Edward rozglądał się leniwie po obecnych w barze. Było mu ostatecznie wszystko jedno, a przynajmniej prawie. W ZSA pełno było świrów i indywiduuów. Na tle całego bajzlu dookoła nie powinni się bytnio wyróżniać, chociż natura uwielbia paradoksy. A to był Nowy Jork! Ostatni bastion tego, co zostało z cywilizacji.
Szczur, jak dziesiątki innych. Umorusany, obszarpany i niezbyt przyjemnie pachnący. Ma na sobie prawdziwy festiwal mody z róznych styli i okresów, więc wygląda trochę jak uciekinier z wariatkowa albo postać z kreskówki. Może gdyby zapakować go w zbroję, przypominałby wikinga, bo brodę oraz kudły ma spore.
Tak na oko sprawia wrażenie przyjaznego gościa, któego nie psuje stary, dobry Colt 1911 w kaburze, schowany pod swetrem. W końcu kto w dzisiejszych czasach nie nosi broni? chyba tylko świry, którzy wierzą. Chociaż to nie łatwe z dziurą w głowie.
Miętolił w dłoniach papierową torbę, owiniętą dookoła flaszki z bimbrem, który od czasu do czasu pociągał małymi łykami.
Wieść o małym zleceniu rozeszła sie dośc szybko w okolicy. Szczęście, że Eddy mieszka tu od dawna. Zna każdy kąt, więc po prostu liczył, że załapie się chociażby w charakterze przewodnika. Odkąd jakieś gówno zalęgło się w jego małej kryjówce, potrzebował nowego miejsca, i odrobiny gambli. Chociażby na jakis większy kaliber, albo najemnika, żeby wywalił stamtąd to bydle. Tyle, że trudno dzisiaj liczyć na uczciwość, choćby zawodową. |