Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-08-2014, 00:36   #100
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
17 Myrmidis 2523


* * *



Skrewili, prosto mówiąc. Otrzymane zadanie było bardzo proste - znaleźć, uciszyć i po kłopocie. Jak dotąd najprostsze sposoby okazywały się również najskuteczniejszymi, ale widocznie chcieli spróbować czegoś nowego. Bartolomeo, ambitny remańczyk, chciał wysłać Dario Gagliardiego do Ogrodów Morra z hukiem i fajerwerkami, ale brakowało mu zasobów. Ojczulek co prawda wysłał statki do Luccini wypełnione przeróżnymi towarami, ale te jeszcze nie dopłynęły i niepewnym było, czy coś dałoby się uszczknąć z drewnianych skarbczyków. Służba celna i Gwardia w końcu nie spały.

Nie dowiedzieli się jednak, czy plan by wypalił. Podczas gdy oni czekali na remańskie stateczki, Gagliardiowie szykowali się do przeprowadzki. Po paru dniach rodzina zniknęła z Luccini jak kamień w wodę i to wcale nie dzięki działaniom najemników. Zakład na Akropolu, podobnie jak mieszkanie, został prędko sprzedany, a konto w Luccińskim Banku Książęcym opróżnione. Gagliardowie zniknęli bez śladu, a Giovanni - jeszcze nie tak dawno zachwalający ich osiągnięcia - przyjął ich porażkę z chłodną akceptacją. Widać było, że nie był zadowolony z takiego obrotu spraw, ale byli pewni że jeszcze nie raz i nie dwa dostaną szansę na wykazanie się.

Mieli rację, ale kolejne zadanie zdecydowanie ich zaskoczyło.


* * *



Stefano Elerio, kucharz na usługach de Roelefów i sławny lokalnie autor przepisu na kaczkę po luccińsku, nie bał się wieczornych spacerów. Akropol był w końcu jedną - jeśli nie jedyną - z dzielnic, w której nie trzeba było martwić się o swoje życie. Częste patrole Gwardii (opłacanej zresztą w dużej mierze z kieszeni rezydentów) zdecydowanie utwierdzały wszystkich w przekonaniu, że tutaj elementy spod ciemnej gwiazdy i margines społeczeństwa nie miały miejsca bytu. Najciemniej, jak to powiedzenie mówi, zawsze pod latarnią, ale Akropol naprawdę był oazą spokoju. Zazwyczaj.

Niccolo Marrizano w dupie miał takie gadki. Nie obchodziła go Gwardia, więzienia i srogie kary za morderstwo z premedytacją. Obchodził go jedynie zwrócony doń plecami Elerio, jego zwierzyna, zabójca Francesco. Odkąd tylko dowiedział się, kto zabił jego brata, poprzysiągł zemstę i zamierzał dotrzymać tej przysięgi. Stefano Elerio tego nie wiedział, ale był martwy. I to tutaj, na Akropolu. Tam, gdzie najciemniej. Pod latarnią.

Cios zaskoczył kucharza i zamroczony poleciał do przodu, uderzając w bruk. Desperacko spróbował odczołgać się od niebezpieczeństwa, posłuszny instynktowi przetrwania, ale kopniak w żebra znacznie mu to utrudnił. Sapnął i wciągnął powietrze, a oprawca chwycił go za chabety. Oczom Stefano ukazały się mrugające wysoko gwiazdy i, w chwilę później, twarz mężczyzny wykrzywiona dziwnym grymasem.

- To za mojego brata, skurwielu - wychrypiała twarz.

Stefano poczuł, jak coś ostrego rozdziera mu żołądek i krzyk wyrwał mu się z gardła. Po nim natomiast kolejny i jeszcze jeden, ale czwarty szybko został uciszony żelaznym cięciem. Elerio zabulgotał jedynie, a krew zaczęła wypełniać wnęki między kostką brukową. Kucharz umarł prędko, odchodząc do krainy Morra.

Niccolo Marrizano poszedł w ślad za nim paręnaście minut później, gdy ostrze błyskające w ciemności przeszyło jego serce.


* * *



Rezydencja Falców, Akropol

Spotkanie z falcowym patriarchą nie należało do najprzyjemniejszych. Powodem nie było jednak fiasko z Gagliardami, a zupełnie coś innego. Z jednej strony późna godzina nie była najlepszą porą na spotkania i widać to było po wszystkich obecnych, wyrwanych ze snu lub odciągniętych od nocnych zajęć. Agnes Hoffmann w koszuli nocnej, Lorenzo Falco ze zmęczeniem wymalowanym na twarzy, Michele Falco z włosami sterczącymi we wszystkie strony i nerwowo krążący po bibliotece Giovanni. Nikt z Familii nie spał, nie spali najemnicy. Nawet rezydencja nie spała. Od marmurowych ścian odbijały się pokrzykiwania, szybkie kroki i poszczękiwania oręża.

- Mają mojego syna! - wydarł się Giovanni, powtarzając się po raz setny. Najemnicy musieli rzecz jasna zostać wtajemniczeni w całą sprawę i zostali wtajemniczeni bardzo dobrze. Oni i połowa Akropolu. - Mój syn, psia ich mać, jest nietykalny! Macie go, kurwa, znaleźć. Nie obchodzi mnie jak, ma do mnie wrócić cały i zdrowy. A skurwieli macie wybić co do nogi, rozumiecie!? Wszystkich, co do jednego. Sprawdźcie każdy zakątek, każdą dziurę, kanały jeśli trzeba. Gianluca ma się znaleźć! Pożałują, na Świętą Włócznię, przysięgam że pożałują! Spalę miasto aż po fundamenty, jeśli trzeba!


* * *



Wszyscy wyruszali na poszukiwania Gianluci, najmłodszego syna Giovanniego. Najemnicy pilnujący rezydencji, stali pracownicy jak Gudmund, nawet bracia "sprawcy" zamieszania - Lorenzo i Michele. Signor Falco wysyłał w miasto tylu ludzi, ilu tylko mógł i w rezydencji zostawiał tylko absolutne minimum. Renato, Gaetani, Marco, Katerina, Bartolomeo, Anika i Zalaflax również zostali wciągnięci do poszukiwań. Nie z własnej woli, ale byli świadomi że mogą wiele zyskać, jeśli to oni sprowadzą do domu najmłodszego z Falców.

Katerina jednak nie zaprzątała sobie głowy takimi mrzonkami, przynajmniej chwilowo. Była przygotowana do ruszenia w miasto jako pierwsza, ale najpewniej miała wyjść jako ostatnia. Nie zamierzała opuścić rezydencji bez uprzedniego zobaczenia się z panienką Lucianą. Dziewczyna w końcu, w przeciągu zaledwie paru dni, musiała zmierzyć się z widmem stracenia brata po raz drugi. Teraz sytuacja była o wiele gorsza - chodziło bowiem o brata, z którym przyszła na ten świat.

Obie dziewczyny, jasno- i ciemnowłosa, zderzyły się na jednym z licznych zakrętów. Luciana Falco z całą pewnością nie przypominała siebie. Ciemne loki były zebrane do tyłu i przewiązane prostym rzemieniem, zamiast sukni z najwyższej półki miała na sobie skórznię (zaskakująco dobrze dopasowaną), a w dłoni - zamiast wachlarza czy parasoleczki - trzymała włócznię. Wizerunek wojowniczki psuły nieco zaczerwienione oczy i młody wiek.

- Kat! - Luciana była zaskoczona, ale prędko zebrała się w sobie. Głos jednak nadal miała drżący. - Musisz mi pomóc! Gianluca potrzebuje mojej pomocy, zrobił coś głupiego i jeśli znajdzie go ktoś inny, będzie w opałach! Kat, nie mamy czasu do stracenia, pomóż mi, błagam!
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 02-08-2014 o 00:04.
Aro jest offline