Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-08-2014, 19:05   #366
Zajcu
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Przed końcem


- Twierdzisz, że znałeś prawdziwego Nino? - Faust zapytał gnoma. Blondyn był tej nocy wyjątkowo rozbawiony. Cała przygoda z szaleństwem powoli dążyła do końca. Piękne, pełne ciemności niebo otaczało wszystkich niczym wszechobecny mrok. Podróż tego typu jest czymś niesamowitym.
- Oczywiście, że nie! -prychnął gnom. - Ale każdy kto choć trochę interesuje się nauką, słyszał o tym geniuszu. -dodał z powagą.
- Skoro go nie poznałeś, to czemu przeczysz jego autentyczności? - Faust zapytał wyraźnie zainteresowany. Znał kilka faktów z żywota Luigiego, ale jego wiedza była pobieżna. Tylko delikatnie pieścił ten temat, zabawiał się nim, niczym nie znającą go jeszcze kobietą, która nie zasługiwała na spełnienie. Kto wie, może za sprawą gnoma zdoła poszerzyć swą wiedzę natemat różowowłosego naukowca, którego płeć była kwestionowania równie często, co intelekt otaczających go osób.
- Może coś o nim opowiesz? - zapytał.
- Przedewszystkim Nino ma już z dziweście lat! A ten szczyl, to nawet porządnych wąsów zapuścić jeszcze nie może. -stwierdził, a by podkreślić moc wypowiedzi, okręcił swój bujny wąs dookoła palca. - Nin oto geniusz który żyje na odludziu, nie wychyla się, woli pracować w spokoju. Rozumiem go pod tym względem, od kiedy ta hałaśliwa banda się do mnie wprowadziła, trudno się skupić. -wyjaśnił, lekko kręcąc sterem i pociągając jakaś wajchę.- Pełno jest takich co sie podszywają za wielkiego Lugiego, ale ja tam wiem swoje. On pewnie siedzi gdzieś w swoim laboratorium, wymyślając jakiś kolejny wielki wynalazek. -Nie wiem czy wiesz, ale tunele pod Lukrozem, czy brama wysypiska w Witlover, to jego projekty. -wyjaśnił mały naukowiec.
- Gdyby mial dwieście lat i starzał się w normalny sposób, to chyba by już nie żył? - kolejne pytanie wymknęło z ust rozbawionego Fausta. Dopiero po krótkiej chwili spoważniał, zaś jego oczy pustym wzrokiem wpatrywały się w otchłań ciemności. Wewnątrz swego umysłu widział teraz wspomienia związane z każdym z tych miejsc.
- Zwiedziłem oba, ciężko mi zaprzeczyć kunsztowi Nino - odpowiedzial po chwili.
- Na pewno znalazł jakiś sposób by pokonać coś takiego jak proces starzenia. -gnom machnął ręką, jak gdyby to był najmniejszy problem. - Niektórzy mówią nawet, że jest nieśmiertelny. -dodał, jednak z tonu głosu, widać było, że on w to nie wieży.
- Jak na naukowca, to nie analizujesz zbyt dokładnie wypowiedzanych przy tobie słów - Faust skarcił swego rozmówcę. Gdy ktoś para się nauką, a jego główną motywacją jest zwyczajna ciekawość, przeważnie zaczyna szukać nowych informacji w prawie wszystkim. Gnom zaś zdawał się traktować Fausta jako istotę podobną w ogromie swej wiedzy Gortowi.
- Jeśli pokonał proces starzenia, to równie dobrze może ciągle wyglądać na dwadzieściakilka lat, prawda? - strażnik równowagi przekrzywił nieco głowę, spoglądając z ukosa na sylwetkę kolejnego spotkanego w czasie tej podróży naukowca. Każdy z nich różnił się od siebie niemalże wszystkim, a jedyne podobieństwa znajdowały się wewnątrz ich umysłu. Uśmiechnął się do siebie, kiedyś z chęcią odwiedzi jakąś enklawę nauki.
- I na pewno podróżowałby z tobą -prychnął ironicznie gnom. - Matko wy młodzi jesteście łatwowierni…
- A wam, starym, brakuje jakiejkolwiek fantazji. - Faust zaśmiał się głośno, najwyraźniej to było jedynym, czego nauczyła go znajomość z czarnoskórym. Spoglądał na swego rozmówcę, badał go ku swej własnej uciesze. Sprawdzał jak umysł zdolny stworzyć latający statek bez użycia nawet uncji magii zachowuje się na codzień. Oraz, co ważniejsze, w czym jest podobny i czym różni się od różowowłosej legendy.
- Pamiętaj, że imitacja ma większość wartość niż oryginał. W swoich ciągłych staraniach do bycia prawdziwą, często staje się nim bardziej, niż on sam. - poinformował po chwili gnoma. Nie raz słyszał o przypadkach, w których próby skopiowania czegoś doprowadzały do stworzenia znacznie potężniejszego przedmiotu, czy też bytu. Właściwie to nawet szaleństwo w pewnym sensie było tylko i wyłącznie próbą naśladowania ludzkiego umysłu i duszy.
- Może kiedyś nie był prawdziwym Luigim, ale teraz jest nim bardziej, niż sam Nino. - dopełnił swe poprzednie stwierdzenie, spodziewając się problemów w zrozumieniu go przez gnomiego naukowca.
- Hmmmmm -gnom zamyślił się na chwile. - Możliwe, nikt nie mówi, że nie ma na świecie osoby inteligetniejszej od Nino, ale to kwestia marki. w Witlover tez robią wiele karabinów, jednak niektóre uważa się za lepsze niż inne, mimo tej samej konstrukcji. -podsumował po swojemu mały geniusz.
- Nie znasz może co wartościowszych elementów królewskiego księgozbioru? - blondyn uśmiechnął się niczym obnażający swe kły drapieżnik. Jego ofiara była jeszcze daleko przed nim, jednak zmysły podpowiadały, by wykorzystać ją w całości. Przecież i tak nie poczuje już różnicy.
- Nie, a po co miałbym znać? Nie mają tam pewnie nic o maszynach, bo w zamku mieszkają same bezmózgi.
- Cóż, warto było spróbować. - uśmiechnął się przyjaźnie. Jego dłoń uniosła się powoli w kierunku górnego guzika czerwonej koszuli. Po drodze musnęła lekko kilka znajdującej się na niej kwiacastych wzorów.
- Jestem Faust IV, strażnik równowagi. - dopiero po chwili milczenia zdał sobie sprawę z drobnego zaniedbania w aspekcie savoir vivre. - A ty? - zapytał naukowca.
Gnom przedstawił się blondynowi, mrukliwym tonem, po czym okręcił ster o kilka stopni w lewo
***

