- No tak. Można się przecież było spodziewać. - Pomyślał
Arkadiusz przeczytawszy informację o treści:
W wyniku nieprzewidzianych okoliczności obiad będzie opóźniony. Posiłku Można się spodziewać za jakieś półtorej godziny.
Tymczasem jego organizm dźwięcznie domagał się materiałów do odbudowy wyniszczonego alkocholem i stresem ciała. Nie zamierzał chodzić głodny przez półtorej godziny, który to czas na takim odludziu może się oczywiście jeszcze przedłużyć.
- Tylko co tu można zjeść nie opuszczając terenów opactwa? - Zastanowił się. W jego umyśle pojawiła się mapa opactwa, która wyglądała mniej więcej tak:
Zaraz po mapie pojawiła się w umyśle odpowiedź -
Mają tu kurnik! Będzie jajecznica!
Minutę później
Arkadiusz był już wewnątrz obory, z której kolejne drzwi prowadziły do kurnika. Otworzył je i szybko zamknął za sobą, żeby kury nie miały możliwości uciec. Zbliżył się do grzędy. Kilka niosek z typowym dla tych ptaków wyłupiastym spojrzeniem postanowiło zejść mu z drogi, gdy spod drewnianych żerdzi wyjmował jaja i chował je do kieszeni swojej sportowej bluzy, którą tego dnia nosił pod habitem. Nie było to zapewne typowe ubranie mnicha; niestety jako nowicjusz nie zdążył jeszcze zaopatrzyć się w inne ubranie. Na szczęście pod habitem i tak nic nie było widać. Przez chwilę zdawało mu się, że z tyłu za plecami w oborze słyszał rżenie konia i tupot końskich kopyt, ale skupiony na zbieraniu kurzych jaj nie zwrócił na to uwagi. Gdy uzbierało się 10 sztuk (po pięć w każdej kieszeni bluzy), opuścił pomieszczenie kurnika i udał się do klasztornej kuchni.
Plan był prosty: rozpalić ogień w kuchence, wziąć jakąś patelnię, wbić jajka, wymieszać jakąś drewnianą łyżką... Przy okazji możnaby było zorientować się, czy mnisi mają w swojej kuchni lodówkę i przewertować jej zawartość. Niestety. Cały ten mizerny plan spalił na panewce w chwili, gdy okazało się, że drzwi do kuchni były zamknięte na klucz.
-
Cholera jasna - klął sam do siebie
Arkadiusz idąc w kierunku swojej celi na skróty przez dziedziniec z fontanną. Pod stopami rzęziły ozdobne kamienie. Pod habitem delikatnie obijały się jajka. W brzuchu kiszki grały marsza. W fontannie delikatnie pluskała woda. Przysiadł sobie na stojącej na dziedzińcu ławce i rozprostował nogi. Nie było innego wyjścia, jak tylko cierpliwie zaczekać na spóźniony obiad.