Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-08-2014, 20:27   #21
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
- Witam, czym zawdzięczam sobie tą przemiłą wizytę? - zapytała dość protekcjonalnie Malie, przerywając oliwienie kolan pięciometrowego golema. Nie były one może niecodziennym widokiem w stolicy, choć jako że były dalej nowinką techniczną, mało kogo było na nie stać. Ponadto już na pierwszy rzut oka można było zauważyć że ów model zaparkowany w centrum warsztatu gwardzistki był jedyny w swoim rodzaju, gdyż nikt wcześniej nie wpadł na pomysł montowania w nich broni.


Ten zaś wyraźnie uzbrojony był w gigantyczne działo, zasilane zapewne potężnymi klejnotami. Poza nim natomiast jak można się było spodziewać walała się masa mechanicznych części, zaś wszystkie stoły zawalone były projektami i narzędziami. Sam warsztat zaś przypominał bardziej hangar i z pewnością był jednym z największych jakie oferowała gildia techników. Poza zwykłymi drzwiami wejściowymi którymi wchodziło się przez budynek gildii, znajdowały się tu również ogromne podnoszone drzwi garażowe służące z pewnością do wprowadzania i wyprowadzania ogromnego mecha, a wychodzące prosto na główną ulicę.
- Czyżbyś dowiedziała się czegoś o intruzach w sprawie których ogłosiłam alarm? - dopytała rudowłosa.
Ivelan oparta barkiem o framugę drzwi przyglądała się to Malie to mechanicznemu tworowi. Cmoknęła pojedyńczo, by zbliżyć sie do lubiejącej cylindry gwardzistki.
- Nic… kompletnie. Kompensujesz za coś tym jebitnym potworem? - Wskazała palcem na mecha. - Poza tym, jakim cudem w mieście są intruzi? Do tego uzbrojeni? Byłam niemal pewna że jest straż przy bramie. - Bez przerwy badawczo przyglądała się rudowłosej.
- Nie nazywaj Big Timmy'ego potworem - odparła stanowczo Malie, głaszcząc golema po nodze z niemalże widoczną czułością. - Intruzi to membrańczycy. Dostali się tu prawdopodobnie dzięki pomocy swoich pobratymców ukrywających się w murach stolicy. Ale nawet bez tego straż miejska nie dałaby rady ich zatrzymać gdyby po prostu weszli główną bramą. Dowodził nimi porucznik któremu nie mogliśmy dać rady nawet wraz z Saehem. Co prawda byliśmy nieuzbrojeni, ale jestem pewna że do zatrzymania ich potrzebaby co najmniej jednego dobrze przygotowanego królewskiego gwardzisty.
Victorria uniosła brew, najpierw jedną potem drugą. Potem obie opadły gdy z zamyśloną miną zadała kolejne pytanie. - Membrańczycy… w murach? - Potrząsnęła głową. - Jak!? Dlaczego? I kto na to pozwolił?! - Postawiła krok w przód, pochylając się delikatnie.
- Król Rubius - odpowiedziała obojętnie kapeluszniczka. - W zamian za informacje i wsparcie w wojnie pozwolił osiedlić się tu membrańskim uchodźcom. Gildia artystów miała mieć na nich oko, ale widocznie spieprzyli sprawę i pozwolili by ktoś z nich nas zdradził. Sen'Murray z naszej gildii również jest membrańczykiem, więc właśnie bada tą sprawę u samego źródła. Tylko nikomu o tym nie mów o jego tożsamości, ani w ogóle żadnego słowa o membrańczykach w stolicy. Zakładam że nawet ktoś taki jak ty zdaje sobie sprawę z tego czym grozi ujawnianie tajnych informacji osobom postronnym. Mówię ci o tym tylko dlatego, że jesteś królewską gwardzistką i domyślam się że tobie również księżniczka suszyła głowę o zbadanie sprawy eksplozji pociągu.
- Przecież to jest oczywiste że membrany nie przylazły by tutaj bez tego konkretnego powodu. Jak można im ufać? - rzekła niemal oburzona.
- I BARDZO mnie niepokoi fakt że ten cały Sen’Murray na pewno im pomaga. - Klasnęła w dłonie by dodać - Całe to jego przedsięwziecie z pociągami to było nic innego jak zdobycie zaufania królestwa. A mówią że ja jestem pierdolnięta. - Na podkreślenie ostatnich słów jej powieka zadrgała dziwacznie. - Gdzie go znajdę? - Dorzuciła kręcąc się po warsztacie, dotykając najróżniejszych maszyn i narzędzi. W sumie niezły miała tutaj sprzęt.
- Kwestionowanie decyzji króla należy do liderów gildii, a nie do nas. Wygląda na to że membrańczycy zamieszkują stolicę już od wielu lat i z całą pewnością musieli przez ten czas przynieść jednoznaczną korzyść królestwu skoro król nie postanowił się ich jeszcze pozbyć. No i nie wydaje mi się by Sen zaprojektował dla nas pociągi tylko po to by później je wysadzać. Równie dobrze mógł ich w ogóle nie tworzyć - odparła Malie, wzruszając ramionami. - Ale może rzeczywiście powinnaś go odszukać. Nie udało mi się ustalić celu intruzów, ale wiem że próbują przekabacić na swoją stronę jak najwięcej lojalnych nam membrańczyków, więc wolałabym gdyby ktoś miał oko na Sena. Niestety nie mam pojęcia jak się dostać do owych "podziemi", więc obawiam się że będziesz zmuszona poprosić o pomoc swoich znajomych. Słyszałam że z królewskich gwardzistów ty masz najwięcej kontaktów z półświatkiem przestępczym.
- Kontakty to troszkę za dużo powiedziane… bardziej trafnym jest. Hmm. - Zastanowiła się chwilę. - Jak łamiesz komuś kości policzkowe to nagle staje się bardziej zgodny do wyznań. Wiedziałaś o tym? - Uniosła obie brwi, a jej usta wykrzywił dziwaczny uśmiech. - Tak czy inaczej… Chyba będę musiała udać się do jednego kogoś i popytać. - Kiwnęła sobie głową.
- Upewnij się tylko że wie już o membrańczykach. Pamiętaj że to tajna informacja. Nie chcemy by poddani zaczęli szykować grupowe stosy i szubienice - uprzedziła ją jeszcze Malie dla pewności. - Królowi by się to raczej nie spodobało.
- Nie zdziwię się jak już o nich wie. Facet ma łeb na karku. Straszny chuj z niego ale pomocny. - Po tych słowach zaczęła dreptać tu i ówdzie. - Nie odpowiedziałaś mi na pierwsze moje pytanie. - wypaliła.
- Bo to nie twój zasrany interes - odpowiedziała z lekkim uśmieszkiem Malie, biorąc do ręki ogromny klucz francuski z jednego ze stołów, po czym przeniosła swą uwagę z Vicky z powrotem na golema. - A teraz jeśli nie masz nic przeciwko, to mam jeszcze trochę tutaj do zrobienia, a potem mam zamiar wrócić do prowadzenia śledztwa. Jak ty albo Murray czegoś się dowiedziecie, to dajcie mi znać.
Rudowłosa wyciągnęła jeszcze z zmiętą kartkę którą zwinęła w kulkę i cisnęła w stronę Vicky, nawet na nią nie spoglądając.
- To są rysopisy jego i owego membrańskiego porucznika. Zapamiętaj to co jest napisane, a potem spal - poleciła sucho. Trudno było powiedzieć czy próbowała się zwyczajnie jak najszybciej pozbyć niezbyt lubianej koleżanki po fachu, czy też rzeczywiście miała wobec niej jakieś oczekiwania. Wiedziała jednak że tego pokroju ludzie zawsze potrzebują jakiegoś zajęcia by nie wchodzić innym w drogę. - A i uważaj na alchemików. Możliwe że któryś z nich również współpracuje z intruzami. Miej też uszy szeroko otwarte na kogoś kogo nazywają “kwiatkiem”.
Victorria złapała zwitek papieru, przeczytała uważnie co jest tam napisane, wtem najzwyczajniej w świecie zmieliła kartke, i włozyła ją do ust, niemal od razu przełykając. Wpatrywałą się jeszcze przez moment na Malie. Wręcz nieprzyjemnie, podpierając łokieć na otwartej dłoni, przygryzała mały palec.


Wróciła pamięcią do Blackmorre, gdy jakaś “stokrotka” odzywała się do niej w ten sposób, instynktownie robiła jej krzywdę. Tam zycie było łatwiejsze… w pewnych sprawach przynajmniej.
- Powiedziałaś mi wszystko prawda? - znowu zadała pytanie. Choroba zawodowa.
- Wszystko co ci potrzebne - odparła obojętnym głosem Malie, rozkręcając jeden ze stawów mecha by nasmarować tłoki wewnątrz niego świeżą warstwą oleju. - Reszty dowiesz się od Murraya o ile uda ci się go odnaleźć. Wszystko inne co wiem opiera się głównie na domysłach, którymi wolałabym nie mieszać ci w głowie. Lepiej jeśli zachowamy osobne podejścia do całej sprawy. Wtedy większa szansa na to że komuś z nas uda się wpaść na właściwy trop.
- No bo wiesz… impulsywnie zdarza mi sie reagować gdy ktoś nie mówi całej prawdy. Ale jeżeli sumienie masz czyste to zapomnij o tym co powiedziałam. - Odwróciła się na pięcie, by pójść do swego ulubionego (i jedynego) informatora.
- Trzym się… Stokrotko. - Kiwnęła dłonią.

* * *

Gdy Malie udało się wreszcie pozbyć natrętnej różowowłosej gwardzistki, dokończyła konserwację swego golema, a następnie bez względu jak bardzo nie miała ochoty, zmuszona była ponownie opuścić swoją gildię, by podążać za tropami w śledztwie zleconym jej przez księżniczkę. Wolała by cała gildia alchemików nie wiedziała o tym kogo uważała za podejrzanego, więc udała się wpierw do swego przyjaciela Luke'a by dowiedzieć się od niego gdzie może znaleźć owego Micheala Cartego.
W gildii alchemików mało kto na nią spoglądał. Ludzie byli zajęci sobą, ale mimo wszystko atmosfera wydawała się nieco wygodniejsza niż w gildii artystów. Z jakiegoś powodu, tutaj nikt nie próbował na siłę zaciągnąć ją na dywanik. Prawie.
Gdy otworzyła drzwi do pokoju Luka, zobaczyła w progu wysokiego mężczyznę, o długich białych włosach, w czerwonym dostojnym płaszczu i białej koszuli. Osobnik ten uśmiechnął się na widok dziewczyny niezwykle szeroko. - Czy pani nie jest z straży królewskiej? Nasz lider prosił ostatnio, aby jakiegoś zaczepić, gdy będzie w okolicy. - przekazał, po czym dość szybkim krokiem uciekł z miejsca zdarzenia.
Luke spojrzał na Malie, po czym odwrócił się do swoich książek. - Wchodź. Siadaj.
- A to kto był? - zaciekawiła się dziewczyna, zajmując miejsce na krześle obok Luke'a. - No i pan Amens ma coś do przekazania gwardii? Widać trafiłam do was w dobrym momencie.
- Znajomy. Piroman, dosłownie. Pomaga mi w pracy nad nowy silnikiem, zdolny jest. - wyjaśnił chłopak, w pewien sposób dając Malie nadzieje, że nowe paliwo jest w zasięgu ręki. - Ktoś kradł klejnoty z zasobów gildii. Cholera wie kto, Amens prosił o przyprowadzenie jakiegoś strażnika.
- Złodziej klejnotów? Możliwe że ma to coś wspólnego z misją którą przydzieliła mi księżniczka. Mam dowiedzieć się kto lub co spowodowało eksplozję pociągu, więc na pewno porozmawiam o tym z waszym liderem - pokiwała głową Malie. - Tak w ogóle to co sądzi o tej sprawie wasza gildia? Osobiście mam już dość mocne podejrzenia, że nie był to bynajmniej zwykły wypadek.
Luke odsunął się od dokumentów, spoglądając na Malie. - Bądź ostrożna. Nasza gildia to jeden wielki chaos. Połowa chce końca wojny i dadzą za to wszystko, druga połowa uważa, że wojnę trzeba zacząć, ale przeciw Rubiusowi. Na tyle przejeli się jego pomysłem, że zaczęli kwestionować naszego króla. - jego głos brzmiał nader poważnie.
- Czyli cała historia zaczyna w końcu nabierać sensu - stwierdziła dziewczyna po chwili zamyślenia. - Jak pewnie słyszałeś, kilka godzin temu ogłosiłam alarm o intruzach w mieście. W trakcie mojej konfrontacji z nimi wspomnieli coś o współpracujących z nimi alchemikach. Podejrzewam, że to oni mogą być odpowiedzialni za zamach. Umiałbyś może wymienić z nazwiska alchemików którzy byliby do tego zdolni? No i czy znasz może opinię niejakiego Micheala Carte na ten temat?
- Michael jest czysty, tak sądzę. Ma manię na temat pomagania ludziom. Nawet gdyby miał coś przeciw koronie, pewnie po prostu wysłał by list z zażaleniem. - zaśmiał się Luke. - Ten facet co dopiero wyszedł z pokoju? Może on. Jest nieco rąbnięty. Staram się nie mieszać, więc aż tyle nie wiem.
- Cóż, i tak dużo mi już pomogłeś - oznajmiła Malie, obdarzając alchemika szczerym uśmiechem, co zdarzało się jej niezwykle rzadko. Tym razem była jednak naprawdę uradowana tym że wreszcie udało jej się coś ruszyć w śledztwie. - Teraz muszę się tylko upewnić co do niewinności pana Cartego. Wiesz gdzie mogę go znaleźć?
- Pierwsze piętro, nie hałasuj. To szpital dla alchemików. - wyjaśnił Luke. - Coś jeszcze?
- Na razie to wszystko. Wielkie dzięki za pomoc - rzekła dziewczyna i wstając poklepała przyjaciela po ramieniu. - Gdyby ktoś pytał to mówiliśmy o nowym silniku - dodała jeszcze, po czym opuściła laboratorium alchemika i udała się na piętro gildii by czym prędzej odszukać Micheala Cartego.

