub kowalem, coby się dozbroić jeśli ktoś potrzebuje - wtrącił Wolf - Nie ukrywam, że Lerok choć był hojny, to jednak nie wyczerpał moich zachcianek. Po ostatnich zmaganiach, wolę mieć na sobie coś więcej niż skórznię.

- To też się zobaczy… kto wie… może znajdziemy złom co przy odrobinie pracy będzie zdatny do użytku. Niższa cena - niezły sprzęt. - stwierdził Galvin.

- Nie bardzo bym chciała by Wolf chodził w złomie. - Elfka się skrzywiła. - Brzmi to co najmniej nieskutecznie.

Niczym strach na wróble, pomyślał Lotar.
- [i]Fakt, byle złom nie uchodzi na sobie nosić[i/] - powiedział na głos.

- Zawsze możemy się doposażyć w trasie jak los i bogowie będą nam przychylni. - powiedział Karl wzruszając ramionami.

- W trasie? - uprzejmie zdziwił się Lotar. - Lepiej nie liczyć na szczęście.

- Tak. Też myślę, że nie ma po co kusić losu i lepiej się zaopatrzyć tutaj. Choć w pierwej chyba spróbuję swego szczęścia w kości. - Eckhardt właśnie kończył swój posiłek. Po tych słowach Eckardt wstał i ruszył do stolika, z którego odchodził właśnie Milano.

- Dalej nie rozumiem, dlaczego khazadzi nie mogli jeszcze ci ofiarować kolczugi. Nawet dla mnie ją znaleźli… - rzekła elfka do Wolfa - chociaż to była wybitnie ciekawa rozmowa w moim przypadku… - Westchnęła. - Naucz mnie jeździć na koniu.

- Nauczę - odrzekł Wolf. - To wbrew pozorom nie jest trudne. A do khazadów nie mam żalu. Dali mi nieźle wyglądające ostrze. Leży w dłoni lepiej niż to żelastwo, które miałem przedtem - upił łyk i odstawił kufel na stół - Czemu ciekawa? Ta rozmowa znaczy.

Youviel pochyliła się w stronę Wolfa opierając się łokciami o blat.
- A słyszałeś ostatnio aby khazad musiał być za coś wdzięczny elfowi? - Złośliwy błysk w oku elfki świadczył, że musiała sobie z tego skorzystać.
- Pewnie dla tego od łaski dostałam zwykłą kolczugę - wyprostowała się z powrotem kontynuując - miast jakiejś kunsztownie wykonanej zbroi. Przynajmniej byli tak mili by ją odrobinę wydłużyć - wzruszyła ramionami w duchu ciągle się ciesząc na wspomnienie tamtego wydarzenia.

- Zwykła kolczuga… jeśli się nie rozpadnie od pierwszego ciosu, a na taką nie wyglądała, może ci jeszcze uratować skórę. - Wolf odstawił też miskę wyczyszczoną z jadła - Oby nie musiała, ale zawsze to lepsza ochrona od kawałka wyprawionej skóry. I ważne że już pasuje. Niemniej… dołączyły do naszej kompanii nowe osoby…

Skierował wzrok na Karla.

- Jaka jest twoja historia, hę? - zagadnął ciepłym tonem - Czemu na szlaku? Czemu akurat u barona?

Karl uśmiechnął się pogodnie i upił łyk złocistego trunku.
- Instynkt mnie tu przywiódł… - odparł ze wzruszeniem ramion cyrulik -...Imperium zagrażają zieloni również od południa. To wszystko.

- Niesamowite. - Żachnęła się elfka ze sarkazmem w głosie. - Masz niezwykle rozbudowany instynkt. Zaiste masz szlachetną misję... wspomagać imperium od południa. Samotny człowiek z misją. - Głos elfki aż ociekał ironią i pogardą.

- Instynkt iście samozachowawczy - mruknął z ironia Lotar.

Wolf przez moment zapatrzył się w stronę grających w kości. Przez jego twarz przemknął gniewny grymas. Szybko zniknął gdy wrócił uwagą do towarzyszy przy stoliku.

- Jeśli nie chcesz mówić, to nie mów - kiwnął głową Wolf - Powiesz chociaż, czym się zajmowałeś zanim tu trafiłeś? Widziałem że nieźle robiłeś bronią przy oblężeniu, ale chyba nie było to twoim głównym zajęciem?

- Mój pradziad był cyrulikiem, mój dziadek był, ojciec również. Rodzinny interes można powiedzieć.- odpowiedział Karl. - Ogólnie moja historia jest dość nudna. To zszywałem rany tu, to tam, a i parę krwawych zatargów i bliskich spotkań z zielonymi się trafiło po drodze. Stąd trochę bronią robię, a jak tam z wami? Co was przygnało w te zapomniane przez Bogów strony?

- Głównie pogoń za złotem. Z czegoś żyć trzeba jeśli nie jest się osobą lubiącą siedzieć w jednym miejscu. - Youviel ciągle przewiercała wzrokiem świeżego towarzysza broni. Po prawdzie nie nazwała by go nawet w ten sposób. Z trudem umiała tak nazwać Wolfa pomimo, że znali się dwa lata. Dla niego to było długo.

- Ja się urodziłem do wojaczki, więc robię to co umiem najlepiej. Na dodatek mi za to płacą - uśmiechnął się Wolf do nowego kompana - Od bitwy do bitwy, od potyczki do potyczki. Moje oczy… w zasadzie już jedno widziało kilka większych starć, a ja sam z życiem uchodzę już… nie zliczę ile lat. - Machnął ręką. - Zacząłem od Stirlandu. Potem Averland. Na koniec zaś Księstwa Graniczne, bo w zasadzie czemu by nie? Ciągną tu wszyscy którzy szukają szczęścia, to i mnie nie mogło zabraknąć prawda? - ponownie wziął kufel do ręki. - Ale po prawdzie, to miałem już dość wychowanych na wygodzie szlachetków posyłających na siebie bogu ducha winnych zaciężnych walcząc o piędź lub dwie ziemi. Tutaj… ktokolwiek chce tu coś osiągnąć musi udowodnić swojej wartości. Nawet szlachetka. Może dlatego tu jestem?

- Kasa na założenie własnego browaru. Tyle. - rzekł Galvin kończąc posiłek. - Sprzęt i wynajęcie rzemieślników nie jest tanie, a sam w jaskini jakbym miał to budować, to bym się na śmierć zajechał.

- Ja bym sobie posiedział w jednym miejscu - wtrącił Lotar - ale niekiedy lepiej być jak najdalej od rodziny. Jak ich jest za dużo w jednym miejscu, to wilkiem na człowieka patrzą. Jak kto nie chce ojcu czy bratu starszemu podnóżkiem być, to lepiej wtedy na świecie samemu szczęścia szukać. Lub w kompanii.

- To smutne - stwierdziła elfka. - Nie móc mieć oparcia w rodzinie. Współczuję wam. - Kobieta odniosła się do wszystkich ludzi.

Ciszę jaka nastała przerwał Wolf.
- Zbierajmy się - rzekł - Targowisko czeka na nasze monety.

Wstał od stołu i wraz z chętnymi skierował się do wyjścia.
 

Ostatnio edytowane przez Asderuki : 02-08-2014 o 21:40.
Asderuki jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172