Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-08-2014, 08:32   #95
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Mimo że późno wieczorem wrócił do domu, Burro jeszcze wiele miał do zrobienia. I lekko mu nie było. Zdążył już nawet sobie ułożyć w głowie przeprosiny kompanii, że z nimi pojechać nie może bo musi z rodziną zostać. Pewnie niektórzy by zrozumieli… Inni pewnie nie. Niziołek zmagał się cały czas z sobą, bo przecież Carie przejrzałą go na wylot od razu i próbowała przysięgę wydrzeć od niego. Ale Burro wiedział, że jak wyruszy, to szybko do domu nie wróci. A może nigdy nie wróci… I strach go obleciał. Po raz pierwszy, taki dogłębny i porządny. Nie taki jak na widok Albusa, czy wielkich jak konie łasic. Bo tam strach paraliżował przez moment a potem zmuszał do działania. Ten był inny. Zaczął bowiem mu patrzeć w duszę i mówić, że może on po raz ostatni żonę widzi. I Gucia. I małą Milly, jego oczko w głowie. I ten sam strach, jakoś takim podobnym do Kostrzewy głosem podpowiadał mu jak to łatwo w górach życie postradać, jak łatwo szkielet zardzewiałym, mieczem potrafi na wylot przebić. I czego on tam, kucharz wśród tej drużyny powsinogów szuka, że przecież on jedyny ma tu do czego wracać chyba i dla kogo żyć.


No ale był jeszcze głosik, który mu mówił że jak nie oni, a on z nimi to kto to zrobi? Siedział tedy nad garem w którym gotował pszczeli wosk z tłuszczem na wolnym ogniu. Mieszał kopyścią w garze aż materiał na świece zbierał się i zbrylał powoli, gotowy do kręcenia. Carie przyszła i usiadła cichutko obok. Też nie mogła spać, a jej smutna mina i prośba w oczach rozdzierały niziołkowi duszę na dwoje.
Nurzał długie knoty w garnku i kręcił. Kształtował świece i wyciągał je parami, złączone nie przeciętym w połowie sznurkiem. Obejmował w przerwach na podgrzanie kolejnej partii kobietę siedzącą przy nim.
- Wiesz, Carie? - powiedział w końcu, nie mogąc znieść tak długiej ciszy. - Greg mi opowiadał zwyczaj jego klanu. Od wiek wieków, z ojca na syna i matki na córkę przekazywany. Jeszcze zanim w te góry trafili i żyli na południu, w Albie. Daleko, nawet nie umiem policzyć ile to dni drogi, koło Marsemberu. Opowiadał, że tam jak mężczyźni ruszali na wojnę i zostawiali w domu kobiety i dzieci… To one, w oknach górskich sadyb wieczorami kaganki wystawiały. Takie zwykłe, jak to w każdej chałupie się znajdą. I ten ognik koło okna obłożonego rybimi błonami, miał mężowi i ojcu drogę do domu wskazywać. Tak by nigdy jej nie zapomniał i jak po sznurku do swoich trafił, nie błądził po świecie. I mówił jeszcze, że nie jeden tęgi chłop i rębajło zawołany, który na wojnie we krwi się nurzał cały, jak wracał po ładnych paru miesiącach czy latach wojaczki do Alby… To na widok ognika w oknie swojej chaty, na kolana padał i łez nie krył. A i nikt z jego kompanów nie dziwił się temu i słowa przeciw takim łzom nie powiedział.
Wyjął kolejne dwie świece, uformował w dłoniach ciepły wosk.
- Tak tedy i ja ci tu świec zostawię, a ty zapal w oknie i Milly wytłumacz. Ani się obejrzysz a wrócę do was. Bo przecież inaczej nie może być. - objął ją znowu, do ucha jeszcze długo szeptał cicho, choć przecież już dawno w całej Werbenie wszyscy posnęli i nikt ich nie słyszał.

***

A od rana zaczął się ruch jak w ulu. Burro zaczął się gotowić do drogi i to innej niż do Czarnego Lasu. Dłuższej i bardziej niebezpiecznej. Uzupełnił więc zapasy jedzenia, przypraw, o swojej żarłocznej łachudrze nie zapominając. Carie zaś nagotowiła mu ubrań ciepłych, w tym i wyjęła z kufra krasnoludzką zimową szubę, którą od Agrada dostał. Sprawdziła czy jej czasem mole nie zeżarły, doszyła dwa guziki, które odpadły przy wyjmowaniu. Szuba była dobra, solidnie niedźwiedzim futrem obszyta od spodu, z wierzchu zaś impregnowana dziegciem i piżmowym sadłem. Stary krasnolud zapewniał że to po to by wody nie puszczała, ale niziołek dumał żeby i robactwo chyba odstraszała, bo woniała od tych impregnatów na milę…
Długo grzechotał w plecaku sprawdzając resztę ekwipunku. Linę, do której u kowala dokupił czteroramienną kotwiczkę. Garnki, sagany, czajnik i patelnię. Sztućce i inne utensylia, bez których sobie drogi długiej nie wyobrażał. Biorąc sobie do serca rady Kostrzewy i Vara, kazał sobie znajomemu myśliwemu rakiety śnieżne przysposobić do swojego wzrostu i wagi. Spakował też woreczek z hakami i kolcami na buty nakładanymi, bo i buty porządne spakował, pomny na te ostre skały o których druidka prawiła. Sto razy się zastanawiał o czym to zapomniał i o stu rzeczach sobie jeszcze przypominał. Tytoń do fajki. Mapa, którą mu jeden z kupców wyrysował i za którą nie zdarł od niego nawet za dużo srebra. Zabrał też za namową druidki trochę ziół i maści na rany, ale nie zapomniał i o zielsku na sraczkę, wzdęcia, czy maści na odciski i bolące nogi. Uzupełnił też zapas sztuczek w woreczku i kamieni do procy.
Ziewał przy tym, bo przecież oprócz smutnego pożegnania przy świecach, to i w sypialni z Carie nie pospali wiele. Milly nie odstępowała go na krok i pomagała w przygotowaniach. A plecak rósł i rósł jak brzuch niziołka w święto Traw…

***

- Gdzie mój sztylet, do ciężkiej zarazy, przecież jeszcze chwila temu tu był. Nóg dostał czy jak?! - pieklił się Burro rozglądając po izbie.
- Tu jest. - tubalnym basem odrzekł Greg, wchodząc i niosąc w ręce broń. - Wyostrzyłem i wywecowałem ci go tak, że możesz włosy na kudłatych paluchach nim golić.
- Dzięki, dobrze że jesteś, bo i pogadać chciałem. - kucharz zatknął puginał za pas i usiadł przy stole, machając kudłatymi paluchami w powietrzu. - No siadajże, na co czekasz? I piwa nalej.
Pomilczeli trochę, łykając pienisty napój z kufelków. Kucharz w końcu westchnął ciężko i wyjął z kieszeni kraciastej kamizelki zapieczętowany list. Podał go góralowi.
- To dla Carie. Parę słów ode mnie i testament, w którym całym swoim majątkiem rozporządzam. Wszystko co mam, jej i dzieciom zostawiam. Nie przerywaj mi. - niziołek podniósł rękę, widząc że Greg już głową kręci. - Chcę byś ty to wziął i przy sobie trzymał, tak by Carie nie znalazła. Nie chcę tego w sekretarzyku zostawiać, bo ani chybi znajdzie i pomyśli, że od początku wiedziałem że my tam po śmierć idziemy. Ty to trzymaj i jakby… no jak będziesz już pewny że nie wrócę... To jej oddaj.
- Głupiś.
- Ja? - obruszył się Burro.
- No a kto? Ja? Ja rodziny nie mam, więc mi głowy nadstawiać nie żal. Ale ty, barani łbie? Powtarzam, głupiś.
- No wiem. - kucharz westchnął ciężko znowu. - Może masz rację. Dbaj o nich, co? Nie daj im krzywdy zrobić.
Góral warknął tylko coś głucho do głębi kufla i huknął nim o stół. Wstał z wyraźnym trudem, złapał się ręką za zabandażowany bok i dalej mamrocząc jakieś klątwy pod nosem wyszedł z izby na majdan.
Burro pokiwał głową, porozglądał się jeszcze po ulubionych kątach gospody, zamieszał zupę w kociołku na ogniu i ruszył do głównej izby, w której zbierali się już kompani. Bardziej już gotowy do drogi nie będzie.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 12-08-2014 o 18:20.
Harard jest offline