Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-07-2014, 11:13   #353
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Gottard von Wittgenstein dobrą chwilę łapał wykopany krasnoludzkim butem dech. Skulony i sprawiony jak prosię ostatni potomek jednego z najstarszych rodów cesarstwa. Uśmieszek spełzł z jego gęby gdy banici zamknęli go tu wraz z jego dwoma przybocznymi. Strach wylazł na wierzch i choć baron nie prosił i nie błagał o litość i znać było, że nie ma nadziei na otrzymanie takowych, to maska manier opadła z jego spoconego, targanego grymasami złości i przerażenia oblicza. Gdy zatem krasnolud wychodził już z chlewiku zostawiając za sobą ten obdarty z odzienia, utytłany w brudzie strzęp ludzkiej arystokracji, dobiegł go śmiech. Łamiący się z płaczem i obłąkaniem, ale mimo to śmiech.
- I co krasnoludku? - rzucił do pleców Gomrunda pociągając nosem - Uratowałeś księżniczkę i zabiłeś potwory??? I myślisz, że teraz wrócisz na koniec tęczy złoto do garnka zbierać??? To ci coś teraz powiem brodata baryło… Wam wszystkim powiem!!! - wrzasnął tak, że nie sposób było go nie słyszeć na dziedzińcu - Pora się obudzić chamy! Prostaki! Nie minie kilka dni jak pojawi się tu cesarskie wojsko! I wiecie co zrobi z chłopstwem co szlachtę porżnęło???!!! Wiecie jak wam podziękuje???! Powrozami i na gałąź! Wszyscy zawiśniecie za tę rabację! Wszyscy! Przybłędy! Chamy! Nulneńskie żołdactwo, które powinno wiedzieć gdzie jego miejsce! Jak mi chociaż jeden włos z głowy spadnie to przysięgam, że…
Tu Gomrund już nie wytrzymał. Odwrócił się i kopniakiem strzelił w pysk szlachciurę tak, że ten się ino nogami nakrył i… już nie podniósł. Przynajmniej chwilowo. I tyle dobrego, bo darł się skurwiel na tyle głośno, że wittgendorfskie ludziska zaczęły łypać po sobie niepewnie. Czy słusznie, czy nie jasnym nie było. Ale za pewne należało uznać, że o zawaleniu się klifu statki migiem wieść zaniosą do Nuln. A stamtąd szpiedzy rychło dadzą znać cesarzowi co tu zaszło. A zaszło nie byle co, bo oto w gruzach legł jeden ze starych szlacheckich rodów. Wrzód na dupie kemperbadzkiej rady miejskiej i nulneńskiej elektory. Wrzód jednak hołubiony z jakichś przyczyn przez samego Karla Frantza. I pytanie czy ktokolwiek z możnych weźmie pod swoją opiekę Wittgendorfczyków ocalając ich przed cesarskim gniewem i retrybucją, nie dawało wielkich nadziei na dobrą odpowiedź…
- Mus nam będzie dziś wieczorem co nieco postanowić - rzekł Siegfried do Gomrunda, oraz Eckharta, który zdążył był z lazaretu wyjść i Konrada, co to właśnie ekipę werbował do wykonania naprawy na kodze Gottarda.

Nim jednak do wieczora doszło, rzecz jeszcze jedna miała miejsce. Dwóch zagnanych do ciesielskich prac szkutniczych banitów, wróciło pośpiesznie z doku, wzywając pomocy i krzycząc o pożarze. Siegfried natychmiast zorganizował grupę do gaszenia, która wraz z Gomrundem, Konradem i Eckhartem popędziła na dół. Okazało się, że oba statki zostały podpalone, a mechanizm do obsługi śluzy zniszczony. Szybka akcja umożliwiła uratowanie obu jednostek, których jednak ożaglowanie mocno od ognia ucierpiało. Znacznie dotkliwszą stratą była śmierć pełniących w tym czasie straż w dokach dwóch banitów. Ich ciała znaleziono po ugaszeniu pożaru w zbiorniku śluzy.

***

- Co z nim?
Ogorzała twarz Kuna, banickiego cyrulika pozostawała bez wyrazu gdy spoglądali na pogrążonego w niespokojnym śnie Dietricha. Krople potu lśniły na trawionym rosnącą gorączką czole ochroniarza.
- Zle - odparł po chwili - Ręka da radę, ale ta noga... - pokręcił głową - Po mojemu nie ma co się łudzić i trzeba za piłę się brać.
Gomrund nie odpowiedział. W Norsce kaleką mógł być tylko krasnolud, który miał na tyle wielki łeb na karku, że warto było go tachać ze sobą choćby na własnych plecach. Reszta zamarzała na zimowych klifach. Jak było w Imperium? Mógł się zorientować. Wystarczyło, że zobaczył kilku pozbawionych nogi czy ręki zamkowych nędzarzy.
Po chwili skinął banicie głową.
- Ciąć będziem rano - stwierdził Kuno i wyszedł z lazaretu.