Epilog: Niebezpieczna wymiana

Minęło już kilka godzin odkąd Gort i Richter opuścili ogromne zgliszcza zamku. Faust jednak nadal pozostał na wspaniałej arenie, wpatrując się w bezruchu w bóstwo, które utraciło znacznie więcej niż tylko boskość. Istota zakończyła swój żywot, przestała pojmować co dzieje się wokół niej, a niesamowita dusza udała się w bliżej nieznanym kierunku. Strażnik miał wiele rozmyśleń, a po skończeniu kolejnej wewnętrznej dysputy zorientował się, że siedzi.


Papieros dawno nie był tak przyjemny jak tego dnia. Znajdujące się w bliskiej współpracy z Faustem bóstwa nigdy nie czuły tak wielkiej dumy ze swojego protegowanego. Wszechobecne uczucie sukcesu przyćmiewało wszystko inne, a strażnik równowagi zdawał się być prawdziwie szczęśliwy.
Jego świadomość krążyła jednak wokół dwóch niewiadomych: pozostawionym przez Szaleństwo ciele, oraz prośbie Nino. Każda z nich była sprawą ogromnej wagi. Czy mógł odmówić szalonemu naukowcy dostępu do obiektu badań tylko przez potencjalne wykorzystanie go w zburzeniu równowagi? Nawet jeśli mu odmówi, to nic nie broni żadnemu z ciał odzyskać pozostałości boga.
Dopiero po dłuższej chwili dotarła do niego najgorsza, lecz zarazem decydująca część tego problemu. Jeśli Nino znajdował się niemalże wszędzie, w każdym mieście i ciekawszej wsi, oraz posiadał nieograniczony niczym czas, nie wręczenie mu pozostałości byłoby tylko zachętą. Różowowłosy prędzej, czy też później stworzyłby swojego boga, tylko po to, by pozbawić go życia i zyskać nowy podmiot badań.
Oderwał przedramię truchła, trzymając je za nadgarstek. Reszta zniknęła w ciemnym niczym energia samego szaleństwa błysku. Światło zdawało się zniknąć w okolicach pozostałości, zaś gdy ponownie wróciło do normalności, nie było już śladu po czymkolwiek, co mogło tam się znajdować.
Wyskoczył ze zgliszczy, a na podłożu tej epickiej walki znajdował się dziwny napis. Każdy, kto znalazłby się w okolicy, urzajłby prostą wiadomość.

”Równowaga została przywrócona
Straż stojąca przy niej jest wieczna”

Mężczyzna kroczył powoli w kierunku jednego z wyjść ze stolicy. Musiał znaleźć sposób na odnalezienie Watahy…
- No nareszcie...zaczynałem się tutaj nudzić. - Nino siedział na kamieniu, przy trakcie. W ręcę podrzucał jakieś małe urządzonko, które zamiast normalnie spadać, na chwilę zatrzymywało się w powietrzu, by dopiero po kilku sekundach opaść w dół. - Udało się wam wasze barbarzyńskie przedstawienie jak mniemam?
- Spektakl był całkiem złożony i miał kilka aktów. - czwarty z rodu zdrajców odpowiedział spokojnym, niemalże niewzruszonym głosem. W prawej dłoni trzymał rękę szaleństwa, w lewej - najwspanialszy w jego odczuciu wynalazek ludzkości. Papierosa.
