Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-08-2014, 12:41   #27
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Saeighada Ceann ah Thugann
Rosemvale 12 dzień jesieni


Gdy potężny smoczy statek wpływał do portu, marynarze i robotnicy patrzyli na niego nieufnie. Zastanawiały ich nieznane symbole, obecność dziwnych wielkich kół po bokach okrętu, oraz to że na pokładzie dało się widzieć dziwne istoty. Zaczęto szeptać o demonach zza morza, czy tez klątwie która spadła na wyprawę ku nowym ziemię, która powróciła w przemienionej postaci.

Statek rozpoczął cumowanie, w porcie. Na szczęście znaleźli dla siebie miejsce, na dawnej pozycji królewskiego statku. Woda pieniła się pod burtą, a fale, spowodowane osiadaniem Wężowego Księcia w jednym miejscu, rozlały się po pomostach.

Seighada jako jeden z pierwszych zszedł na chwiejną drewnianą ścieżkę. Jego nozdrza uderzyła mieszanina zapachów. Ostre korzenne przyprawy sprowadzane z Brumy, słodka woń krwi, ze straganów gdzie od razu obrabiano ryby, oraz smród ludzkiego ciała wymieszanego z mocnym zapachem świeżo złapanych ryb.
Gdy tylko smokopodobne stworzenia zeszły na most, ludzie zaczęli się od nich odsuwać. Co bardziej przesądni poczęli spluwać przez ramię, odmawiając pod nosem krótkie modlitwy. Na ziemię opadło kilka skrzynek, gdy prości robotnicy przestraszeni tym widokiem, rzucili się do ucieczki.
Co prawda ludzie przyzwyczajeni byli do sporadycznej obecności innych ras, lecz nigdy nie pojawiały się one tak nagle i w takiej ilości.
No i nie wyglądały jak potomkowie smoków!

Dość szybko zaalarmowało to strażników. Tuzin zbrojnych powitał Seighada gdy ten wkroczył na stały ląd. Był to dla niego nowy widok. Zazwyczaj ludzie chodzili w łachmanach ze skór zwierząt, uzbrojenie w proste dzirty. Tutaj natomiast, cala grupa skryta była pod grubymi blachami, uzbrojona w dobrze wykonane miecze, a na plecach kilku wisiały kusze.


Kapitan oddziału wyszedł jaszczura naprzeciw. Widać było, że niepewnie czuje się w tej sytuacji. Wiedział jak zastraszyć, czy rozmawiać z ludźmi. Smok na dwóch łapach to jednak inna sprawa.
- Rozumiecie mnie? –zapytał, unosząc pytająco brew.- Jak tak to coście za jedni i jaki macie tu interes? – dodał pospieszenie, nie zdejmując dłoni z rękojeści, ukrytego w pochwie miecza.

Ansley Aldursdottir
Eresdur, jedenasty dzień jesieni, roku wielkiej gwiazdy.


Muzyka


Karnawał!
Coś na co Ansley czekała wręcz całe życie. Noc pełna zabaw, tańców, tajemnych sztuk i kuglarzy. W dodatku to wszystko w towarzystwie Anzelma, który wykąpany i ubrany w czyste szaty, wyglądał jeszcze cudowniej niż zawsze.
Dziewczyna przed wyruszeniem w miasto również się odświeżyła, poprawiła włosy oraz wybrała najczystszą bieliznę jaka jej pozostała. Tobołek z tajemniczą zawartością pozostał pod opieka Lucyfera w karczemnej izbie. Kot machał leniwie ogonem, obserwując jak dziewczyna cała w skowronkach przygotowuje się do wyjścia. W końcu jednak znudziło mu się to i ziewając głośno, zwinął się w kłębek na pozostawionym mu pod opieka tobołku.
Skoro babcia ufała, że kot może obronić ją w drodze powrotnej, to z ochroną tajemniczej paczuszki i kilku par majtek nie powinien mieć problemu, nieprawdaż?