* * *

Miejscem pracy Michaela okazała się jedną z największych sal w budynku. Był tu co prawda tylko jeden stół. Pełen ziół, śmiesznych buteleczek i klejnotów. Zwłaszcza rubinów. Dużo rubinów.
Resztę sali zapełniały łóżka oddzielone od siebie kotarami, zza co niektórych dochodziły ciche jęki czy pochrapywania.
Do Malie całkiem szybko podszedł wysoki osobnik w białym stroju o długich, blond włosach, delikatnej cerze i miłym uśmiechu na twarzy.
- Oh, młoda damo. Co się stało? - spytał zatroskany na widok kobiety, choć mówił nieco przyciszonym głosem. - Chodź, połóż się i powiedz co ci dolega.
- Poza byciem introwertyczką zmuszoną ostatnio do nadmiernej ilości interakcji z nieznajomymi ludźmi, to nic szczególnego - westchnęła zrezygnowana. Również zdecydowała się mówić przyciszonym głosem, co w gruncie rzeczy było jej na rękę, biorąc pod uwagę to o co miała zamiar wypytać alchemika. - Jeśli miałby pan coś na rozluźnienie, to byłabym wdzięczna, aczkolwiek jestem tutaj w innej sprawie. Czy mam przyjemność rozmawiać z panem Michealem Carte?
- Tak, to ja. - przytaknął mężczyzna, po czym nieco zdziwionym wzrokiem przeanalizował postać Malie. - Przykro mi, ale tego typu specyfiki są w większości pod kontrolą artystów. Nie wolno mi wytwarzać mikstur powodujących wizje, i nic więcej.
- Mówi się trudno - stwierdziła nieco rozczarowana Malie, po czym odszukała wzrokiem kotarę za którą znajdowało się puste łóżko, a także upewniła się że na sąsiednich łóżkach nie ma nikogo kto mógłby ich podsłuchać. - W takim razie chciałabym porozmawiać z panem na osobności. Chodzi o Saeha.
Dziewczyna podeszła do wybranej wcześniej kotary i odsunęła ją, zapraszając gestem alchemika by schowali się za nią.
Alchemik z spokojnym krokiem wszedł za dziewczyną. - Coś z nim nie tak? - zapytał. - Ostatnio jak go widziałem, twój partner był całkiem zdrowy. Raczej wymagania służby spełniał.
- Z jego zdrowiem wszystko dobrze. Problemem jest pewna informacja która dostała się w niepowołane ręce, a mianowicie jego tożsamość - wyjaśniła dziewczyna, po czym przykuła wzrokiem alchemika. - Nie wiem kto puścił farbę, ale pan jest jedną z nielicznych osób które posiadały tą informację. Sam Saeh wyjawił mi kim jest po naszej konfrontacji z intruzami którzy, jak się okazało, musieli znać jego prawdziwą tożsamość. W zwiazku z tym muszę zadać panu kilka pytań. Po pierwsze czy ujawnił pan tą informację komukolwiek albo czy wypowiadał pan na głos jego prawdziwe imię lub miejsce pochodzenia w taki sposób że ktoś mógł pana podsłuchać?
- Co? Nie! oczywiście, że nie. Właśnie dlatego przychodził specjalnie do mnie. - zarzekał się Michael
- Rozumiem - pokiwała głową dziewczyna, jednak wciąż zachowywał pokerową minę. Jeśli były tu do odnalezienia jakiekolwiek tropy, to nie mogła ich przegapić. - Czy mógłby mi pan opowiedzieć w jakich warunkach przeprowadzał pan badania Saeha?
- Gdy potrzebował pomocy przysyłał do mnie gońca, który zapraszał mnie na herbatę. Wtedy udawałem się do jego komnat na zamku i zajmowałem nim. - wytłumaczył mężczyzna.
- Brzmi sensownie - zgodziła się Malie, po czym rozluźniła się w końcu i westchnęła lekko. - Cóż, przepraszam za to, ale muszę się dowiedzieć skąd wypłynęła ta informacja. Gdyby o czymś pan sobie przypomniał, proszę wysłać do mnie list.
Wyglądało to na kolejny ślepy zaułek. Nie było powodu przesłuchiwać dłużej Cartego bez jednoznacznych dowodów. Gwardzistka po cichu opuściła więc skrzydło medyczne i udała się do gainetu lidera alchemików, pana Amensa.

***

Gabinet lidera alchemików był dość klasycznym miejscem, przypominał ten, w którym rezydowała księżniczka, nie licząc nieco mniej wartościowych mebli. Miejsce to miało jednak pewną specyficzną cechę - wydawało się zamglone. Panował tu nieco słodki aromat a Amens, wyglądał nieco bardziej kolorowo niż gdy widziała go podczas obrad. Jego oczy również nie wydawały się tak mocno przekrwione.

- Proszę usiąść. - na widok Malie wstał z miejsca, aby podejść do małego stolika i przestawić na swoje biurko tacę z herbatą i filiżankami. - Niech wybaczy panna moje zdziwienie, ale nie spodziewałem się panny wizyty tak prędko. Dopiero co poprosiłem moich podopiecznych o zwracanie większej uwagi na sytuację.
- Przypadkiem odwiedzałam akurat waszą gildię - stwierdziła gwardzistka, rozsiadając się na krześle. - Prawdę mówiąc miałam kilka pytań do pana Michaela Carte w związku z intruzami na których trafiliśmy wczoraj z Saehem. Mam nadzieję że nie będzie miał mi pan tego za złe, ale mieliśmy podejrzenia iż mógł być, świadomie bądź nie, zamieszany w sprawę. Przykro mi to mówić, ale intruzi wyraźnie wspominali o współpracujących z nimi alchemikach. Dlatego też odrazu zainteresowała mnie owa sprawa kradzieży klejnotów. Myślę że istnieje duże prawdopodobieństwo iż ma ona coś wspólnego z pozostałymi incydentami które niedawno miały miejsce. Zaginione klejnoty, intruzi w stolicy i wybuch pociągu, a wszystko to w przeciągu kilku ostatnich dni. Brzmi jak niesłychana ilość zbiegów okoliczności, czyż nie?
- Wręcz przeciwnie, widzę o co ci chodzi. - Amens spokojnie rozlewał herbatę. - Tylko co masz na myśli przez intruzów? Myślałem, że alarm mówił o jakiejś podejżanej grupie wewnątrz stolicy. - zdziwił się nieco mężczyzna.
- Proszę wybaczyć, ale nie wolno mi wdawać się w szczegóły na ten temat - wyjaśniła dziewczyna poważnym tonem. - Proszę przedstawić mi swój problem, a postaram się go rozwiązać, jednakże uprzedzam że śledztwo w sprawie pociągu i intruzów ma pierwszeństwo jeśli okaże się że te sprawy nie są ze sobą powiązane.
- Rozumiem. Ostatecznie to tylko sprawy gildii. - mężczyzna nie protestował. - Normalnie przepływ klejnotów przez naszą gildię nie jest zbyt mocno kontrolowany. Raz w miesiącu zbieram zamówienia i pieniądze od członków, potem je sprowadzam na raz aby uniknąć zamiesznia, jak w większości gildii. Niestety ostatnimi czasy po rozładunku niektórzy alchemicy zgłaszali, że nie otrzymali swojego towaru. Znikały wyłącznie granaty i oliwiny. - wytłumaczył.
- Próbował pan wyjaśnić to z ludźmi odpowiedzialnymi za transport? - zapytała od razu Malie. - Skoro przesyłka nie dotarła do celu, to co oni mają do powiedzenia na swoją obronę?
Amens zaśmiał się. - Przepraszam, ale nie lubię takich żartów. - mrugnął jednym okiem, starając się dać znak, że zbyt wielu obelg nie będzie tolerował. - Strażnicy miejscy dalej mają mi za złe, że musieli sprawdzać połowę magazynów w mieście, przesłuchwiać dostawców, i tak dalej. Klejnoty po prostu zniknęły, tak samo jak pieniądze. Myślałem kilka razy, że to moi podopieczni próbują mnie na ciągnąć na dodatkowy towar, ale poszkodowani jakoś ostatnio nie pracują tyle co zwykle, więc chyba faktycznie nie mają na czym.
Tym razem dziewczyna zastanowiła się nieco dłużej nim zadała następne pytanie:
- Kiedy pierwszy raz odnotowaliście braki, czy zdarzają się one regularnie i kiedy macie przewidzianą najbliższą dostawę? Skoro nie wiadomo w którym momencie klejnoty zostały skradzione, to należałoby prześledzić całą trasę. Choć prawdopodobne że z nadzorującym wszystko gwardzistą złodzieje zwyczajnie sobie odpuszczą.
- [i]Skład klejnotów w stolicy jest przy koszarach wojska. Pierwszy raz ładunki zniknęły jakieś dwa miesiące temu. Braki do tej pory zanotowałem w trzech dostawach.[i] - wyjaśnił uprzejmie Amens. - Właściwie, to dzisiaj ma być kolejna dostawa. Myślę, że do wieczora przybędzie. - mężczyzna w spokoju popijał herbatę. - Jeżeli znowu coś stracimy, jakoś damy sobie radę. Następną możesz eskortować osobiście, jeżeli nie będzie to problemem.
- W takim razie mam już pewien plan - stwierdziła Malie, raptownie podnoszą ciś z krzesła. - Przepraszam, że nie zostanę na herbatę, ale muszę się tym od ręki zająć. Proszę zaplanować pomiędzy dzisiejszą dostawą a następną jeszcze jedną upozorowaną. Wszystko ma wyglądać jak najrealistyczniej na papierze. Ja zajmę się całą resztą.
- Proszę chwilę zaczekać! - Arens niemal nie wstał. - Znaczy...Skoro mam okazję, chciałbym z panią jeszcze o czymś porozmawiać. Choć nie wiem, czy mi wolno. W sprawie pokoju z membrą. - mężczyzna sięgnął do szafy i wyjął z niej dokument. Tytuł brzmiał “podsumowanie raportów wojennych” okres wynosił trzy lata. Reportującym był Eabios. Tego typu dokument dość oczywiście powinien był być dostarczonym do rąk własnych króla Rubiusa.
- Myślę, że kurier pomylił przesyłki. Powinienem był dostać jego odpowiedź w sprawie zamówienia na ekwipunek dla mojej gildii…
Dokument był dosyć nietypowy. Lista zawierała starcia, ilość kopalń na stronę konfliktu, ilość martwych i rannych po obu stronach. Początek pierwszego roku wyglądał dość normalnie, potem w połowie i właściwie do samego końca zaczynał pojawiać się pewien schemat. Liczba rannych Ferramentczyków wzrasta, ilość kopalń spada. Potem mała zmiana, powrót do normy, i znowu. Liczba martwych jak na wieloletnią wojnę wydawała się również dość niewielka. Nie chodziło tutaj też o stosunek czterech martwych ferramentów do jednego martwego membrana. Chodziło o imiona. Wszyscy martwi po stronie Ferramentii albo obili się w uszach Malie jako kryminaliści, albo byli pochodzenia północnego, z terenów nie będących oficjalną częścią królestwa.
- Na początku myślałem, że po prostu...mamy dobre wojsko, i dobrą medycynę ale… - Amens wpatrywał się w swoją filiżankę. - Przez ostatenie pół roku przełomy w medycynie alchemicznej były olbrzymie. Nie uwierzę, że nie wpłynęły na statystyki. I nie mogę zrozumieć dlaczego Membra miałaby się poddać, jeżeli wojna to nieskończony remis. Coś z tą listą jest po prostu nie tak.
- Muszę przyznać że mnie też zastanawiało dlaczego ktoś taki jak oni tak ochoczo przyjął propozycję zawieszenia broni - pokiwała głową Malie, przyglądając się w skupieniu dokumentowi. Po chwili zaś odwróciła się i spojrzała alchemikowi prosto w oczy. - Coś jest nie tak z listą, czy z tym co dzieje się na froncie? Pierwsze wskazywałoby na to że ktoś próbuje oszukać króla. Drugie na to iż mamy do czynienia ze spiskiem - wyjaśniła swój punkt widzenia. - Rekrutowanie skazańców do armii jako forma odpokutowania to normalna praktyka, aczkolwiek nie wyobrażam sobie z jakiego powodu to wśród osób najmniej znaczących dla królestwa miałyby być największe straty. Zupełnie jak gdyby ktoś próbował upozorować prowadzenie działań wojennych. Do tego ktoś wysoko postawiony. Potrzeba by co najmniej kogoś o randze generała do przeprowadzenia czegoś takiego.
- Malie...nie stawiaj mnie pod gilotyną ale… - Arens odwrócił wzrok od kobiety. - Żaden generał nie zrobiłby dwuletnigeo spisku. Albo ktoś oszukuje Rubiusa, albo Rubius oszukuje nas. Zwrócę dokumenty przy pierwszej okazji, zobaczymy co się stanie.
- Ja niczego nie widziałam i pan też nie. Zapięczętował pan z powrotem dokument gdy zdał pan sobie sprawę że to pomyłka - oświadczyła poważnym tonem dziewczyna, odwracając się plecami do alchemika. - Gdyby miał mi pan coś jeszcze do przekazania, to proszę robić to wyłącznie w cztery oczy. Ja zrobię to samo.
 
