Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-07-2014, 09:48   #85
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Mara dwoiła się i troiła aby wrócić do siedziby czarodzieja ale nijak się nie udawało. Hornulf uparł się, że Mara nie jedzie i basta i każda jej próba ominięcia tego zakazu spełzała na panewce. Nie pozostawało jej nic jak trzymać kciuki i czekać ich rychłego powrotu. Oby Naut wyszedł cało i udało im się zdjąć z elfa klątwę. W końcu obiecała... A gdzieś tam, głęboko ukryta, tliła się w niej nadzieja, że Naut pojawi się w Ybn osobiście jej podziękować i może nawet zostanie tu na dłużej.

Całej naradzie Mara przyglądała się z boku starając nie rzucać w oczy. W końcu to wielcy i możni Ybn radzili co dalej począć, decydowali za całą wspólnotę Corbethczyków a ona, Mara, niedorostek usunięty poza nawias choćby i miejscowej dzieciarni, winna nic innego jak zaakceptować ich decyzje. Po prawdzie to wierzyła w ich mądrość, zaradność i kwestionować niczego nie zamierzała. Odezwała się co prawda raz aby opowiedzieć co zdradziła im Uma o potrzebie ciągnącej nieumarłych w góry. Po naradzie, jak już atmosfera nieco zluzowała, podeszła jeszcze do kapitana straży Erika Thromma i opowiedziała jej o okolicznościach śmierci Umy. O Calimshycie, który był tu ongiś przejezdnym i wdał się w komitywę z którymś z mieszkańców. Za taki czyn jakiego się dopuścił nie powinien bezkarnie kalać stopami grzbietu ziemi. Powinno się go powiesić czy coś. W imię prawa rzecz jasna.

Tęsknica za ojcem wiodła ją prostą drogą w kierunku świątyni. Była pewna, że podczas jej nieobecności Olafem zajęto się należycie w końcu pracował ciężko przy cmentarzu a w obecnych okolicznościach roboty miał co nie miara. Ciemny słup dymu znad pogrzebowych stosów wabił Marę ciepłem ojcowskich ramion. Pewnie tam znajdzie Olafa, pośród trupów. Ich rodzina więcej chyba z nimi obcowała niż z żywymi a i lepszymi niż żywi byli niejednokrotnie słuchaczami czy kompanami. No... może poza Arnem. Ten był prawdziwym przyjacielem. Najlepszym. Jedynym.

Z zamyślenia wyrwał ją widok Kurta z obstawą uzbrojonych w pałki chłopaków. Czy mogła mieć do niego żal, że wini ją za śmierć brata? Sama się za nią winiła każdego dnia, każdej nocy nim nadchodził sen. Po prawdzie to sama uważała, że powinna ją spotkać za to jakaś kara. Może... może wtedy sama ze sobą poczuje się lepiej? Przełknęła głośno ślinę.

Strzyga spiął się drapieżnie, włos na karku postawił sztorcem, uszy po sobie położył i groźnie wyszczerzył zębiska, że aż się cała grupa żądnych samosądu dzieciaków cofnęła. Była to jednak chwila. Odruch.
Zaraz rozpierzchli się obchodząc Marę i jej wilka szerokim łukiem aby otoczyć i usidlić.


Nie o siebie się bała ale o Strzygę właśnie. Będzie jej bronił do ostatniego tchnienia aż go na śmierć zatłuką. Ona była człowiekiem. Aż takiej śmiałości mieć nie będą, obiją dotkliwie ale zabić nie zabiją bo by ktoś ich za to ścigał i to nie jak dzieci ale jak dorosłych. Wyhamują jak już dadzą upust gniewowi. A przynajmniej taką miała nadzieję.

- Strzyga, idź! - wskazała basiorowi odległy punkt, po przeciwnej stronie drogi. Wilk zaskomlał, zawahał się ale ona pchnęła znacząco jego zad.
- No idź, zostaw mnie! Nic tu po tobie!

Każdy krok wilczej łapy na zmarzniętej ziemi to była walka. Obracał błagalnie łeb i na zmianę warczał na oprawców z kijami i wył rozdzierająco wznosząc łeb wysoko do nieba.
A później spadł pierwszy raz.
A za nim kolejne.

Chuderlawe ciało szybko opadło na ziemie, zwijając się jak embrion, ciasno, asekuracyjnie. Oplątała rękami głowę, kolana docisnęła pod brodę i modliła się aby wytrzymała. Pierwsze ciosy poczuła dotkliwie, potrafiła rozróżnić. Kopniak w nerki. Cios pałką w przedramię... A później wszystko zlało się w pulsującą plamę czerwieni. Była jedną raną. Jednym krzykiem bólu. Łzy lały się po policzkach zupełnie bez jej wiedzy. Spazmy wstrząsały drobnym ciałem. Czuła lepką ciepłą krew i słyszała głośny protest własnych kości.

- Co tu się dzieje? Co wy wprawiacie!
Przez ten szczelny kokon udręki przebił się znajomy kobiecy głos. Ciosy przestały się sypać ale Mara nie miała siły się podnieść. Prawdę mówiąc ledwie uniosła powieki.
- At..tika... - wychrypiała.
Rudowłosa wzięła dziewczynkę na ręce.
- Cichaj - powiedziała tylko i dokądś ją poczęła nieść. Ale dokąd to już się Mara nie dowiedziała.
Była tak bardzo zmęczona... Chciała spać. Śnić o uśmiechniętym Arnem i ich wspólnych przygodach. Ale sny nie nadeszły. Mara wpadła jedynie w czarną zimną czeluść nieświadomości.
 
liliel jest offline