Leżące nieopodal dziewczyny wyglądały dla odmiany już zupełnie dobrze. Jakby spały i odpoczywały. Rany Julity były niegroźne. Trochę oparzeń i dwa ukłucia, które fachowo zadane nie uszkodziły żadnych narządów wewnętrznych. Co więcej chyba polepszyło się jej od kiedy Konrad wmusił w nią wodę z ziołami. A efekt tego był tak natychmiastowy, że Kuno aż zaczął podejrzewać, czy to zioła tak zadziałały, czy też sprawa to była samej wody. Późnym popołudniem odzyskała przytomność na tyle by napić się czegoś mniej trującego i przełknąć łyk jakiegoś cienkiego gulaszu co go w kotle banici przyrządzili.
Sylwia natomiast spała, jak to Eckhart stwierdził niewinnie jako ta królewna Dornroschen z bajki. Nawet prowizoryczny okład jaki założył jej Kuno o dziwo jakby zaczynał działać, bo ślad na jej ramieniu jaki na pamiątkę zostawiła jej Magritta nie był już taki intensywny.
Generlanie też w całym lazarecie rany miały się ku dobremu i tylko Dietrich prezentował swoją osobą najgorszy stan zdrowia. Oprzytomniał nawet ostatni z nulneńskich tarczowników. Ten, któremu Sylwia podała miksturę leczniczą. Odzyskawszy zmysły dopytywał się Eckharta co zaszło na zamku i dlaczego z całej kompanii zostało ich tu teraz tylko dwóch (gdyż Bruno, Panewka i Schmeterling nazbierawszy dobra z wieży szkieletów, zabrali się jedną z przepływających Reikiem łodzi kupieckich do Nuln).

Gdy zapadł zmierzch, Siegfried zwołał priestera Vergiliusa, kowala Czarnego, Gomrunda, Konrada, Eckharta i Hildę do kapitańskiej kwatery w wieży szkieletów i przedstawił zgromadzonym swoje wątpliwości.
- A kilka ich mam. Ot choćby ten ocalały Wittgenstein. Przyznam się Wam, że… korci mnie by gida wyrzucić już teraz jak tu siedzimy z zawalonego mostu w gruzy. Co by później nie korciło czego głupiego zrobić. Bo powiem Wam, że namącił mi on w głowie tym gadaniem o cesarskim wojsku. Z Altdorfu to pewnikiem dobrych kilka dni. Ale w końcu tu będą. I cóż im naonczas rzekniem? Bo przecież nie ukryję tyle ludzi w lesie gdzie nadal niedobitki hordy siedzą.
Pokręcił głową.
- Nie wiem jeszcze jak teraz czynić. I widzi mi się ciężka noc mnie z tym czeka. Jeśli jaką radą gotowiście posłużyć to wielcej niż chętnie wysłucham. Ale chciałbym, żebyście w przódy wiedzieli, że nie będę miał za złe jeśli odpłyniecie stąd statkiem. Bierzcie zresztą który chcecie. I tak tyle coście dla nas zrobili to od nikogo nie mogliśmy czekać. Niestety wynagrodzić za przelaną krew nie mam czym. I poza dozgonną przyjaźnią, tylko błogosławieństwo Rhyi teraz oferuję. Bogów jednak każden swoich ma to i nie narzucam się.

Nikt nie kwapił się pierwszy do zabrania głosu. W końcu uczynił to priester Vergilius.
- Sumienie nakazuje mi oddać skurwiela łowcom czarownic, którzy sądu sprawiedliwego na nim dokonają… Aleć i ja wiem jak chętnie nulneńscy purpuraci pomocy udzielali Wittgendorfowi i jak przed cesarzem habitami trzęśli. Dlatego, Sigmarze wybacz mi, powiem na most z gnojem. A co do dalszego losu…- rumiany kapłan pokręcił głowo i zaśmiał się bezradnie - Nie wiem. Znów w las? Teraz jak to plugastwo spłynie Reikiem drzewa powinny ozdrowieć, a zwierzyna powrócić… Ja wszelako Siegfriedzie, wiedz o tym chłopcze, nigdzie się od Twoich ludzi nie wybieram.

- Już gdy tylko garstka naszych po lasach się kryła, to ciężko o zapasy było - zauważyła Hilda - A teraz mamy na głowie jeszcze tych biedaków… Po tośmy ich wyciągnęli z rąk tych wittgensteinskich zaprzańców, żeby ich dobić głodem? Żeby odbudować Wittgendorf, potrzebny jest nam żywy Wittgenstein. A ten, którego mamy był najmniej ze wszystkich pozostałych zamieszany w rządy swojej siostry…

Czarny, wielki banicki kowal, splunął i warknął tylko na te słowa.
- Prędzej ja z tego mostu skoczę niż zostawię na tym zamku choćby jednego żywego Wittgensteina.

- Ja - odwarknęła mu Hilda - Ja, ja, ja! Tu nie tylko ty jesteś Czarny! Nie tylko ty kogoś straciłeś! Dotrze to kiedyś to do tego twojego głupiego łba???
Kowal wstał. Hilda również. Wyglądała przy nim jak kruszyna, ale strachu po niej nijakiego nie było znać. Jednak to ona odpuściła i odstąpiła o krok.
- Nie wiem po coś mnie tu zwołał Siegfried. Znasz moje zdanie. Milszy ci jednak głos Czarnego i pana “cieszcie się, że nie doczekacie innej śmierci”.
Co rzekłszy wskazała Eckharta, po czym wyszła.
- Baby... - mruknął po chwili Czarny.

***

Dietrich obudził się w środku nocy. Chyba z wyczerpania. Bo po prostu nie miał siły spać. Tak bardzo nie miał siły, że aż nóg nie czuł… W mgnieniu oka w głowie jego postało straszliwe podejrzenie, które rozwiał szybki szarpnięciem za okrywający go koc. Była. Opatrzona, krwawiąca. Ale była. Choć jej rzeczywiście nie czuł.
Rozejrzał się dookoła w nadziei na spostrzeżenie jakiegoś specyfiku, który służyłby równie odkażaniu co zaspokajaniu pragnienia, ale niczego niestety nie znalazł. Ani niczego ani nikogo kto mógłby mu służyć w tej kwestii pomocą. Nad czym ubolewał strasznie, bo suchość w ustach była wręcz nie do zniesienia…
I wtedy usłyszał kapanie wody… Miarowe. Powolne. Kapanie. Podniósł się na posłaniu i odwrócił.
Była tu. Siedziała na krześle przy stoliku, przy którym wcześniej wittgensteinowscy żołdacy rżnęli w karty. W przemoczonej od wody sukni. Z czarnym kotem równie jak ona przemoczonym, umoszczonym na jej kolanach.
- Cześć Dietrich - powiedziała Mara.

***

Ranek. Ranek przyniósł na zamkowy dziedziniec zimne powietrze pachnące liśćmi, wilgotnym mchem i igliwiem. Z ziemi nie spełzała zwyczajowa dla okolicy żółtawa mgła poranna, a na jednym z drzew rosnących przed murami zamku grać zaczęła jakaś wilga czy inny ptak, który niezrażony okolicą postanowił uczynić tu przerwę w swej wędrówce na północ.
Ranek przyniósł też jeszcze jedną rzecz…

- Jacyś ludzie się zbliżają do zamku! - jeden z młodszych banitów budził nerwowym szarpaniem za ramię Gomrunda, Eckharta i Konrada.
Po chwili na dziedziniec wpadł również drugi, który straż pełnił przy śluzie.
- Duży statek! Bardzo duży! Zakotwiczył nieopodal!
Do doków nie było sensu iść, więc wraz z Siegfriedem, Czarnym, Vergiliusem i Hildą ruszyli ostrożnie pod zamkowe wrota.
Drogą zbliżała się niewielka kolumna ludzi. Kilkunastu zbrojnych marynarzy w imperialnych barwach, oraz dziesięciu żołnierzy, w których Eckhart rozpoznał bihandkampferów. Na ogół nieherbowych wojów pełniących zaszczytną rolę osobistej gwardii najważniejszych osobistości dworu cesarskiego i dworów elektorskich. Opancerzeni w krasnoludzkie napierśniki i uzbrojeni w wielkie dwuręczne miecze cieszyli się sławą najsroższej i najgroźniejszej formacji, do której trafić mógł prosty człek z gminu.
Mniej więcej w środku tego powoli sunącego pochodu przesuwała się przyczyna tempa przemieszczania się. Otyły mężczyzna, którego Konrad i Gomrund skądś pamiętali. Z Kemperbad? Odziany równie bogato, co komicznie w ciasno opinające dupsko pantalony i pstrokatą kamizelę niemal co krok ścierał pot z czoła, na którym malował się najsmutniejszy z marsów. Obok stąpał niewiele szczuplejszy od arystokraty, ale znacznie lżej i swobodniej się poruszający, z gracją niemal, mężczyzna ubrany na tileańską modłę. Jego też obaj kojarzyli. Tylko, że w jego przypadku nawet nie umieli stwierdzić skąd.
A jakby znajomych twarzy było mało, to pomiędzy marynarzami oczy Konrada, a po chwili i Gomrunda dojrzały Szczura w łaszkach okrętowego majtka.

- Jeśli taka wasza wola to teraz jest ostatni moment byście uciekli sekretnym przejściem - stwierdził Siegfried.

- Jego dostojność, cesarski plenipotent, hrabia Otto von Boorman!!! - zapiał herold zbliżającej się grupy - Otworzyć wrota!
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline