Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-08-2014, 14:31   #12
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wiocha należała do gatunku “zabita dechami”, chociaż - nie da się ukryć, ani w oknie, ani w żadnych z drzwi nie dało się zauważyć przybitych na krzyż desek.
Przyjazd niespodziewanych (i zarazem dostojnych) gości nie wywołał aż tak wielkiego poruszenia, jak by na to owi goście zasługiwali. Co prawda w zagrodach rozszczekały się psy, a w paru oknach pojawiły się jakieś głowy, ale na wąskiej, prowadzącej przez środek wsi drodze pojawił się jedynie wysoki, siwy, wsparty na tęgim drągu mężczyzna.
- Witajcie, panowie. - Ukłonił się. - Pani i panie - poprawił się po sekundzie, gdy w wątłym świetle księżyca rozpoznał płeć jednego z jeźdźców. - Skąd bogowie prowadzą?
Niewypowiedziane pytanie “Dokąd?” zawisło w powietrzu.
- Z Gór Srebrnych - odparła Rubin, zgodnie z prawdą, włączając w to również Gareta. Nie sądziła by się jakoś szczególnie oburzył.
Włodarz wioski obrzucił ich zdziwionym spojrzeniem, ale nic nie powiedział.
- W jednym z zajazdów usłyszeliśmy wieść o waszym nieszczęściu, a że póki co żadna pilna sprawa nie pogania naszych kroków, uznaliśmy iż pomoc zaoferować możemy. O ile taka nadal jest potrzebna i o ile ją przyjmiecie. - Nie było to do końca prawdą, nie było też kłamstwem. Rubin najwyraźniej nie zamierzała szczegółami sypać jak z rękawa.
- Chętnym sercem przyjmiemy każdą pomoc! - Witający ich mężczyzna tym razem skłonił się znacznie niżej. - Zapraszam. Serdecznie zapraszam do mojej chaty. Tamój. - Wskazał na najbardziej okazały budynek. - Zapraszam - powtórzył, po czym ruszył we wskazaną stronę, co chwila oglądając przez ramie, czy na pewno potencjalni zbawcy wioski idą za nim.
Rubin poświęciła jedynie chwilę by zeskoczyć z konia, po czym ruszyła za wójtem. Nie wypadało wszakże jechać za nim, górując niczym ktoś ważniejszy. Garet niemal w tej samej chwili poszedł w jej ślady.
Wójt, gdy już doszli do jego chaty, zawołał na młodzika, który stał przy płocie by ten zajął się końmi państwa i dobrze je nakarmił. Samych zaś podróżnych wprowadził przez niskie drzwi do ciasnej sieni z której to przeszli do kuchni, największego i najważniejszego pomieszczenia w całym, niezbyt okazałym, domostwie. Przy piecu krzątała się kobieta, która ani urodą ani figurą pochwalić się nie mogła, przywitała ich za to przyjaznym uśmiechem i propozycją kolacji.
Zasiedli przy stole, na stołkach które zdawały się razem trzymać tylko dzięki dobrym życzeniom i niedokładnie powbijanym gwoździom.
Odczekawszy aż żona wójta poda jadło i napitek, Rubin przeszła od razu do sprawy, która ich tam sprowadziła.
- Jak to więc jest z tym waszym potworem? Informacje które do nas dotarły szczegółami nie grzeszą, a wiedzieć by pasowało na co dokładnie możemy się natknąć i gdzie ten stwór się kryje gdy nie poluje na dzieci.
- Tudzież ilu do tej pory ludzi poszło na tego potwora i czy kto z nich wrócił - dodał Garet.
- Mil ze sześć, ku północy - odparł wójt. - Skałki są i jama. Gadali kiedyś ludzie, co smoki tam mieszkały, ale to takie bajdy dla dzieci, bo jama za mała, żeby smok wszedł. Niedźwiedzie najwyżej.
- Ze dwa roki nazad potwora tam zamieszkała - wtrącił się stojący pod ścianą młodzik, ale zaraz zarumienił się i pochylił głowę.
- Cichaj! - syknął na niego wójt, po czym obrócił się w stronę gości. - Przepraszam. Młode to i nieobyte.
- Ale dobrze prawi - dodał po chwili. - Roki dwa temu nazad paskuda tam osiadła. Na początku jeno Grom, nasz myśliwy, ją zoczył, to wszystkie gadali, co po pijoku zwidy ma. Jeno później owieczków pięć znikło, a wraz z nimi i kulawy Kuba, pastuszek. Myślelim, że to wilki, albo i niedźwiedzie, no ale po trzech niedzielach pismo znaleźlim. Literki tak nieskładnie stawiane, że z trudem odczytać się dało, ale paru u nas jest czytatych, więc sobie jakoś poradzili.
Wójt przestał na moment mówić, pociągnął spory łyk piwa, po czym kontynuował.
- W piśmie stało, że srebro co miesiąc mamy dawać, albo bydło i dzieci zaczną ginąć.
Rubin zerknęła na Gareta nieco zdziwiona. Bestie zazwyczaj bowiem pisać nie potrafiły, a to znaczyć mogło tylko że z ludźmi mieć będą do czynienia. Względnie, że za bestią stoi człowiek i napuszcza ją na wioskę. Każda zaś z tych możliwości stawiała przed nimi kolejne problemy i większe niebezpieczeństwa.
- Jak rozumiem, z początku srebro dawaliście? - zapytała łagodnie, co by swoją złością na tych, którzy krzywdzili wieśniaków, nie przestraszyć wójta. Zastanawiało ją też skąd taka biedna wioska miałaby wziąć takie ilości szlachetnego kruszcu. Wszak wyglądali jakby nawet miedziaka przy duszy nie mieli.
- Ano dawalim - mruknął wójt. - Jeno bestia chciała więcej i więcej. A potem i tak się stało, że my dalim a ona dziecko jedno porwała. To i szukać zaczelim kogoś, kto by potworę pokonał. Pojechali od nas na dwór, po prośbie, ale do króla samego nie dotarli. “Prośbę przekażę” rzucił jeno jakowyś szambelan czy kto tam. Ale widno nie przekazał, bo nikt pomóc się nie pojawił.
- Było paru takich - dodała wójtowa - co za srebro na bestię iść chcieli. Jeno albo nie wrócili, albo nie wrócili wcale, albo przed bestią uciekli.
- Gdybyście, wielmożni państwo, poratować nas zechcieli... - powiedziała po krótkiej chwili przerwy.
Rubin zerknęła na Gareta, co by się upewnić że nic przeciwko nagle nie ma.
- Oczywiście pomożemy - zgodziła się z ochotą, w końcu po to właśnie tu przybyli. - Trzeba by nam tylko dokładnie wskazać gdzie owa jaskinia. No i do poranka z tym należy poczekać bo wiadomo że bestie tego rodzaju w dzień raczej śpią więc i łatwiej ją ubić będzie.
Była niemal pewna iż to z człowiekiem mieć do czynienia będą zatem owe słowa niewiele prawdy zapewne w sobie mają, jednak nie zamierzała ruszać w noc.
- Czy znajdzie się tu jakieś miejsce gdzie można by noc przeczekać? - dodała po chwili.
- Jakże pytać można?! - Wójtowa zerwała się na równe nogi. - Własne łoże oddamy - zapewniła. - Najlepsze i najwygodniejsze w całej wiosce.
Garet stłumił uśmiech spoglądając na Rubin.
- To raczej nie będzie konieczne - odparła Rubin, której nie bardzo podobało się odbieranie właścicielom łóżka. - Stajnia wystarczy. Suche siano, dach nad głową. Nie jesteśmy wybredni.
- To nam wystarczy - potwierdził Garet, gdy gospodarze zaczęli protestować. - Stajnia lub stodoła - zapewnił.
- No i gdyby jutro się przewodnik znalazł - dodał.
- Sam wielmożne państwo zaprowadzę - zapewnił go wójt.
- Jeszcze jakiś strumień by się zdał, byśmy się mogli po podróży odświeżyć - stwierdził Garet, gdy wójt już chciał ich zaprowadzić do wspomnianej wcześniej stajni.
- A to ja zaprowadzę - zaoferowała się wójtowa. - Ale woda zimna w potoku... Tyle że czysta - dodała.

Godzinę niemal później rozłożyli swe posłania na stryszku, w niewielkiej stajni, w której z pewnym trudem zmieściły się ich wierzchowce.
- Masz jakiś pomysł, co do tego potwora? - spytał Garet.
- To zapewne człowiek, który wykorzystuje tych biednych ludzi by się wzbogacić. Nie da się wykluczyć, że jest ich tam cała grupa. Trzeba jednak brać pod uwagę że będziemy mieć do czynienia z prawdziwą bestią. Szanse na to są jednak niewielkie. Nigdy bowiem nie spotkałam potwora, który umiałby pisać.
Rubin rozłożyła się w miarę wygodnie. Nie znaczyło to jednak, że czuła się dobrze w tak ciasnej przestrzeni. Zdecydowanie wolała gdy gwiazdy świeciły jej nad głową lub chociaż strop jaskini znajdował wysoko nad głową. Mogła wtedy rozłożyć skrzydła. Na stryszku zaś… Sytuacja ta miała jednak trwać tylko jedną noc i smoczyca była pewna że zdoła ją przetrwać. W najgorszym razie wybierze się na nocny zwiad, gdy Garet uśnie już zmęczony drogą.
 
Kerm jest offline