Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-08-2014, 00:08   #369
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Epilog




Bóg choroby pustoszącej kontynent został pokonany. Serce zarazy został przebite i rozszarpane, lecz skutki przekleństwa dalej były widoczne. Zniszczenie Boga nie uzdrowiło tych, którzy zbytnio wierzyli w swój szał. Po części stali się oni czempionami umarłego Bóstwa, po części zaś zatraconymi we własnym umyśle potworami. Pokonanie ich spoczywało na barkach różnorakich łowców przygód, najemników i herosów wszelkiej maści. Ci którzy wyruszyli ze stolicy by zniszczyć serce zarazy nie musieli się tym martwić, mieli teraz ważniejsze cele i zmartwienia.
Spotkali na swej drodze Bogów, uwierzyli w ich istnienie, zasmakowali go na własnej skórze. Jednak co gorsze dla nich, Bogowie zdali sobie też sprawę z ich wartości. Teraz oczy wszechmogących istot, zrodzonych z wiary i magii, zwrócone były w stronę losów całej piątki.
Bo skoro zabili jednego Boga, czy nie byli wstanie pokonać i innych?
Skoro odmienili raz losy świata czy nie byli wstanie zrobić tego znowu?
Jednak najważniejsze pytanie które dręczyło Bogów brzmiało inaczej, było trywialne, lecz odpowiedzi nie znał żaden z nich.

Skoro byli tylko ludźmi, to czemu przeżyli?

~*~

Zamek w stoli królestwa Larazu runął, grzebiąc szczątki królewskiej rodziny. Doradca króla, ten który zaaranżował przygodę, oraz okazał się główna marionetka w rękach Mirro, zadbał by wszyscy obecni na zamku możni ponieśli śmierć. Nie wiedział jednak o jednej osobie. Synu zrodzonym dawno, wygnanym i na swój sposób przeklętym. Mężczyźnie, który poświęcił swe życie łowom, udając długowiecznego elfa. Osobnikowi który nigdy nie trafił by do stolicy, gdyby nie pewna niebiesko skóra osobniczka, która przypomniała mu czym jest obowiązek.


Lee stał teraz przy ruinach, a jego zmutowana przez druida skóra błyszczała w blasku słońca. W ustach przesuwał powoli papierosa, gdy patrzył na to co zostało z jego dziedzictwa.
- Nie sądziłem, że panicz wróci. –staruszek który mu towarzyszył, opierał się drżącą ręką na powykręcanej lasce.
Dym wypłynął z nozdrzy chłopaka, który uśmiechnął się lekko.
- Ktoś przypomniał mi, że nie żyjemy tylko dla siebie.
- Och, a któż to był? –zapytał królewskie skryba.
- Nieznajoma. Niech tak pozostanie opisana w księgach.
- Jako sobie życzysz… mój Królu.- odparł starzec kłaniając się nisko.
- Tss… nie przywykłem jeszcze do tego tytułu. – Lee splunął na ziemię, rozcierając wydzielinę butem. – Zbierz ludzi, trzeba odbudować zamek. Znajdźcie mi też inne miejsce do urzędu i roześlijcie gońców, trzeba ogłosić koniec tego szaleństwa. Ah i postawcie pomnik, duży, największy na jaki nas stać. Niech Ci którzy przyczynili się do zniszczenia tego zła zostaną upamiętnieni.
- Jak karzesz… mój władco. –starzec pochylił się po raz kolejny, odchodząc w stronę rozstawionych nieopodal namiotów.
Lee jeszcze raz spojrzał na zniszczenia. Nigdy nie chciał zostać Królem. Był łowcą, mutantem oraz samotnikiem. Ale ten kraj potrzebował teraz władcy, a on zrozumiał w końcu pobudki dziewczyny która poprowadziła armię, by odbić jednego chłopaka.
To był jej kompan, tak jak teraz każdy z obywateli królestwa był jego towarzyszem.
Król musi pożądać więcej niż inni, mieć w sobie większą chciwość, gniew, miłość i siłę.
On zaś czuł, że jest wstanie znaleźć je w sobie.

~*~

Samanta stała zapłakana w dużej okrągłej sali. Dookoła niej wznosiły się zbroje, biblioteczki z najróżniejszymi księgami, oraz najpiękniejsze dzieła sztuki. Na jej otwartych dłoniach, w pochwie z niebieskiej energii znajdował się przełamany ząbkowany miecz. Łzy płynęły wartko po jej policzkach, gdy usta wypowiadały ostatnie słowa.
- I..ii on tam leżał. Martwy… pozbawiony… głowy… W zniszczonej zbroi i taki…taki… –słowa uwięzły w jej gardle, a emocje wzięły górę. Z gardła wydarł się głośny krzyk smutku, a łzy niczym wodospad zaczęły opadać na ziemię.
Objęło ją silne, umięśnione ramię. Kończyna niczym wyrzeźbiona z kamienia, idealna w każdym calu swej fizyczności.
- Nie tłum tego w sobie moje dziecko. –gruby głos przemówił do czarodziejki, a druga dłoń poczęła głaskać jej włosy. – Wiem że go kochałaś, w końcu był twoim narzeczonym, ślub był tak blisko. – osobnik westchnął, przytulając córkę do swej potężnej piersi. Miecz opadł z brzdękiem na ziemię, gdy Samanta z płaczem wtuliła się w ojca.
- Najpierw zabili Shuu, z tym jednak byłem wstanie się pogodzić. Był on jedynie naszym sprzymierzeńcem. Wiernym, to prawda. Jednak w twym i mym sercu nie było dla niego miejsca. Mówiłem, że nie poradzi sobie sam z tym piekielnym czarnym nasieniem, które zwie się zwać Wielkim Czarnoskórym. On jednak chciał udowodnić swoją wartość. Poległ jako głupiec, lecz jako lojalny głupiec. Rufus jednak był twym ukochanym, mym przyjacielem, oraz człowiekiem wielkiego serca. Był na swój sposób szalony, dobrze o tym wiemy. Pragnął walki, która wypełniłaby jego serce radością. Jednak równie mocno pragnął Ciebie. Walczył po to, byś ty i dziecko które nosisz mogło żyć w świecie wolnym od bezprawia. – ramię mocniej docisnęło płacząca Samantę. – Nie zostawię tego tak moja kochana córeczko. Czarnoskóry jak i jego zawszony towarzyszy, wojownik który uśmiercił Rusufa, zapłacą za wszystko. To nie przywróci mu życia, jednak dopełni jego misję. Ty i mój wnuk, żyć będziecie w świecie wolnym od takich złoczyńców, obiecuje Ci. – z każdym słowem głos mężczyzny podpisującego się literą „O” nabierał na gniewie. Ziemia pod jego stopami popękała, zaś książki pospadały z półek.
- Mam do Pana jedną prośbę. –trzecia obecna w pokoju osoba, w końcu przemówiła. Mężczyzna o czarnych włosach, stał o kilka kroków od tulącej się rodziny. – Pozwól mi przekuć jego miecz. Pomszczę mego brata i odzyskam jego honor jak i przyniosę twej córce głowę winnych tej zbrodni.
Rosły ojciec Samanty spojrzał na młodziana, który kłaniał mu się nisko.
- Oczywiście mój drogi Reg… –zaczął, jednak młodzian przerwał mu ruchem ręki.
- Od dziś, póki nie pomszczę mego brata będę nosił jego imię. To jego ostrze i jego wola, tak trzeba.
Olbrzym kiwnął głową. – Dobrze więc Rufusie. Przekuj miecz i pomścij swego brata.

Samanta zapłakała głośniej, zaś dziecko w jej brzuchu po raz pierwszy wierzgnęło lekko.

~*~

- Aj,aj tyle do zrobienia, tyle do zbadania… – Luigi Nino krzątał się po swym laboratorium. Naokoło bulgotały różnorakie płyny rozlane po albemikach i fiolkach. Na głównym stole leżała zaś ręką, pokryta delikatnym czarnym osadem.
- Gdyby nie ta katana miałbym tyle czasu na badania… jednak umowa to umowa. Najtwardszy materiał na świecie… ciekawe wyzwanie. – Nino, obserwował rzędy cyfr zapisane na stosach kartek. – Przetnie każdy znany pancerz… –zamruczał naukowiec, przypominając sobie warunki kontaktu. – Wychodzi na to, że kiedy ją skończę, będę musiał zbudować jakiś nieznany pancerz, którego ona nie przetnie. Wszak nie będzie to złamaniem umowy. –zachichotał radośnie. – W sumie nie ma mowy tez o ciele… ciekawe czy uda mi się stworzyć coś, zdolnego przecinać tylko zbroję, jednak nie mającego wpływu na ciało. Tak to ciekawe… musze to zapisać. –mruczał, notując cos na boku kartki.

Liczne rurki podłączone do odciętej kończyny Boga, skrzypiały skwierczały i bardzo szybko topniały, niezdolne do dalszego użytku. Nino jednak, bez względnego pośpiechu wymieniał je, robił notatki oraz nakuwał kończynę w wielu miejscach. Co ważniejsze jednak, do małej fiolki, podłączonej jedynym kablem który nie uległ zniszczeniu, spadła pierwsza kropla czystej czerni. Geniusz uniósł naczynie na wysokość oczu i zamieszał nim lekko.
- Ciekawe… bardzo ciekawe. – mruknął ,kiedy w głębi laboratorium coś się poruszyło. Różowowłosy pomachał tylko głową z dezaprobatę.
- Ty dalej tutaj? Mówiłem, że muszę się zastanowić.
Odpowiedziało mu milczenie.
- Dobrze, dobrze. Wiem, że potrzebuje na namysł mniej czasu niż inne organiczne istoty. I szczerze, podoba mi się ta propozycja. Przyjmuje ją. Pod warunkiem, że do czasu realizacji zlecenia nic nie zmieni się w okolicznościach. –dodał, zerkając w ciemny róg pokoju.
Coś zaszeleściło, a na stół opadła pierwsza kartka. Obecność zaraz potem zniknęła z pokoju badawczego.
Luigi Nino podszedł do notatki i zerknął na nią.
- Oh… to jest ciekawe. BARDZO ciekawe. –zapiał podekscytowany. – Muszę wysłać kilka kopi by to sprawdziły… najlepiej jeszcze dziś. – zamruczał, na chwile zupełnie zapominając o czarnej substancji w fiolce.

~*~

Biała Królowa z hukiem zamknęła ciężka księgę. Tomiszcze która właśnie przeczytała, oprawione były w grubą skórę, oraz przeplatane złotymi nićmi. Jej okryta rękawiczką dłoń, przejechała po okładce, tak by osobniczka mogła wyczuć pod palcami grube, wytłaczane platyną, litery. Jeszcze raz zerknęła spod swej maski na tytuł księgi.

Gdy umysł spowija mrok


- To dobry tytuł… jak na ludzką literaturę. –stwierdziła, sama do siebie, odkładając księgę na półkę. – Nawet o mnie tam wspomnieli. - zachichotała po dworsku. – To dobra opowieść, samozwańczy Bogowie powinni ją czytać by wiedzieć co może ich czekać. –dodała, a jej biała szata zaszeleściła, gdy wykonała obrót po pokoju.
Otaczały ją lustra. Wyrastały z ziemi, tworzyły sklepienie i podłogę. Jedynie tam gdzie stąpały jej stopy, znikało szkło, pojawiała się natomiast ciemność przyprószona światłami przypominającymi gwiazdy. Kobieta oglądała chwile, swe odbicie z każdej możliwej perspektywy, by po chwili znowu spojrzeć na samotną, półkę z książkami.
- Mam jeszcze czas… – pomyślała nagłos, a jej smukłe palce chwyciły sąsiadujący, do odstawionej księgi, tom. Jedyny po za pierwszym woluminem na tej półce.
- W końcu ta historia ma jeszcze swoją kontynuację. Należy ją przeczytać. –zaśmiała się cicho, odrzucając okładkę, tak by otworzyć księgę na pierwszej stronicy.

Koniec części pierwszej
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline