Soundtrack
[media]http://spurmag.com/wp-content/uploads/2013/02/herbal-medicine46189k.jpg[/media]
Druidka nigdy nie lubiła, gdy rzeczy trwały za długo, ciągnąc się ponad miarę i sens. Długie pożegnania, długie przygotowania - to nie było dla niej. Podobnie jak Wredota, miała w sobie niespokojną duszę ptaka, gotową zerwać się do nagle do lotu, na pierwszy znany sobie sygnał i odlecieć w dal, nie oglądając się za siebie.
Owszem, pouczyła drużynę, by starannie przemyśleli co zabiorą na wyprawę, ale sama nie zamierzała się tym długo kłopotać. Życie w dziczy nauczyło ją być zawsze przygotowaną na najgorsze warunki i niespodziewane zdarzenia; cały zaś swój dobytek targała zawsze na plecach, i choć i tak był skromny, Kostrzewa nie raz narzekała sama na siebie, że tyle ma tam naładowanych gratów.
Nie potrzebowała w zasadzie nic więcej niż kij, ciepłe ubranie i drobne "przydajki". Las i Natura karmiły ją, poiły i dawały schronienie, po co więc troszczyć się o więcej? Nie potrafiła zrozumieć mieszczuchów, którzy gromadzili wokół siebie setki niepotrzebnych rzeczy, które ledwo raz czy dwa razy były w użyciu, a potem służyły tylko do łapania kurzu. Nawet dziwna fascynacja ludzi zimnym, nieczułym metalem o złotej i srebrnej barwie i nieprzyjemnym zapachu była dla druidki źródłem nieskończonych zdumień, choć zdawała sobie sprawę, jakie znacznie mają pieniądze. Samo złoto nie miało jednak żadnej wartości w dziczy - ani nie nadawało się do wyrobu zbroi, borni czy narzędzi, ani nie potrafiło ogrzać czy nakarmić - więc czemu powodowało takie niezdrowe podniecenie wśród kupców i maluczkich?
A teraz brzęczące krążki zmieniały właściciela, a Kostrzewa czuła jak pozbywa się z kieszeni niepotrzebnego złomu, zamieniając go na coś, co rzeczywiście miało swoją wagę. Trochę porządnych rzemieni i solidnego płótna, pękata flaszka mocnego spirytusu, suszone i świeże zioła, tłuszcz, wonne przyprawy, trochę żelaznych narzędzi - to wszystko zdawało się nie mieć większej przydatności, ale kiedy Kostrzewa z nowo nabytymi dobrami rozsiadała się u Skiraty i zaczęła grzebać w ingrediencjach, smakując, dzieląc i mieszając poszczególne składniki, ze stertki przypadkowych przedmiotów urodził się starannie opakowany worek, którego zawartość mogła zaważyć o granicy między życiem a śmiercią. Która - tego kobieta była pewna - nie raz i nie dwa pochyli się z uwagą nad grupą wędrowców rzucających wyzwanie górskim szczytom.
Zbliżał się wieczór, kiedy druidka zakończyła swoje przygotowania do wyprawy. Przejrzała jeszcze uważnie swoje rzeczy, pocerowała tu i ówdzie znoszone szmaty, naostrzyła - bardziej dla zasady, niż z potrzeby - broń, poziewała, poprzeciągała się i stwierdziła, że bardziej gotowa to już nie będzie. Wredota, która przed czekająca je podróżną starannie ułożyła sobie pióra, a nawet wzięła kąpiel w mrowisku, była tego samego zdania. Kostrzewie nie pozostało więc nic innego niż - po medytacji i modlitwie - zdrzemnąć się z poczuciem, że jest najlepiej przygotowana z całej bandy na czekające ich trudy.
I choć zwykle zasypiała, ledwo zamknąwszy powieki, tym razem sen nie nadszedł tak szybko. Leżała bez ruchu na posłaniu, a jej myśli błądziły, przywołując wspomnienia jej wcześniejszych, szczeniackich wędrówek po okolicy, czasem niebezpiecznych, czasem zbyt beztroskich, ale zawsze pełnych szczęścia i wolnych od trosk. W końcu zasnęła - z uśmiechem na twarzy.
Śniły jej się góry.
[media]http://fc00.deviantart.net/fs70/i/2013/146/0/8/icy_mountains_by_yorinarpati-d66mxgd.jpg[/media]