Voice of the concerned
Słońce powoli zachodziło. Białowłosy mężczyzna obracał między palcami sporych rozmiarów granat, patrząc na fosę pod murem. Około dwukilometrowa trasa postawiona na ogromnym murze pomiędzy miastem a zamkiem, była główną do niego drogą.
Mężczyzna odwrócił się z uśmiechem, patrząc na zdobny orszak królewski, odwożący królewnę z powrotem do zamku.
W przeciwnym kierunku również jechał powóz. Był to transport klejnotów do gildii. Koszary i składy były na terenie zamku.
Mężczyzna podrzucił swój granat, i szybkim ruchem zrzucił z siebie płaszcz, który wyrzucił za mur.
Wozy minęły się.
Płomień wybuchł zalewając cały most, z ładunku transportowego zaczęli wychodzić zakapturzeni osobnicy z rózgami, mężczyzna odwrócił się w stronę królewskiej karocy
Jego twarz młoda, oczy ciemne, koszula biała i dostojna a spodnie czerwone, typowo robocze. Wyglądał jak zwykły mężczyzna. Zwykły pracownik zwyczajnej gildii.
Wszyscy wyglądają normalnie. Myśli człowieka nie zobaczysz.
***
Coś podpowiadało Malie, że szykują się kłopoty, gdy tylko zobaczyła narastającą z mostu kolumnę ognia. Na trasie zamkowej nie było ruchu. Nie było wypadków.
-
Panienko Malie! - to Patjyk. Jej, określmy to, parobek zatrzymał się obok, szybkim pociągnięciem za uprzęż zwalniając konia. -
Co się dzieje!? - zapytał przerażony mężczyzna.
***
-
Oh? - Vicky otworzyła oczy dosyć zmęczona. Zasnęła? Możliwe. Zasnęła w cieniu? Nie.
Sonfa rzucała na nią swój cień, pochylona przy kobiecie. -
Eh, przyszłaś aż tutaj? - patrzyła na nią zdziwiona, po czym odwróciła wzrok. -
Aż zdziwię się, jeżeli po to, po co bym chciała. - uśmiechnęła się, prostując się.
Dwójka została nagle oświetlona, przez ogromny wybuch na drodze zamkowej. Sonfa odwróciła się wyraźnie zaskoczona. -
Co do!? Na trasie zamkowej!? - zdziwiła się artystka.