Nino spojrzał na kończynę. - Oh… to jest to o czym myślę? I nie sil się na sarkazm, nie chodzi mi o biologiczną nazwę tego obiektu, zaś o jego pochodzenie. -dodał zapobiegawczo.
- Tak, to Jego ręka. - odpowiedział krótko, starając się niewtajemniczać, oraz, co znacznie ważniejsze, nie psuć zabawy naukowcy. Wciągnał nieco nekrotycznej używki, a dym po kilku chwilach wypłynął z jego ust.
- Ty również nie próżnowałeś? - zaśmiał się gorzko, wspominając nieznanych mu towarzyszy Gorta.
- Musiałem jakoś zabić nudę, długo wam to zajęło. Zresztą zrobiłem przysługę kilku prymitywom, którzy nic nie znaczyli dla świata, powinni byc mi wdzięczni. -stwierdził wzruszając ramionami. - Wiem, że i tak cie to nie interesuje. Daj mi ta rękę i przejdziemy do mojej częsci umowy. -zasugerował, wyjmując z kiszeni coś przypominającego szminkę, by przytknąć to do ust i przejechać po nich.
- Mam jeszcze jedną prośbę. Dla ciebie to nic szczególnie. - stwierdził blondyn, powoli podnosząc rękę bóstwa do góry. Niebieskie oczy chłopaka penetrowały teraz sylwetkę kolejnego klona Nino. Nie szukał różnic, raczej - nieistniejących reakcji.
- Chcę, żebyś w przypadku zasłyszenia czegoś o pewnej istocie powiadomił mnie. - stwierdził, zaciskając dłoń na oderwanej ręce bóstwa.
- A o jakiej istocie mowa? - zapytał, poprawiając różowe włosy.
Faust opisał krótko wygląd jak i zdolności każdej ze znanych mu form Watahy. Pominął genezę tej istoty, jak i jej wszelakie zależności od niego samego. Różowłosy zapewne i tak znajdzie je samemu, po co więc psuć mu zabawę?
- Jeżeli coś zauważę i będę miał czas to dam ci znać. -mruknął, wyciągając dłoń w stronę ręki. - A teraz daj mi ją… -naukowiec wyraźnie się niecierpliwił.
Blondyn nie posiadał już szacunku dla ostatnich pozostałości swego najpotężniejszego przeciwnika. Przestał istnieć, a nawet w swej wolności zdawał się być tylko marionetką. Może właśnie dlatego nie przekazywał jej powoli, ceremonialnie, lecz zwyczajnie rzucił ją w kierunku różowowłosego.
- A na co ciebie stać? - zapytał z uśmiechem na ustach.
- Ah tak katana...hymmm. Będę potrzebował materiałów. Jeżeli pomożesz, to myślę że gdzieś za rok będzie gotowa. -stwierdził, gdy ręka opadła na jego kolana. Mała metalowa kulka od razu wyleciała zza połów sukni Nino, by otworzyć się i pochłonąć kończynę.
- I tak powracam do wędrownego trybu życia, powiedz tylko co jest ci potrzebne - odpowiedział. Jego najbliższa przyszłość i tak miała zostać poświęcona próbą odnalezienia Watahy, jak i Mirro. Każdego w prostym, nieszczególnie wyrafinowanym celu. Faust wolał nazywać morderstwa tego typu przywracaniem równowagi. Co ciekawsze… Miał rację.
- Co mi jest potrzebne...hym… - Nino wstał z kamienia ruszając powolnym krokiem obok blondyna. - Słyszałeś może o kryształowych jaskiniach…? - zapytał ,gdy jego oczy błysnęły ciekawością.
***

Epilog: Nowy początek

[media]http://www.youtube.com/watch?v=0ztcNWdkK9M&feature=plcp[/media]
Grzywa Fausta była nieustannie rozwiewana przez wiatr. Z całą pewnością mógł poruszać się szybciej niż kradziony rumak, jednak zabijało to przyjemność płynącą z podróży. Odległość między nim, a puszczą w której poznał Nino nieustannie malała. To miejsce, będące jednym z największych, oraz, co znacznie ważniejsze – bardziej opuszczonych lasów na całym kontynencie. Gdzie, jeśli nie tam mógł natknąć się na jakiekolwiek ślady najnowszego przedstawiciela niesamowitej, pozornie nieograniczonej niczym fauny tego świata?
Ogromny wilk, który opuścił zapewne największą walkę tego stulecia nie był jedyną formą Watahy, jednak zapewne był najbliższą jego naturze. Może właśnie dlatego nigdy nie próbował przemienić się w nią, gdy posiadał jakąkolwiek relację z Faustem. Zapewne ograniczała go nie tylko osoba strażnika równowagi, ale i wpływ jego ojca. Gdy zerwał więzi z każdym z nim mógł przybrać najbardziej naturalną, bliską jego sercu formę. Taki przynajmniej był dziki strzał, którym mężczyzna określił początek swoich poszukiwań.
Był szczęśliwszy niż zwykle. Z jego serca został zdjęty ogromny ciężar, a on stał się prawowitym czempionem perłowego kata. Spełnił swoje zadanie, nie tylko zdołał przywrócić równowagę, ale i zakończył istnienie szaleństwa w możliwie intrygujący sposób. Tego nie można było mu odebrać – zanegował natarcie zatraconego w furii boga. Wkroczył na piedestał przeznaczony tylko dla osób, które daleko za sobą pozostawiły ograniczenia wynikające z ich człowieczeństwa. Stał się marzeniem wielu filozofów, nadczłowiekiem.
A przynajmniej jednym z nich.

Faust nie miał złudzeń w tym temacie. Osiągnięcie coraz wyższego stopnia wtajemniczenia w nieskończoność tego świata nie robił nic więcej, niż tylko poszerzało świadomość naszych braków. Prawdziwy szczyt nie istniał. Był tylko napędzającym wszystkich żyjących mitem.
Gdyby wyobrazić sobie wszystkie żywe istoty na drabinie, czy też schodach, całość zdawała się być jeszcze łatwiejsza. Osobnicy zamieszkujący na danym stopniu zawsze myśleli, że ten nad nimi jest już ostatnim. Czasem na świecie pojawiają się niesamowite istoty, które przekraczają bariery kolejnych poziomów. Wspinają się coraz wyżej, stając się świadomym tego, jak mali i słabi są. Osiągając więcej, stają się tylko smutniejsi.
***
- Nie sądzisz, że przydałyby ci się jakieś wakacje? – Mephistopheles był ucieleśnieniem wyobrażeń na jego temat. Kusił gdy tylko mógł. Wojował, gdy tylko miał do tego okazję, oraz nigdy, nigdy nie przegrywał.
- Nie kuś go – perłowy kat zdawał się być dumny ze swego protegowanego. Postawa Fausta, oraz jego decyzje często nie były idealne, jednak wykonywał swoją pracę. To chyba słowa, których nikt nie wypowie głośno na temat blondyna, jednak był on godny zaufania. Przynajmniej, gdy chodziło o zachowanie najwspanialszej z idei.
- Chyba należy mu się jakaś nagroda? – anioł destrukcji przemówił kuszącym głosem, a Faust mógł przysiąc, że przed oczyma mignęła mu długowłosa postać ciemnej części Kata.
- Nagroda? – kpiący głos białej postaci był wyjątkowo głęboki. Zdawało się, że wraz z nim przemawia setki tysięcy istnień. Kat był zapomnianym bogiem... przynajmniej na tym kontynencie. Gdzieś znajdował się kraj, kontynent, czy może nawet świat, w którym był jednym z głównych bogów. - Przecież bezwarunkowo korzysta z mojej mocy, czy to nie wystarczy? – dodał po chwili silnym, jakby oburzonym głosem.
- Dobrze wiesz, że to tak nie działa. – strażnik równowagi mógł właśnie dopisać kolejne osiągnięcie to listy tych, których nikt nie pragnął przeżyć. Właśnie w tym momencie zyskał diabelskiego adwokata. Co złego mogło z tego wyniknąć? Poprawne pytanie brzmiało: „Co dobrego?”
- On osiągnął już wyższy status duchowości, prawda? – perłowy bóg przemówił, a Faust dopiero teraz zdał sobie sprawę, że znajduje się w innym miejscu. Wcześniej tylko słyszał słowa boskich osobników. Teraz znalazł się w miejscu, w którym był tylko raz. Prywatnym wymiarze perłowego kata. Obecnie jednak zdawał się dzielić je z Mephistophelesem. W końcu kiedyś byli jedną istotą. Dwie boskie persony stały na ogromnych filarach, strażnik równowagi znajdował się zaś na niższym, lecz równie szerokim piedestale. Nie był w stanie wyczuć dna, zdawało się że życie mogło być tylko i wyłącznie na ich szczycie.
- On nie chce wszystkiego podanego na talerzu. Samotnie zanegował boga, myślisz, że wystarczą mu okruszki z boskiego talerza? – Perłowy Kat najwyraźniej przygotował coś, co trzeba było zdobyć samemu.
- Mówisz o? – Mephistopheles był wyraźnie poruszony. Cała jego sylwetka emanowała siłą, rządzą walki. Najwyraźniej proponowane przez jego bardziej łaskawą część było czymś zgodnym z jego najskrytszymi marzeniami. Niemalże przeźroczysty ogień otoczył jego rękę, a gdy pstryknął, wszystko wróciło do normy.
***
Faust był niesamowicie zmęczony. Każdy jego dzień podążał za ustaloną rutyną. Większość czasu spędzał na poszukiwaniach Watahy oraz Mirro. Poruszał się tak, by zaliczyć wszystkie wspomniane przez Luigiego lokacje. Różowo włosy miał niesamowitą fantazję, a serce strażnika równowagi biło szybciej za każdym razem, gdy tylko myślał o tworzonym przez naukowca artefakcie. Ciężko było nazwać jego dzieło inaczej. Wykorzystanie wiedzy Nino nie pod przymusem, lecz za sprawą uczciwej wymiany było czymś, czego można było się bać. Gorsza część dnia następowała, gdy Mephistopheles wzywał go do swojego wymiaru. Ogromna arena, na której Faust spotykał kolejne niestworzone bestie była domeną bóstwa destrukcji...

Co osiągnie? Tego nie mógł być pewien.
 

Ostatnio edytowane przez Zajcu : 05-08-2014 o 19:09.
Zajcu jest offline