Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-07-2014, 15:00   #358
Zajcu
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
The pride, The balance and the despair

part 3

Król nie ruszył się nawet z miejsca, mierząc swego ojca lodowatym spojrzeniem swego beztwarzowego lica. Z ziemi zaś zaczęły wyrastać dziesiątki i setki kamiennych figur o kształcie rycerzy uzbrojonych w długie dwuręczne miecze, które momentalnie ożyły i spojrzały w kierunku swego władcy.
- Na kolana przed Królem - powiedział tylko przenikliwym głosem, który rozszedł się dookoła niego niczym podmuch wiatru, uderzając zarówno w samo szaleństwo, jak i dwójkę jego towarzyszy, których uśmiechy rozszerzyły się jeszcze bardziej gdy poczuli jak wzbiera w nich jeszcze większa potęga niż dotychczas. Jego armia uklękła przed nim w oczekiwaniu na rozkazy. Król zaś wyciągnął w końcu przed siebie okutą w zbroję rękę i zakrzyknął władczym tonem: - Do boju, moi bracia! Nadszedł wreszcie czas obalenia naszego ojca i zarazem ciemiężyciela!
Kamienne twory w jednej chwili wszystkie co do jednego pokryły się czernią reprezentującą ambicje ich władcy, po czym zwróciły się w kierunku Szaleństwa, okrążając je ze wszystkich stron z zamiarem wsparcia Ririego oraz Watahy.
Riri rechocząc wystawił jedną dłoń to drugą. - Patrz… - Wtem zmaterializowało się Happines w jego prawicy, - A teraz myk! - Pojawiło się drugie w łewej dłoni. - Dlaczego?! BO KURWA MOGE! - Rechocząc opętanie wyskoczył w powietrze, a spadając zaczął wirować tworząc niemal tornado by opaść na głowę tatuśka.
- Ty naprawdę myślałeś, że współpracując z czymś takim masz większe szanse niż działając ze mną? - Wataha był wyraźnie urażony wyborami blondyna. Jego czarna katana delikatnie wodziła po ciele bezbronnego, pozbawionego nawet żywota, blondyna.
- W dwójkę z trudem pokonaliście Ririego. Myśleliście, że dacie mu rady bez nas? - westchnął, ruszajac w kierunku ojczulka. Chciał ciąć jego ramię, pokazać mu, jak bardzo są równi. Nie zamierzał zabić go w czysty, bezbłędny sposób. Wolał patrzyć, jak cierpi, a jego czarne ciało rozpada się na kolejne kawałki. Niech płacze, by śmierć przyszła nieco szybciej.
Niespodzianka.
Nie przyjdzie.
Riri jako czarna trąba powietrza opadł na łepetynę swego ojca. Happines nie dotknęło jednak jego głowy. Jedna z dwóch otaczających go czarnych kul, uderzyła w miecz, blokując jego natarcie. Atak który z łatwością przebił Despair, teraz nie był wstanie nawet wyszczerbić miecza stalowego wojownika. Skutecznie go jednak powstrzymał.
- Wyrodne dzieci, wrócicie do mnie czy tego chcecie, czy nie. –zagrzmiał Bóg.
Fale czerni regularnie rozchodzące się z pierścieni, obracały w pył powstające z ziemi golemy. Co prawda, ciągle wychodziły z niej nowe, jednak raczej niebyły one wstanie bardzo przyczynić się do zwycięstwa.
Bóg ruszył w stronę Króla, jednak zmuszony był się zatrzymać by zablokować atak Watahy. Złapał w palce katanę, ledwie kilka milimetrów od swego ciała. Jego ciemne oblicze zbliżone było do gładkiego lica, szaleństwa powstałego z ciała Blondyna.
Wolne z czarnych kul, ruszyła z góry na Watahę, lecz ten zniknął by oparty o miecz pojawić się kawałek dalej. Nawet jego ojciec nie mógł za nim nadążyć. Kula nie zmieniła trajektorii po prostu uderzając w ziemię, gdzie już dawno nie czarnowłosego nie nie nie było, joł!
- Phi... odebrać królowi tron, a potem zmuszać by osobiście brudził sobie ręce - prychnął zirytowany monarcha, który uniósł delikatnie dłoń, a z ziemi uniosło się w powietrze dziesięć olbrzymich kamiennych kul, podobnych do tych tworzonych przez Gorta. Te pokryte były jednak w całości czarnym haki i bez zbędnego wysiłku ze strony Króla pofrunęły z zawrotną prędkością w kierunku stratosfery, by niedługo zacząć opadać z powrotem w kierunku ziemi i uderzać jeden po drugim w miejsce gdzie akurat stało Szaleństwo.
- Regal Meteor Tempest - wypowiedział po chwili nazwę użytej przez siebie techniki. Być może był to sposób na oddanie szacunku poległemu piratowi, a może po prostu Król odziedziczył po Gorcie więcej z jego charakteru niż chciałby się do tego przyznać.
Po chwili jednak monarcha również zaczął zbliżać się do przeciwnika, a trzymany przez niego miecz zaczął rosnąć do gigantycznych rozmiarów, pokrywając się coraz grubszą warstwą diamentu, któremu haki nadawało bazaltowo-czarną barwę.
- Regal Almighty Slash - rzekł gdy olbrzymie ostrze osiągnęło ostatecznie długość ponad dziesięciu metrów, a ten wykonał nim szeroki zamach który miał przeciąć ich ojca i wszystko co stanie mu na drodze.
Riri ani odrobinę nie zniechhęcony odskoczył w tył, by tylko odbić się od gleby zostawiając w niej krater. Poszybował na ogromny miecz utworzony przez monarchę, utrzymując na nim idealną równowagę. Dwie Happines zostały złaczone rękojeściami, tworzac swoistą lancę. Zaczął kręcić tak utworzonym orężem by odbić ewentualne pociski lecące w jego stronę.
- Patrz tatku! Bez trzymanki! - Dorzucił wesoło Riri. W momencie gdy miecz króla zetknie się z ojcem szaleństwa, Metalowy twór myśli Richtera pośle mocarnego kopniaka prosto w lico tatusia.
- Bracia, nie wiem jak wy… Ale ja jestem całkiem głodny. - Wataha przemówił, zaś jego słowa zdawały się odnosić do więcej niż jedego stronnictwa. Szalone awatary herosów były tylko częścią słuchaczy. Pozostali zdawali się tylko czekać na odpowiedni gest, który właśnie nastąpił.

http://i.imgur.com/CWHnmUt.jpg
Wilczy skowyt nadszedł znienacka, a dwóch pomniejszych braci Watahy wyłoniło się z podłoża. Każdy z nich zdawał się być utkany z czerni. Nawet napięte mięśnie czworonożnych łowców były tylko i wyłącznie tworem potęgi piewcy równowagi… A przynajmniej jednej z jego iteracji.
- Niech rozpoczną się łowy! - czarnowłosy ogłosił głośnym, silnym głosem. Poprawił znajdującą się na nadgarstku bransoletę, próbując znaleźć wewnątrz siebie odpowiednie słowa.
- Niech ból i strach zapanuje! Niech ON ugnie się przed swą własną doktryną! - mężczyzna powoli zamieniał się w demagoga… czy też przywódcę stada. Z całą pewnością można było teraz jego twarzy przypisać kilka zwierzęcych elementów. Nawet jego uśmiech zdawał się być tylko sposobem na obnażenie gotowych do mordu kłów. - Bawcie się swym jedzeniem! Troszczcie się o bra- - głos Watahy nagle umilkł, a całe pomieszczenie zaroiło się od jego kopii. Zdawał się być wszędzie i dokładnie z tylu miejsc miał nadejść atak. Raz za razem, cięcie za cięciem - począwszy od tułowia. Nie po to by zabić, lecz by zranić. Zaprosić kolejnego wilka do uczty. Czarna dwójka rzuciła się w kierunku swego celu, by podgryźć go chociaż trochę.

Wataha pojawił się dookoła swego ojca nacierając z każdej strony. Zęby w ciele doradcy zacisnęły się mocno, gdy ten warknął niewyraźnie. - Ja Cie stworzyłem, nie masz prawa być lepszym ode mnie, głupie dziecko.
