Panie o ile nie wydawały się warte grzechu, to z pewnością uwagi. Torsten podszedł kłaniając się uprzejmie: - Pozdrowiony. - zagadał do bab mutantek podnosząc w pozdrowieniu rękę - A nie przechodził tu ostatnio ktoś obcy? Co? Nie licząc nas oczywiście.
Zastrzegł na wypadek gdyby mądrość kobiet, była równa ich urodzie.
Dającego im znaki kmiota mutanta, póki co zignorował.
Kobiety-żabiarki na chwilę przerwały swoją pracę i spojrzały ciekawie na Torstena. Ta z wydłużonym środkowym palcem, usmiechając się szpetnie zagadała.
- Witoj mości panie. Młoże psechodził, a młoże nie. Co wyście tacy ciekawi, hę? Nie godom z obcymi. Ni wiadomo co za jeden, co taki chce, ani skund jest. Pogodojcie se skim innym.
Ta zaś z wielkim ruchomym uchem powiedziała.
- Nie gniewojcie się panie. Ger nienawykła do odwiedzin. Poza tym zawsze była trochu wstydząca. -żabiarka zachichotała a Ger zmierzyła ją groźnym spojrzeniem. - Zmierzchać bydzie. Nie szukacie młoże noclegu? Jeśli szukacie to młoże i coś się znajdzie, pod warunkiem, że macie cosik na wymianę. Jedzenie albo wode z Lyonesse? - Może później moje śliczne. Najpierw obowiązki, potem przyjemności. - mrugnął okiem do tej ponoć wstydliwej paskudy.
Torsten odwrócił się by zasięgnąć języka u chłopa, który dawał im znaki. Podszedł do niego po drodze wyciągając i nabijając fajkę. Nie da się ukryć, że od bagnisk, ludzi i chałup capiło, jak ze sakveńskiego wychodka. Miał nadzieję tytoniem stłumić, te miejscowe aromaty. - Witajcie gospodarzu. Zwą mnie Torsten, a to moi kompani. - wskazał szerokim gestem na towarzyszy. - Zdaje mi się, że chcesz porozmawiać? To dobrze, bo i ja mam sprawę, ale wpierw powiedz co Ci leży na wątrobie. Prócz zeżartych na śniadanie żab.
Zażartował, by wybadać stopień poczucia humoru “uszatka”.
- Psze panie co bydziemy na polu godać wejdźcie wszyscy do mnie do chałupy. Ugoszczę czym chata bogata.
Kłaniając się w pas chłopina szedł tylem prowadząć podróżników do swego domu. Zauważyliście, że w przeciwieństwie do innych wieśniaków ma na nogach buty. Kolejny znak, że jest wyjątkowo majętnym chłopem. Wnętrze chaty bogate bynajmniej nie było, ale było jak na warunki mousillońskie schludnie.Był piec z przypieckiem, stół i stołki, łóżko i trochę drobnych sprzętów, nic szczególnego.
- Zwą mnie Marfe - przedstawił się chłopina- I jestem najbogatszym gospodarzem w Craecheur.
Rozejrzał się nerwowo i zrobił minę jakby o czymś sobie przypomniał. Ruszył ku worku stojącemu w jednym z rogów pomieszczenia i zaczął w nim grzebać. Po chwili wyprostował się i uśmiechnięty od ucha do ucha podszedł do stołu przy którym zasiedli śmiałkowie. Coś ściskał w dłoniach i wkrótce okazało się, że były to jabłka. Położył przed każdym z gości jedno małe i pomarszczone jabłuszko. Degnir przyjrzał się uważnie darowi wziął do ręki i ugryzł. Skrzywił się momentalnie co było widomym znakiem ich właściwości smakowych. Odłożył nadgryzione jabłko z powrotem na stół kręcąc z niezadowoleniem głową. - Tok jak żem rzekł. Czym chata bogata- powiedział Marfe niezrażony reakcją krasnoluda. Luisa daj no może trochę naszej konfitury z jabłek i pajdę chleba[/i]- zwrócił się do krzątającej się po części kuchennej żony. - Przyprowadziłech żech was aby pogodać o sprawie wielkiej wagi dla Craecheur. Ta sprawa to “Królowa”- maciora hodowana przez tych zdrajców i zaprzańców z Puanteure. Sprowadzili ją do swojej wioski żeby pognębić nas z Craecheur. Niektórzy mawiają, że ta świnia to nic innego jak Wielka Maciora z Grismerie. Jeżeli prawdę gadają to ci głupcy z Puanteure mogą sprowadzić zagładę na nas wszystkich. Z Wielką Maciorą z Grismerie nie ma żartów.- Powiedział z przekonaniem Marfe.
- Prosim was w imieniu całego Craecheur byście uprowadzili, lub zabili tą maciorę. Tylko tak można zapobiec nieszczęściu. Jeśli się tego podejmiecie dam wam jabłek ile tylko chcecie.
Chłopina przerwał swój wywód i popatrzył wyczekująco na drużynę czekając ich reakcji. |