Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-08-2014, 14:48   #331
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Bitwa zlała się w jedną rozmazaną plamę przelanej krwi.
Szał jak zwykle wziął górę.
Błogostan.
Zwierzęce instynkty i odruchy kierowały sprawnym wyćwiczonym ciałem, wprawiały w ruch tą maszynę do zabijania o szlachetnej urodziwej twarzy przesłoniętej teraz przerażającą wężową maską.


Rah'fol był tylko jednym z wielu na szlaku rozpłatanych ciał. Zarejestrowała jego twarz, rozpoznała.
Stanął jej na drodze. A wojna usprawiedliwia każde zabójstwo. Nikt nie możne mieć o to do niej pretensji.
Gdy przyszpiliła go do podłogi chciał uciec niczym mysz miotająca się w kocim pysku. Czuła jego strach, jego desperację i wdychała niczym najpiękniejsze perfumy. A później pozostawiła za sobą jego trupa i brnęła dalej w tą otchłań szału, gniewu i śmierci.
Tyle, że to droga w jedną stronę.
Powroty zdarzają się bardzo bardzo rzadko...
Opłacało się. Arena i część dzielnicy trafiło w ręce Tormtor. Mogli ich tamtego cyklu rozgnieść, mieli w końcu druzgoczącą przewagę w liczbach. Ale reperkusje byłyby zbyt duże, Elherei-Cinlu zbyt osłabione a Shi'quos straciłoby jakąkolwiek opozycję i przeciwwagę, pozostałe Matrony musiały zdawać sobie z tego sprawę i dostrzegać zagrożenie. Dlatego Tormtor musiało żyć. I trzeba go było choć częściowo zadowolić. Wszystko ziściło się podług śmiałych i ryzykownych przewidywań. Cóż... Bogowie sprzyjają niepokornym. Całe szczęście.
Rozmowa z simulacrum było oczywistą stratą czasu. Keelsoron przekazał mu tylko tyle ile przekazać chciał, odpowiedzi na prawdziwie nurtujące pytania zwyczajnie simulacrum nie znało i nic, ni tortury ni przekupstwo, nie wyciągnęłoby ich z jego głowy. Han'kah opuściła salę przesłuchań mijając się na korytarzu z Vallocharem, dla którego uszu miały trafić teraz informacje natury naukowej. Sam Keelsoron pozostawał zagadką. Dokąd się udał? Po czyjej rzeczywiście stanął stronie? Po prawdzie teraz niewiele to już zmieniało. Etap krucjaty ilithidów można było zamknąć i ruszyć dalej. Zająć się sprawami ważnymi. Zająć się sobą.
Korespopndencja... Han'kah przeglądała kolejne listy, mięła je w dłoniach i odrzucała pod nogi.
Wszystko takie oficjalne i do wyżygania pretensjonalne...
Kto by pomyślał, że w oczach całego Shi'quos stanie się tak poważną persona non grata? Wszyscy spośród Domu Magów unikali kontaktów z nią jakby omijali rozpalone żelazo. Srali po nogach na swoich ciepłych posadkach aby nie posądzono ich o kolaboracje z wrogiem.
A Han'kah była tych wrogów esencją... Przynajmniej teraz, świeżo po inwazji na Despana. To dziwne, że większość osób z taką łatwością ją właśnie obarczyło odpowiedzialnością, ją wskazało jako pomysłodawczynię tej zbrojnej odpowiedzi. Nie była nawet oficjalną doradczynią Sabalice a miała wrażenie jakby podzielili winę naw spół między samą Sabalice i nią właśnie. W zasadzie to uznała to za zaszczyt. Schlebiało jej to. Wyszło na to, że Han'kah Tormtor... była sławna. Czy też niesławna, jeszcze lepiej. Miała co chciała. Drowy odprowadzały ją wzrokiem z cichym, pełnym napięcia skupieniu jakby spodziewali się, że zaraz dobędzie mieczy i rozpocznie jatkę ot tak, bez powodu. Stała się wściekłym psem Sabalice i nosiła na sobie pełną cenę tego miana.
- Pretensje... pretensje, znowu pretensje... - Han'kah odrzuciła kolejny pergamin tłumacząc siedzącej w fotelu obok niziołce co zawierają pisma. - I... o znów... twoja obecność nie jest w dobrym tonie... czasowo lepiej się nie widywać... może jak wszystko przycichnie... bla bla bla... - splunęła na wyściełaną kartkami podłogę. Ostatni list rozeźlił ją najbardziej. - Tchórz! Cholerny tchórz...