Sylwetka Boga rozmyła się, wydawało się, że z jego nóg wyrasta kilkanaście ciał, kiedy jego ręce pędziły by nadążyć za każdym atakiem szalonego wilka. Czarna niczym noc katana co chwile odbijała się, od maleńkich czarnych kul, które pojawiały się w dłoni doradcy. Malutkie tarcze, skutecznie chroniły ciało szaleńca, przed wszystkimi atakami.
Niespodziewanie jedna z nich znalazła sie przed twarzą watahy, rosnąc do sporych rozmiarów. Już miała wystrzelić w jego gładka twarz, gdy oba z przywołanych wilków zawisły na ramieniu jego ojca.
Zaskoczony zachwiał się, próbując zrzucić z siebie zwierzęta, a jego atak pofrunął w stronę ściany krateru, o która rozbił się z hukiem.
Wataha i jego wilki odskoczyli, bowiem olbrzymi miecz z diamentu, był już zbyt blisko by kontynuować natarcie.
Olbrzymi miecz opadł na bark Boga, pękając na kawałki. Jednak grymas bólu pojawił się na jego twarzy… kawałek miecza pozostał wbity w Boskie ciało. Czerń dookoła rany wyglądała niczym popękana zbroja, pokryta licznymi rysami i pęknięciami.
Ojciec zgromadzonych tu pomniejszych bóstw, uniósł dłoń, chcąc pochwycić koniec włóczni Ririrego, który opadał na niego z góry. Nie spodziewał się, że atak wyprowadzony będzie przy użyciu nogi. Potężny kopniak, sprawił, że okolica zadrżała. Nie dosięgnął twarzy, Bóstwo zdążyło bowiem zasłonić się ręką, lecz i na niej pojawiły się liczne pęknięcia.
- Głupie zbuntowane pomioty! - ryknął wściekły, a z jego ust wypadł szeroki strumień ciemności, pędzący niczym smoczy ryk w stronę Ririego i Króla.
Metalowe dziecko szaleństwa, zniknęło jak to miał w zwyczaju Calamity, pojawiając się po za zasięgiem ataku.
Król jednak nie posiadał tak skutecznego sposobu ucieczki. Czerń zalała jego ciało, ciągnąć go ze sobą parę metrów w tył. Okute metalem stopy, jechały po ziemi, rozrzucając gruz na boki. Tyle czasu wystarczyło mu, by mocarnie rozewrzeć ramiona, rozrzucając mroczną energię na boki. Jej ostatki skakały po jego piersi i szacie, a nawet on odczuwał na sobie siłę tego ataku.
- Zbuntowane? HAHA! - zaśmiał się tubalnie monarcha. - Król nie jest niczyim wasalem. A już zwłaszcza swego przegranego ojca, który niebawem odejdzie w niebyt z którego się narodził. - W lewej dłoni króla zmaterializowała się demoniczna tarcza, której groteskowy wygląd odzwierciedlał samą esencję szaleństwa przepełniającą jego istnienie.



Zaraz potem wbił w ziemię swój miecz, a po chwili wyrosła z niej gigantyczna lanca pokryta diamentem, którą chwycił dłoń i przygotował do rzutu, czekając na odpowiednią okazję. W międzyczasie zaś zaczęł koncentrować w niej całą potęgę swych ambicji przybierających postać nieprzeniknionej czerni, która falowała dookoła broni niczym gęstniejąca z sekundy na sekundę mgła od której biły bezgraniczne pokłady mrocznej energii.
Na twarzy Watahy pojawił się szeroki, drapieżny uśmiech. Jego wzrok skupiał się na jedynym przeciwniku, niemalże ignorując wychodzące z jego cienia wilki. Każdy z nich był w pewnym stopniu częścią stada. Tylko im można było w pełni zaufać. Pokazywać im plecy, tylko po to, by być delikatnie pogłaskanym. Nie chodziło tutaj o pieszczotę, a o akt uległości. Wilki były podległe przywódcy stada.
- Ucztujmy, bracia - przemówił, ruszając w kierunku ojca. Cztery wilki zataczały koło wokół celu, gotowe zaatakować, gdy tylko znajdzie się do tego okazja. Każdy z nich był również ostatnią deską ratunku inkarnacji szaleństwa, wystarczyło wyegzekwować swą wyższosć. Sam zamierzał zatrzymać się tuż przed ojcem, wyprowadzić markowane pchnięcie i przeskoczyć za niego, by wykorzystać sztukę miecza: destrukcję. Nawet jeśli Faust był zapatrzonym w siebie idiotą, niektóre jego ruchy były całkiem przydatne…
- Królewiczu musisz bardziej nogami pracować. Nogami! - Zakrzyknął Riri do monarchy, by zaraz skupić wzrok na ojczulku. Watah się świetnie bawił, ale metalowy twór postanowił wejść mu w paradę. Uniósł pięść ku górze, by zaraz z impetem wbić ją w glebę. Pod ojczulkiem powinny wyskoczyć dziesiątki ostrzy Happines.
Z nieba nadleciał stworzony przez Króla meteor. Bóg widząc to uniósł wzrok, a krążąca dookoła niego czarna kula, ruszyła w stronę pocisku. Uderzyła o niego, rozbijając bombę w perzynę. Lecz szybko okazało się, że w cieniu pierwszej kamiennej bomby kryła się druga, troch ę mniejsza. Wyminęła ona czarny pocisk i poszybowała z głośnym świstem w stronę głowy przeciwnika. Uderzyła o nią z taką siłą, że po całym placu boju przeszła fala uderzeniowa, a nogi Szaleństwa wbiły się lekko w grunt. Na jego głowie pojawiły się liczne pęknięcia i rysy, a czarna maź popłynęła z ran.
Inkarnacja choroby złapała się za głowę, lekko się pochylając i krzycząc głośno. Był to jednak ryk przepełniony wściekłością, a nie bólem. Fala czerni rozeszła się po ziemi na wszystkie strony. Zaczęły wyskakiwać z niej kosy, oraz demoniczne łapska, to czego ludzie tak bardzo się bali. Wilki watahy, zostały wciągnięte w plamę mroku, głośno skomląc stały się ponownie jednością z głównym szaleństwem.
Atak dosięgnął też każdego z dzieci Boga. Król nie był wstanie zasłonić się przed wszystkimi ciosami. Jedna z mroczny kos ugodziła go w łydkę, rozrywając szatę i zbroję, pozwalając tym samym by trochę mroku wylało się na ziemię.
Riri oberwał mocniej, atak nastapił bowiem w momencie gdy wpił dłoń w ziemię. Gdy pospiesznie ją wyszarpnął, pokryta była licznymi pęknięciami i śladami po ostrych pazurach. Miecze która chciał przywołać, zniknęła gdzieś w plamie ciemności.
Wataha dzięk iswej szybkości zniwelował skutki ataku do minimum. Jedynie lekkie zadrapanie pojawiło się na jego nodze, gdy jedna z łap szczęsliwym trafem zahaczyła okolice kostki wilka.
Dzięki temu przywódca stada, mógł wykonać swój atak. Pojawił się przed ojcem, markując cięcie by rozwiać się przy uderzeniu ręki Szaleństwa i pojawić z tyłu.
Wtedy dostrzegł dwójkę ciemnychy oczu na ramionach swego ojca, które wpatrywały się w niego.
- Bóg widzi wszystko głupi synu. -zagrzmiał przeciwnik, z którego pleców wystrzeliła gruba macka, uderzając w brzuch watahy. Mężczyzna został odrzucony do tyłu, koziołkując po zniszczonym podłożu zatrzymał; się dopiero przy krawędzi krateru. Czarna krew ciekła stróżką z jego ust, a ból piekł jego wnetrzności.
Bóg nie czekał na kolejne ruchy swoich zbuntowanych dzieci, zniknął, by pojawić się przy Ririm. Zacisnął pięść i uderzył w metalową pierś swego dziecka. Szaleństwo Richtera jak i wataha, przeleciało przez cały kanion, a mocne wgniecenie na jego ciele, parowało czarnym dymem.
Bóg chciał ruszyć na króla, gdy lanca tego uderzyła prosto w pierś Szaleńca. Przebiła się przez czarną zbroję, wbijając się w brzuch. Pierwszy raz w czasie walki Szaleństwo, zachwiało się tracąc na chwile inicjatywę. Czarna krew popłynęła z jego ust i rany, gdy wyrywał z siebie olbrzymią włócznię.
 
Zajcu jest offline