Tropby jest offline  
Stary 02-08-2014, 23:31   #22
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Like a dog, chasing the wagon


Mało brakowało… naprawdę mało. Na szczęście Doktorek spisał się na medal, by nadawała się do życia w społeczeństwie. Przechadzała się ulicami Ferry, z rękoma w kieszeniach, zatrzymując się co jakiś czas by “poogarniać” była w końcu gwardzistką. Po około kwadransie znalazła się przed drzwiami do warsztatu Yomeada.
-YOMIŚ! - Wrzasnęła tłukąc pieścią w drzwi. - Przestań się tasować to ja! - Dorzuciła nie przerywając
Zamiast drzwi otworzyło się okno, z których wyjrzał Yomaed. Był zarośnięty jak zwykle. Oczy też miał podkrążone. Westchnął głęboko patrząc na Vicky. - Czego psa niesie? - zapytał, wykładając na parapet glinianą butlę miodu pitnego.
- Mam się wydzierać na całą dzielnicę? Może mnie wpuscisz? - Uśmiechnęła się szeroko. Jednak dało się wyczuć że to był bardzo wymuszony uśmiech.
- Nie wpuszczę. - odburknął jak typowy gbur. - Techników teraz wszyscy się boją. Zara mnie dzielnica napadnie, że się z wami bratam. Kłopoty niesiecie, ot co. Mów szybko Vicky, czego chcesz?
To się dopiero nazywała “Zła sława”. - Czy ja ci wyglądam na… a zresztą. - machnęła ręką.
- Sen’Murray… dzwoni coś w tym twoim zapijaczonym łbie? - Przygarnął kocioł garnkowi.
Yomaed pociągnął z gliny i skrzywił nieco twarz. - Pociągi zrobił. Kowale dużo pozarabiali. Ale tylko ci z gildii. Ja mam za mały warsztat aby się wpisać. Szkoda. Gruba kasa przez to przeszła.
Ciekawe doprawdy, lecz to ją niezmiernie nie obchodziło akurat.
- A wiesz może gdzie moge go znaleźć? - Wzruszyła ramionami. - Musze z nim pilnie… wiesz “pogadać” - Uśmieszek przybrał na szczerości i przy okazji szerokości.
Mężczyzna wzruszył ramionami. - Na balach go nie ma, w gildii też się nie słyszy. Musi mieć gdzieś prywatną pracownię i równie narąbane co ty, skoro nigdy jej nie opuszcza. Tyle wiem. Mało kto w niskich dzielnicach interesuje się szlachtą która nie wyłania nosa za próg drzwi.
- Dajesz sobie jaja urwać że nic więcej nie wiesz? - Upewniła się, co jej zostało?
- Na co ja ci wyglądam? Sprzedaje tasaki i sztylety miejscowym przychlastom, nie królewskim assasynom. - oburzył się mężczyzna. Yomaed nie miał w zwyczaju kłamać.
Wypchnęła policzek językiem patrzac to w lewo to w prawo. Racja. Jakby wiedział to by powiedział. - No nic… pogoń syna do nauki, ja spierdalam - Zrezygnowana, polazła w przeciwnym kierunku. - Jak ja mam być spokojna? - Burknęła pod nosem. Znowu znalazła się w tym samym punkcie, jak to było przy sprawie z pociągiem.
Postanowiła połazić w okolicach murów, a jakich? Pierwszych lepszych, było ich dużo, życia by jej brakło. Licząc cicho do dziesięciu jak zahipnotyzowana ruszyła właśnie w tamte rejony. Może jakiś frajer się napatoczy do bicia? Trzeba szukać pozytywów w takich sytuacjach, jakie marne by nie były.

***

Vicky zdołała obejść mury właściwie na około. Mówi się, że to najlepszy sposób na wyjście z labiryntu - trzymaj się ciągle jednej ściany. Niestety, nie była ona uwięziona w żadnym labiryncie, wręcz przeciwnie, miasto było na tyle wielkie, że ona nie wiedziała co ma zrobić. W końcu nikt jej palcem nie pokazał.

Na domiar złego pech chciał, aby jedyną osobą jaką mogła przez przypadek spotkać okazała się jej Ex, w humorze który można było kwestionować z uwagi na sposób w jaki się przywitała.
- Ty głupia dupo. - jej głos był naburmuszony. Pomachała w stronę Victorri listem, który następnie rzuciła na ziemię i bez pardonu zdeptała.
Faktycznie. Barman mówił, że list był od “jej dziuni” cokolwiek to miało znaczyć, ale ostatecznie nie tylko go nie przeczytała, ba, nawet nie zabrała go ze sobą - Jakim cudem ty jeszcze żyjesz?
Ze wszystkich osób… co do listu nie dziwne że zapomniała, była zbyt przejęta banicją dotyczącą jej ulubionego lokalu
- Da się grzeczniej? A odpowiadajac na twoje pytanie, jestem niezabijalna. - Wzruszyła ramionami. Zbliżyła się do niej, zerkając na zadeptany list. - Było tam napisane chociaż coś miłego? Albo przydatnego? - Skrzyżowała ręcę pod piersiami, unoszac brew
- Mówi się “nieśmiertelna”. Masz słownik jak plebs. - skrzywiła usta zdegustowana budową zdania Vicky. - Informacje od Lilii Lin. Do najmniej zajętych, czy też zapracowanych strażników.
- Nieśmiertelni nigdy nie umrą, a niezabijalni nigdy nie zastaną zabici. Znaj różnicę. - Przechyliła głowę na bok gdy pochylała się po list.
- Zabierz nogę. - Nawet nie spojrzała w górę mówiąc to.
Kobieta skrzyżowała ręce na piersi. - Myślałam, że nie obchodzą cię listy ode mnie. - odprysknęła. - Zresztą, stań prosto, sama ci wyrecytuje. Musiałam to na pamięć ogarnąć.
- Źle myślałaś. - Uśmiechnęła się niemrawo, opierają ręce na kolanach by postawić się do pionu. Także stała ze skrzyżowanymi rękoma, z cichą niecierpliwością wyczekując recytacji.
- Podejrzewa się nielegalne i grorzące koronie ruchy wewnątrz śródmieścia. Poszukuje się uzdolnionego strażnika, który wykorzysta swój czas na zbadanie obszaru zachowując pełną dyskrecję. Sekrety śródmiasta za nakazem króla Rubiusa, mają zostać tajemnicą przed okiem publicznym tak długo, jak tolerancja miejscowych jest kwestią do dyskusji. - wyrzekła niemal jednym tchem. - wszelkie obserwacje i podejrzenia mają zostać przedstawione nazdorcy międzymiasta Lilii Lin, bądź w przypadku oczywistych dowodów niebezpieczeństwa, nakazuje się eliminację zagrożenia z możliwym ograniczeniem ilości osób poszkodowanych. - kobieta odetchnęla z ulgą. - czy mam powtórzyć ostatnie zdanie?
Victorria intensywnie się nad czymś zastanawiając przejechała jezykiem po zębach.
- Kocie uszy… będę potrzebować kocich uszu. Hmm. - Pogładziła się po podbródku. - Albo psie… nie, kocie będą lepsze. Aha.. powtórz od fragmentu “Podejrzewa”. - Nadymała policzki, dziwnie rozbawiona.
Żyłka wyskoczyła na skroni dziewczyny. - Słucham? - zapytała dość rozzłoszczona.
- Powtórz od fragmentu “Podejrzewa”. - Powtarzając ostatnie zdanie uniosła troszkę ręce w góre, jakby była gotowa do ewentualnej obrony. Nie było to nic innego jak zgrywy. Ivelan szczerzyła się jak dziecko. - Strasznie szybko recytowałaś zgubiłam się na pierwszej sylabie. -
- Daj mi święty spokój, idę na kawę. - Odwróciła się na pięcie, zmęczona niezmiennym charakterem Vicky.
Różowowłosa otworzyła usta chciała coś powiedzieć, wyciągnęła nawet rękę. Tak jakby chciała ją pochwycić. - Znowu… - Mruknęła pod nosem, rozmasowując skroń. - Znowu… - Rozmasowywanie, zamieniło się w tarcie, coraz bardziej intensywne. Odetchnęła głęboko.
- Znowu… - Wzięła list i także odwróciła się na pięcie, z tym że jej krok był znacznie żywszy, a może nawet wścieklejszy. Jeżeli miała infiltrować śródmieście, musiała wiedzieć gdzie to do cholery jest. Postanowiła udać się do gildii artystów, zapytać o to Lilię Len osobiście. Obejrzała się jeszcze za siebie, Sonafa była już poza jej zasięgiem. Z głośnym zgrzytem zębów, uderzyła pięścią w latarnię. - Znowu. -

****

Lilia Len, szczęśliwie, była dość łatwa do odnalezienia. Właściwie ciężko było znaleźć ją poza jej biurem, a tym bardziej poza terenem gildii artystów.
Kobieta siedziała na jakiejś poduszce w rogu pokoju, pielęgnując minaturowe, zaklete drzewko, gdy Victorria znalazła się wewnątrz. Charakterystyczny walchlarz wyłonił się z jej rękawa aby zasłonić usta. - Oh, w czym mogę pomóc? - zapytała delikatnym głosem, mrużąc oczy.
- Ja w sprawie listu miła Pani. Jeśli mam się udać do śródmieścia chciałabym wiedzieć, jak mam się tam dostać. -Wpatrywała się w Lilię, swoim standardowym, nieprzyjemnym spojrzeniem.
- Oh? Masz mi za złe, że sama nie znasz swojego miasta? - zapytała kobieta, wpatrując się w jej oczy. - Jeżeli masz frustrację, bo wiekiem i stanem nie daleko ci do Malie, to oddaj je gdzie indziej moja droga. Wysłałam po ciebie Sonafę, dalej się kłócicie?
- Bynajmniej miła Pani. Może troszkę za to że nie potrafiliście upilnować tego robactwa wewnatrz muru. - Ivelan postąpiła w przód, siadając przed liderką gildii.
- Jestem tutaj by dowiedzieć się, gdzie znajdę wejście do śródmieścia. - Podrapała się po wygolonej czesci fryzury. - Z Sonafą się nie kłócimy, bo nie ma o co. - Strzeliła karkiem.
Lilia przyglądała się przez pewien moment Vicky, po czym zmróżyła oczy. - Nie. - odpowiedziała krótko. - Wyślę kogoś innego.
- Umm… proszę? - Uśmiechnęła się, ni to serdecznie, ni to wesoło. Po prostu sztucznie.
- Nie wyglądasz mi na osobę o odpowiednim charakterze to tego typu zadania. - odparła wprost Lilia. - Sytuacja jest już dość chaotyczna.
- Nie wyglądam też na technika czy nawet królewskiego gwardzistę. To od razu oznacza że nimi nie jestem? - uniosła brew.
Kobieta zaśmiała się otwarcie, skryta za swoim wachlarzem. - Ja chyba dobrze wiem kim jesteś, młoda damo. - wyglądała na szczerze rozbawioną zarzutami Vicky.
- Więc niech mnie Pani oświeci.- Rozłożyła ręce na boki.
- zostawiłabyś las w ogniu, jeżeli szybciej doprowadziłoby cię to do najbliższej speluny. Brakuje ci większego pojęcia w taktykach, infiltracji, czy ogólnie czymkolwiek. Nie ukończyłaś szkół. - Lilia wzruszyła ramionami. - Jeżeli ta praca taka trudna, wypisać możesz się prosto u Rubiusa, ale póki mi nie udowodnisz, że się do niej nadajesz, na pewno nie będę pokładać w tobie swoich nadziei.
- Więc po jaki chu… cholerę wysyłała Pani do mnei Sonafę z tym listem, skoro doskanale była miła Pani świadoma jaką osobą jestem? Żeby teraz mi to powiedzieć? Doprawdy, unikatowe umilanie sobie czasu. -
- Sonfa wie gdzie jest śródmieście. Miała znaleźć odpowiednią osobę. Coś czułam, że pójdzie do ciebie, ale jeżeli nawet moja podopieczna rezygnuje z twoich talentów, tym bardziej i ja powinnam.
- Dowidzenia - Jak siedziała tak wstała i wyszła, w myślach kląc na liderkę gildii artystów. Nawet jeśli nie zrobi tego dla niej, zrobi to z polecenia Malie. I tak musi tam poszukać Sen’Murraya, skoro Sonafa wie gdzie to jest, więc to jej musi poszukać. Zacznie od mieszkania w którym razem kiedyś mieszkały. Teraz już tylko sama Rreube tam jest.