Muzyka. Especially for Val

Następny list palił w palce. Han'kah zerwała krwisto czerwoną lakę z pieczęcią Naczelnej Czarodziejki Despana, przebiegła wzrokiem po rzędzie niezgrabnych liter.
- Nie... Tylko nie to!
Jeszcze raz przeczytała w myślach tekst. Nie było tego wiele. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że to... pożegnanie. Jeśli nie na zawsze to na dość długo aby czuła się zawiedziona i oszukana.
Mdła odległa obietnica, którą rzuca się na wiatr. Cholerne czcze gadanie. Po tym wszystkim? Po preludium jaki skrupuatnie wyszykowała? To miał być dopiero początek. POCZĄTEK! Co z ciągiem dalszym? Ma go sobie tak po prostu... odpuścić?! W dupę wsadzić?
- Nie! Się-kurwa-nie-zgadzam! - warczała jak wściekły zwierz demolując pokój do szczętu. Stosy zalegających na biurku papierów wzbiły się w powietrze, na drewniane solidne biurko posypały się ciosy i kopniaki. Krzesła rozbijały się o ścianę, naczynia obracały w stosy okruchów. Taki zawód...

Tym się różnimy Val...
Ty wylewasz z siebie pełne dramatyzmu groźby.
Ja moje w milczeniu realizuję.

Pułkownik nalała sobie do kielicha cierpkiego wina pachnącego słonecznymi płaskowyżami Thay. Opadł na miękki fotel i zamoczyła usta w trunku. Jej oczy, niby targana bólem naodzin matka, wydały na świat dwie ciężkie łzy.
Uciekła.
Złamała dane słowo.
Zabrała moje dziecko...

Drowka trzęsła niby w febrze. Każdy mięsień w jej ciele wierzgał ze sprzeciwu.
Zaczęła się śmiać.
A później płakać.
Aż śmiała się przez łzy w ciężkim do opanowania napadzie histerycznej wesołości.

Przyjdź
Taka, jaką jesteś
Taka, jaką byłaś
Taka, jaką chcę żebyś była
Jako przyjaciółka
Jako przyjaciółka
Jako stary wróg

Nie spiesz się
Pośpiesz się
Wybór jest twój
Nie spóźnij się
Odpocznij
Jako przyjaciółka
Jako stare wspomnienie
Wspomnienie
Wspomnienie
Wspomnienie

