Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-08-2014, 08:33   #28
kretoland
 
kretoland's Avatar
 
Reputacja: 1 kretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodze
Felix zjadł jabłko bez większego oporu. Nie był to szczyt wykwintności, ale jadał i gorsze rzeczy. Teraz jednak nie było co wybrzydzać skoro zapasy mieli dość ograniczone.
- Kim że jest owa Wielka Maciora, że obawiacie się wielkich problemów? - zapytał zwiadowca. Nie wiedział czy nie okaże się, że takie zadania nie okażą się ich drogą do znalezienia ich celu, wiec wolał puki co nie odmawiać za wcześnie.
Marfe popatrzył na Felixa jak na wariata.
- Jak to nie słyszeliście o Wielkiej Maciorze z Grismerie? To wielka świnia. Potrafi godoć i latać. Niektórzy godojom nawet, że czaruje.
Marfe z ekscytacji aż poczerwieniał na twarzy.
- Wielem razym godoł tytejszym, żeby siem kupom wybrać na tych z Puanteure, ale gdzie tam, tchórze machajom tylko rynkom, a najbardziej przeciwne są Ger i Floupe nasze żabiarki i starsze. Ale wy z szerokiego świata jezdeście. Nie boita siem byle czego, wy dacie radę tego dokonać. To jak bydzie?
Marfe skończył i popatrzył na drużynę z nadzieją.

- Muszę powiedzieć, że to ciekawa oferta. Musimy to przemyśleć. - Felix na chwilę przerwał po czym jeszcze powiedział - Tak przy okazji. Nie przechodził tędy nie dawno człowiek ranny w dłoń. Zwą go le Beau jeśli się nie mylę.

- Młoże przechodził. To bydą widzieć nasze żabiarki, bo łone siedzą cały dzień na placu i patroszą żaby. Jeśli pomożecie porozmawiam z nimi. Na pewno pomogą. Wicie u nas ludzie są wobec obcych łostrożni.

- Te żabiarki za darmo nic nie powiedzą, a za pieniądze powiedzą co tylko człowiek chce usłyszeć. - Odezwał się Grim, dotychczas usilnie starający się pozostać w cieniu. Zaciągnął ściślej na łeb kapelusz, tak, aby na pewno nikt nie zauważył jego uszu. Pobrudził sobie też twarz sadzą, dzięki czemu z daleka wyglądało na zarost.
- Także nie nazwałbym tego źródłem rzetelnej wiedzy. Dlatego proponuję układ. My ci zaciukamy maciorę, a ty przetrząśniesz całą wioskę w poszukiwaniu informacji na temat zbiega, którego poszukujemy. Jabłka możesz zatrzymać. To jak? - Zapytał, nie unosząc głowy.
Marfe uśmiechnął się od ucha do ucha pokazując niekompletny garnitur zębów.
- A juści, że siem wywiem. Młożecie być spokojni. Jeśli tylko gagatek siem pojawił to Ger i Floupe go widziały. Powiedzom bo one nasze miejscowe, z wielkiej wdziemczności powiedzą, bez przymuszania.
- W takim razie nie zostaje nam nic innego jak się do Puanteure wybrać. Przydało by się tylko nam kierunek wskazać.
Marfe wyglądał na bardzo zadowolonego.
- Droga panockowie jest prosta. Wystarczy cofnąć się do rozdroża i pójść prosto. Trza obejść bagno. Dzisiaj już nie idźta bo to droga dość daleka. Przenocujta u nas w wiosce i wybierzta się z rana.
-Niechaj i tak będzie poczekamy do rana i wyruszymy do tego Puanteure.
- Niech Pani Jeziora was błogosławi. Zrobita dobry uczynek nie tylko dla naszej wsi, ale dla całej Bretonii.- powiedział z przekonaniem Marfe- Chodźta ze mnom. Ulokujemy was u Ger i Floupe. U nich zawsze zatrzymujom siem podróżnicy.


Ponieważ nikt inny nie zgłaszał żadnych zastrzeżeń co do zasadności podjęcia się tej misji wszyscy za Marfe wyszli z chaty. Skierowali się do dużej, lecz rozwalającej się chałupy w centrum wioski. Był późny wieczór co dało się stwierdzić po tym, że było ciemniej niż zwykle, bo słońce było niewidoczne zza chmur i mglistych oparów. Degnir cały czas kręcił nosem na smród jaki się unosił w powietrzu. Nie pozostało jednak nic innego jak się do tego przyzwyczaić. Torsten od jakiegoś czasu milczał podobnie jak Berwik. Widocznie nie mieli nic do powiedzenia, albo może już zachorowali na jedną ze słynnych mousillońskich zaraz. Gdy doszli, Marfe dając pokaz dobrych manier, zapukał do przekrzywionych drzwi po czym pchnął je i wszedł do środka.
- Ger, Floupe przyprowadziłem wom gości. Powiedzieli, że pomogom w naszym kłopocie z “Królowom”. Utrom nosa tym łachudrom z Puanteure i wezmom na siebie niebespieczeństwo. Dlatego dobrze ich podejmijcie. Nie bierzcie od nich nic za noc i posiłek, bo w naszej wspólnej sprawie byndom działać. No już, idem nie bendem wam przeszkadzał.

Co powiedziawszy Marfe zabrał się i wyszedł. Ger i Floupe patrzyły jakiś czas krytycznie i z niezbyt szczęśliwymi minami na drużynę, w końcu jednak Ger przełamała krępującą ciszę.
-[i] Skoro mata nam pomóc to siadajta. Ugościmy, prawda Floupe?{/i]
Floupe pokiwała skwapliwie głową jednak nic nie odpowiedziała.
- Kawałek żaby i klepiska na pewno siem dla was snajdzie. Biednie żyjemy.

Floupe chciała naszykować zupy ze ślimaków, ale śmiałkowie dyplomatycznie się wymówili tłumacząc, że mają swój prowiant co zresztą było prawdą. Zjedli, popili wodą z bukłaków i pokładli się spać na klepisku chaty. Nie było ani najwygodniej, ani najczyściej. Spokój śpiących zakłócały pluskwy i karaluchy jednak jakoś dotrwali do rana. W końcu to i tak lepiej niż nocleg pod gołym niebem przy siąpiącym deszczu. Gdy się obudzili ich gospodynie nawet nie próbowały ich częstować śniadaniem z żab. Zabrały wiadra, noże do patroszenia i kosze na gotowe żaby i ślimaki i ruszyły swoim zwyczajem na wioskowy plac, by pracować przy patroszeniu.
Śmiałkowie wstali i też ruszyli w drogę. Żegnał ich Marfe, który machał wściekle zza swoich opłotków dopóki nie zniknęli w mgle. Poszli tak jak im tłumaczono, doszli do rozdroża i poszli drugą odnogą. Po około dwóch godzinach marszu z mgły wyłoniły się zarysy chat. Wioska choć jak na standardy Bretońskie biedna była jednak znacznie bogatsza od
Craecheur. Świadczyły o tym chaty w dużo lepszym stanie. Gdy dotarli do wioskowego placu wzbudzili małe zamieszanie. Miejscowi chłopi popatrywali na nich podejrzliwie, wymieniając między sobą jakieś uwagi. Niektórzy pokazywali sobie co jakiś czas któregoś z nich palcami. Szczególnie często wytykani palcami byli Grim i Degnir. Po chwili wyszedł do nich kompletnie łysy chłop, którego charakteryzowało to, że miał jedno oko dużo większe i poruszające się niezależnie od tego drugiego. Wybauszał je właśnie na podróżników w końcu przemówił.
- Zwę siem Czcigodny Blug, starszy wioskowy.Nie lubimy tu podróżnych. Czego chceta?
Nie był życzliwie nastawiony do gości i wcale tego nie ukrywał. Za zgromadzonymi na placu wieśniakami znajdował się budynek, którego próżno by było szukać w Craecheur, chlewik! Przed chlewikiem stało dwóch chłopów wyposażonych w zaostrzone kije. Najwidoczniej straż chlewika.
 
kretoland jest offline