Kiedy w końcu Ansley wyszła na ulice, wtulona w ramię młodego kupca, niebo było już purpurowe i dało się dojrzeć pierwsze gwiazdy. Jednak to nie oczy kosmosu, zwane czasem duszami Bogów, przyciągały dziś spojrzenia kobiety. Miasto bowiem wrzało.


Tłumy ludzi przewijały się między straganami, na których dostrzec można było wszelakie towary. Świeżo upieczone, pachnące jeszcze cynamonem ciasteczka, ręcznie rzeźbione drewniane figurki i ozdoby, wszelakiego typu biżuterię oraz wiele, wiele innych. Anzelm pokazał nawet młodej zielarce słynny niemal na całe królestwo mały stragan. Na pierwszy rzut oka, wyglądał jak stoisko z normalną biżuterią, jednak po dokładniejszym przyjrzeniu okazywało się, że wszystko wykonane było z… rybich ości! Ponoć rzemieślnik sprowadzał specjalne ryby z dalekich stron, by z ich szkieletów przyrządzać niesamowicie wytrzymała i ponoć magiczną biżuterię.

Żąglerzy w barwnych strojach krążyli po placach, podrzucając płonące pochodnie, butelki a czasem nawet miecze, których ostrość demonstrowali wcześniej na płacie świńskiej skóry. Ansley raz aż pisnęła przerażona, gdy podrzucone ostrze pofrunęło w stronę twarzy, umalowanego błazna… tylko po to by ten w popisowy sposób pochwycił rękojeść w zęby. Ta sztuczka wywołała burze oklasków, a miedziaki i srebrniki poszybowały w stronę ustawionego na ziemi kapelusza.

Byli tez i słynni połykacze ognia, którzy chyba musieli posługiwać się jakąś magią! Bo któż to widział, by sprawić, że zwykła pochodnia, wystrzeli płomieniami wysoko w górę, niczym smoczy dech. Zresztą niektórzy z nich sprawiali nawet, że ogień zmieniał swoja barwę. Najpierw zwykły, niczym się niewyróżniający, po podmuchu rozciągał się i tryskał zielonymi lub niebieskimi iskrami!

Dnia następnego, z tego co udało się zielarce dowiedzieć, miał odbyć się mały turniej rycerski. Było to wydarzenie dość nietypowe dla tego święta, jednak w tym roku wypadała czterysetna rocznica, uroczystości pełni. Z tego też powodu kilku wolnych jak i szlachetnie urodzonych wojowników, zmierzyć się miało w przygotowanym do tego polu. To jednak tej nocy nie było zbyt ważne.

Trubadurzy i bardowie rozstawili się po całym mieście. Wszędzie słychać było brzmienie instrumentów, a tańczące pary, wraz z upływem czasu i alkoholu, dominowały ulice. Ansley ku swej wielkiej radości, w pewnej chwili poczuła jak Anzelm chwyta ją za dłoń i ciągnie w stronę wirującego tłumu.
Nie wiedziała ile tańczyli, trwało to pewnie kilka minut, jednak dla niej był to okres dłuższy niż całe dotychczasowe życie. No i o wiele bardziej przyjemny. Czuła bowiem dotyk kupca, widziała jego uśmiech, oraz słyszała śmiech przebijający się przez instrumenty. A to wszystko w romantycznym nastroju kolorowych płomieni i jasno świecącego księżyca w pełni.

Kiedy nogi zaczęły już ich boleć, a oddech stał się nierówny, Anzelm wyprowadził ją z tłumu w stronę mniej uczęszczanej uliczki.
- Zaczekaj tutaj… –wydyszał z radosnym uśmiechem na twarzy. – Przyniosę nam trochę wina, znam tu jednego kupca… na pewno da nam cos lepszego niż innym. – wydyszał i pospiesznie zaczął przebijać się przez tłum w stronę straganów.
Kobieta mogła w spokoju oprzeć się teraz o ścianę budynku i uspokoić bijące szybciej serce, oraz przynajmniej trochę pozbyć się rumieńców. Przetarła twarz, zastanawiając się jak skończy się ten wieczór… cicho licząc że dwa pokoje w karczmie nie będą wcale takie potrzebne.
Pogrążona w marzeniach, nawet nie usłyszała jak ktoś zakrada się do niej od tyłu. Nagle brudna, pokryta zadrapaniami dłoń, zakryła jej usta. Druga natomiast chwyciła mocno za jeden nadgarstek i boleśnie wykręciła go do tyłu.
- No… no ładna paniusia z Ciebie… –zachrypły, śmierdzący alkoholem oddech uniósł się znad jej ramienia. – Taka…chik… sunia pewnie ma coś w mieszku, no nogi pewnie chętnie rozchylasz. Wszystkie baby jesteście takie same, dziwki i…hik… kurwy. –pijany jegomość zaczął mocno ciągnąc ją coraz głębiej w zaułek. Mimo że wierzgała, to zmęczona tańcem i pewna doza wina która już płynęła w jej żyłach, nie miała siły się wyrwać.
- Nie rzucaj się dziwko… to nie będzie boleć, chyba…heheh. – obleśny śmieszek wyrwał się z ust pijaka, gdy pchnął zielarkę na ścianę.
Dopiero teraz dostrzegła jego napuchnięta od zmęczenia i alkoholu twarz, nabiegłe krwią oczy, sklejone od potu czarne kudły, oraz niezbyt przystojna twarz. Jedną dłonią dalej zatykał jej usta, ramieniem drugiej zaś dociskał do ściany, by dłonią móc zacząć rozwiązywać sznurki jej szaty.
Łzy nabiegły dziewczynie do oczu, wierzgała się, chciała kąsać i gryźć, jednak strach paraliżował jej ciało.
Czy taki miał być koniec tego wspaniałego wieczoru?

Odpowiedź przyszła szybko, w postaci pancernej rękawicy, która wymierzyła silny sierpowy w twarz oprycha. Ktokolwiek to zrobił, musiał być naprawdę silny i wkurzony. Dwa zęby wyleciały bowiem z gęby niedoszłego gwałciciela, który opadł na ziemię, zalewając się krwią. Oboma dłońmi złapał się za zdewastowany nos, oraz zakrwawione usta. Kopnięcie potężnego metalowego buciora, skierowane prosto w jego jądra, było na tyle silne, że słychać było nieprzyjemny mlaszczący odgłos, Mężczyzna wydał z siebie dziki ryk, chwytając się za krocze, po czym z bólu utracił świadomość.
- Yuren, zabierz to ścierwo do więzienia. Powiedz, co zrobił i od kogo przychodzisz. –silny kobiecy głos, odezwał się z góry.
Dopiero teraz Ansley miała odwagę unieść załzawione oczy.


Koło niej stała największa kobieta jaka w życiu widziała. Mierzyła niemal dwa metry, była szeroka i barczysta. Krótkie blond włosy w nieładzie otaczały niezbyt piękną twarz. Rysy miała srogie i męskie, zaś kilka blizn na policzku tylko ujmowało jej uroku. Odziana była w grubą zbroje paskową, bez żadnego symbolu. Na Pelcach przewieszony miała dwuręczny miecz, na tyle długi że niemożliwym było noszenie go przy pasie.
Obok niej stał niższy o głowę giermek, który zgodnie z rozkazem swej Pani, podniósł z ziemi pobitego oprycha i począł ciągnąć go w stronę budynku straży.
- Nic ci nie jest? Pełno tu takich skurwysynów. Napija się i kuśka zaczyna im skakać w każdą stronę. – mruknęła kobieta rycerz, wyciągając w stronę Ansley swoja potężną dłoń, odzianą w metalową rękawice, która pokrywała odrobina krwi oprawcy.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline