Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-08-2014, 14:14   #8
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Ehtahir co i rusz oglądał się za siebie, choć z lejącym się przez łapy ciężarem i w ciasnym korytarzu nie było to łatwe i rogatym łbem przyłożył parę razy w skałę.
- Oby tylko Gollum przeżył - mruknął i naraz wbrew sobie uśmiechnął się na myśl o ironii tego pragnienia. Nie uśmiechał się długo, bowiem ból ran i niepewność co do tego co drowy mogą planować rychło wybiły mu wesołość. A nie wiedział też co począć z człowieczkiem którego dźwigał. Opatrzyć go przecież nie da rady, nie tak wielkimi i nie gotowymi do tego łapami…

Z braku innego pomysłu wlókł się naprzód. Wykręcił szyję i zerknął na własny grzbiet i boki. Widok przeoranych wyładowaniami, popalonych łusek i krwi ściekającej z ran sprawił że warknął z wściekłością.
- Jeszcze wam się odpłacę - głęboki pomruk zadźwięczał mu w gardle. Spojrzał na … jeńca? uratowanego?
- Słyszysz mnie? - odezwał się we wspólnym, próbując wypowiadać słowa jak najbardziej wyraźnie. Potrząśnięty kilkukrotnie jeniec otworzył oczy. Co prawda w całkowitych ciemnościach nie widział rozmówcy, nie mógł jednak nie wyczuć ciepła smoczego oddechu i szorstkich łusek trzymających go łap.
- Tak - wychrypiał z trudem.
- Czujesz jakieś rany, złamania? - zapytał Ehtahir, mając nadzieję że człowiek nie ucierpiał ponad to w jaki sposób mógł mu pomóc. A mógł zrobić niewiele. - Mogę poszukać wody, ale czy będzie dla ciebie zdatna do picia, sam będziesz musiał ocenić - przyznał. Po głosie wyczuwał, że co jak co, ale woda na pewno by się “znajdkowi” przydała.
- Więcej niż bym chciał - powoli wyartykułował mężczyzna.
Gad uśmiechnął się z humorem; napięcie wywołane walką opadało, a z własnego doświadczenia czerpiąc mógł zrozumieć co człowiek ma na myśli.
- Musisz wytrzymać - powiedział - Przy odrobinie szczęścia za godzinę dojdziemy do miejsca gdzie chyba da się znaleźć wodę i światło - obejrzymy cię wtedy dokładniej. Musisz wytrzymać - powtórzył i skupił się na marszu, by jak najmniej trząść “znajdkiem”.


- Wzniosę się w powietrze, będzie szybciej - smok rzucił raz i drugi, w miejscach gdzie korytarze i przejścia na tyle się otwierały że nawet rozwinięte, błoniaste skrzydła Ehtahira mieściły się w nich bez obawy że rozedrą się o krawędzie. Inna sprawa że ruch potężnych mięśni i skrzydeł sprawiał że człowiek podrygiwał niczym gwałtownie szarpana marionetka. Ale na to nie było rady.

Lot pomagał gadowi zapomnieć o lęku o topielca, jakkolwiek ironicznie by to nie brzmiało. Walczyli razem, a dla pozbawionego przeszłości smoka nie było to mało. Wreszcie dostrzegł przed sobą mocniejszy blask, tam gdzie faerzress, jak Gollum je nazywał, rozświetlały mrok podziemi.
- Magiczne kryształy przed nami - odezwał się do czarodzieja. - Nie próbuj ich dotknąć! - ostrzegł na wszelki wypadek, wkraczając do pieczary - Zostawię cię i poszukam wody w pobliżu. Znasz się na uzdrawianiu?
- Nie - odparł były jeniec. Nie podobał mu się pomysł samotnego oczekiwania w Podmroku, jednak nie mial sił ani ochoty na dyskusję ze swoim wybawicielem - jakby nie było - smokiem.


Woda … była. Sączyła się ze ściany i sufitu jednej z odnóg, na tyle obficie i na tyle czysta - o ile Poszukujący mógł to stwierdzić - że zaryzykował przeniesienie tam drowiego jeńca. Miejsce było tak samo dobre jak każde inne, nadal nie miał pomysłu gdzie człowiek mógłby znaleźć lepszą opiekę. Chyba żeby dotransportować go do fortu przy Levelionie … ale tam również nie było żywej duszy. Przynajmniej wtedy gdy był tam ostatnio.

No to miał zagwozdkę…

Przysiadł i cierpliwie czekał aż mężczyzna napije się i obejrzy rany. Mag długo i chciwie pił, a potem zaczął zmywać krew z odkrytych części ciała. Z podartych fragmentów odzieży - ciepłej i dobrej jakości, jak zauważył Ehtahir - zrobił prowizoryczne opatrunku, którymi owinął te rany, których mógł dosięgnąć.
- Kim jesteś? - zagadnął smok.
- Podróżnym, który miał pecha wpaść nie do tej dziury co trzeba - odparł człowiek uważnie przyglądając się zwalistej sylwetce osobliwego wybawiciela, która w półmroku majaczyła nad nim jak wielki, ruchomy głaz. - Straciłem konia… - umilkł, rozmyślając o magicznych podkowach i wszystkich drogocennych rzeczach, które przepadły wraz z jukami.

Smok poskrobał się pazurem po szczęce.
- Masz jakoś na imię? - zapytał i zaraz zreflektował się. - No tak, jesteś żywy, na pewno jakoś się nazywasz… Dokąd podróżowałeś? I skąd wyruszyłeś?*
- Możesz mi mówić Alabaster, albo jak tam sobie chcesz. W końcu uratowałeś mi życie… choć nie rozumiem dlaczego. Myślisz, że będą nas ścigać? - wytrzeszczył oczy w mrok, aczkolwiek lekkie zmieszanie młodego smoka nie umknęło jego uwadze.
- Niech będzie więc Alabaster - zgodził się gad. - Jestem Ehtahir - dodał po chwili. - A czy będą nas ścigać to zapewne zależy czy ofiara z ciebie jest niezbędna do tego by przywołać demona czy też nie - odpowiedział sucho, niezadowolony że mag lawiruje w swoich odpowiedziach jak tylko się da. Domniemany czarodziej i niedoszła krwawa ofiara wzdrygnął się i rozejrzał czujnie.
- Wątpię. Dla drowów mężczyzna zawsze będzie pomniejszą ofiarą. Ehtahir do po smoczemu szukający, tak?
- Tym lepiej dla ciebie, Alabastrze - smok znowu zgodził się uprzejmie. - I gratuluję znajomości smoczej mowy. Gdzie zostałeś pochwycony? - zapytał z ciekawością.
- Zwiedzałem elfie ruiny na powierzchni, ale nie potrafię powiedzieć jak daleko stąd, ani z którego kierunku zostałem przyprowadzony. Co z twoimi ranami? Może lepiej będzie jak już ruszymy? - znów rozglądnął się niespokojnie.
Ehtahir skupił spojrzenie na rannym i milczał przez chwilę. Podejrzenie zalęgło się w jego umyśle i wcale nie zamierzało go opuścić.
- Faktycznie, dość już tego odpoczynku. Napiję się tylko a resztę opowiesz mi w drodze - odezwał się i pochylił pysk do wody.
- Co to za ruiny? - zapytał od niechcenia.
- Elfiego miasta, w gęstych lasach Północy - Alabaster podniósł się z trudem. - Ponoć jest pełne skarbów; jeszcze do niedawna było obłożone klątwą czy jakimś czarem i nie zostało splądrowane… - umilkł przypominając sobie jak smoki były łase na skarby. Potem jednak sam do siebie wzruszył ramionami. Był zdany na łaskę i niełaskę smoka, zapewne głęboko w niedostępnych górach czy pod rozległymi równinami. Nawet gdyby gad go wypuścił czarodziej nie miał szans na powrót do cywilizacji - samotnie, bez konia czy ekwipunku stałby się zapewne łupem dzikich bestii już pierwszej nocy.
Smok podniósł łeb z wody.
- A ty wybrałeś się po te skarby, Alabastrze? - zapytał starannie neutralnym tonem.
- Kto pierwszy ten lepszy - mag wzruszył ramionami i skrzywił się z bólu. - Gdzie tak w ogóle jesteśmy? To znaczy pod jakim obszarem, bo że w Podmroku to wiem - odruchowo pomasował złamane żebra.
- Mniej więcej w pobliżu Levelionu - Ehtahir znowu pochylił łeb ku wodzie, ale pilnie obserwował człowieka; jemu ciemności nie przeszkadzały, nie na taką odległość. - Wiesz gdzie to jest?
- Na północ od Luskan, w Królestwie Pięciu Miast pod samym Grzbietem Świata - w głosie maga zabrzmiał wyraźny entuzjazm. Nie był więc daleko. Może jeszcze uda mu się odzyskać swoje rzeczy!
Ehtahir przełykał wodę a trybiki w jego mózgu pilnie się obracały.
- Wiesz może co to była za klątwa czy czar i kto się tego pozbył? - zapytał po chwili. - I czy w okolicy tego Levelionu są jakieś ludzkie siedziby?
- Skoro mówisz, że jesteśmy niedaleko to przecież chyba sam wiesz lepiej - zdumiał się Alabaster.
- Skup się - Ehtahir łagodnie napomniał maga - Nieco się różnię od ludzi, nieprawdaż? To jak mi znać kto gdzie mieszka i gdzie mnie zapraszają? A, i kto zdjął klątwę z miasta?
- Z powietrza chyba widać - burknął pod nosem mag, ale roztropnie nie dyskutował. Czuł, że pytania smoka wykraczają poza zwykłą ciekawość. Może jednak niepotrzebnie wspomniał o skarbach? Nie, zdecydował. Tak było nawet lepiej. Jego wiedza mogła stać się cenną kartą przetargową, dzięki której zapewni sobie współpracę wielkiego gada. Co prawda w czasie walki nie zwrócił uwagi na kolor smoka (a teraz w mdłym świetle kryształów i mchów w ogóle go nie rozróżniał), ale nie sądził by miał do czynienia z czarnym lub czerwonym; na to było tutaj zdecydowanie za zimno. Myślał i myślał, ale jego szczątkowa wiedza o smokach nie podpowiadała mu żadnego - prócz białego - gada, który mógłby chcieć zamieszkać w tak zimnym klimacie, lub w towarzystwie drowów. Zębaty? Nie poczuł żadnych kolców. Słyszał, że niektóre rasy kopały tak głęboko, że docierały do najmroczniejszego mroku niechcący otwierając granicę planu cienia (w końcu tak właśnie upadła Mitrylowa Hala), lecz mrocznym smokiem Ehtahir z pewnością nie był; czarodzieja zabiłaby sama jego obecność. Podziemny smok? Ten pewnie od razu by go zeżarł. Choć kto wie… Najwyraźniej obaj stanowili zagadkę dla siebie nawzajem.
- Wokół Levelionu są jedynie lasy, nieprzebyte lasy gdzie nadal królują różnego rodzaju elfy; no może z wyjątkiem słonecznych - wyjaśnił. - Żeby dotrzeć do ludzkich siedzib trzeba podróżować konno przez kilka dekadni na zachód lub południe. Co do klątwy zaś… Słyszałem tylko o Bohaterach Pyłów, którzy ze wsparciem tutejszej Gildii Magów wyplenili klątwę. Szczegółów jednak nikt nie ujawnia, a zważywszy na toczącą się teraz wojnę z orkami nie wiem nawet, czy ci bohaterowie jeszcze żyją.
Smok słuchał z zapartym tchem i nadal nie wiedział co o tym wszystkim myśleć. Czuł prawdziwą niechęć do tego by zdradzać się ze swoją niewiedzą, a wypytywać zbyt nachalnie również nie chciał. Klątwa została zdjęta?? Nikt kto ujrzał centralny plac Levelionu nie wygadywałby takich bzdur! Chyba że o inne miejsce chodzi? Gubił się w domysłach, nawet gdy po ugaszeniu pragnienia ruszyli w głąb korytarza prowadzącego na powierzchnię.
- To przedziwne że elfowie pozwolili ci przejechać przez swoje tereny aż do ruin - mruknął wreszcie. - A i odwagi ci nie brakuje - toć to ledwo zima minęła a ty tak daleko na północ dotarłeś…
- Magia czyni cuda - oględnie odparł Alabaster. Chwilę milczał, po czym spytał. - A skąd smok w Podmroku?
- Tak to jest jak się wlezie do jakiejś dziury - Poszukujący sentencjonalnie sparafrazował słowa Alabastra. - Sam dotarłeś do Levelionu? - dodał po chwili. - Musisz być potężnym magiem…
- Mam… miałem konia. Pewnie skręcił kark gdy załamała się pod nami podłoga. A jak nie to do tej pory na pewno coś go już zeżarło - czarodziej skrzywił się boleśnie; naprawdę było mu szkoda ekwipunku; zawartość magicznych juków kosztowała majątek. - Ale mój chowaniec się ostał, tego jestem pewien. Może nas zaprowadzić do miejsca, w którym to się stało - uśmiechnął się chytrze.
Smok spojrzał na niego ostro ale zaraz się uspokoił. Czymkolwiek był chowaniec, wątpliwe by mógł mu zagrozić.
- Jesteś przekonany że drowy nie skradły twoich rzeczy? - zapytał z powątpiewaniem - I gdzie cię przetrzymywały?

W półmroku, rzecz jasna, człowiek nie mógł właściwie ocenić smoczego spojrzenia; zresztą póki co głowił się nad tym dokąd zaprowadzi go ta osobliwa znajomość.
- Zabrały wszystko co miałem na sobie, rzecz jasna - skrzywił się znowu. - Ale koń nie spadł na samo dno dziury, w której ja się znalazłem. Nie mogąc wyjść szedłem tunelami aż w końcu trafiłem na drowi patrol. Ale nie umiem powiedziećgdzie to było i którędy szliśmy; dla mnie wszystkie tunele wyglądają tak samo.
- Opowiedz mi wszystko co widziałeś i usłyszałeś w niewoli - powiedział smok prowadząc go w kierunku wyjściana powierzchnię.
- Gówno - wulgarnie podsumował Alabaster. - Nie widzę w ciemnościach a drowiego nie rozumiem. We wspólnym pytali tylko… w sumie co samo co ty. Skąd jestem, co tu robię. Potem co umiem, ale nie miały własnego maga, więc koniec końców niewiele zrozumiały i machnęły na moją użyteczność ręką. Chyba chwilę się kłóciły czy mnie zabrać do domu czy tutaj; tak mi się wydaje. Mieli wypchane juki z tego co widziałem w świetle mchów; podróżowali chyba z daleka.
- Dla maga fakt że został uznany za bezużytecznego to pewnie okropny cios - zażartował Ehtahir.
- To zależy co lepsze - niewola u drowów czy śmierć w ich rytuale - wzruszył ramionami czarodziej. - Głupia duma nie wydłuża życia.


Poszukujący najkrótszą zapamiętaną drogą wiódł luskańskiego maga na powierzchnię, od czasu do czasu przystając by dać mężczyźnie odpocząć i by samemu obejrzeć zmasakrowany grzbiet. Ku swemu zdumieniu zobaczył, że część ran zasklepiła się; zajęty rozmową z człowiekiem nawet nie zauważył kiedy to się stało. Bał się, że zapach krwi ściągnie drapieżniki, ale najwyraźniej zapach smoka i ślady jego poprzednich posiłków skutecznie odstaszyły istoty, które mogliby spotkać w tunelach tak blisko powierzchni. W koncu spadająca temperatura dawała znać, że są coraz bliżej wylotu jaskini. Ciężki oddech czarodzieja, przechodzący chwilami w rzężenie świadczył o tym, że Alabaster goni resztkami sił.
- Będziesz potrafił odnaleźć chowańca? - zagadnął smok. - Docierając do Levelionu widziałeś fort? Może to miejsce będzie dla ciebie dobrym punktem odniesienia…
- Tak. Tak, ale z daleka - wysapał z trudem. - Wjechałem do miasta od południa; traktem przez Las Północny musiałbym nadłożyć wiele dekadni drogi - odparł Alabaster, mimo zmęczenia i bólu z licznych ran notując skrzętnie w pamięci, że Ehtahir wcale nie jest tak nieobeznany z Pyłami jak twierdził. - A w którym miejscu wyjdziemy?
- W pobliżu miasta - odpowiedział gad z roztargnieniem, odwracając łeb za siebie i spoglądając w mrok; oczywiście nie miał szans sięgnąć wzrokiem ku jezioru i Gollumowi, ale odruch pozostał. Miał gorącą nadzieję że utopiec przetrwał i to że go zostawił w środku walki leżało mu kamieniem na sercu. - Jeśli dobrze liczę jest środek nocy, więc nawet z powietrza nie dostrzeżemy go.

Przez chwilę smok milczał.
- Posłuchaj, zabiorę cię do fortu - tam jest bezpiecznie, znajdziesz jakieś opatrunki a może i żywność. Ja muszę odpocząć i coś sprawdzić, wrócę za dzień czy dwa.
- Dasz radę tam dolecieć ze mną na grzbiecie? - z powątpiewaniem spytał mag. - Ja już ledwie chodzę.
- Nie na grzbiecie - Ehtahir odpowiedział ostrzej niż wcześniej; magowi chyba się wydawało że tanim kosztem dorobił się kolejnego wierzchowca, a smok wcale nie miał zamiaru robić za zwierzę pociągowe, juczne czy jakiekolwiek inne. - Chwycę cię w łapy, będzie bezpieczniej - dodał spokojniejszym tonem.
- Jak dla kogo - mruknął mag. Mimo że smok starał się być delikatny to jego ostre pazury dodały Alabastrowi niejedną ranę do stworzonej przez upadek i drowy kolekcji.

Ehtahir nie odpowiedział. Jako pierwszy przecisnął się przez odwalone wcześniej głazy i podreptał do wyjścia z jaskini. Zimny wiatr gwizdał żałobnie ale choć chmury znowu przesłoniły nocne niebo dobre było to że nie padało - przy stanie odzieży Alabastra podróż w deszczu czy śniegu mogłaby być dla niego naprawdę mało przyjemnym przeżyciem. Nawet smok zadrżał po wyjściu z cieplejszych części podziemi.
- Nie ma co czekać - mruknął, wypełzając na zewnątrz. - Szykuj się.

Alabaster z trudem dokuśtykał do wyjścia i zadrżał nie tylko z powodu chłodu. Znajdował się gdzieś w ośnieżonych górach, a szarość w dole, która była zapewne Levelionem wydawała się setki kilometrów stąd. Jeśli wcześniej łudził, że po wyjściu z podziemi jakoś poradzi sobie z dotarciem do chowańca bez pomocy smoka to teraz musiał zmierzyć się z ponurą rzeczywistością. Zresztą był na tyle rozsądny by mieć świadomość, że ranny, bezbronny, bez zaklęć w pamięci będzie stanowił łatwy łup dla dowolnego stworzenia. Towarzystwo miedzianego, jak w końcu zauważył, smoka było jego największą i zapewne jedyną szansą przeżycia. - No to ruszajmy - westchnął.

Wielkie łapy ostrożnie złapały maga. Ehtahir bez słowa dopasowywał chwyt i posępnie przyglądał się człowiekowi. Korciło go by tą małą hienę cmentarną zabrać do centrum Levelionu i pokazać jej dokąd przybyła kraść. Tylko czy on sam, zdzierając łup z ciała giganta, nie zachowywał się podobnie?

Różnica była chyba taka że jego widok ludobójstwa popełnionego na mieszkańcach miasta: dorosłych i dzieciach, kobietach i mężczyznach, bez różnicy - odrzucił, a dla Alabastra - i zapewne innych, skoro “kto pierwszy ten lepszy” - była to po prostu okazja do wzbogacenia się.

Ehtahir podniósł wreszcie łeb i rozłożył skrzydła, skoczył przed siebie i wzbił się w powietrze, pilnując by nie skruszyć “znajdka”. Poraniony grzbiet nawet mimo zadziwiających zdolności regeneracji odezwał się bólem, ale smok przywykł do cierpienia. Powoli, bacząc by podmuchy wiatru nie wytrąciły go z równowagi i nie posłały na ziemię, leciał w stronę miasta i fortu…
 
Sayane jest offline