Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-07-2014, 12:42   #27
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Świątynia Tahary - Czarna Sala.



Litwor przytłoczony ciszą i pytaniami, na które zbytnio nie było odpowiedzi, odezwał się jako pierwszy.
- Komuś jeszcze kojarzy się ta zastawa z upuszczaniem krwi zamiast kolacji? - Zagaił do zgromadzonych.
- Jeżeli taka będzie wola Odwiecznych - powiedział ze spokojem młody kapłan - Nie bez powodu nas tu wezwali. To musi być coś poważnego.
- Odwieczni odwiecznymi, ale mają pod ręką dość ludzi, żeby im krew upuszczać jeśli zajdzie potrzeba. Nie trzeba ich sprowadzać z drugiego końca krain.
- Parsknął Aigam, zastanawiał się o co tu chodzi i rozglądał się ciągle dookoła.
- Ponure przypuszczenia - uśmiechnął się Twem. - Ale na to się nie piszę. Chyba będą musieli znaleźć innego ochotnika na moje miejsce.
- Ponure czy nie, myślę że niedługo się przekonamy. -
Aigam zatrzymał się przy jednym z krzeseł, ale nie zasiadł, wolał nie ryzykować.
- Nie wyglądają na zbyt wygodne - stwiedził Twem, spoglądając na trony.
Trony zaś wyglądały całkiem normalnie. Nawet dość wygodnie gdy dobrze się im przyjrzeć. Nic nie wskazywało by ktokolwiek przez dłuższy czas z nich korzystał. Rzec by można nawet iż dopiero co zostały przy owym stole postawione.
Ciekawe, od jak dawna tu stoją, pomyślał. I kto je czyści.
Czarna skóra, którą obite były siedzenia i oparcia, wprost lśniła nowością, a na podłokietnikach nie było nawet odrobiny kurzu.

Młody kapłan obszedł całe pomieszczenie dookoła starając się pojąć jakie plany mieli wobec niego Odwieczni. Nie mogąc jednak dojść do jakiegoś logiczniejszego stwierdzenia z braku namacalnych faktów w wystarczającej ilości postanowił usiąść w jednym z tronów, zamykając oczy i pogrążając się w krótkiej, milczącej modlitwie.

Efekt był natychmiastowy. Nieznajomi, którzy wraz z nim znajdowali się w sali, zniknęli. Miast nich na tronach siedziało dziesięcioro obcych, których z pewnością wcześniej tam nie było. Ich stroje również nie zgadzały się z obecną modą. Prędzej rzec by można iż ubrano ich przed wiekami. Były one proste, skromne, szyte z materiałów którymi odziewają swe ciała jedynie najbiedniejsi. Bez wątpienia nie byli to jednak żebracy na co wskazywała ich dumna postawa i patrzenie prosto w oczy gdy wymieniali się zdaniami. Nim jednak Hassan zdążył choćby rzec słowo o swej obecności, w sali zapadła cisza. Czarny diament zaczął lśnić wszystkimi kolorami. Powietrze również zrobiło się jakby chłodniejsze i czystrze. Wiatr począł poruszać ubraniami i włosami siedzących. Kielichy wypełniła woda.
- Wybrańcy - rozległ się głos. - Wkrótce dokona się przepowiednia z początków świata. Wy jesteście bramą do niej i jej pieczęcią. Wasze poświęcenie przyniesie ludowi Rivoren szczęście i spokój przez setki lat. Gdy zaś wasz czas się dopełni przybędą tu wasi następcy by odnowić wasze śluby. - Głos umilkł, nikt z zebranych nie przerwał jednak ciszy która nastąpiła. - Dziesięciu z was czeka wieczne życie. Jedenasty zaś podąży za mrokiem, który przegrał swą walkę.
W tym samym momencie mężczyzna, siedzący po lewej stronie Hassana, uniósł swój sztylet i obdarzywszy wszystkich spojrzeniem, które nieco dłużej zatrzymało się na młodym kapłanie, wbił go aż po rękojeść w swą pierś.
- Dokonało się - zdołał jeszcze usłyszeć Hassan nim z hukiem zwalił się na czerwoną podłogę, zepchnięty przez niewidzialną moc. Trony stały puste, diament nie lśnił, nie słychać było głosu, nie było krwi ani ciała. Wszystko było dokładnie takie same jak w chwili, w której siadał na tronie. No, może poza wyraźnym bólem w miejscach, które zetknęły się z kamienną podłogą.

Twem przez ułamek chwili zastanawiał się nad bezczelnością człowieka, który nieproszony posadził zadek na tronie... i po sekundzie stłumił uśmiech widząc, jak wspomniany osobnik zleciał z hukiem z owego tronu, całkiem jakby ktoś go z niego zepchnął.

Czarne drzwi otworzyły się po raz kolejny. Tym razem stanęła w nich kobieta o ogniostorudych włosach spiętych niedbale w kok. Brązowy mundur opinał jej ciało dość ciasno, jednak z pewnością nie na tyle, by krępować ruchy. Złote guziki i emblematy były mocno zakurzone, co wskazywało, że jest świeżo z podróży. Brąz i złoto, dla wprawnego okna oznaczały jedno, Endarę.

Elissa weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. Usiłowała to zrobić po cichu, ale trzask rozniósł się echem po sali. Kobieta mogła jedynie się domyślać kto i co chciał sobie zrekompensować rozmiarami tej sali. Podobnie jak mogła się jedynie domyślać, dlaczego jeden ze znajdujących się na sali mężczyzn maca się tam, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę, a na twarzach dwóch pozostałych gości takie zdziwienie, jakby samego Darkara zobaczyli.

- Czyżbym w czymś przeszkodziła? - zagadnęła podchodząc bliżej stołu.

- Ależ skąd. - Uśmiech Twema się poszerzył. - Najwyżej troszkę się spóźniłaś.

Młody kapłan podniósł się z ziemi. Takiego przebiegu spraw nie przewidział i cóż, zasłużył na to co go spotkało. Każda akcja równała się reakcji. Musiał się zastanowić nad swoim zachowaniem. Ręce złożył w modlitewnym geście i zamknął oczy jedynie kiwnięciem głowy w ciszy witając nowoprzybyłą.
Litworowi zagadek przybywało z każdą chwilą, zdawało się że mieli tu jakiegoś kapłana. Tylko najwyraźniej dawno ze swoim Odwiecznym nie rozmawiał, bo wyglądał, jakby nie zawsze wiedział co robi. Ciekawiło go, co go tak poruszyło, że aż spadł z fotela. Kobiecie skinął na powitanie i zmierzył ją od stóp po czubek głowy i do stóp ponownie.

Gdy drzwi otworzyły się po raz piąty i do sali weszła kolejna, młoda kobieta, atmosfera w sali uległa zmianie. Co prawda nie można było rzec iż wcześniej było tu zbyt głośno, teraz jednakże cisza jaka zapanowała zdawała się niemal namacalna. Niektórzy mogliby wręcz rzec iż śmiertelna. Khaidar bez trudu rozpoznała ów rodzaj ciszy. Miała już z nim kontakt wcześniej.
Również światło uległo zmianie. Lśniące liny zbladły niczym przygaszone niewidzialną dłonią lub pokryte całunem. Wiatr począł poruszać nimi zupełnie jakby nie znajdowały się w czterech ścianach, a poza nimi, na otwartych przesztrzeniach. Stanie pod ścianą wkrótce przestało być dostępną opcją, podobnie jak ucieczka przez jedyne znane im wyjście. Pierścień ognia odgrodził ich bowiem od owej opcji, zmuszając by wszyscy zbliżyli się do stołu z pucharami.
Czarny diament pulsował życiem.
- No, no, a to mi miła grupka. Nie wiem jak wy ale ja wyczuwam tu całkiem niezłą zabawę. - Głos ów nie dochodził z żadnego konkretnego miejsca. Zdawał się unosić, niczym nie skrępowany, po to tylko by na koniec opaść na jeden z foteli przy stole. Wtedy też przybrał on formę mężczyzny utkanego z szarych wirów powietrza.
- Daruj sobie, bracie - odpowiedział mu kolejny głos, tym razem wydobywający się z ust mężczyzny utkanego z ognia, który oddzielił się od pierścienia płomieni otaczających wybrańców i z godnością zajął miejsce przy stole.
- Spocznijcie, moje dzieci. - Tym razem nie było ani ognia, ani też powietrznych wirów. Kobieta która pojawiła się u boku Khaidar wydawała się niemal ludzka, gdyby tylko pominąć fakt iż wyraźnie człowiekiem nie była. Nadgryziona, przetarta skóra w kilku miejscach ujawniała kryjące się pod nią kości. Pokryte bielmem oczy przyglądały się wybrańcom zdając się sięgać wprost do ich dusz.

Ciężko było nie zgadnąć z kim mają do czynienia, zwłaszcza, że nawet Litwor poczuł gorąco płomieni, mimo że przyjemne, to jednak w ogóle je poczuł. Co samo w sobie było nietypowe. Usiadł więc, starając się nie narobić przy tym za wiele hałasu.

Zaszczyt ich spotkał, bez wątpienia. A to oznaczało na dodatek, że sprawa jest bardzo ważna. Gardłowa, można by rzec. Jednak zamiast obrócić się na pięcie i uciec, Twem poszedł w ślady Litwora i zajął miejsce przy stole.

Młody kapłan nie potrzebował przedstawień z kim mieli do czynienia i prawdę mówiąc lekko się zląkł widząc mężczyznę utkanego z ognia. Miał z nim do czynienia i można by powiedzieć, że raczej nie było to… miłe doświadczenie. Jedyne co mu dodawało otuchy to jego brat który był utkany z powietrza. Bez słowa i w całkowitej ciszy zając ostrożnie miejsce czekając na dalszy rozwój wypadków. Miał tylko nadzieję że ognie w pomieszczeniu nie zaczną skakać mu do gardła.

Sentis wstrzymała oddech, gdy blady upiór pojawił się tuż obok niej. Wciąż nie potrafiła przyzwyczaić się do obecności boskiej istoty i uwagi, jaką jej poświęcała. Cicha prośba była tak naprawdę rozkazem, więc kobieta spełnila go bez szemrania, czy zbędnej zwłoki. Zasiadła na skraju siedziska, a skryta w cieniu kaptura twarz odruchowo skierowała się w stronę swej Pani, jakby czekając na dalsze instrukcje.

Gdy już wszyscy zasiedli na wybranych przez siebie miejscach, upiornie wyglądająca kobieta zajęła swoje, które znalazło się dokładnie pomiędzy mężczyzną utkanym z ognia, a tym którego ciało tworzyły wiry powietrzne. Wraz z chwilą, w której to uczyniła, kielichy napełniły się wodą.
- Wybrańcy - przemówiła Tahara, a w głosie jej słychać było tysiące dusz, które przez wieki odeszły do jej królestwa. - Zebrano was tutaj gdyż krainie, którą stworzyliśmy, a która wasz dom stanowi, zagraża niebezpieczeństwo. Jak wasi poprzednicy, wybrani zostaliście by temu niebezpieczeństwu stawić czoła i zwyciężyć. W przeciwieństwie jednak do nich, wasze życie nie zostanie złożone na ołtarzu owego celu. Waszym zadaniem będzie wzmocnić siły duchowe pięciu filarów mocy, które bronią tej krainy i zapewniają jej dobrobyt. Zadanie owe nie będzie do prostych należeć. Wróg wasz, Darkar, użyje zapewne każdego dostępnego sposobu by wam przeszkodzić. Niektórzy z was zapewne zginą, niektórzy zostaną ranni lub utracą władzę nad swym umysłem. Z tego też powodu zostali wam przydzieleni towarzysze. Ich umiejętności i moce, którymi władają, powinny zapewnić przynajmniej jednemu z was szansę na przeżycie i dopełnienie misji. - Jej wzrok na chwilę spoczął na Khaidar, a usta wygięły się w lekkim uśmiechu. - Waszym pierwszym celem będą Sidła Rozetty. Wsród tamtejszych bagien i lasów ukryty jest zamek, a w jego podziemiach - świątynia. Musicie do niej dotrzeć i odnowić rytuał, który zapoczątkował istnienie pierwszego z filarów. Gdy tego dokonacie, udzielone zostaną wam dalsze wskazówki i droga, którą podążyć musicie.
Tahara umilkła, kierując swój wzrok ku Avaronowi.
- Jesteście drugą grupą, którą posyłamy z tym zadaniem. Podobnie jak wasi poprzednicy zostaniecie obdarzeni darami, które uczynią waszą misję możliwą do wykonania. Podobnie jednak jak my, również Darkar zadbał o to by wyznaczyć swych wybrańców. Będą oni starali się by przeszkodzić wam w wykonaniu zadania, do czego dopuścić wam nie wolno. Również ich władca starać się będzie by zmniejszyć waszą wiarę i zasiać ziarno zwątpienia w nas i w powagę waszej misji. Bądźcie na to przygotowani i stawcie mu czoła. Porażka bowiem oznaczać będzie zagładę tej krainy i chaos, który pogrąży ją w cierpieniu i rozpaczy.
- Co mniej więcej oznacza, że macie się nie dać i dokopać sługusom Darkara - wtrącił się Sylef, który od jakiegoś czasu już zdawał się poświęcać więcej uwagi zabawie sztyletem niż słuchaniu co jego towarzysze mają do powiedzenia. - Nasz brat uznał już wieki temu iż te ziemie jemu się należą i nie poprzestanie tak łatwo gdy już okazja się nadarzyła. Okazja, której to dość znacznie pomógł. Na wasze szczęście nie może on jeszcze przekroczyć granicy, którą stworzyliśmy. Może jednak przebywać w tym świecie swym duchem i czyni to nad wyraz często i niekiedy nawet skutecznie. Z tego też powodu potrzebujemy was, wybrańców, rycerzy w srebrnych zbrojach, którzy stawią mu czoła. Teraz zaś, skoro już wiecie czego się od was wymaga, macie chwil kilka by zaryzykować i zarzucić tą dwójkę waszymi pytaniami. Ja się zmywam - co mówiąc zniknął. Sztylet, którym się bawił upadł na stół, ostrzem w stronę Hassana.
- Pytajcie zatem - rzekła po chwili Tahara. Avaron nie odezwał się słowem, widać jednak było iż zachowanie Sylefa nie przypadło mu do gustu gdyż zarówno ognie, które otaczały stół jak i te z których utkana była jego postać, znacznie swą objętość zwiększyły.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline