-Z Diabłem? Za dnia? - Heinrich jakoś nie dawał wiary w rewelacje które przynieśli mu jego towarzysze. Niklaus miał ranę, która wyglądała na zadaną sztyletem, nie szponami czy zębami które widział u diabłów na freskach w świątyni Sigmara. Ani Albrecht, ani Niklaus nie wyglądali na potężnych wojowników, którzy mogliby pokonać demona. Heinrich pokręcił głową z niedowierzaniem.
Propozycja Albrechta miałaby sens, gdyby nie pewien problem, a w zasadzie dwa problemy. Jeden stał pod lasem, drugi leżał w chacie z przestrzelonym barkiem.
- A jak zamierzacie jechać wozem w lesie? - Heinrich zadał pytanie Albrechtowi i Niklausowi, którzy przekonani byli o genialności swego planu.
-To nie dyliżans. Połamie się na wertepach. A jest nam potrzebny dla rannego, bo w siodle się nie utrzyma - Heinrich podchodził sceptycznie do pomysłu Albrechta. Jechali w góry co oznaczało, że szukanie bezdroży i ciąganie wozu po ciężkim terenie groziło zgubieniem się w licznych dolinach górskich, i rychłym połamaniem osi i kół potrzebnego im wozu i utknięciem z dala od uczęszczanych szlaków. Żaden z jego towarzyszy nie wyglądał na kogoś obeznanego z głuszą, a to przesądzało sprawę.
- Zostać tu też nie ma sensu, bo mogą przyjechać następni i będzie ich więcej. Trupy trza ukryć, konie do wozu przytroczyć i jechać dalej traktem. Zanim ktoś, komu zależy na znalezieniu nas się zorientuje, że brakuje mu kilku sług, możemy być już daleko. A im szybciej dziadek o nas zapomni, tym pościg mniej będzie nam zagrażał. Co robić wiemy. Być może kapitan odzyska przytomność za jakiś czas i poda więcej szczegółów, być może nie, ale ogólny cel jest nam przecież wiadomy. - Heinrich rozważał jeszcze głośno, i wyszło mu, że powinni trzymać się traktu. |