Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-07-2014, 16:13   #359
pteroslaw
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
The defining chapter

Ren usiadł na krześle, emocje nie mogły się przydać w takiej sytuacji, musiał zachować spokój. Założył nogę na nogę, po czym uśmiechnął się lekko, chociaż na pewno nie był w sytuacji, która do uśmiechania się zachęcała.
-To nie był zbieg okoliczności. Po prostu chciałem jej pomóc w zdjęciu klątwy z tamtej wioski. To wszystko, nawet nie wiem kim ona była.- Powiedział spokojnie do mężczyzny, jednak jego wzrok wbijał się w Czarnego rycerza, który przecież powinien być martwy.
- Czemu chciałeś jej pomóc? -zainteresował się Hakai.
Ren popatrzył zdziwiony na swojego rozmówcę.
-A dlaczego nie? Przez całe swoje życie nie szukałem powodu by zrobić cokolwiek. Robiłem tylko to co uważałem za słuszne i pomoc Shibie uznałem za coś takiego.- Odpowiedział rycerz.
- Było warto? -zainteresował się mężczyzna, kucając lekko na kolanach. - Czy uważasz ze konsekwencje tej decyzji, są słuszne?
Czarny rycerz zastanowił się przez chwilę.
-Nie, przez tą decyzję dwie osoby umarły, tylko po to żebym ja mógł żyć, nawet mnie nie znali. Poza tym nawet nie jestem pewien, czy Shibie udało się zdjąć tą klątwę. Swoją drogą. Gdzie ona jest?- Zapytał Ren mężczyznę.
- Chyba umarła, widziałem jak jej ciało uległo dezintegracji. -odparł Hakai, obserwując Rena. - Czym się zajmujesz? -zmienił nagle temat.
-Słyszałeś kiedyś o czarnych rycerzach?- Zapytał, lecz nie zaczekał nawet na odpowiedź.-Raczej, nie. Mało popularny temat, kiepskie historie, zwykle bez morału.- Mówił jakby do siebie.-W każdym razie. Jestem jednym z nich. Jestem Czarnym rycerzem, członkiem zakonu, który nie ma siedziby, przywódcy ani kodeksu. Mamy dwa obowiązki. Robić to co uważamy za słuszne, oraz werbować nowych rycerzy. To tak ogólnie. W tej chwili, staram się walczyć z chorobą nawiedzającą ten kraj, ale to nie idzie mi zbyt dobrze. Jak zresztą widać.- Ren skończył odpowiadać.-Ja także mam pytania. Kim jesteś i w jaki sposób to monstrum jest żywe?- Zapytał rycerz wskazując głową na olbrzyma w zbroi.
- Ah, pytania! Wspaniale, ludzie żądni wiedzy są przydatni. -stwierdził, a jego tatuaż zafalował. - Jestem Hakai, można powiedzieć że twórca choroby z która chcesz walczyć. A rycerz to ni mniej ni więcej jej część. Mniej więcej wielki wirus, tak jak bakteria potrafi być w kilku miejscach. Ten egzemplarz zdjąłem z ciebie, dzięki czemu został odtworzony. Oczywiście potrzebował nosiciela, ale już mu go znalazłem. -dodał pukając w czarny hełm.
-Skoro twierdzisz, że jesteś twórcą tej choroby, to muszę ci uwierzyć. Chociaż nie mam pojęcia jak to możliwe.- Ren mówił spokojnie, z jego lewej dłoni wypłynęło kilka nitek aury, które miały wejść w zamek kajdanek i podważyć zapadki.-Muszę zapytać o jeszcze jedną rzecz. Czego ode mnie chcesz? Wiem, że czegoś chcesz, inaczej już byłbym martwy. Dlatego zrób mi tę uprzejmość i powiedz o co chodzi.- Rzucił Ren z lekkim uśmiechem.
- Głównym celem było odzyskanie jego. -stwierdził, klepiąc czarnego ochroniarza po pancerzu. - Dalsza cześć planu muszę przemyśleć… -stwierdził, gdy aura powoli wchodziła do zamka. - Posiedź więc tu grzecznie. -stwierdził Hakai, powoli odchodząc od krat. Czarny rycerz, odszedł za nim parę kroków, by stanąć przed wyjściem z pokoju. Widać, miał pilnować jeńca.
Rena to nie zniechęciło, nadal manipulował aurą w zamku, chwycił jednak kajdanki w taki sposób, by nie spadły na ziemię, gdy już je otworzy.
- Shihihihi i co zrobisz gdy uciekniesz, mości Czarny rycerzu? - Dziwne przypominający szept głos, dochodził od strony lustra, które wisiało w celi pojmanego. Szybki rzut oka w tamtą stronę, pokazał Renowi jednak tylko jego oblicze.
Ren potrząsnął głową, jakby chciał pozbyć się tego uporczywego głosu. nie odezwał się, nie chciał zwrócić na siebie uwagi strażnika, poza tym rozmawianie z głosami, które tylko on słyszał nie było dobrym pomysłem. Postanowił uwolnić się z kajdanek i dopiero później martwić się co dalej.
W końcu udało mu się otworzyć kajdanki, nim te opadły na ziemie pochwycił je sprawnie. Udało mu się w ciszy uwolnić z okowów.
Czarny rycerz siedział spokojnie. Pośpiech nie mógł mu się na nic przydać. Ren cały czas uważał, by nie ruszyć prawą ręką. Zaczął wypuszczać po kilka nitek aury, których cel był jasny, wpełznąć pod pancerz olbrzyma, a następnie wysadzić go od środka, pozbywając się zagrożenia raz na zawsze.
Nitki zaczęły pełznąć w stronę krat...tam też się zatrzymały. Coś je blokowało, jakaś nieznana Renowi siła.
Ren wstał powoli z krzesła. Postanowił podejść do problemu w typowy dla siebie sposób. Podszedł do ściany, którą miał za plecami, wziął głęboki oddech, po czym wyprowadził najsilniejsze kopnięcie wzmocnione aurą na jakie było go stać.
Zadrżały mury, pękły kamienie. Ściana eksplodowała wręcz pod siła kopniaka, tworząc olbrzymią wyrwę w strukturze budynku. Ren kiwnął dwa razy głowa na boki, strzelając głośno kręgami. Jego olbrzymi strażnik, obrócił głowę w stronę klatki, a widząc co się dzieje, rzucił się na kraty, by niczym płyn przedostać się między nimi. Już po chwili formował się w środku celi, w swa potężna sylwetkę.
Ren odwrócił się powoli. Nie miał ochoty uciekać. W końcu olbrzym i tak by go dogonił, a tak Czarny rycerz mógł wyeliminować jedno zagrożenie, a potem zająć się tym, który stworzył szaleństwo. Ren zrobił dwa kroki w tył, by przejść przez dziurę w ścianie.
-Walczę z tobą trzeci raz.- Rzucił, chociaż wiedział, że nie ma co liczyć na odpowiedź.-Tylko jedna osoba pokonała mnie więcej niż raz.- Kontynuował, jednocześnie rozgrzewając swoją prawą rękę, której nie używał w walce od bardzo dawna.-Nie martw się, tym razem zobaczysz moją specjalność.- Wycelował w olbrzyma palec, który stał w płomieniach.
Ren nie mógł zmienić swojej aury w ogień, ale nauczył się to obchodzić. Wystarczyło nadać jej cechę gorąca, używając swojego pełnego potencjału mógł stworzyć aurę tak gorącą, że zapalała tlen dookoła siebie. Mała kulka ognia oderwała się od jego palca by poszybować w kierunku olbrzyma, ciągnęła za sobą cieniutką nitkę aury, która łączyła ogień z ciałem Rena. Gdy tylko pocisk znalazł się na środku pokoju, Czarny Rycerz zaczął pompować w niego aurę, wypełniając całą celę płomieniami.
Cała cela zamieniła się w istne piekło. Ogień wypełnił ją całą, niczym sławne kotły samego diabła. Jednak Ren wiedział, że tak łatwo nie pozbędzie się wroga. Dymiąca czarna rękawica, wyskoczyła z płomieni, chcąc pochwycić twarz wojownika, lecz ten bez problemu uskoczył w bok. Ciemny rycerz, powoli wychodził przez wytworzona w ścianie dziurę. Całe jego ciało dymiło, jednak płomień nie wydawał się wyrządzić mu wielkiej szkody.
Potęga choroby była zaprawdę zatrważająca.
Ren odskoczył od przeciwnika. W jego dłoni pojawił się oszczep, czarny rycerz cisnął nią w olbrzyma. Nie był to zwyczajny pocisk. Tuż przed olbrzymem miał rozdzielić się na setki mniejszych włóczni i po prostu zmienić przeciwnika Rena w duże sito.
Wróg zmienił się jednak w kłąb czarnego dymu, pozwalając by pociski przez niego przeleciały. Otoczył on Rena ciasnym uściskiem, bezwonnych oparów. Przez chwile majaczył w nich hełm wroga, z którego zniknął jednak pancerz, odłsaniając goła czarną czaszkę. - Czego boisz się najbardziej wojowniku? - syknęła cichym głosem prosto w jego ucho, po czym… zaczęła odlatywać wraz z reszta swej mglistej istoty. Pędziła korytarzem, gdzieś w głąb kompleksu
Ren nie do końca wiedział o co chodziło. Dlaczego przeciwnik go nie zaatakował? To było nienaturalne. Jeszce to pytanie, czego się bał? Ren wiedział czego się bał, konsekwencji swoich czynów. Zawsze robił to co uważał za słuszne, nigdy jednak nie patrzył na konsekwencje. Nie wiedział ilu niewolników których uwolnił zostało mordercami, złodziejami. Nie miał pojęcia.
Ren pokręcił głową. Nie miał czasu na rozmyślanie nad czymś na co i tak nie miał wpływu. Olbrzym najwidoczniej miał coś ważnego do zrobienia, co dawało Renowi możliwe, że jedyną szansę na znalezienie Hakaia przed walką z olbrzymem. W końcu to Hakai był mózgiem w tym duecie. Ren puścił się biegiem w przeciwnym kierunku niż poleciał olbrzym, miał jeden cel, znaleźć twórcę Szaleństwa.
Ren biegł korytarzem, który powoli skręcał. Musiał być zbudowany na planie koła, co mogło wskazywać, że ostatecznie on i olbrzym wpadną na siebie. Za oknami mignął mu kilka razy horyzont, musiał być gdzieś wysoko.
Na jego drodze stanęły drewniane drzwi, które wywalił jednak kopnięciem. Wpadł do gabinetu, w którego kominku płonął ogień. Hakai akurat kreślił coś na mapie, kiedy czarny rycerz wtargnął do jego cichego zakątka.
Ren ruszył powoli w kierunku mężczyzny, zacisnął pięści, aż strzeliły stawy.
-Mam propozycję. Grzecznie powiesz mi dlaczego stworzyłeś szaleństwo i jakie jest na nie lekarstwo. Wtedy może zmienię zdanie i zostawię cię przy życiu.- Powiedział spokojnie czarny rycerz.
- Nie uważasz chyba, że jesteś w sytuacji do stawiania żądań? -zagadnął mężczyzna, na chwile przestając kreślić. - To że uwolniłeś się z klatki ma czynić cię kimś… godnym brania pod uwagę? -zapytał z politowaniem w głosie.
-Nie, to akurat nie. Uwierz mi jestem godny brania pod uwagę. Więc proszę cię. Rozwiążmy to jak cywilizowani ludzie, a żadna głowa nie zostanie dzisiaj umieszczona na włóczni.- Odpowiedział Ren z lekkim uśmiechem.
- Dobrze, skoro chcesz rozmawiać jak cywilizowany człowiek, proszę bardzo. - Hakai się uśmiechnął. - Podstawą cywilizacji jest handel. Trzeba umieć dać o tej samej wartości, by otrzymać inny produkt. Proste. Ty natomiast chcesz otrzymać lek na chorobę która toczy całym kontynentem, dając mi nad nim niemal pełną kontrolę. Co jest na tyle cenne, bym za to wymienił swoją wiedzę?
