| Ybn Corbeth Dzień piąty Minął piąty dzień miesiąca Tarhsach, który nieoczekiwanie okazał się dla mieszkańców podnóża Grzbietu Świata tak brzemienny w skutkach. Grupa śmiałków, którzy nie mieli zamiaru czekać aż problem rozwiąże się sam spędziła go na odpoczynku, zakupach i załatwianiu ostatnich spraw i sprawunków. Po zakończeniu posługi w świątyni oraz krótkiej rozmowie z Malekiem Tibor rozmówił się z “ybnijczykami”, jak ich w myślach nazywał, po czym wsadził swój obity już nieco zadek na siodło, które wraz z koniem otrzymał od Helmitów i pognał do domu, by poinformować rodziców i narzeczoną o swoim rychłym wyjeździe do Doliny Lodowego Wichru. Skóra mu cierpła zwłaszcza na myśl o rozmowie z Cadi; zgodnie z oczekiwaniami nie była ona przyjemna. Zresztą i sam kapłan nie był zachwycony perspektywą wyjazdu, lecz w głębi duszy czuł niezachwianą pewność, że postępuje słusznie. Zanocował w Oestergaard, po czym rankiem kolejnego dnia ruszył na trakt by w umówionym miejscu zaczekać na przyjazd reszty nowych kompanów. Burro, podobnie jak Var i Kostrzewa spakował się całkiem sprawnie, choć na widok wielgachnego plecaka obwieszonego kucharskim sprzętem Kostrzewa pokręciła tylko głową mrucząc niepochlebne opinie na temat niziołka i wyrazy współczucia dla jego konia. Var za to obniuchał plecak i zadumał się na temat pysznych potraw, które Butterbur mógłby przygotować z żyjących w tundrze stworzeń. Na przykład pieczeń z yeti,albo marynowane… Mara wyrwała goliata z zamyślenia. Dziewczynka po maściach i czarach półorkini czuła się o wiele lepiej i chciała się wreszcie spotkać z ojcem, który - czego była pewna - zamartwiał się o nią na śmierć. W końcu widziała go ostatni raz kilka dni temu. Var ani myślał puszczać jej samej, więc koniec końców ruszyli razem - z braku lepszych pomysłów do świątyni gdzie faktycznie zastali Olafa grzejącego się przy kuchennym piecu. Ku niewymownej uldze Mary Livii nie było. Grzmot dyskretnie się oddalił, więc mogła w spokoju porozmawiać z tatą. Nie wiedziała ile zrozumiał z tego, co mu powiedziała, ale przynajmniej jej samej ulżyło. Była też wdzięczna Kostrzewie za leczenie - Olaf nielicho by się przeraził widząc ją siną jak dojrzała śliwka. - Maro? - cichy głos wyrwał dziewczynę z zamyślenia. Może to i dobrze, bo już-już miała się rozpłakać. W progu stała Arla, trzymając w rękach niedużą skrzyneczkę. - Widziałam pana Kalumovugię; powiedział mi, że cię tu znajdę. Nie chcę przeszkadzać, ale… - gestem pokazała, że wolałaby rozmawiać na osobności. Marę zdziwiło to nieco; w końcu co można było ukrywać przed nierozumnym Olafem? Posłusznie jednak poszła za paladynką. Głębokie cienie pod oczami Arli i opuszczone ramiona świadczyły o tym jak ciężkie były dla niej ostatnie dni. Nawet ideały nie mają łatwo, przemknęło Marze przez głowę. - Chciałam ci coś przekazać - zaczęła Arla gdy już usiadły w ustronnym miejscu. - Gdy… gdy sprzątaliśmy komnatę Grimaldusa znaleźliśmy to - wyciągnęła w stronę Mary skrzyneczkę. Była przybrudzona i dość zniszczona, ale kunszt wykonania świadczył o jej dużej wartości. - Otwórz - gdy Mara spełniła prośbę paladynki jej oczom ukazał się prześliczny pierścionek, kilka kamieni szlachetnych i mały woreczek z monetami. - Grimaldus miał ci to podobno dać gdy osiągniesz pełnoletność, ale myślę, że teraz jest lepszy czas. Livia twierdzi, że należało do twojej matki. Zobacz - paladynka wskazała na inicjały ukryte w roślinnych ornamentach. - Należy do ciebie - uśmiechnęła się blado, po czym wymieniła kwotę - zawrotną kwotę - jaką, według kapłanów, był wart ten skarb. - Zostawię cię samą - rzekła Arla gdy milczenie sie przedłużało, po czym cicho opuściła pomieszczenie. Marze w głowie kłębiło się wiele pytań - tylko czy miała odwagę je zadać? Ze stuporu wyrwał ją w końcu Grzmot, któremu znudziło się patrzenie na buszującego w zadymce mabari. Trochę żałował, że pies Tibora nie jest większy; raz widział te bestie w akcji i wiedział, że dorosły Fereng byłby w walce nieocenioną pomocą. Ale jak się nie ma co się lubi… - To co, wracamy do Werbeny? - spytał, ale Mara, ku jego zdziwieniu, pokręciła głową i otuliwszy się szczelniej płaszczem, pod którym ściskała pudełko, pociągnęła zdumionego goliata w stronę szkoły magii. Był tam, podobnie jak dziewczynka, po raz pierwszy i podobnie jak wcześniej Shando oboje w pierwszej chwili z zaskoczeniem przyglądali się oryginalnemu wystrojowi holu - jeśli można tak nazwać rosnące na środku posadzki drzewo. Mara jednak szybko otrząsnęła się ze zdumienia i podeszła do kontuaru. Siedzący za nim mag spojrzał z niechęcią na obdarte dziecko i jeszcze większą na stojącego u jej nogi wilka, lecz obecność goliata powstrzymała jego cięty język. - Chciałabym się dowiedzieć jak się tym posługiwać - rzekła Mara kładąc na ladzie prezent od Nauta. - Identyfikacja potencjalnie magicznego przedmiotu kosztuje sto sztuk złota lub dobrej jakości perłę - rzekł sztywno Kurt. Mara bez słowa położyła na ladzie odliczoną kwotę, a czarodziejowi mało oczy nie wyszły na wierzch. Zaiste, ostatnie dni przynosiły magowi same niespodzianki. Wyciągnął spod lady odpowiedni zwój i wyrecytował zaklęcie. Mara ze skrywanym zainteresowaniem patrzyła jak litery wykaligrafowane na cielęcej skórze rozbłyskują magicznym światłem, a potem blakną i znikają zupełnie. - To perła mocy - rzekł wreszcie, niechętnie oddając osobliwemu gościowi naszyjnik. - Raz dziennie możesz zakląć w nią dowolny prosty czar, na przykład Magiczny Pocisk, który aktywujesz potem tak samo, jakbyś go miała w głowie. Oczywiście jeśli potrafisz czarować. Chcesz ją odsprzedać? - spytał z nadzieją, wymieniając kwotę jeszcze bardziej zawrotną niż ta, jaką wart był marowy “spadek”. Z żebraczki w królewnę - dziewczynka potrząsnęła głową; nie nadążała już za przewrotnymi kolejami swojego losu. - Shando! - tubalny krzyk Vara ponownie wybił ją z rozmyślań. Na schodach pojawił się właśnie calistyta w towarzystwie Elethieny Froren, a mina Kurta wydłużyła się jeszcze bardziej. Zresztą Shando też nie miał za wesołej miny, gdyż czarodziejka dość obcesowo wyprosiła go z biblioteki mówiąc, że w tym tempie prędzej zamarznie w górach niż wyuczy się nowego zaklęcia. - Idź do domu, panie, przygotuj się do drogi, kup prowiant i wypocznij. Albo postrzelaj sobie do nieumarłych, skoro cię tak na mury ciągnęło. Ja zobaczę co da się zrobić - oświadczyła tonem nie znoszącym sprzeciwu i wkrótce zarówno Shando, Mara jak i Var patrzyli na zamknięte drzwi Szkoły Magii. Wishmaker mógł się zżymać na zachowanie wychowanków arcymagini Springflower, lecz posłaniec, który przybył wieczorem do Werbeny wraz z krótkim listem od Elethieny oraz gotowymi do przepisania zwojami z zaklęciami “Ochrony przed Złem” oraz “Światłem Lunii” znacznie poprawił mu humor. Jehan również nocował w Werbenie; uznał, że dobrze będzie nieco poznać nowych towarzyszy i zbratać się z nimi przy kufelku czy dwóch. Wierzył mocno w swój czar osobisty, okazało się jednak, że nie ma za bardzo kogo czarować. Niziołek był zajęty swoją rodziną. Var oraz calisthyta nie wydawali się rozmownymi kompanami, półorkini tym bardziej, a nie będzie przecież emablował dziecka! Skończyło się więc głównie na grzecznościowych rozmowach i Jehan zatęsknił za domostwem Colbertów. Debra pożegnała go cała we łzach, ale Lahance nie mógł przeoczyć ulgi Jona na wieść o tym, że Wróbel wyjeżdża. Cóż, z pewnością więź tych dwóch mężczyzn wykraczała poza sprawy zawodowe, jednak mimo że Jon miał wobec młodego oszusta nieco ojcowskie uczucia, to jeśli miał wybierać między bezpieczeństwem jego a swojej rodzonej córki to decyzja była prosta. Colbert dał Jehanowi kilka dobrych rad i garść informacji na temat Dziesięciu Miast, po czym pożegnał chłopaka - jak przypuszczał na długo, jeśli nie na zawsze. Nad południowym stokiem Grzbietu Świata zapadła noc dając wytchnienie od zmartwień tym, którzy niechętnie ruszali w świat i skracając oczekiwanie tym, którzy wracali do domu.
Ostatnio edytowane przez Sayane : 15-08-2014 o 10:45.
|