***

Droga z centrum miasta do dzielnicy artyokrackiej nie była długa. Niestety, dom Sonfy znajdował się w dzielnicy mieszczańskiej, pod a nie na murach, co oznaczało zatoczenie kolejnego koła po miejskich ulicach, w dość szczytnym celu pocałowania klamki do zamkniętych drzwi.
Na pewno zdążyła już kilkakrotnie zmienić zamek w drzwiach. Victorria miała nieodparte wrażenie że ktoś się świetnie bawi jej kosztem. I tak nigdzie nie ruszy, dopóki nie dowie się gdzie jest to przeklęte miejsce. Siadła na schodkach, i skryła twarz w dłoniach. O ile nie ma występy powinna przed zmrokiem wrócić. Na pewno po ciemku nie będzie się szlajać, to jest pewniejsze od wschodu słońca.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 02-08-2014, 23:56   #23
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Voice of the concerned

Słońce powoli zachodziło. Białowłosy mężczyzna obracał między palcami sporych rozmiarów granat, patrząc na fosę pod murem. Około dwukilometrowa trasa postawiona na ogromnym murze pomiędzy miastem a zamkiem, była główną do niego drogą.
Mężczyzna odwrócił się z uśmiechem, patrząc na zdobny orszak królewski, odwożący królewnę z powrotem do zamku.
W przeciwnym kierunku również jechał powóz. Był to transport klejnotów do gildii. Koszary i składy były na terenie zamku.
Mężczyzna podrzucił swój granat, i szybkim ruchem zrzucił z siebie płaszcz, który wyrzucił za mur.
Wozy minęły się.
Płomień wybuchł zalewając cały most, z ładunku transportowego zaczęli wychodzić zakapturzeni osobnicy z rózgami, mężczyzna odwrócił się w stronę królewskiej karocy


Jego twarz młoda, oczy ciemne, koszula biała i dostojna a spodnie czerwone, typowo robocze. Wyglądał jak zwykły mężczyzna. Zwykły pracownik zwyczajnej gildii.
Wszyscy wyglądają normalnie. Myśli człowieka nie zobaczysz.

***

Coś podpowiadało Malie, że szykują się kłopoty, gdy tylko zobaczyła narastającą z mostu kolumnę ognia. Na trasie zamkowej nie było ruchu. Nie było wypadków.
- Panienko Malie! - to Patjyk. Jej, określmy to, parobek zatrzymał się obok, szybkim pociągnięciem za uprzęż zwalniając konia. - Co się dzieje!? - zapytał przerażony mężczyzna.

***

- Oh? - Vicky otworzyła oczy dosyć zmęczona. Zasnęła? Możliwe. Zasnęła w cieniu? Nie.
Sonfa rzucała na nią swój cień, pochylona przy kobiecie. - Eh, przyszłaś aż tutaj? - patrzyła na nią zdziwiona, po czym odwróciła wzrok. - Aż zdziwię się, jeżeli po to, po co bym chciała. - uśmiechnęła się, prostując się.
Dwójka została nagle oświetlona, przez ogromny wybuch na drodze zamkowej. Sonfa odwróciła się wyraźnie zaskoczona. - Co do!? Na trasie zamkowej!? - zdziwiła się artystka.
 
Fiath jest offline  
Stary 03-08-2014, 23:15   #24
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
- Jedna z twoich generałów przyłożyła rękę do mojego przybycia tutaj. - mutant poinformował prawowitego króla Membry. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to zdoła wznieść się na poziom strażnika królewskiego, czy też jego bardziej brutalny i bezpośredni odpowiednik. Nawet wizja mordowania niezbyt miłych osobników nie wydawała się tak zła.
- Mystia Reedus - dodał po dłuższej chwili milczenia. Jego umysł miał wyraźny problem z przywołaniem dokładnego mienia tej osoby.
- Kazałam jej. - odezwała się "magini". - Dowiedzieliśmy się, że Amethystus potrzebuje jednego z was do jakiegoś fortelu. To była dobra okazja, żeby przyciągnąć cię tutaj.
- Oh - chłopak westchnął, nie ukrywając zaskoczenia takim rozwojem sytuacji. Możliwe, że jego życie było sterowane przez innych jeszcze dłużej, niż początkowo mu się wydawało. Może nawet został celowo wystawiony, by przywrócić tron innemu, bardziej przyjaznemu Rubiusowi, władcy.
- Jeśli faktycznie mam zostać generałem, w trakcie podróży prosiłbym o jakąkolwiek formę treningu - dodał, kierując swe słowa do obu zgromadzonych. Jeśli miał znaleźć się wśród membrańczyków, musiał zutylizować swoją niesamowitą budowę fizyczną w lepszy sposób.
- Pomyślimy o czymś. - przytakną Diamondus. - Sam jestem trochę...nieoszlifowany. - Mężczyzna potrzedł do miejskiej strażnik, i podał jej rękę, aby pomóc kobiecie wstać. - Świetnie, więcej nas tym lepiej. Acz nie gwarantuję, że będziesz bezpieczna w Membrze. Wręcz przeciwnie, wiem, że nie będziesz. Póki co zajmiesz się znalezieniem dla nas prowiantu na drogę. - uśmiechnął sie. - Przynajmniej tak nie będziemy musieli wyżynać tej wioski.
Samotne oko byłego strażnika królewskiego zawisło na jednorękiej kobiecie. Jego wzrok przenosił prostą, zrozumiałą informację. Jego sugestia nie była szczególnie delikatna. Wiedział, so stanie się z mieszkańcami wioski, jeśli odmówi. Co gorsza, był również świadom tego, że sam znajdzie się wśród skąpanych w krwi morderców.
- Przydałyby się jeszcze dobre wierzchowce. - stwierdził, rozglądając się po po jego obecnych towarzyszach. Nie wiedział o nich niemalże niczego. Nie był nawet pewien, gdzie powinien zacząć.
- Ile powinna zająć podróż? - zapytał, kierując swój wzrok w kierunku prawowitego krola Membry.
- Prawie nic. - uśmiechnął się mężczyzna. - Spróbujemy przygotować teleportację. Ale do tego, potrzebujemy żyły magicznej. W okolicy powinien być las pełen energii. Co najważniejsze, ominiemy w ten sposób granicę.
- Jesteś może świadoma, gdzie taka się znajduje? - chłopak obrócił się w kierunku jedynej znającej lokalną topografię osoby. Strażniczka mogła się przydać w więcej niż jeden sposób, potencjalnie ukracając ich zbędne męki. Serce chłopaka biło nieco szybciej na myśl o słonecznej Membrze. Może nie odczuwał zimna tak bardzo jak zwykli ludzie, jednak daleko było mu do niebieskoskórej kobiety, której niemalże nagie ciało przypominało chłopakowi o odwiecznym dylemacie jego płci. Stąpając po niebezpiecznej ścieżce logiki w jego umyśle pojawiał się stroju, jaki kobieta nosi w swej ojczyźnie.
Dziewczyna przytaknęła skinieniem głowy, wraz z resztą ruszając w dół góry. - Właściwie to spory kawałek stąd. Wybudowano zamek w lesie o którym wspomniał Diamondus. Podobno zrobili go magowie, jako ich przejście pomiędzy Membrą a Ferramentią. - wyjaśniła.
- Forteca graniczna? - chłopak szybko skojarzył fakty, zaś jego serce zabiło nieco szybciej, gdy zdał sobie sprawę z potencjalnego końca nowej dynastii. Miał tylko nadzieję, że teleportacja nie zużyje ogromnego potencjału tamtejszej żyły magicznej.
- Ciekawe jaki mag tam teraz rezyduje. - zamyślił się Diamondus.

***

Grupa w miarę szybko dostała się do miasta. Trójka czekała pod bramą. Nie było sensu robić hałasu czy ryzkować plotkom, gdyby ktoś zobaczył generała albo samego króla, nawet gdy ten był skryty pod płaszczem.
Na powrót miejskiej strażniczki czekali przez półtorej godziny. O dziwo wyłącznie pani generał wykazywała ślady niecierpliwości na tyle długim oczekiwaniem.
Dziewczyna wróciła z trzema koniami. Swojej rannej klaczy Sychea nie zobaczył. Wszystkie wieżchowce były objuczone tobołami, najprawdopodobniej z prowiantem.
- Chyba ktoś będzie jechał na kozie. - zaśmiał się Diamondus wsiadając na jednego z koni. Podał rękę swojej generał, która usiadła na koniu razem z nim. - Trzy wystarczą.
- Dobra robota - stwierdził wchodzący na jednego z wolnych koni zdracja wszystkiego, co tylko możliwe. Nawet swoich własnych marzeń. Był w stanie porzucić wszystko, byle tylko zyskać wystarczający stan posiadania, odpowiednią do jego wyobrażenia samego siebie sławę.
Powoli obrócił konia w kierunku, z którego przybył dzień wcześniej, pytająco spoglądając na przewodniczkę.

***
Podróż w większej grupie szła niestety nieco wolniej, niż pierwszy raz gdy Sychea pokonywał tą odległość, wiedział o tym dość dobrze, bo jego porównanie nie nastąpiło w zbyt dużym odstępie czasu. Droga zapowiadała się jednak nieco prościej, wypoczęci będą pokonywać te cięższe kawałki, a gdy zacznie ich męczyć podróż, będą na prostym szlaku pozbawionym zasp.

Jednego z dni podróży ekipa rozbiła obóz w małej, pustej grocie. Być może niedźwiedzie tu czasami przebywają, ale na ich szczęście teraz nie było tutaj żywej duszy.
Racje żywności powoli się kończyły. Dziewczyna załatwiła ich dość niewiele, a z tego co zauważył Sychea nie było w nich ryb, co znaczy, że nie wiedziała o schowkach burmistrza. Być może powinien był udać się wtedy razem z nią.
Nieznana jeszcze zbyt dobrze Sychea generał zbliżyłą się do niego podczas tego postoju, siadajac bezpardonowo obok. - Chciałeś ćwiczyć podczas podróży, nie? - mruknęła. - Może po prostu nauczę cię podstaw magii? Widzę, że masz nieco dodatkowej many na zbyciu. - zaproponowała, wpatrując się w wisiorek od Ellemara.
- Z przyjemnością zasięgnę twej pomocy - odpowiedział, podnosząc głowę w kierunku niebieskoskórej kobiety. Nie był pewien jak wyglądała Membrańska etykieta, wolał więc wykorzystywać poznane w Ferramentii zasady. Może wydawały się dziwne, a w połączeniu z jego twarzą nawet groteskowe, jednak były jedynym znanym mu wyznacznikiem.
Kobieta zbliżyła się do niego, biorąc między palce diament chłopaka. - Widzisz, magia to specyficzna rzecz. Używa się do niej many. To coś jak energia życiowa ludzi. - uśmiechnęła się, polerując diament. - Niektórzy magowie zamykają swoją manę w diamentach, aby użyć jej później do zaklęć, gdy sami z siebie nie mają siły. Oczywiście jest zasadniczy problem: nie można jej od tak zregenerować. Jest też jeden zasadniczy powód dla którego Membra ma więcej magii. - oddalając się od Sychea, kobieta usiadła krzyżując nogi. - Membrańczycy wymieniają swoją, neutralną energię na tą zawartą w klejnotach. Stąd pochodzą imiona naszych władców. Amethystus jest odporny na wszelką magię dzięki swojemu źródło energii…a Diamondus. - uśmiechnęła się szeroko patrząc w oczy Sychea.
- Specjalizuje się w magii - uzupełnił bez potrzeby dłuższego zastanawiania się. Podstawowa specyfika klejnotów była powszechnie znana, a biorąc pod uwagę jej poprzednią wypowiedź, oraz plan dokonania teleportacji, określenie silniejszych stron prawowitego króla Membry nie było problemem.
Kobieta westchnęła, głośno i wyraźnie. - Diamondus zjada ludzi. Dosłownie. Wysysa ich manę, to tak jakby im dusze kradł. Oczywiście tylko ferramentczyków, bo membrańczycy nie mają energii neutralnej. Zatruł by się. - wyjaśniła swój punkt widzenia. - Sęk w tym, że mógłbyś przejść przez to co reszta membry. Jeżeli dostaniemy się do żyły i oddasz swoją energię Diamondusowi, możesz zmienić element swojej many. Acz to tylko propozycja, już jesteś nieco… - zmróżyła oczy patrząc na jego twarz, nie mogła jednak znaleźć odpowiedniego określenia. - Poturbowany.
- Mówisz o żyle, mógłbym więc zmienić manę tylko na tą znajdującą się tam? - zapytał, pochylając nieco głowę. Był wyraźnie rozbawiony wykorzystywaniem eufemizmów przez Membrańczyków. Propaganda robiła swoje, a mało kto spodziewał się chociaż trochę miłych słów z ust drugiej strony konfliktu.
Dziewczyna wzruszyła ramionami. - Jeżeli jest tam tylko jedna znaczna żyła to tak. Acz jeżeli jest tam zamek magów, to pewnie wybór będzie spory. Kto wie, może nawet rośnie tam elfi dąb? - westchnęła.
- Rośnie. - chłopak stwierdził krótkim, silnym głosem. Nie miał wątpliwości że tego typu roślina, czy też klejnot, znajdował się w zamku. Sama osoba jego władcy była idealnym potwierdzeniem tej teorii.
- A przynajmniej rosnął - dodał po chwili, zabezpieczając swoją teorię przed wszystkimi możliwymi pomyłkami.
- No to możesz być pewny, że coś dla siebie znajdziesz. - uśmiechnęła się dziewczyna. - To cholerstwo wysysa manę z ziemi. Dlatego rośnie takie wielkie. Nie wybrzydza, po prostu ją pożera.
- Mhm - były strażnik krolewski zakomunikował przyjęcie, oraz zrozumienie słów jego nauczycielki. Jego dłoń powoli ruszyła w kierunku diamentowego wisiorka, zastanawiając się, jaka jest jego faktyczna rola. Wydawało się, że pełnił funckję swoistej przejściówki pozwalającej na zrobienie czegoś, co pozornie wykraczało poza pierwotne możliwości osobnika. Miał też cichą nadzieję, że ten niewyraźny ruch zostanie zrozumiany jako chęć przejścia do dalszej części lekcji.
- Dobra. Póki nie zdecydujesz co chcesz od swojej many, ćwiczyć w praktyce nie możesz. Ale mogę ci powiedzieć jak runy działają. - uśmiechnęła się, odsłaniając ostre uzębienie. - Runy to nie jest żaden alfabet, tylko symbolika magiczna która wpływa na żyły i magię którą emitują. Właściwie to idea wywołania krwotoku, który zrobi coś co chcemy. Oczywiście to długo trwa. Tym zajmują się czarodzieje. Potem są jeszcz glify. Te symbole robi się z własnej many, aby zrobić przepływ o konrketnym efekcie. To już idzie dużo szybciej, i ma miejsce głównie w Membrze, bo my możemy regenerować nasze wewnętrzne zasoby many. - wyjaśniła. - Tyle na wstęp, pytania?
- Jaki jest faktyczny przekrój efektów run oraz glifów? - zapytał, wyraźnie zaciekawiony potencjalnymi możliwościami. Może poprzednia generał, którą spotkał korzystała z glifów do wytworzenia niektórych ze swoich potężnych efektów.
- Ciężko mi mówić na temat run, to ferramenckie sztuki. To co widziałeś na bramie było runą. - przyznała kobieta. - efekty glifów są zazwyczaj dość nagłe. Może być to pojedyńczy efekt związany z danym żywiołem many, albo może wpływ na jej przepływ w okolicy. Ciężko to uogólnić.
- Mhm - przytaknął, po raz kolejny potwierdzając przyjęcie informacji. Jego mentorzy sponsorowani przez gildię byli… nieco mniej wyposażeni przez naturę, a różnica wieku wcale nie pomagała. Przechylił głowę to w jedną, to drugą stronę, chcąc rozprostować zmęczone podróżą kości. Tak długo nie spał w wygodnym łóżku. Jego skóra przez tak długi czas nie zaznała wspaniałości nagiego masażu, czy nawet satynowych pościeli.
 
Zajcu jest offline  
Stary 04-08-2014, 15:51   #25
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
- Aaaaa więc? - oczy Ellemara niepewnie spoglądały na trójkę przybyszy, których zaprosił do jadalni. Jego twarz nie wyrażała zbyt wiele zachęty. - Z teleportacją nie ma problemu. Ale mutacji nie jestem pewien. Potrzebne ci to, Sychea? - spytał, zerkając na chyba jedyny powód swojej gościnności.
Co ciekawe jego Membrańscy przyjaciele wydawali się dość spokojną grupą. Nikomu nie grozili, Diamondus udawał nawet, że jest tylko wędrownym handlarzem. Bajka polegała na tym, że Sychea i pani strażnik eskortują dwójkę do Membry.
Pani strażnik też była dość szybka w podbojach. Albo byciu podbijanym. Niedawno omal nie martwy rycerz postanowił odwdzięczyć się mutantowi poprzez goszczenie jego towarzyszki na osobności. Z drugiej strony kobieta bardzo chciała zobaczyć elfie drzewo, diabli wiedząc czemu.
Zegar tykał swobodnie a pokój wydawał się niezmieniony. W sumie chłopak był tu całkiem niedawno. Narosło więcej roślin i tyle. W sumie mógłby tu zrobić jakieś eliksiry, zanim jeszcze wyjadą.
- Gorzej już raczej nie będę wyglądał - chłopak nie próbował się uśmiechać. Mówił tylko i wylącznie prawdę. Smutną, gorzką, nieukrywającą niczego prawdę. Jeśli chodzi o jego samoocenę, to gdy tylko schodziło na wygląd - nawet Ferramenckie kopalnie niedosięgały wystarczająco głęboko, by podnieść ją chociaż o centymetr.
Był niezmiernie wdzięczny ryczerzowi, którego przywrócił z martwych. Pozwolił on znaleźć się znacznie dalej od nieznośnej, oraz zdecydowanie nieprzepadającej za nim strażniczki. Ta również nie musi obserwować zapewne bolesnego procesu kolejnej mutacji.
- Poza tym ufam im w pewien sposób - dodał, nie wspominając o głównym dowodzie jego wiary w Diamondusa. Ten mógł przecież pozbawić go żywota więcej niż raz, a ewentualny wysiłek byłby z pewnością podobny do zdepnięcia mrówki. Czy innego mieszkańca slumsów.
- Nie chodzi mi o wygląd ani operację. Sam mogę to zrobić jeżeli trzeba. - uspokoił chłopak parząc na Sychea. - Chodzi o limit. Przypiszesz się do klejnotu. Ja przeprowadziłem swoją mutację bo mogę teraz używać każdej many. Membrańczycy działaja na odwrót. Diament z duszą nie tak łatwo zdobyć. - ostrzegał elf.
- Diament z duszą? - chłopak dopytał się, wyraźnie zainteresowany dodatkowymi szczegółami na ten właśnie temat. Brakowało mu nieco informacji dotyczących samego procesu, jednak musiał przystosować się do nowego świata. Zyskać możliwość przetrwania i znalezenia swego miejsca na samym szczycie Membry.
Ellemar podrapał się w głowę. - Takich jak ten co ci dałem. Ludzka dusza to tak na prawdę źródło jego many. Teoretycznie w diamentach zamyka się samą manę, ale część duszy zawsze w nich zostaje. Dlatego większość magów umiera dość młodo. - wyjaśnił. - I nie myśl sobie, żeby używać prezentu ode mnie jako przejściówki na mieczu.
- Wbrew oczywistym pozorom - chłopak podrapał się nieco po czarnej skórze pokrywającej jego twarz. Jedyne oko chłopaka wbiło się w elfa, nie szukając w nim wsparcia, czy też zrozumienia. Zwyczajnie podkreślał wagę swoich słów.
- Szanuję wszystkie historie i rodowody. - stwierdził, pomijając fragment o jego prywatnym braku szlachetności.
- Eh, niech będzie. - poddał się Elf. - Ale macie być ostrożni z drzewem. Jeżeli je skrzywdzicie, zarżnę was na miejscu. W samoobronie. - ostrzegł.
- Tak jest, panie! - chłopak odpowiedział, kłaniając się w pasie. Gdyby tylko posiadał jakiekolwiek nakrycie glowy, z całą pewnością właśnie zamiatałby nim podłogę. Gdy powoli podnosił się do stojącej postawy, z jego ust wypłynęło kolejne zdanie. - Dziękuję za wszystko.
- Prowadźcie - stwierdził, zaś jego głos lekko emanował niepewnością.

***

Olbrzymie, kolorowe drzewo było następnym punktem zainteresowania grupy. Diamondus podszedł do niego wyciągając swoje pazury w stronę kory, po czym westchnął i przyjął od swojej generał prezent w postaci farby i pędzla, które przygotował Ellemar. Elf nie miał im zamiaru pozwolić nawet na zadrapanie rośliny. Nie było to dziwne. Nietypowym była raczej idea, że władca membry będzie z tym pogrywał dość potulnie.
- No i? Decyzja. - poprosił Diamondus malując krąg na drzewie. - [i]Muszę wiedzieć jaką chcesz energię.
Pani niebieskoskóra generał również pobrała farbę, spoglądając jednak na chłopaka. - Pokarz plecy. - nakazała. - Musimy też wybrać z ciebie manę.
- Spinel - stwierdził silnym, dominującym głosem. Powoli ściągnął swoją pozbawioną klejnotów zbroję, zaś zgromadzeni mogli ujrzeć umięśnione plecy byłego królewskiego strażnika. Każdy z nich był wyszczególniony, a ciało chłopaka mogło pełnić rolę modela na zajęciach anatomii.
zimny prędzej dotknął pleców mężczyzny, który mógł usłyszeć za nimi chichot. - Desperat z ciebie. Nie boisz się, że po prostu cię tym zarżniemy? Nawet nie wiesz co jest w stanie zrobić magia. - zaczęła drażnić chłopaka pani generał. Sychea mógł widzieć również malunki jakie wykonywał Diamondus. Proste i skośne kreski faktycznie nie wydawały się mieć najmniejszego sensu. Przynajmniej z swoją obecną wiedzą nie był w stanie znaleźć w ich kombinacji żadnej reguły czy schematu.
- Jakby nie to, że mogliście mnie zabić już ładne kilka razy, począwszy od naszego pierwszego spotkania, może bym się przejmował. - Sychea odpowiedział całkiem spokojnym, lecz nieco bardziej rozbawionym niż zwykle głosem. Najwyraźniej traktował slowa generał bardziej jako zabawa, niż coś negatywnego.
- I o to mi chodzi. Magii nie znasz. Może zrobię z ciebie psa? Albo wyssę energię i zostawię martwe ciało? Tego nie da się zrobić bez kręgów. - pędzel udeżył o plecy Sychea. - takich jak te.
- Diamondus chyba mógłby pożreć mnie bez nich? - zapytał, prostując się nieco. Nie wiedział, czy w ten sposób ułatwia malowanie jego pleców, jednak nawet potencjalne ułatwienie zmniejszało ryzyko. Może i ufał tej dwójce, jednak… Sam z przyjemnością zwabiałby innych, by pozbawić ich żywota. Zwłaszcza te psy ze slumsów.
Diamondus odsunął się eleganckim krokiem od drzewa. - Przyłożysz dłoń. I co by się nie stało, nie puszczaj. Będzie bolało. - ostrzegł mężczyzna. - Wypchniesz swoją manę, ale pobierzesz nową. - wyjaśnił.
Kobieta generał odsunęła się. - Śmiało.
-[i] Czas umierać[//i] - chłopak zaśmiał się głośno. Nawet jeśli miałbyć to ostatni odgłos, jaki wyda, przynajmniej umarłby stosunkowo szczęśliwy. Nie świadomy swojej zerowej roli w świecie, krążący w ciele Diamondusa jako magiczna energia. Coś jednak podpowiadało mu, że musi przeżyć. Znaleźć się na samym szczycie. Ukarać tych, którzy go wykorzystali.
Przyłożył dłoń do runicznych kręgów płynnym, choć powolnym ruchem. Tuż przed zetknięciem się z malunkiem, przymnkął oczy. Jeśli tylko chwilowy brak wzroku mógł zagwarantować zmniejszenie nadchodzącego bólu, był gotów na tego typu poświęcenie. Wziął głębszy wdech powietrza, a jego palce zetknęły się z korą. Grymas bólu przemknął przez jego twarz, nawet pomimo częściowego paraliżu twarzy. Jednego z efektów ubocznych innej, niezbyt dobrowolnej, mutacji.
Cała dłoń zetknęła się z malunkiem, a chłopak zaczął krzyczeć. Jego głos cichł wraz z oddawaną maną. Gdy nie było już w nim nawet najmniejszej jednostki energii magicznej, zamilkł. Po kilku sekundach czarna energia zaczęła emanować z przygotowanego wcześniej malunku. Tym razem jego krzyk był nieco inny, bardziej stanowczy.
Czarne wiązki energii powoli oplatały jego rękę, rozchodząc się po okolicy. Powoli zaciskały się na ramieniu Sychea, a najdalej wyciągnięte z nich powoli zaczynały sięgać serca. Właśnie wtedy całe ciało chłopaka pokryło się w strudze czarnej energii. Ta po chwili rozpoczęła tańczyć wokół niego, rozszerzając się coraz bardziej.

Przez kilka niebezpiecznie długich chwil nie było widać nawet ułamka jego ciała. Swoisty huragan ciemności rozszerzał się coraz bardziej, by po kilku chwilach zacząć kręcić się w innym kierunku. Dopiero wtedy ciemna energia zacieśniała się coraz bardziej, powoli wracając do bardziej humanoidalnych krztałtów.
Ciężkie dyszenie rozlegało się z wnętrza tornada, nie przypominając niczego, co mogłoby wypłynąć z ust Sychea. Najwyraźniej nawet jego struny głosowe uległy zmianie. Tym razem zdawał się być silniejszy, znacznie pewniejszy siebie. Jego silna barwa sprawiała, że zgromadzeni mogli poczuć pojawiającą się na ich ciele gęsią skórkę.
Gdy tornado zaczynało zbliżać się do ludzkich wymiarów, z wewnątrz rozległ się donośny krzyk. Cała czarna energia z zewnątrz zaczęła gromadzić się w trzech punktach: sercu osobnika, oraz w dwóch osobnych miejscach na jego czole. Gdy całość znikła, oczom zgromadzonych ukazał się nowy, lepszy Sychea.


- Długo czekaliście? - zapytał, gdy resztki ciemnej energii zaczęły gromadzić się na jego plecach. Całość znikła po kilku chwilach, dając wskazówkę dotyczącą ewentualnego rozwoju. Twarz mężczyzny byłą zlana potem, a on ciągle dyszał ciężko, próbując odzyskać równowagę. Ból, który dominował kilka chwil wcześniej zdawał się odchodzić pod wpływem słów pana.
 
Zajcu jest offline  
Stary 06-08-2014, 07:56   #26
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Różowowłosa z lekkim zdumieniem spoglądała na kulę ognia w oddali.
- Huh… Chyba musze tam iść… znaczy na pewno musze. - Dźwignęła się pośpiesznie do pionu.
Gdy Vicky patrzyła w ogień, ogień patrzył na nią. Jego płomienie formujące się w demoniczną twarz, jego uśmiech szeroki, zębiska ostre, oczy skośne, śmiech donośny. Tam było zagrożenie, tam coś się działo.
Obraz znikł, gdy Vicky poczuła rękę artystki na ramieniu. - Weź mojego konia. Miał odpoczywać, ale chyba mu nie dane.
Potrząsnęła głową i spojrzała ponownie w dal. Rozmasowała skroń, i dopiero po tym odezwała się do Sonafy. - Dzięki… zwróce go w całości. - Wdrapała się na siodło.
- Później będe miała do ciebie sprawę. Lecę! - Machnęła lejcami by koń posłusznie pognał na miejsce wybuchu.
Kobieta ile sił przeleciała przez całe miasto, o dziwo nie tratując nikogo po drodze. Wbiegła na most, ucięła drogę biegnąc po torach, wpadła na drogę zamkową i popędzając konia, zaczęła widzieć całe zamieszanie. Banda zakapturzonych ludzi tańczyła w płomieniach przy karocy królewny. Na pewno coś było nie tak. Do tego ta ogromna postać.
To był Timmy, golem Malie! Kobieta dostała się tutaj przed nią, aby stawić im opór. Zaraz będzie w stanie do niej dołączyć.
Niestety została jednak zauważona, kule ognia zaczęły lecieć w jej stronę, a ona sama zmuszona była przechylać się to w lewą to w prawą stronę aby ich uniknąć. Nim pokonała połowę długości od początku mostu do wydarzenia, ściana ognia odcięła tą część mostu. Będzie musiała coś wymyślić, albo ryzykować przejście przez rozgorzałe płomienie.
Gdy tylko zobaczyła ścianę płomioni zeskoczyła z kobyły poganiając ją. Ona sama sprintem pognała na improwizowane przejście przez ogień. Znajdując się już na ręce mecha, klejnoty na rękawicach zaświeciły się, przygotowane do podmuchu sprężonego powietrza. Za cel obrała sobie osobników przetrzymujących królewnę. Na pełnej prędkości dopadnie do nich by z dwóch rękawic jednocześnie odpalić podmuchy. Porozrzucani będą tylko formalnością.
Kobieta wskoczyła na mechaniczne ramię, porzucając swojego konia i starając się za wszelką cenę zachować równowagę. Nagłe grzmienie zatrzęsło obecną sytuacją.
Ogromna wiązka energii wystrzeliła z mostu, a ten zaczął dzielić się na dwoje!
Widząca to księżniczka odepchnęła swojego oprawcę i wyskoczyła za walącym się mostem, bezpiecznie lądując po drugiej stronie. Szybki ruch Vicky zepchnął mężczyznę na niebezpieczne spotkanie z ziemią.
W tym momencie na przeciwnym ramieniu golema wylądował drugi osobnik.

Wysoki, w fioletowym mundurze zdobionym wieloma odznaczeniami, o zwierzęcych uszach, ciemnych oczach i zimnym wyrazie twarzy. Postać idealnie pasowała do opisu który ostatnio prezentowała jej Malie.
Mężczyzna odwrócił się do Vicky wyglądając na wyraźnie rozzłoszczonego. Zagryzł zęby łapiąc swoje ostrze w dwie ręce. Wyraźnie gotowy do walki. - Chodź! Ciebie też zarżnę.
- GYAHAHA! Chodź skarbie… - Dwie części, tej wypowiedzi bardzo sie od siebie róźniły, maniakalny śmiech, a potem przyjemny dla ucha ton. Wyszarpnęła z nad tyłka swój bojowy nóż, trzymajac go ostrzem do dołu. Nie miałą zamiaru go na razie używać, wycelowała tylko w niego lewą pieścią, z zamiarem zdmuchnięcia go z mecha.
Powietrze zawiało, membrańczyk zaś nie chcąc dać się pokonać, wbił swoje ostrze w mechaniczny twór, łapiąc za niego silnie, i zostając w miejscu.
W tym momencie golem ruszył za siebie, jego tors wykręcił się lekko, odrobinę pogarszając równowagę Victorri. Porucznik postawił wykorzystać okazję, wyrywając ostrze i ruszając biegiem w jej stronę.
Ile razy coś takiego widziała. Prącego na przód osobnika z obnarzonym ostrzem, z tą sama pewnościa w oczach co reszta. Że jest w stanie ją zabić. Jej pięści zacisnęły się jeszcze mocniej. Poczeka na ruch miecza membrańczyka, by wtedy wyprowadzić kontrę w postaci uderzenia prawą piescią w splot słoneczny. Cały czas bacznie obserwowała to zakichane ostrze, nie mozę się dać nim dźgnąć. Inna sprawa żę upadek z tej wysokośći w najlepszym wypadku ją wyłączył, rozstawiła więc nogi szerzej by ułatwić sobie utrzymanie równowagi.
Przeciwnik dobiegł dość szybko, ku zaskoczeniu Vicky rzucając się w dół, pochylając na jednej nodze i tnąć z góry na dół. Lekkie kiwnięcie w tył pozwoliło Victorri na uniknięcie cięcia. Mężczyzna zaś był przed nią, nieco zniżony trzymał się jedną ręką za golema. Spodziewał się, że maszyna wykona niespodziewany ruch? Kretyn!
Pięść wracając w przód Vicky wylądowała na twarzy Membrańczyka, zrzucając go na plecy. Ten szybko odbił się w tył, lądując kilka kroków od niej. Stróżka krwi wypłynęła z jego ust.
- Wiesz że osoba pokazuje, jaką naprawdę jest tuż przed śmiercią? Idąc w tą stronę poznałam bardziej twoich rodaków niż ty kiedykolwiek będziesz w stanie. Chcesz wiedzieć ilu z z nich było zapłakanymi tchórzami? - Twarz Ivelan wykrzywił paskudny uśmieszek. Chciała go sprowokować, rozłościć. Popełnia się wtedy błędy i zapomina o niektórych rzeczach. Tym razem to ona postąpiła w przód z uniesioną gardą. Zamierzała kopnąć go w rzepkę, by następnie wyprowadzić potężny podbródkowy.
- Słabeusze zawsze są tacy sami. - odparł chłodno mężczyzna nieprzejęty oskrażeniami Vicky. Prawo siły rządziło membrą. Chyba nie płakali długo gdy czytali listę martwych.
Mężczyzna przygotował ostrze. Victorria zbliżyła się, uniosła nogę do kopnięcia a golem ruszył w przód. Kobieta wylądowała na czworaka przelatując pod opadającym mieczem, którego właściciel prawie wykonał piruet, próbując odzyskać równowagę. Syknął zirytowany.
- Membry są zawsze takie same. - Z czworaka, błyskawicznie podniosłą się na kolana, i wymierzyła obiema pieściami w przeciwnika. - Pa! Pa! - Uśmiechnięta najszerzej jak mogła, z wystawionym językiem, ujawniając przekłuty tam kolczyk
- Ty niedorozwinięta małpo. - Zirytowany porucznik rzucił się w przód. Nie chciał przyjmować obrazy na swoje ego.
Mechaniczny twór poruszył się niespodziewanie, unosząc jedną z dłoni i poruszając dość nagle. Zachwiało to membrańczykiem jak i Vicky, która w tym momencie wystrzeliła siłą pneumatyczną z swoich rękawic. Jej przeciwnik został odrzucony w tył. Ona też.
W ostatnim jednak momencie kobiecie udało się wbić jej ostrze w robota. Ktoś by powiedział że chwytanie broni w ten sposób jest durne, a tu proszę, jednak pomogło.
Śladów porucznika nigdzie nie było.
Wisząc na Timmy’m zakrzyknęła do kapelusznicy.
- Ten tego… MOŻESZ OPUśCIĆ TO MONSTRUM?! - Za każdym razem jak spoglądała w dół coraz mniej podobała się jej sytuacja w jakiej była.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 06-08-2014, 21:30   #27
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Malie szybko zorientowała się w sytuacji i zdecydowała się na podjęcie akcji. Niewiele osób potrafiło zachować zimną krew tak jak ona.
- Idę po Big Timmy'ego - oświadczył, popędzając swego rumaka. - Ty powiadom straż o tym co się dzieje i nakaż ogłoszenie alarmu. Księżniczka jest w niebezpieczeństwie.
Dziewczyna pocwałowała z powrotem do gildii techników, gdzie zatrzymała się przed drzwiami garażowymi do swego warsztatu. Otworzyła je pospiesznie i podbiegła do pięciometrowego golema z lekkim uśmiechem ekscytacji na twarzy.
- W końcu twój chrzest bojowy, Timmy - rzekła do mecha, kładąc rękę na włazie z tyłu, który otworzyła szarpnięciem ręki i wgramoliła się do wnętrza. Kokpit nie był może zbyt przestronny, czy też wygodny, acz nie musiał być. Malie zawsze wolała stawiać na funkcjonalność. - No to do dzieła.
Dziewczyna wsadziła kluczyk do stacyjki, nacisnęła odpowiednią kombinację przycisków na klawiaturze przypominającej maszynę do pisania i odpaliła machinę która natychmiast zaczęła wydawać z siebie buczące dźwięki, a z jej rur wydechowych wydobyły się kłęby gęstej pary. Następnie spod stóp mecha wysunęły się dwa rzędy kół, a mech ruszył przed siebie i rozpędzając się coraz bardziej wyjechał przez drzwi warsztatu, pędząc po brukowanej drodze z prędkością dobrego konia wyścigowego.

***

Już w sporej odległości od zgromadzenia, z mostu zaczęły nadlatywać ogniste kule w stronę Timmiego. Malie wiedziała jednak na co stać jej maszynę. Była w stanie spokojnie wyminąć większość z nich, przynajmniej na tą odległość. Pozostałe nie spowodowały żadnych uszkodzeń. Jej przeciwnicy na pewno nie byli przygotowani na spotkanie czegoś takiego.

Gdy tylko się zbliżyła zobaczyła spore zamieszanie. Na murze znajdowało się wiele martwych, bądź mocno rannych osób. Część z straży, część z zakapturzonej grupy.
- Stój, czymkolwiek jesteś. - Białowłosy osobnik był jedynym w całym zbiorowisku podejżanym, który nie raczył schować się pod płaszczem. - Chyba nie myślisz, że możesz nas zatrzymać? - Spytał pewnym siebie głosem z rękoma w kieszeni, kiedy to jego bandyci wyciągnęli z karocy posiniaczoną, półprzytomną księżniczkę.
Bojowy golem zatrzymał się przed mostem, który znajdował się na wysokości jego torsu. Następnie schował z powrotem wystające z podeszw stóp koła, a cała machina rozświetliła się na moment żółtym światłem gdy jej pancerz zmienił swoje właściwości.
- Chyba nie myślicie, że królewski gwardzista pozwoli wam uprowadzić księżniczkę? - zapytała, a jej mech uniósł do góry lewe ramię w kształcie działa które miał zamiar opuścić na białowłosego, by zmiażdżyć go jednym uderzeniem. Prawą ręką tymczasem przejechał po moście, starając się przewrócić niosących Rubię intruzów tak by nie uczynić księżczniczce zbyt wielkiej krzywdy.
Mężczyzna zwinnie uskoczył w bok, unikając spadającego działa. - Chyba czegoś nie rozumiesz. My mamy do przekazania tylko pewną wiadomość. Jeżeli księżniczka umrze, też wykonamy nas cel. - uśmiechnął się osobinik, a zakapturzony trzymający księżniczkę położył rozpaloną różdżkę przez jej twarzą, skutecznie uniemożliwiając manewr dłoni Malie.
- Jaką znowu wiadomość? - zapytała gwardzistka głosem wzmocnionym przez głośniki w kokpicie swego mecha. Przygryzła wargi w wyrazie złości. Dobrze zdawała sobie sprawę że wrogowie mogli blefować odnośnie zabicia królewny, jednakże nie mogła ryzykować gdy istniało ryzyko zagrożenia dla jej życia.
Białowłosy wyprostował się patrząc na twór Malie. - To królestwo jest pełne kłamstw, a nam się to nie podoba. Rubius to nic więcej tylko plugastwo. Chociażby gildie. Wiesz, że artyści to specjalna agencja króla? - spytał. - Ta, a księżniczka ma techników. Wtedy zbrojmistrze to przecież wojsko. Co nam zostaje? Alchemicy i magowie? Ustawionego głosowania dwa głosy ludu nie wygrają. - splunął na ziemię. - Ale ty to pewnie wiesz. Takie cholerstwo mógł tylko gwardzista przywlec. Jesteś psem Rubiusa i niczym więcej.
- A wy jesteście niby lepsi? - zadrwiła Malie, a z głośników doszedł po chwili krótki śmiech. Dziewczynie nie było jednak do śmiechu. Tak naprawdę znowu próbowała tylko kupić czas, a przy okazji dowiedzieć się może czegoś więcej o celach swych wrogów. - Banda terrorystów wysadzających pociągi by zastraszyć ludzi i próbujących siłą przeciągać na swoją stronę osoby w służbie królestwu. Membrańczycy to zwykli barbarzyńcy z kulturą opartą wyłącznie na przemocy i woli silniejszego. Już samo to ilu waszych uchodźców znalazło schronienie w murach naszej stolicy wskazuje na to w którym królestwie żyje się lepiej.
- Czego oczy nie widzą tego sercu nie żal. To księstwo to jedno wielkie przedstawienie. Ci ludzie nie wiedzą, że jest im źle. Po prostu cierpią. - przedstawił swoją opinię mężczyzna. Nagle grupa zerwała się, większość zakapturzonych ruszyła w stronę miasta.
Pojedyncza osoba na koniu zbliżała się do zgromadzenia. Powstańcy szybko zaczęli słać w jej kierunku kule ognia, zaś most zapłonął. Ściana ognia!
Tylko kto byłby na tyle durny by lecieć tu samemu?
Vicky! Kolejny gwardzista pędził na miejsce zdarzenia.
- Teraz to już pieprzysz od rzeczy - prychnęła Malie, a jej mech wyciągnął prawe ramię w kierunku różowowłosej, tworząc dla niej pomost dzięki któremu mogła wyminąć ścianę ognia i zeskoczyć z mecha z powrotem na most po drugiej stronie. Drugą ręką z działem wykonał zaś szeroki zamach na białowłosego, którego dość trudno byłoby uniknąć o ile nie umiało się skakać na wysokość półtora metra.
Malie spojrzała na pędzącą Vicky. Kobieta zrozumiała przekaz, zbliżając się do wyciągniętego ramienia golema. Moment w którym wyskoczyła w górę, był chwilą w której sytuacja zmieniła się niespodziewanie.
Zagrzmiało, most zatrząsł się a podłużne pasmo błękitnej energii wskoczyło spod niego. Malie znała ten widok. To broń Saeh'a!
Z dziury pod mostem wyskoczył membrański porucznik z którym nie tak dawno miała swoje starcie. Mężczyzna wyleciał poza jej zasięg widzenia. Wtedy też światło lasera zgasło.
- Co do cholery!? - zdziwił się białowłosy odwracając się do lewej części mostu, który zaczął się zapadać. Lewa część oddzieliła się od prawej! pozostała tylko wielka dziura, za którą znajdował się Sen'Murray, ranny, z działem w rękach ciężko dyszał. Widząc to pół-przytomna królowa ugryzła swojego napastnika w rękę, i na krańcach walącego się mostu skoczyła w stronę strażnika...lądując bezpiecznie.
Przeciwnicy stracili swojego zakładnika.
- Chodź! - wrzasnął białowłosy, przyjmując bojową postawę, z wzrokiem skupionym na golemie Malie.


- Widzę że gorący z ciebie chłopczyk - zakpiła dziewczyna, a jej golem wycofał się kilka kroków z dala od mostu i wyciągnął przed siebie otwartą prawą dłoń na środku której otworzył się okrągły wylot przez który wydostała się fala płomieni które miały ogarnąć cały most. - Zobaczymy co powiesz na to! Tyle ciepełka ci wystarczy!? - głos Malie wyraźnie zmienił swój ton. Tym razem wydawała się szczerze podekscytowana walką, czy też być może okazją do przetestowania swego wynalazku.
Białowłosy rzucił się w bok uciekając mimo wszystko od pasma energii. Przestrzeń jaką posiadał w tym kierunku była jednak ograniczona. Wyskakując w powietrze, wykonał kopnięcie, a z jego nogi wydostała się kula ognia, która uderzyła prosto w głowę golema. Nie uszkodziło to maszyny, zresztą, głowa była pusta. Ale na szczęście dla Malie, jej przeciwnik o tym nie wiedział.
Dziewczyna zaś postanowiła od razu wykorzystać to że jej wróg znalazł się w miejscu z którego nie mógł uciec przed płomieniami miotacza ognia i zwyczajnie uniosła lekko rękę golema, by spopielić znajdującego się w powietrzu membrańczyka.
ogień palnika zakrył przeciwnika techniczki. Płomień był mocny, silny, większy. Coraz większy. Za duży! Płomienie nie wylatywały, tylko wlatywały do maszyny. Jej przeciwniki nic sobie nie robił z opadania z wnętrza ognistej chmury, starając się przegrzać palnik Timmiego.
Mech znowu zaczął się poruszać. Ponownie zrobił kilka kroków by jeszcze raz zbliżyć się do mostu, nie przerywając wypuszczania płomieni. Nawet jeśli jej przeciwnik był odporny na ogień, to znajdowanie się w chmurze płonącego gazu powinno przynajmniej go oślepiać, więc złapanie go w takich warunkach w dłoń golema nie powinno być wielkim problemem.
Mężczyzna był już prawie na ziemi gdy olbrzymia łapa pochwyciła go. Płomienie od niego ustały, tak samo jak Malie nie miała już potrzeby wysłać swoich. I t o dobrze. Palnik golema był jasnoczerwony, zażył się a metal wydawał się powoli zapadać. Mimo swojego specjalnego trybu, Timmy nie był gotowy na przyjęcie palnika z podwójną mocą.
Problem jednak nie minął. Malie spostrzegła, że pochwycony mężczyzna oparł dłonie na palcach, i odpychał je szczerząc się usilnie. Najwyczajniej nie mogła zamknąć ręki.
- Widzę że silny z ciebie gość - gwardzistka pochwaliła swego przeciwnika. Golem jednak odsunął prawą rękę do tyłu i zamachnął się, gotowy cisnąć białowłosym najwyżej jak tylko potrafił gdyby ten był już na skraju uwolnienia się. - Poddasz się w końcu, czy sprawdzimy jak dobrze umiesz latać? Nie chcę bez potrzeby kończyć twojego życia.
- Poddam. - padła krótka odpowiedź. - W sumie nic nie mogę zrobić. - przyznał mężczyzna uśmiechając się. Wciąż jednak patrzył na głowę golema, przekonany, że tam znajduje się Malie.
Mech zacisnął mocniej swą dłoń, by upewnić się że białowłosy znajduje się w mocnym uścisku z którego wystaje jedynie jego głowa. Następnie zaś uklęknął na jedno kolano by ułatwić Vicky zeskoczenie na dół.
- Udało ci się pojmać porucznika? - zapytała rudowłosa przez megafon.
- Nie-e.. - Zeskoczyła przy okazji wyrywając ostrze. Od razu obiegła w kółko mecha, z niemal obłedem w oczach szukajac porucznika.
- Jebany… zniknął. - Odbiegła kawałek od maszyny po czym wrzasnęła.
- WIDZISZ!? MEMBRY TO TCHÓRZE! - Miała nadzieje że ten palant ją usłyszał. Następnym razem jej nie ucieknie. Wtem uwagę skupiła na małym upominku który robot trzymał w łapie.
- Hyyy… naprawde Malie nie musiałaś! - Podekscytowana zbliżyła się do jeńca.
- Cześć, jestem Victorria… mam nadzieję że niedługo będziemy mogli sobie porozmawiać na osobności. - Ciepły uśmiech na jej twarzy jakoś nie wydawał się przekonujacy, co do jej zamiarów.
Mężczyzna uśmiechnął się dość elegancko w stronę Vicky, nie uraczył ją jednak żadnym komentarzem. Właściwie, nie było komentarza który byłby na miejscu w takiej sytuacji.
Po chwili Malie odchrząknęła głośno.
- Żeby wszystko było jasne, ja zajmę się jego przesłuchaniem, chyba że król rozkarze inaczej - stwierdziła stanowczo dziewczyna w mechu. Trudno było stwierdzić czy było to przez brak zaufania do impulsywnej Vicky, czy też przez zwykłe współczucie w stosunku do białowłosego, który mimo wszystko nie wydawał jej się taką złą osobą, mimo iż próbował porwać księżniczkę. - Saehu, zajmiesz się Rubią? - zapytała, pochylając jeszcze nizej tors robota przy przyjrzeć się z bliska gruzom pod mostem.
Widok jaki ujrzała Malie nie był zbyt zadowalający. Saeh leżał w kałuży krwi, która wydawała się wyciekać gdzieś z jego brzucha. Tymczasem księżniczka leżała obok, najprawdopodobniej nieprzytomna.
- Czy ty właśnie nazwałaś Sen’Murray’a Saehem? - Uniosła brwi Victorria, samemu kierując spojrzenie w tą samą stronę co kapelusznica. Skrzywiła się odrobinę gdy zobaczyła co się dzieje. - Ugh… zaraz tam bedę! - Krzyknęła. Bez małej pomocy Tima sie nie obejdzie.
- Mogłabyś? - Rzuciła do Malie stojąc zaraz pod dziurą w murze.
- Wybacz, mam tylko jedną rękę - stwierdziła rudowłosa gwardzistka, opierając się barkiem robota o mur, zaś lewe ramię zakończone lufą działa wyciągnęła w kierunku Vicky, by ta mogła wbiec po nim do wnętrza zniszczonej ściany. - Sprawdź co z księżniczką i Senem i spróbuj utrzymać ich przy życiu, a następnie zabezpiecz okolicę przed gapiami. Dobrze wiesz że nie chcemy by poddani króla dowiedzieli się o tym co skrywają mury. Ja w tym czasie przetransportuję jeńca do bezpiecznego miejsca i wezwę pomoc medyczną.
 
Tropby jest offline  
Stary 06-08-2014, 22:47   #28
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Voice of the scared
- Proszę o raport.
Świece tańczyły w sali tronowej. Malie i Vicky mogły czuć się dosyć nieswojo, stojąc samotnie pośrodku sali tronowej, otoczeni nie tylko przez króla ale również liderów wszystkich gildii, poza samą księżniczką. Pomieszczenie było obszerne i dosyć ciemne. Przez ogromne okna o tej porze nie wpadały prawie żadne promienie słoneczne. Lamp też było za mało.
Lilia Lin odchrząknęła.
- Mężczyzna udający alchemika wielkiej gildii pana Amensa zebrał aktywną grupę przeciwników korony w celu przeprowadzenia zamachu na życie księżniczki Rubii. W celu przeprowadzenia zamachu wykorzystano skradzione w nieznany sposób granaty, które miały być wysłane do gildii alchemików. - jej delikatny głos nie zdradzał emocji. Tak samo jak twarz, ukryta za wachlarzem.
- Powiązania z zamachem na pociąg? - spytał król.
- Nieznane.
- Powiązania z podejrzanymi śródmieścia?
- Nieznane.
- Powiązania z atakiem na Victorrię?
- Nieznane. Acz szaty wydają się podobne. Jeszcze nie mamy żadnych pewności.
Coś zaskrzypiało. Był to Eabios, pochylając się lekko w swoim krześle. - Przepraszam za schodzenie z toru. - jego głos powodował drobne echo. - Ale czym przez ostatni czas zajmowali się strażnicy, skoro nic nie wiadomo?
Rubius zignorował go. - skutki zamachu?
- Księżniczka Rubia dostała szoku. Śpi w stanie gorączkowym. Saeh został ciężko ranny. Nie wróci do służby, o ile powróci do żywych.
- Właśnie o to mi chodzi. - przerwał jeszcze raz Grey, nieco przepraszająco pochylając głowę, w stronę Lili. Mimo wszystko nie wypadało wcinać się w czyjąś wypowiedź. - Nic, tylko ranni. Nawet Membrański porucznik uciekł.
- Przynajmniej jednego z nich udało się pojmać. - wtrącił Amens, mrużąc oczy. - Nie można mieć wszystkiego.
- Nie, zgadzam się z Eabiosem. - podniosła głos Lilia. - Nasi strażnicy wydają się niesamowicie nieodpowiedzialni. Nawet nie wiedzieliśmy o zamachu na Victorrię, dopóki nie doniósł nam o nim jeden z rycerzy. Ciężko będzie ocenić straty jakie wywołał pożar lasu. Który zresztą też nie był ratowany z inicjatywy strażniczki.
Eabios skrzyżował ręce na piersi. - Sugerowałoby to, że chcesz obarczyć winą panią Victorrię. Jestem temu przeciwny. Cała nasza straż źle się spisuje. Trzech strażników w jednej gildii, ale nikt nie dopilnował bezpieczeństwa lidera, będącego też księżniczką? Czy to nie główna rola straży?
Amens poprawił lekko swój kołnierz. - Przyznam, że sam fakt trzech strażników w jednej gildii brzmi niepotrzebnie. Jak widać bezpieczeństwo samo o siebie nie zadba tam, gdzie ich nie ma.
- Nie obwiniaj się Amensie. - wachlarz Lilii poruszył się lekko. - Nie twoja wina, że miałeś zdrajcę w gildii. Dla strażnika gildia jest zaledwie domem. Strażnik powinien pilnować bezpieczeństwa całej stolicy i wszystkich członków rodziny królewskiej, nie sądzisz?
Donośne chrząknięcie od strony króla przerwało dyskusję.
- Z chęcią wysłucham raportu o sytuacji z strony naszych strażników. - rzekł twardo Rubius.


Północ
Sychea widział nad sobą nudny, kamienny sufit obrośnięty jakimś zielskiem. Sen się mu przydał.
Dalej był wewnątrz zamku Ellemara, i właściwie nie wiedział jak dużo czasu tu spędził. Diamondus położył duży nacisk na zmuszenie go do natychmiastowego spoczynku po operacji.
Z tego co mu wytłumaczyli, obecnie membrańczycy rozwijają się pokoleniowo, a nie poprzez magię. Metoda której użyli była daleka od perfekcji, a oryginalne nauki umarły dawno temu w czasach, gdzie legenda o smoku nie pełniła roli starego mitu.
Właściwie nie było to zbyt istotne. Dostał nowy rodzaj siły. Ciężko było powiedzieć, czy był inny czy lepszy, to raczej wykaże dopiero czas.
Ciągle czuł się obolały, a jego mięśnie wydawały się zmęczone i nadużyte. Czuł też coś jeszcze. Przyjemny, choć nieco ostry zapach kawy, która właśnie pojawiła się na szafce obok jego łóżka w ładnym, glinianym kubeczku. - W końcu wstałeś? - Sychea znał ten głos. Jednoręka kobieta usiadła koło łóżka, przyglądając się z wyraźnym zaciekawieniem jego twarzy. - Aż dziwne, ostatecznie to ci pomogło. Myślisz, że zmiana many poprawiła cokolwiek zepsuły te mutacje? - spytała.
 
Fiath jest offline  
Stary 10-08-2014, 21:04   #29
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Malie odchrząknęła i przejechała wzrokiem po wszystkich zebranych, po czym zatrzymała się na samym króla i pochyliła głowę.
- Po pierwsze chciałabym przekazać swoje najszczersze przeprosiny ze względu na to co spotkało księżniczkę Rubię. Ochrona rodziny królewskiej to nasz priorytetowy obowiązek. Pani Lilia ma pełną rację iż zawiedliśmy jako królewscy gwardziści - dziewczyna zrobiła krótką pauzę, a następnie powoli uniosła głowę, spoglądając prosto na Rubiusa. - Na swoją obronę mogę powiedzieć tylko iż od początku nie posiadaliśmy wystarczających informacji. Gdyby wcześniej wyjawiono nam tajemnicę śródmieścia, to nasze śledztwo mogłoby potoczyć się inaczej. Mimo to udało nam się odkryć kilka istotnych faktów, a także rozwiązać problem złodzieja klejnotów w gildii alchemików. Sądzę iż istnieje duże prawdopodobieństwo iż owi terroryści stali również za zamachem na pociąg, co mam nadzieję iż uda mi się potwierdzić w trakcie przesłuchania pojmanego. Spróbuję również dowiedzieć się czy są to buntownicy, czy też intruzi z Membry którzy dostali się do stolicy z pomocą przesiedlonych tu uchodźców oraz jakie są ich cele. Wolałabym nie przedstawiać reszty wniosków których nie udało mi się jeszcze w stu procentach potwierdzić, by nie wprowadzać zbędnego zamieszenia, chyba że król sobie tego zażyczy. Jeśli zaś chodzi o sprawozdanie z samej próby porwania księżniczki, to sądzę iż Victorria miała na wszystko lepszy widok niż ja, gdyż wykorzystałam tą okazję by przetestować swojego bojowego golema, który nadmienię iż okazał się nadwyraz efektywny nawet w starciu z oponentami korzystającymi z magii - stwierdziła uśmiechając się lekko pod koniec, po czym umilkła i przeniosła wzrok na różowowłosą, dając znać że pora na jej wyjaśnienia.
Ivelan odchrząknęła, jakby to było niepomijalną częścią jej wypowiedzi.
- Wbrew temu co mówiła Malie, nie widziałam zbyt wiele. Wszędzie ogień, oraz wzniecający go napastnicy. Gdy już miałam ich spacyfikować zaatakował mnie tak zwany “Porucznik” z zamiarem odebrania mi życia. Gdy pokazałam mu że nie jestem popychadłem, postanowił rozpłynąć się w powietrzu. W miedzy czasie z muru wystrzeliła wiązka energii uderzająco podobna do tej którą strzela broń Saeha, a dzierżył ją Sen’Murray. Dla mnie to był niemały szok, jednak byłam zajęta unikaniem ostrza porucznika. Gdy się uspokoiło natychmiastowo pognałam w stronę Membrańczyka i Królewnej przy pomocy golema Malie. Tak. To tyle w tej sprawie - Oparła dłonie na biodrach po czym dodała. - Korzystając z okazji, jeśli oczywiście mogę poruszyć inny temat? Nadmienię że bardzo mocno związany z ostatnim zajściem. - Spoglądając na Rubiusa, przyjęła mniej luzacką postawę. Stanęła w pozycji “spocznij”.
Wzrok zebranych skupił się na Vicky. Atmosfera zrobiła się nieco ciężka. Jej raport nie przypadł nikomu do gustu.
Odezwać postanowiła się Lilia.
- Co masz na myśli "cel rozpływa się w powietrzu"? Jesteś w straży miejskiej, czy królewskiej? Przepraszam uprzejmie, ale jeżeli dostajemy wynik średni oraz mierny, to może powinniśmy zastanowić się nad ponownym przydziałem ról? - spytała kobieta, jednak nagle umilkła.
Rubius podniósł swoją wielką dłoń, aby ją uspokoić, po czym przemówił ciężkim głosem do Victorri. - Pytaj. Wszyscy słuchają.
- Po pierwsze, dlaczego lider gildii która jest odpowiedzialna za pilnowanie tego co się dzieje w śródmieściu rzuca we wszystkich oskarżeniami? Gdyby oni wypełnili swój obowiązek jak należy nie było by nas tutaj i nie dyskutowalibyśmy na ten temat. Inna sprawa że wcześniej Panna Len odmówiła mi udzielenia informacji na temat wejścia do śródmieścia, ze względu na osobiste odczucia wobec mej osoby. Jak na moje ona jest winna temu zajściu tak samo jak ja czy Malie. Nawet bardziej bym zaryzykowała stwierdzić. Dlaczego nie stoi tutaj z nami i się nie tłumaczy? - Skrzyżowała ręce na piersiach, wyczekując opinii króla na ten temat. Zapomniała się na moment, wróciła do poprzedniej pozycji.
Rubius podrapał się po brodzie, zaś Vicky mogła dostrzec drobiny potu na czole Lilii, które jednak szybko zwiały przyśpieszony ruchy wachlarzyka. Król zastanawiał się nad czymś. Zapytał w końcu. - Czy panna Malie ma jakieś osobiste zażalenia, bądź jakieś inne pytania?
Dziewczyna nie zastanawiała się długo. Posłała wpierw Vicky wymowne spojrzenie na znak że dobrze się spisała, po czym postanowiła przedstawić swój wniosek:
- Jeśli można, wasza łaskawość, to prosiłabym o wyjawienie nam, to jest królewskiej gwardii, wszelkich informacji o śródmieściu oraz o oficjalną współpracę z gildią artystów w tej kwestii, począwszy od dnia dzisiejszego. Jeśli membrańscy uchodźcy mogą stanowić zagrożenie dla rodziny królewskiej, a jedna gildia nie jest w stanie efektywnie sprawować nad nimi pieczy, to sądzę iż gwardziści również powinni wziąć na siebie część odpowiedzialności za nich, by zapewnić bezpieczeństwo stolicy.
Król odchylił się lekko na tronie, gładząc swoją brodę. Wydawało się nawet, że momentalnie się zaśmiał. - Dobrze. Człowiek powinien mówić co myśli, niezależnie od sytuacji. - przytaknął brawurze zarówno Malie, jak i Vicky. Właściwie, Victorria najpewniej została strażnikiem wyłącznie za swoją brawurę. - Eabios. Wycofaj możliwie dużo wojska z frontu. - ni stąd ni zowąd zaczął wydawać polecenia. - Lilia. Rozpowszechnij plotki, że odrzucamy ofertę Membry. Wróg ma myśleć, że cała pieprzona armia siedzi pod bramą Membry. I zacznij współpracować z swoją gwardią do cholery. Jak ich nie cenisz, może sama nie powinnaś mieć strażnika w szeregach? - jego wzrok przeskoczył nagle na Amensa. - Masz wprowadzić panną Malię w wszystko co można wiedzieć o tym królestwie. I pomóż jej uporać się z tą ćmą. - jego wzrok przeszedł potem na Malię jak i Vicky. - Malie. Zostajesz tymczasowym liderem gildii techników, do czasu powrotu mojej córki do zdrowia. Przydzielę ci asystenta, abyś nie przerwała dochodzenia. Victorrio. Artyści mają dać ci raport o sytuacji śródmieścia. Dowiesz się, co znalazł tam Sen'Murray. - polecił, nie ukrywając sekretu Saeha. - Nie zapomnijcie jednak, że sekrety królestwa mają pozostać sekretami. Jeżeli coś wyjdzie na jaw, biorę was za zdradę stanu. Rozejść się! Chcę łeb tych patałachów na wczoraj. A teraz niech mi ktoś przygotuje opal, chcę się skontaktować z arcymagiem, obecnym albo poprzednim jeden diabeł! - Król powstał z tronu, opuszczając salę w pośpiechu, nie słuchając nawet przytaknięć liderów gildii.
Wyglądało na to, że strażnicy otrzymają w końcu odpowiednie pole do manewru.
 
Tropby jest offline  
Stary 10-08-2014, 22:40   #30
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Voice of the saviors

- Podsumowując. - spokojny głos rozległ się po sali, gdy ostatnia z filiżanek herbaty została napełniona. Gabinet lidera gildii techników, czy też gabinet księżniczki był dość niewielki. Z czterema osobami wewnątrz wydawał się dość zapchany. Co ciekawe po swoich wizytach Malie miała pewną dziwną obserwację. Nie licząc bardzo wygodnych foteli i stołów, był to najmniej kosztowny gabinet jaki widziała. - Panienka Malie od dzisiaj będzie odpowiedzialna za zajmowanie się zarówno dochodzeniem jak i gildią techników, zważywszy na pozycję Victorri będącą poniżej lidera. A ja jestem tutaj aby robić za sekretarza, pod panienki nieobecność.
Długie, czerwone włosy. Buty z obcasem, damska bluza na męskim garniturze i czerwone okulary wyglądały przynajmniej nieelegancko, a na pewno nie godnie mężczyzny, ani to wobec standardów mody, ani etyki. Leżąc, bardziej niż siedząc, mężczyzna uśmiechnął się. - Zdaję sobie sprawę, że nie należąc wcześniej do żadnej gildii oraz pełniąc wyłącznie rolę psychiatry, to jest lekarza umysłów, mogę wydawać się nieco nieodpowiedni do tej roli. Król jednakże wybrał mnie z uwagi na moje znajomości z panną Victorią i zdolności w kontaktach międzyludzkich. Doktor Haide Iffeyhaus. Do usług. - przedstawił się mężczyzna. - Liczę na owocną współpracę.

- Skoro to jest już za nami. - Niski, męski głos wprosił się w dialog, gdy jego właściciel z stuknięciem odstawił filiżankę na talerz. - Również chciałbym się przedstawić, w imię formalności.
Elegancki osobnik, o krótkich czarnych włosach, twardym wyrazie twarzy i zimnych oczach stał po przeciwnej stronie pokoju. Był on miarowy, zachowywał się w pewien wyliczony sposób. Był dobrze umięśniony i wydawał się całkiem biegły w dyskusji.
Choć jego sztuczne królicze uszy przypominały o powiązaniu z gildią artystów.
- Z wielkim zamiłowaniem do pracy zostałem wysłany przez pannę Lilię Lin. Moim zadaniem będzie asystowanie panience Victorri podczas jej dochodzeniu wewnątrz śródmieścia. Zostałem wybrany z uwagi na konfliktowość panny Victorri z panną Sonfą. Mam na imię Max Oolong. - wyjaśnił, kłaniając się niczym grzeczny i wyćwiczony lokaj. - Przynoszę zarazem przeprosiny od panny Lilii. Z uwagi że celem poprzedniego zamachu był wynalazek gildii techników, obawiała się ona, że królewna może być zagrożona, i nie chciała ryzykować wysyłania więcej niż jednego strażnika do wnętrza murów. Obawiała się jednak mówić w prost, z uwagi na wybuchowy i buntowniczy charakter panny. - wyjaśnił.

Haide zaśmiał się lekko. - Panna Lilia powinna nauczyć się obchodzenia z ludźmi. Nie zawsze trzeba być agresywnym. Ta sprawa na bok, panno Malie. - czerwonowłosy sięgnął do kieszeni po niewielki notes. - Czy powinienem przeczytać panny plan na dzisiaj? - spytał.
- Tak. - zawtórował mu Max - Jesteśmy gotowi na polecenia panienek. Całe królestwo na was liczy.
 
Fiath jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172