Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-07-2014, 22:41   #49
Tiras Marekul
 
Tiras Marekul's Avatar
 
Reputacja: 1 Tiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnie
Gdyby wysypać na stół odrobinę mąki i posadzić niedaleko Richarda dla porównania, jego twarz byłaby niemalże równie biała. Szarość policzków przypominała stare nagrobki znajdujące się na opuszczonych, dawno już zapomnianych cmentarzach, a nieobecny wzrok sprawiał wrażenie jakby jego myśli nie mogły zebrać się w jedną spójną całość. Oczy jednak zatrzymały się na dziewczynie, którą spotkał przypadkiem w dużym pokoju. Dłuższą chwilę po prostu stał nie mówiąc dosłownie nic, jakby chciał się upewnić, że jest realna, a jej twarz nie zleje się w jeden lity kawał skóry bez ludzkich elementów. Serce biło mu mocno w klatce piersiowej co można było dostrzec po wychodzących z lewe oraz prawej strony szyi nabrzmiałych żyłach. Nozdrza pracowały jak miechy pompując i wypompowując powietrze z jego płuc w wyraźnie przyspieszonym tempie. Pot zbierał się na jego bladym czole oraz unoszącej się i opadającej klatce piersiowej, wewnętrzna część dłoni również była cała śliska i nieprzyjemna.
- Ja... - zająknął się. Dopiero kiedy wydał z siebie pierwszy dźwięk przez jego głowę przepłynęła myśl, że musi wziąć się w garść.
- Mogłabyś wyjąć mi kilka drzazg z dłoni? Poślizgnąłem się na mokrej od szronu werandzie i zdarłem sobie knykcie – skłamał i chociaż wiedział, że nie brzmi zbyt wiarygodnie to nie miał zamiaru dzielić się tym z kimkolwiek. Racjonalny umysł odrzucał wydarzenia mające miejsce kilka minut temu, wewnętrzna duma zaklejała mu usta.

Jeśli jeszcze chwilę temu Erin uśmiechała się pod nosem, manifestując tym swój dobry nastrój, to widok taksiarza odebrał jej ową radość skuteczniej niż Urząd Skarbowy zaległe podatki. Koleś wyglądał jakby zaraz miał zejśc na zawał. Rozszerzone źrenice, przyspieszony oddech i pot spływający po trupiobladej skórze wróżyły spore kłopoty. Powodów mogło być wiele, z niektórymi potrafiłaby poradzić sobie na miejscu, ale inne wymagały specjalistycznej pomocy i odpowiedniego sprzętu. Wątpiła, by w promieniu najbliższych trzech kilometrów znalazła się choćby pojedyncza ampułka adrenaliny… o defibrylatorze nawet nie wspominając. Przed oczami jak żywy stanął jej stary grubas w białym kiltu. Znów poczuła znajomy stres, który niczym szczęki wściekłego psa zacisnął się na jej karku.
”Cokolwiek by się nie działo musicie zachować zimną krew. To wy pierwsi macie kontakt z poszkodowanym i od waszego skupienia zależy czy dostanie on swoją szansę. Najgłupszy błąd będzie go kosztował życie, pamiętajcie o tym.”
Erin nie potrafiła zapomnieć. Złapała Richarda pod ramię i siłą podprowadziła do najbliższego krzesła.
-Szron w lecie? Jasne - burknęła przykładając palce wskazujący i serdeczny do boku jego szyi tuż pod linią żuchwy. Zębami podwinęła odrobinę rękaw bluzy, odsłaniając nadgarstek opleciony paskiem zegarka.
- Co bierzesz? Leki na nadciśnienie, cukrzycę, padaczkę, coś nasercowego? - pytała mechanicznie, patrząc na niewielką srebrną tarczkę i licząc kolejne uderzenia pulsu pod opuszkami - Chorujesz przewlekle? I szczerze...ćpałeś coś?

- Co? – zapytał jakby zupełnie nie zrozumiał słów dziennikarki. - Nie biorę niczego – odparł patrząc na wskazówki jej naręcznego zegarka – czas mijał. Mechanizm zegarka pracował bezdźwięcznie, ale on słyszał jak trybiki kręcą się a urządzenie tyka. Szron... dopiero teraz uzmysłowił sobie jak bardzo pomylił się używając tego słowa.
- No deski są mokre, od rosy... Chyba strułem się śniadaniem – dodał zupełnie obojętnie próbując znaleźć sobie wymówkę by Erin nie pytała o nic więcej. Rozmasował obolałe po uderzeniu palce. W otarciach znajdowały się jeszcze resztki murszejącego drewna i schodzącego impregnatu.

- Tak skarbie, śniadanie mogło być trefne...ej, zostaw tą łapę bo zapaskudzisz. Zaraz sie tym zajmę - mruknęła dla świętego spokoju i pacnęła go po zdrowej dłoni. Nie chciała się kłócić, nie w tej chwili. Standardowe procedury w przypadku, w którym pacjent nie chciał współpracować, kazały zakładać to co najgorsze. Próbowała się skupić, ale trajkoczący Nathan i harmider na piętrze skutecznie jej to utrudniały. Zmierzywszy puls wyjęła z kieszeni telefon, i ignorując niechęć pobrzmiewającą w głosie nowojorczyka, chwilę jeździła palcem po ekranie, aż lampka z tyłu urządzenia zapaliła się jasnym, ostrym blaskiem.

- Śniadaniu nic nie brakowało, na to że trujecie się sami, nic nie poradzę. - Warknęła Bri, najwyraźniej od początku porzysłuchując się rozmowie. Po czym wstała spoglądając na Richarda groźnie i pociągając Nathana na górę po schodach.

-Patrz prosto na mnie - ruda powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu i zaświeciła mu światłem po oczach.

Rich poczuł się jak w przychodzi lekarskiej. Mimo zapewnień, że jego stan zdrowia jest dobry, Erin nadal przeprowadzała prowizoryczne badania by się upewnić.
- Naprawdę już nic mi nie jest, uwierz – powiedział chwytając ją za rękę trzymającą telefon. Jakoś świecenie mu po oczach lampą błyskową nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy. Od razu na myśl przychodzą mu kierowcy którzy późną nocą świecą długimi światłami w przednią szybę podczas wymijania. Jakby nie mogli włączyć krótkich.
- Przemyję sobie dłonie, wyjmę te cholerne drzazgi i napijemy się kawy – spojrzał na dziewczynę już bardziej przytomnie. Jego twarz nabierała bardziej żywych barw, chociaż nadal była dość matowa, jakby trupia.

- Jasne, wszystko pod kontrolą, tylko serce zaraz wyskoczy ci przez gardło. Dlaczego zawsze musicie być tacy uparci? - prychnęła, wyłączając latarkę i schowała komórkę do kieszeni. Przez chwilę mierzyła Richarda krytycznym wzrokiem, szukając oznak tego, że jego stan sie pogarsza. Odpuściła dopiero, gdy na twarz mężczyzny powoli zaczęły wracać kolory, a tętno się uspokoiło. Odetchnęła z ulgą i przywołała na usta cień uśmiechu.
- I czym chcesz te drzazgi wyciągać, kombinerkami z samochodu? - spytała, oglądając zmaltretowaną powierzchnię skóry, w której tkwiły drewniane odpryski. Korzystając z nieobecności postronnych wychyliła się do przodu i pocałowała mokre od potu czoło, sprawdzając przy okazji czy nie jest rozpalone gorączką. Nie było.
- Ehh...uparty osioł z ciebie Richie, naprawdę. To żaden dyshonor, gdy coś ci dolega. Nie dyskwalifikuje cię to ani jako mężczyzny, ani tym bardziej człowieka. Nikomu nie powiem, jeśli tego się obawiasz i w razie czego pomogę, a nie zaszkodzę - zacmokała i z rezygnacją pociągnęła taksówkarza, by podniósł sie do pozycji pionowej - Apteczka jest u mnie, chodź. Przy okazji zobaczymy co to za rumor na piętrze. Może McAvery w końcu dojechał, albo Candle wywołuje duchy...choć sądząc po odgłosach to prędzej je przepędza, szaman od siedmiu boleści.

Zdyskredytowanie Marka przed jego opuszczeniem domostwa było przejawem wewnętrznego niezadowolenia jakie dało o sobie znać w dość dosadny sposób. W jego założeniu facet powinien być facetem, a nie lalusiem który potrzebuje ogólnej opieki nawet do wiązania sznurowadeł. Sam nie dysponował za specjalnie dużą siłą, na siłownie też nie chodził, a robienie kilku prostych ćwiczeń rano pozwalało mu jedynie nie przytyć niż wyrobić sobie kondycje. Jednak znalezienie sobie sześciostrzałowego przyjaciela było idealnym substytutem żelaznych mięśni oraz niezawodnym sposobem na przeróżne kłopoty. Strona psychiczna również odgrywała znaczącą rolę, będąc zapewnieniem dla kobiety, że na tym facecie można polegać. Mężczyzna ogarnięty strachem z powodu przewidzenia nie mógł brzmieć wiarygodnie, nawet jeśli dla Erin nie był by to dyshonor.
Rich objął dziewczynę w pasie. Kątem oka zerknął na chłopaka, który akurat odwrócił się w ich stronę zaciekawiony co tak długo mogą robić i o czym mogą rozmawiać. Hałasy na górze zdecydowanie spowolniły proces odzyskiwania kolorów przez Richa. Przeżycia, mające miejsce na werandzie zdecydowanie wstrząsnęły nim i czuł niepokój nawet jeśli było to po nim niewidoczne. Ciągle zastanawiał się nad źródłem owej halucynacji.
- Pójdę przodem – odezwał się wreszcie po dłuższym milczeniu. - Będę Cię ubezpieczał jakby Candle potrzebował krwi dziewicy i miałby wyskoczyć na Ciebie z nożem – zażartował. Humor mu wracał.
 
__________________
Ph’nglui mglw’nafh Cthulhu R’lyeh wgah’nagl fhtagn.
Tiras Marekul jest offline