Drowka wyciągnęła się fotelu i przez chwilę uciszała jedynie galopujący ze zmęczenia oddech.
- Dobrze, Val. Będę tu kiedy zdecydujesz się wrócić... - odparła w końcu podkulając nogi i układając głowę na zgiętym łokciu. Stłumiła ziewnięcie, oczy lepiły się nieznośnie, mowa zwolniła. - Gotuj... swoją zemstę. Tylko dobrze... ją przemyśl. Niech... będzie... piękna.
Niziołka w fotelu obok nawet nie drgnęła. Intensywnie wlepiała tylko w pułkownik zimne kulki martwych oczu. Z jej otwartego brzucha zwisały lepkie warkocze splątanych trzewi, które wylewały się na podłogę układając w malowniczy makabryczny wzór niby dzieło szalonego artysty.
- I co się tak gapisz? - z lekkim przekąsem mruknęła Han'kah uchylając na powrót powieki. Chociaż... nie. Przecież to już nie była ona.
Music. Answers at last
- Przykro mi – oczywiście była to jedynie formułka. Naprawdę przykro jej nie było, czego ewidentnym dowodem był chłód w jej rybich mętnych oczach. - Moja pani, Mevremas, wykluczyła inne ewentualności. To ty sama. Żadne nawiedzenie, żadna klątwa. Rozszczepienie jaźni, tak się to fachowo nazywa. I nie jest skutkiem magii ale zwyczajną chorobą umysłu.
Han'kah omiotła wzrokiem drowkę, którą pamiętała z widzenia sesji oka. Jej szerokie biodra wypełniały pani pułkownik niemal cały kąt widzenia i Han'kah pomyślała, że ten widok już zawsze będzie jej się absurdalnie kojarzył. Odgarnęła czerwone żmije włosów lgnące do jej mokrych policzków i wybuchnęła perlistym niepohamowanym śmiechem.
- Nie wierzę ci – wykrztusiła ostrzej. - Mevremas mówi tak bo chce czegoś ode mnie. Dlaczego miałabym wierzyć królowej kłamstwa?
- Rób co chcesz – drowka, której imienia nadal nie znała wzruszyła krągłymi ramionami. - Ja jestem tylko posłańcem.
- Na jakiej podstawie? - wesołość Han'kah odeszła niezapowiedzianie, tak samo jak przyszła. - Skąd Mevremas wysnuła takie wnioski?
- Kiedy byłaś... Neercie... zadała ci szereg pytań. Zasugerowała też po drodze kilka odpowiedzi aby bystra drowka mogła sama je wysnuć. Doszłaś do tych konkluzji i mówiąc je, na pewno w nie wierzyłaś. Ale one nie były prawdą. Nie masz wiedzy jaką Neerice powinna dysponować. Moja pani zna kilka jej sekretów, ale ty nie. Dlatego nie ma jej w twojej głowie. Jesteś tylko ty, która sądzi, że jest Han'kah. I ty, która sądzi, że jest Neerice. Typowy dualizm jaźni. Co ciekawe... - drowka wydawała się szczerze zaintrygowana, może nawet zafascynowana tym przypadkiem – Nie jest to do końca dualizm. Masz ich więcej. Lokatorów.
- Pierdolenie! - Han'kah wrzasnęła wściekle i zerwała się z krzesła. Ostatnie słowa wydawały się wybić ją ze strzępów psychicznej równowagi. - Jak to więcej? Znaczy, że kurwa ile?
- Belarice, plebejska półdrowka. Aunrae, niska stopniem sierżant Despana... Miz'ri dama z Dzielnicy Rozkoszy... Mam wymieniać dalej?
Han'kah przycisnęła przeguby dłoni do powiek walcząc z narastającym bólem głowy.
- Kłamiesz... Wiem kurwa kim jestem...
- Obawiam się, że nie. Gdzieś się... hmmm... pogubiłaś. Masz w sobie całą gamę barwnych osobowości i zmieniasz je jak rękawiczki, w zależności od potrzeby, niekoniecznie świadomie. I po co te nerwy? Spójrz na to jak... na talent! – kobieta uśmiechnęła się szelmowsko. - Ty sama może i nie wiesz co robi Neerice czy Belarice, ale twój mózg jakoś trzyma to wszystko w kupie i chcąc nie chcąc, dążycie razem do jednego celu. Jak zgrany zespół. To naprawdę pasjonujące.
- Zespół? Ty sobie kurwa jaja ze mnie robisz? One mi kradną życie! Robią rzeczy jakich ja nie chcę robić!
- No właśnie... w tym chyba tkwi przyczyna – odparła spokojnie drowka. - Te osobowości to odpowiedzi na... ograniczenia Han'kah Tormtor. Nie chcesz robić niektórych rzeczy a i takie... czasem opłaca się robić. Aż się prosi. Wtedy z pomocą idą inne fragmenty ciebie samej, o... że tak powiem mniej stanowczym światopoglądzie. Dla nich to nie problem żeby... się z kimś przespać, bratać z plebejuszami czy... być elegancką damą. Już w dzieciństwie bawiłyście się z Neerice w aktorstwo, prawda? Wcielałyście w postacie z różnych warstw, Domów, klas... Może... może spodobało ci się to aż za bardzo? A może pragmatyczny mózg nauczył się tym zarządzać jak wielofunkcyjną machiną? Kiedy jednak zabiłaś Neerice... coś poszło nie tak. Nowa osobowość, która zrodziła się pod szyldem twojej siostry zaczęła być... dominująca, zagarniała coraz więcej dla siebie i, co gorsza, weszła w pewną opozycję z resztą. Zaczynało się rozbić więcej jej niż Han'kah Tormtor. Wszystkie inne twory twojego umysłu usunęła w mrok. I to samo chce zrobić z tobą. Chociaż... - rozłożyła ramiona na boki i zaśmiała się lekko – jeśli to będzie dla ciebie jakieś pocieszenie, jeśli nawet przegrasz tą walkę, to i tak pozostaniesz sobą. Zawsze... byłaś sobą. Nigdy nie przestałaś.
Han'kah opadła na kolana napierając rozwartymi dłońmi na skronie. Czaszka łupała żywym bólem, jakby skrywała w sobie coś żywego i ruchliwego, co za wszelką cenę chciało wygryźć i wykopać sobie drogę na zewnątrz.
- Dość, dość, dość... - szeptała gorączkowo. - Wynoś się, rozumiesz? Nie chcę cię już słuchać... Wypieprzaj z moich komnat, to brednie, brednie... W ogóle ci nie wierzę, kłamliwa żmija Aleval...
Nie była pewna jak długo siedzi tak na podłodze, mamrocząc do siebie i pozwalając by jej ciało kołysało się monotonnie w przód i w tył. Czy znów straciła kontakt? Czy któraś ze złodziejek znów przejęła jej ciało? Niecnie wykorzystała? Przechadzała się w nim ulicami Elherei-Cinlu niby w dobrze skrojonej sukni? Zachciało jej się wymiotować. Uniosła oczy aż napotkały gładką taflę lustra, w którym czaiło się jej własne odbicie. Jej? Czy aby?
- Wiesz, że to wszystko prawda – drowka w lustrze podniosła się chociaż Han'kah nadal siedziała na podłodze. Poczyniła kilka kroków w jej stronę. - Musisz to zrozumieć i przyjąć. Później... później pomyślimy co dalej.
Im bliżej była lustrzanej ramy tym bardziej jej włosy jaśniały, aż szkarłat całkiem z nich uleciał i pozostała śnieżna biel. Usta Neerice wykrzywił niesymetryczny grymas.
- Musimy się dogadać. Musisz mi dać to czego chcę... - uniosła rąbek sukni i przekroczyła próg lustra. Tafla zafalowała niby zmącona woda i Neerice stała teraz przed Han'kah, w jej komnacie, tak realna i prawdziwa. Wojowniczka jęknęła stukając się w ciemię jakby miało to w czymś pomóc, mogło wybić z głowy tę koszmarną wizję.
- Niczego ci nie dam...
- Musisz.
- Muszę?
Neerice zagwizdała beztrosko, kołysząc biodrami doszła do biurka i od niechcenia ujęła okazały nóż do papieru. Skierowała ostrze w stronę zaokrąglonego brzucha.
Han'kah wyrwała do przodu jak z procy. Dwie bliźniaczo podobne figury zwarły się w szarpaninie. Papiery z blatu rozpierzchły się na wszystkie strony niby stado spłoszonych ptaków, niektóre wylądowały w oknie rozpalonego kominka. Ogień rozpełzł się po nich i ostrożnie zeskoczył na futro rozłożone na podłodze.
Drowki wymieniały się chaotycznymi ciosami, gryzły i wyrywały sobie nawzajem włosy jakby znów miały po pięć lat i zapomniały, że można inaczej, że są niebezpiecznymi mrocznymi elfkami zdolnymi zabijać szybciej niż wypowiada się słowa.
- To już koniec... - w całej tej zajadłej przepychance Han'kah zobaczyła strzępy wyrwanych z kontekstu zdarzeń. Zobaczyła obce miejsca i twarze, swoje roześmiane oblicze odbijające się w lustrze zamtuzu, zobaczyła twarz Rah'fola Despana opierającego się barkiem o wzmocnienie namiotu, wreszcie... przebite dłonie Lesena Vae i strach unoszący na dnie jego oczu.
Leżały na podłodze, Han'kah zaciskała palce na szyi Neerice. Łuna z trzaskającego w kominku ognia oświetlała ich identyczne, wykrzywione szałem twarze.
- Już cię nie potrzebuję... – wychrypiała Han'kah. Niewiele myśląc zacisnęła palce na rozżarzonym kawałku drewna, wyjęła go gołą ręką prosto z kominka i docisnęła do lewego policzka siostry aż zakwierczało. W nozdrza wkradła się ostra woń palonego mięsa i smród strachu. Neerice zawyła i zwiotczała jej w dłoniach.
Ogień rozpełzł się po całej komnacie moszcząc sobie pojedyncze ogniska pożogi. Han'kah podniosła się z trudem i zaczęła się śmiać. Potwornie, nieprzerwanie śmiać aż rozbolał ją brzuch.
Śmiała się nawet wtedy gdy wokół zaroiło się od drowów i minotarów. Tam gdzie przed chwilą pełzały radosne języki ognia teraz dymiły się poczerniałe fragmenty ścian. Nad nią stała Sabalice, wyraźnie zakłopotana, może nawet odrobinę zatroskana, i wydawała jakieś niezrozumiałe komendy. Dwóch minotaurów trzymało pułkownik pod ramiona mimo iż chciała im powiedzieć, że to zbyteczne, że pójdzie o własnych siłach ale żadne słowo nie chciało przebić się przez ten zwarty ciąg upiornego chichotu.
Music. Into the black

- Odradzam odwiedziny. Może za kilka cykli? - mnich Xaniquos spojrzał na Relonfeina Eilservs znad glejtu opatrzonego dorodną pieczęcią.
- Mam pozwolenie Matrony Tormtor – nalegał strateg.
- I tak odradzam... - skwitował leciwy drow ale nie zamierzał forsować swojej opinii za wszelką cenę. Złożył pergamin i oddał go właścicielowi po czym poprowadził go zagadkowym labiryntem podziemnych tuneli w głąb twierdzy Xaniquos.
- Tam – kościsty palec wskazał ostateczny kierunek.
Na końcu korytarza, za rzędem solidnych prętów, znajdowała się klaustrofobiczna słabo oświetlona cela. W jej centrum siedziała Han'kah. W pozycji medytacyjnej, z twarzą skrytą za kurtyną splątanych włosów opadających luźno na podłogę niby okrywający ciało pogrzebowy całun, zdawała się spać. Gdy Relonfein się zbliżył podniosła na niego rdzawopomarańczowe rozbiegane oczy.
- Nie powinieneś był przychodzić... - głos miała szorstki, chropowaty. Widać rzadko go używała w tych murach. Wodospad włosów spłynął na prawą stronę ukazując lewy policzek naznaczony kompozycją karbowanych oparzeniowych blizn. - Odejdź...
- Chciałem się upewnić, że nic ci nie potrzeba – drow usiadł jak niepyszny, po przeciwnej stronie klatki aby mieli oczy na tej samej wysokości. Nie odrywał od niej wzroku.
Drowka zamrugała kilka razy, chaotycznie, źrenice rozwarły się szerzej. Z jej twarzy uleciał stoicki chłód, zastąpiony teraz podstępnym złośliwym grymasem.
- Potrzeba, a jakże... Zdradź nam swoje sekrety... – drowka podpełzła do prętów, uchwyciła się ich kurczowo. - Chcemy znać twoje sekrety... Zapłacimy za nie czym chcesz a później wykorzystamy je przeciwko tobie...
- Han'kah? - samiec odruchowo cofnął twarz, nie bardzo rozumiał czego stał się nierozmyślnym świadkiem.
- Zostawcie go, dajcie mu kurwa spokój! – na twarz drowki wrócił spokój, ale pozorny, ulotny. Gościł tam ledwie moment. Zaraz zmrużyła oczy pozwalając by jej usta rozjechały się w łagodnym nonszalanckim uśmiechu i klasnęła w dłonie.
- Ach... ta jedna noc... Mmmm... Cóż... – rozłożyła niewinnie dłonie, jej rzęsy zatrzepotały niemal niewinnie – to ja ci ją dałam. Han'kah nie ma ani mojej wprawy, ani subtelności. Musisz przyznać, że jest co wspominać...
- Zamknij się Miz'ri – głos, który opuścił te same usta miał teraz inną, zmęczoną barwę. - Stul wreszcie ten wszeteczny pysk, tania dziwko.
- Ona akurat jest drooooga – oczy zmrużyły się w rozbawieniu, przeciągała sylaby w plebejskim akcencie. Zaśmiała się, wysunęła z ust język aż jego koniuszek zadrgał lubieżnie. - Ale ja pokażę ci tanią plugawą słodycz... No dalej, rozsupłaj gacie żołnierzyku, pochwal się co tam kryjesz...
- Ża-ło-sne... – twarz drowki zmieniała się jak w kalejdoskopie. Z każdą wypowiedzią przybierała inny wyraz, dźwięk głosu też się zmieniał, jakby stawała się całkiem inną osobą. Teraz w licu zagościła dla odmiany zmierzła wyniosłość. - Relonfein Eilservs... Jedyne na co zasługujesz to oskórowanie do samego mięsa... Żałosna karykatura dziecka Lolth, zejdź nam z oczu...
Relonfein westchnął ciężko i podniósł się z klęczek. Jakie uczucia i myśli kłębiły się w jego gowie żadna z nich nie potrafiła powiedzieć.
- Pójdę już. Ale przyjdę znowu – skwitował lakonicznie, po wojskowemu.
Odwrócił się na pięcie i zaczął iść. Odprowadzała go mieszanka rzucanych na przemian sentencji. Gardłowych, niewyraźnych szeptów, skrzekliwych, szalonych, zimnych gróźb, pełnych jadu inwektyw albo nieprzyzwoitych, kipiących ogniem obietnic. Wszystko to zlało się w szaloną kakofonię dźwięków, odbijało echem od kamiennych ścian i trudno było pozbyć się wrażenia, że w pojedynczej celi ciśnie się kilka co najmniej drowek, jazgoczących w nieustannej rozgorzałej kłótni.
 
liliel jest offline