Arkadiusz Śliwa stąpał długim korytarzem z widokiem na ogród i sad, prowadzącym w stronę piwniczki. Jego brązowy habit omiatał za nim podłogę. Szedł wolno, jako że wcale mu się nie śpieszyło. Podziwiał malowniczość tego miejsca. Poprzez otwory w łukach pomiędzy kolumnami, na których wspierał się strop korytarza, wdzierały się promienie jesiennego słońca i zdobiły kamienną posadzkę specyficznym wzorem w kształcie rombów. W ogrodzie przedpołudniowy wiatr delikatnie bujał przystrzyżoną trawę. W sadzie z krzaka na krzak przeskakiwały wróble i szpaki ćwierkając i szczebiocząc, jakby się kłóciły, albo grały w berka. Za nimi rozpościerał się widok na stary, popękany mur, którego fragment obsunął się w dół do rzeki odsłaniając tym samym ciągnące się po horyzont połacie łąk i lasów. Nad nimi płynęły leniwie chmury. Ten naturalny stan zmienił się raptownie, gdy na placu przed opactwem rozległo się hałaśliwe wycie syren radiowozów. Ptaki odfrunęły przestraszone. Chwilę potem w równoległym korytarzu opactwa dało się słyszeć huk drzwi, głośne rozmowy i łomot butów. "Oho! Wojna będzie!" - Zażartował sobie w myślach Arkadiusz Śliwa, podrapał się w kark i poszedł dalej w stronę piwniczki.
__________________ Jeśli w głosowaniu wybierasz jakąkolwiek osobę, która będzie potem miała dzięki temu prawo tobą sterować, to nie miej pretensji, że jesteś sterowany. |