Ren zawiązał temblak i umieścił na nim prawą rękę, wiedział, że w wypadku walki, pełni sił nie starczy mu na długo. Postanowił więc oferować Hakaiowi jedyną rzecz jaką posiadał.
-[i]Nie mam złota, bogactw, ani artefaktów. Mam za coś lepszego. Moje ciało. Jestem prawdopodobnie jedynym człowiekiem na świecie, który potrafi produkować aurę. Więc, co ty na to? Wszystko co posiadam, w zamian za lekarstwo?[/]- Zapytał Ren z lekkim uśmieszkiem.
- Czyli uważasz, że ta twoja “ciekawa” aura, jest warta tyle co życie całego kontynentu? Nie uważasz, że to mocno narcystyczne podejście? Az tak się cenisz, aż tak cenna ona jest? -szydził Hakai powoli wstając z krzesła.
Ren uśmiechnął się leciutko.
-Mówimy tutaj o substancji, która może przyjąć dowolną właściwość. Może być twarda, a może być nieomal płynna, może być łatwo palna, a może też gasić pożary, może być gorąca, może być zimna, może by żrąca i tak dalej, i tak dalej.- Mówił Ren niczym handlarz na rynku.-Większość naukowców oddała by życie za taką substancję, a ja zaś chcę tylko jeden kontynent.
- Szaleństwo może zrobić wszystko to co powiedziałeś, a nawet więcej. A mam setki tysięcy istnień posiadających ten dar, nie zaś tylko jedną. Matematyka w tym wypadku jest chyba prosta, nie sądzisz?
-Miałem nadzieję, że załatwimy to po dobroci.- Mruknął Ren, stało się już dla niego jasne, że nic nie utarguje z Hakaiem, wiedział, że musi walczyć.-Miałeś swoją szansę, naukowcu.- Gdy rycerz wypowiedział ostatnie słowa, z jego klatki piersiowej wystrzelił grad strzał, który leciał prosto na Hakaia.
Z rękawa mężczyzny wystrzelił różaniec który począł odbijać grad pocisków. Hakai uśmiechnął się, szepcząc coś pod nosem, a na koralikach modlitewnika, poczęły pojawiać się błyszczące znaki. Nim jednak dokończył zaklęcie, olbrzymi czarny miecz przebił jego pierś. Za plecami Hakaia zawirowała mgiełka, która uformowała się w czarna zbroję. Z rany poczęły wychodzić czarne macki, które objęły naukowca swymi objęciami. Zbroja otworzyła się, wciągając jego ciało w swe pancerne więzienie.
- Śmiertelny… -dziwny dudniący głos zwrócił się do Rena. -... Pokłoń się swemu Bogu…



Ren uśmiechnął się lekko rozwiązując włosy.
-Jak miło. Dwie pieczenie na jednym ogniu.- Powiedział pewnie, chociaż w rzeczywistości miał niejasne przeczucie, że pieczeń będzie tylko jedna i, że to właśnie on nią jest. Czarny rycerz wziął głęboki wdech, a gdy tylko zaczął wypuszczać powietrze z jego ust, poza tlenem, wyleciała także ciężka mgła z aury, która powoli wypełniała pokój, miała ona być zasłoną dymną, no i dzięki cechom jej nadanym, nieco przeżreć się przez pancerz przeciwnika.
Czarny rycerz uniósł miecz, jednak trafił ostrzem an dość duże zagęszczenie Aury. Klinga czarna niczym serce hadesu, zasyczała, gdy moc Rena roztopiła pół miecza.
- Żałosne… -mruknął głęboki głos, gdy zbrojny zaczął na oczach wojownika odtwarzać swój oręż. Czarna maż wylewała się spod przyłbicy, by otoczyć zniszczony oręż i uformować na nim brakująca część. To jednak dało czas Renowi na przygotowanie kolejnego ruchu.
Ren postanowił wykorzystać szansę jaką udało mu się uzyskać. Złożył dłonie razem, niczym do modlitwy, w tym momencie cała mgła jaką wytworzył zebrała się na jego przedramionach. Rycerz wykonał krótki gest uderzenia, a aura, formując olbrzymie tornado zerwała się z jego rąk, by polecieć w kierunku przeciwnika.
Rycerz wystawił przed siebie dłoń, która zderzyła się z tornadem. Czarne błyskawice zaczęły strzelać we wszystkich kierunkach.
- Niewarta niczego istota. -warknęła abominacja, silnym ruchem ramienia odrzucając atak w ścianę. Aura rozbiła kamienie, wyrywając dziurę prowadząca na zewnątrz kompleksu. Znajdowali się gdzieś bardzo wysoko, chyba na jakiejś górze, bowiem Czarny Rycerz dostrzegał rozciągające się pod nimi pola i jakieś miasteczko.
Czasu na podziwianie widoków jednak nie miał, bowiem rycerz zaszarżował. Ostrze skierowane zostało w szyje wojownika, jednak ten na czas kucnął unikając ataku. Trochę aury zostało na jego ręce, więc korzystając z okazji, wyprowadził cios w brzuch wroga. Pieść zatrzymała się jednak na zbroi rycerza.
Ren postanowił skorzystać z okazji. Zaplątał grube liny z aury dookoła kolan przeciwnika, a następnie odskoczył w bok, jednocześnie zacieśniając pętlę. Gdyby jego plan zadziałał w stu procentach liny przeżarły by się przez kończyny przeciwnika, pozbawiając go nóg.
Plan zadziałał jednak nie w pełni. Liny wżarły się w zbroję, jednak spaliła je czarna energia, nim zdołały całkowicie pozbawić oponenta nóg. Jednak ryk, który wyrwał się z gardzieli rycerza, świadczył, że ten poczuł atak. Czarna krew kapała z ran na ziemię.
Wolna od miecza pancerna dłoń chwyciła Rena za włosy i cisnęła jego twarzą o pobliska ścianę. Uderzył w nią z wielką siłą, krew spłynęła mu na suta połamanego nosa. Zbrojny chwycił miecz w dwie ręce, szykując się do egzekucji.
Ren z trudem łapał oddech, wiedział, że jeśli szybko czegoś nie zrobi, to jego głowa potoczy się po posadzce. Odwrócił się szybko wyciągając ręce w kierunku przeciwnika jakby prosił o chwilę przerwy, Wystrzelił w kierunku przeciwnika potężną kolumnę ognia, licząc na to, że kupi to mu trochę czasu, a może nawet wyrządzi zbrojnemu jakąś krzywdę.
To faktycznie zatrzymało miecz, ogień był niczym tarcza. Problemem było to, że rycerz nie miał zamiaru się cofnąć, nadal napierając, gorąco bowiem nic mu nie robiło.
Ren gwałtownie przerwał strumień ognia, jednocześnie nurkując by uniknąć ciosu miecza, otoczył swoją dłoń w wirującej szybko aurze, liczył na to, że zadziała ona niczym świder i, że z jej pomocą przebije się do wnętrza pancerza przeciwnika, by wypełnić go ogniem od środka.
Świder przebił się przez zbroję w momencie, gdy miecz wroga uderzył o ziemię, gdzie przed chwila stał Ren. Płomienie z jego rąk napełniły pancerz, co wyrwało dziki ryk z gardzieli rycerza. Wrzask szybko przerodził się w głośny bulgot, gdy przyłbica uniosła się, by wpuścić wprowadzony do ciała ogień prosto w Mrocznego Rycerza. Na szczęście władając aura wojownik, zdołał na czas odskoczyć.
Ren wystrzelił w kierunku rycerza kilkadziesiąt taśm z aury, które miały oplątać go niczym bandaże i zacząć ściskać, to była jednak tylko zasłona dymna, chciał sobie kupić trochę czasu, by odskoczyć jeszcze dalej i wystrzelić w klatkę piersiową przeciwnika, potężny wirują promień aury.
Kiedy bandaże oplotły rycerza, ten rozerwał je bez większego wysiłku. Z głośnym rykiem uniósł miecz na głowę… by nagle zamrzeć w miejscu. Ostrze wypadło mu z rąk, a głośny bulgotliwy ryk opuścił gardziel, kiedy wojownik chwycił się za głowę. Zaczął zataczać się po sali, jak gdyby był niespełna rozumu. Ren nie mógł stracić takiej okazji. Dopadł do wroga uderzając w jego pierś najpotężniejszym strumieniem aury, na jaki było go stać.
Olbrzymia dziura została wypalona w zbroi, która opadła na plecy, dymiąc ze wszystkich otworów. Ciemność powoli zaczęła znikać, ukazując ciało Hakaia. Przedziurawione, dymiące i absolutnie martwe.
Ren wyprostował się ciężko dysząc. Udało mu się, przeżył, a twórca choroby leżał martwy u jego stóp. Czarny rycerz wiedział jednak, że jego praca nie była jeszcze skończona, podszedł do biurka Hakaia i zaczął przeczesywać jego notatki, szukał czegokolwiek co mogło go nakierować na lekarstwo.
Ren przeszukał biurko, by odnaleźć pewne listy, wiadomości między Hakaiem a Królewskim doradcą. Z tego co z nich wyczytał, jasno wychodziło, że mieli oni plan przejęcia królestwa przy pomocy choroby. Z tego co wojownik zrozumiał, wiara w jej istnienie tylko ja wzmacniała- lekarstwo wydawało się więc oczywiste.
Ren zaczął śmiać się jak opętany. Spędził tyle czasu poszukując lekarstwa na szaleństwo, tylko po to by dowiedzieć się, że choroba na dobrą sprawę nigdy nie istniała. Poświęcił tyle czasu walcząc z czymś co okazało się jednym wielkim efektem placebo. Cóż przynajmniej udało mu się powstrzymać spisek. Czarny rycerz schował listy do kieszeni, mogły się przecież jeszcze przydać. Ren szedł spokojnie przez ośrodek naukowca wpuszczając do każdego kąta nieco swojej aury, gdy doszedł do drzwi wyjściowych cała rezydencja była jej pełna. Czarny rycerz zdecydowanym ruchem otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz. Przeszedł kilka kroków, nim budynek eksplodował w potężną kulą ognia. Ren rozejrzał się po okolicy, ku swojemu zdumieniu odkrył, że stał na szczycie góry. Nawet on wiedział jakiej góry. Pracownia Hakaia znajdowała się na górze tysiąca pytań. Ren uśmiechnął się lekko, po czym upadł na ziemie, tracąc przytomność.

Epilog

Ren podniósł się z ziemi, nie miał pojęcia ile był nieprzytomny, mogły to być dni, a mogły być godziny. W każdym razie ogień w ośrodku już dawno wygasł, a z samego budynku zostały jedynie zgliszcza. Rycerz z trudem zawiązał sobie temblak na prawej ręce, następnie zaś splótł włosy w warkocz. Odetchnął głęboko, po raz kolejny przeżył coś, czego nie miał szans przeżyć. Wiedział jednak, że jego misja nie skończyła się.

Owszem twórca szaleństwa nie żył, a z jego zwłok został zapewne jedynie popiół. Zawsze było jakieś "ale". Tym razem było ono bardzo znaczące. Ren znalazł lekarstwo na szaleństwo. Teraz stało przed nim znacznie trudniejsze zadanie. Przekonać ludzi w całym królestwie, że choroba, która na ich spadła w rzeczywistości nigdy nie istniała.

Kolejne niemal niemożliwe zadanie, co prawda szansa śmierci w czasie jego wykonania była dużo mniejsza. Ren zaczął schodzić z góry. Po raz kolejny maszerując w stronę przygody...
 

Ostatnio edytowane przez pteroslaw : 30-07-2014 o 16:32.
pteroslaw jest offline