Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-08-2014, 21:28   #11
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Poranek rozpoczęty w ów niecodzienny sposób przebiegł nad zwyczaj … zwyczajnie. Spakowali swoje rzeczy, napoili konie, ułożyli stos drewna tak by czekał na następnego wędrowca, po czym ruszyli w drogę.
Z początku podróżowali sami. Pogoda im dopisywała, słońce wesoło świeciło na błękitnym niebie, nie rozpraszane przez żadne chmury. Od czasu do czasu padł na nich cień polującego jastrzębia, dwa razy ich drogę przeciął lis, wśród drzew słychać było śpiew ptaków. Las, przez który przebiegała ich droga, był stary. Czuć w nim było minione wieki i tajemnica, które na zawsze pozostały w cieniu jego drzew. Wielu zostało tu zbitych, wielu porzuconych, narodzin też nie było mało. Gdyby tylko ktoś znał język drzew mógłby o tych sprawach usłyszeć. Nikt taki jednak jeszcze się nie narodził, a i sama Rubin wiedziała tylko o nielicznych sekretach owej puszczy. Czuła się tu jednak dobrze, zupełnie jak w domu, przez co z ust jej nie znikał uśmiech i co rusz poganiała swego wierzchowca by poczuć we włosach powiew wiatru.
Pierwszymi osobami, których spotkali na swej drodze był kupiec wraz z synem i dwójką służących. Wymieniono pozdrowienia, zapytano o drogę i czy rabusiów jakiś nie napotkali. Rubin skłamała bez zmrużenia okiem iż nikogo takiego nie napotkali ale że słyszeli co nieco o podejrzanie wyglądających grupach, które ponoć widziano ostatnimi czasy na trakcie. Kupiec rzekł iż będzie uważał i że oni uczynić to samo powinni i na tym ich znajomość się zakończyła. Chwilę jeszcze stali z Garetem, śledząc oddalający się wóz i jeźdźców, po czym Rubin ponagliła wierzchowca by w dalszą drogę ruszyć. Nie miała wyrzutów sumienia kłamiąc kupcowi. Tamci i tak już zagrożenia nie stanowili, a wdawanie się w dyskusje o zabitych, niespecjalnie należało to rzeczy które lubiła. Być może miało to coś wspólnego z ilością owych zabitych, których przypisać można było jej osobie. Śmierć nie robiła na niej wrażenia, nie widziała zatem powodu by się nią przejmować. Przynajmniej jeżeli chodziło o śmierć osób, które były jej obojętne. Pozostałych zaś nie było w tym momencie zbyt wielu…

Obecność kupców świadczyła o tym, że droga przed nimi była bezpieczna. Przynajmniej do niedawna. Zaś owi kupcy mieli szczęście, że bandyci najpierw natknęli się na Rubin i niego. Gdyby przypadkiem nie zaatakowali obozowiska, z pewnością odbiliby sobie niepowodzenie na pierwszych napotkanych osobach. Ale tak już bywa - pech jednych oznacza szczęście dla innych.

Nim minęło południe zdołali pokonać znaczny odcinek drogi. Tempo jakie narzucili i nieznaczny ruch na drodze sprawiły iż udało się im dotrzeć do zajazdu w sam raz na obiad. Miejsce, w którym się zatrzymali może i do nazbyt okazałych nie należało ale, jak się wkrótce przekonali, oferowało jadło dobrej jakości i po znośnych cenach. Oczywiście dla Rubin nie miało to większego znaczenia. Co prawda nie rozrzucała złota na prawo i lewo, nie powstrzymała się jednak przed wyborem tego, co zdawało się być najdroższe. Uwagę przy tym zwróciła kilku gości zajazdu, jednak uznali oni najwyżej iż to nie dziewka płaci, a jej towarzysz i widać z lepszego rodu pochodzi to i sobie pozwolić może. Padło przy tym trochę żartów na temat związków jakie łączą niewiasty, złoto i klejnoty, nie było w nich jednak złośliwości.

Zjedli w spokoju. Rozmowa - z uwagi na miejsce i ilość gości - nie zeszła z tematów ogólnych, które wypadało podjąć przy posiłku. W momencie jednak, w którym przed Rubin wylądowało zamówione przez nią ciasto, jej uwaga została w wyraźny sposób odwrócona. Cokolwiek to było, sprawiło iż smoczyca odsunęła od siebie cudownie pachnący łakoć, podparła dłońmi brodę i przymrużywszy oczy zaczęła nasłuchiwać.

Garet nie znał zbyt długo swej towarzyszki podróży, ale od pierwszego spotkania zdołał w niej rozpoznać miłośniczkę różnych pyszności, ze słodyczami wszelakimi na czele. Nie bardzo wtedy wiedział, jakim cudem Rubin jedząc tyle nie spasła się niemiłosiernie, ale jakoś przyjął ten fakt do wiadomości. Zamiana w smoka tłumaczyła co prawda smukłość sylwetki, ale nie o to akurat chodziło.
Rubin nie miała zwyczaju odrywać się od jedzenia. Coś zatem musiało ją zaniepokoić. Albo bardzo zaciekawić. Garet, udając pochłoniętego jedzeniem, również zaczął się przysłuchiwać. Pewne drobne sztuczki związane z powietrzem czasami bywały przydatne.

Robin zbytniej uwagi na współtowarzysza nie zwracała. Ciekawszym bowiem obiektem okazał się wieśniak siedzący przy stole po drugiej stronie sali i zażarcie coś dyskutujący z dwoma mięśniakami, którzy wraz z nim owy stół zajmowali. Mimo iż mężczyzna starał się mówić cicho, zbytnio był przejęty tym co miał przekazać swym towarzyszom by utrzymać swój głos w ryzach. Nie miało to zbytniej różnicy dla Rubin i zapewne w normalnych okolicznościach by go zignorowała, gdy jednak w jej pobliżu padały słowa takie jak potwór i zaginione dzieci, nie miała większego wyboru. Wieśniak, Lindem się zwący, problem miał nie byle jaki. Ci dwaj zaś, którzy z nim siedzieli obiecali z owym problemem się uporać, oczywiście za dość sporą opłatą. Gdy jednak w grę wchodzi życie i zdrowie dziecka, żony, siostry czy własne, cena niekiedy roli żadnej nie odgrywa. Tak też się najwyraźniej miało w tym przypadku. Lind mieszkał pół dnia drogi od miejsca, w którym właśnie się znajdował. Wioska jego, Podgórka, od miesięcy paru żyła w strachu. Król podobno pomoc obiecał, jednakże od kiedy jego córka zaginęła tak na ową pomoc nie było co liczyć. Rubin wątpiła by w ogóle o takową monarcha miał zamiar się postarać. Z doświadczenia wiedziała że bolączki prostego ludu rzadko tylko trafiały do uszu władców, a rzadziej wywoływały jakąkolwiek reakcję. Oczywiście o ile takowe nie wiązały się ze zmniejszeniem opłat jakie nanoszono na pracującą brać. Wtedy rzecz się miała inaczej. W tym jednak wypadku nie chodziło o nic takiego, przez co wieśniacy szukać musieli pomocy na własną rękę. Sądząc z relacji Linda ci dwaj nie byli pierwszymi którzy zgodzili się z problemem uporać. Nie byli nawet drugimi. Wszyscy zaś którzy ruszyli na pomoc albo martwi teraz byli albo zwiali nie upomniawszy się o zapłatę. Wedle mniemania Rubin pierwsza możliwość była najtrafniejsza. Tym bardziej że potwór nadal terroryzował wioskę, nadal dzieci porywał i nadal zmuszał jej mieszkańców do poszukiwania pomocy i wydawania srebra, którego przecież za wiele nie było. Nasłuchawszy się dość, wyciszyła w swej głowie głosy które dochodziły z tamtego stolika.
- Co byś powiedział na małą przerwę w polowaniu na księżniczkę ? - zapytała Gareta, z apetytem zabierając się za ciasto.
- Masz na myśli tamtą rozmowę? - odparł pytaniem.
- Mhm - potwierdziła z pełnymi ustami. - Nie wydaje mi się by otrzymali pomoc od tych dwóch. Co najwyżej stracą kolejne srebro. Ciekawi mnie też co to za potwór grasować może w tej okolicy. Od wieków nie spotkałam niczego co mogłoby nosić takie miano. Może być zabawnie - dodała gdy już przełknęła i było pewnym, że nie będzie rozsiewać okruszek wraz z każdym słowem jakie wypowie.
- Równie dobrze możesz się rozczarować - powiedział cicho Garet. Połknąwszy najpierw wszystko. - A nuż okaże się, że to jakaś kolejna bestia w ludzkiej skórze.
Rubin oczywiście i takie wyjaśnienie brała pod uwagę. Czy jednak nie należało owej bestii, czy to ludzkiej czy prawdziwej, unicestwić by ochronić niewinne życia tych, którzy sami obronić się nie mogą?
- Tym bardziej powinno się jego lub ją wyeliminować z tego świata. Nawet bardziej gdyż bestia często wyboru nie ma, człowiek zaś działa z własnej woli, co czyni go gorszym niż owa bestia.
- Myślałem tylko o tym, że ludzka bestia może być mniej pokaźnych rozmiarów - odparł.
- Rozmiar nie ma znaczenia. Liczy się zło które zostało uczynione. Nie musimy jednak im pomagać jeżeli tego nie chcesz.
- Obowiązkiem rycerza jest bronić słabych - z odrobiną kpiny w głosie powiedział Garet. Cóż... Nie da się ukryć, że niejeden z tych, co pas rycerski nosili, zapomniał o tym obowiązku. - Oczywiście, że pojedziemy. Przed wieczorem będziemy na miejscu.
- Wspaniale. - Rubin bez wątpienia humor poprawił się znacznie. - Które z nas zatem zagadnie owego wieśniaka? Czy też wolisz pominąć go i od razu do wioski pojechać?
- Weźmiemy prowiant i ruszamy od razu do tamtej wioski. On by nas tylko spowalniał.

- Zatem postanowione. Gdy już się uporamy z owym potworem możemy zostawić w owej wiosce konie. Tylko… Pasowałoby się także dowiedzieć gdzie dokładnie ona leży. Z pewnością bowiem nie przy trakcie, zapamiętałabym.

Dowiedzenie się gdzie Podgórka leżała nie było wcale takie trudne. Wystarczyło zapytać karczmarza, a ten bez zbytniego marudzenia wyjaśnił iż aby do owej wioski dotrzeć należy wpierw w głąb lasu się zapuścić. Aby tego dokonać należało na rozstaju ruszyć w lewo, a następnie skręcić w pierwszą ścieżynę która po prawej stronie się pokaże. Podobno znaki tam też jakieś były, wielkich trudności przeto być nie powinno. Oczywiście, prowiant dostaną za odpowiednią zapłatą, a za kilka dodatkowych monet karczmarz mógł nawet nieco swą żonę pogonić by długo czekać nie musieli.
Rubin takowy obrót spraw jak najbardziej odpowiadał.


Do wioski dotarli bez większych przeszkód. Ostatni odcinek drogi pozostawiał jednak nieco do życzenia i zapowiadał iż nie mają co liczyć na karczmę w owym zapomnianym przez bogów miejscu. Jak się okazało - słusznie.

 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”

Ostatnio edytowane przez Grave Witch : 06-10-2015 o 12:18.
Grave Witch jest offline  
Stary 14-08-2014, 14:31   #12
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wiocha należała do gatunku “zabita dechami”, chociaż - nie da się ukryć, ani w oknie, ani w żadnych z drzwi nie dało się zauważyć przybitych na krzyż desek.
Przyjazd niespodziewanych (i zarazem dostojnych) gości nie wywołał aż tak wielkiego poruszenia, jak by na to owi goście zasługiwali. Co prawda w zagrodach rozszczekały się psy, a w paru oknach pojawiły się jakieś głowy, ale na wąskiej, prowadzącej przez środek wsi drodze pojawił się jedynie wysoki, siwy, wsparty na tęgim drągu mężczyzna.
- Witajcie, panowie. - Ukłonił się. - Pani i panie - poprawił się po sekundzie, gdy w wątłym świetle księżyca rozpoznał płeć jednego z jeźdźców. - Skąd bogowie prowadzą?
Niewypowiedziane pytanie “Dokąd?” zawisło w powietrzu.
- Z Gór Srebrnych - odparła Rubin, zgodnie z prawdą, włączając w to również Gareta. Nie sądziła by się jakoś szczególnie oburzył.
Włodarz wioski obrzucił ich zdziwionym spojrzeniem, ale nic nie powiedział.
- W jednym z zajazdów usłyszeliśmy wieść o waszym nieszczęściu, a że póki co żadna pilna sprawa nie pogania naszych kroków, uznaliśmy iż pomoc zaoferować możemy. O ile taka nadal jest potrzebna i o ile ją przyjmiecie. - Nie było to do końca prawdą, nie było też kłamstwem. Rubin najwyraźniej nie zamierzała szczegółami sypać jak z rękawa.
- Chętnym sercem przyjmiemy każdą pomoc! - Witający ich mężczyzna tym razem skłonił się znacznie niżej. - Zapraszam. Serdecznie zapraszam do mojej chaty. Tamój. - Wskazał na najbardziej okazały budynek. - Zapraszam - powtórzył, po czym ruszył we wskazaną stronę, co chwila oglądając przez ramie, czy na pewno potencjalni zbawcy wioski idą za nim.
Rubin poświęciła jedynie chwilę by zeskoczyć z konia, po czym ruszyła za wójtem. Nie wypadało wszakże jechać za nim, górując niczym ktoś ważniejszy. Garet niemal w tej samej chwili poszedł w jej ślady.
Wójt, gdy już doszli do jego chaty, zawołał na młodzika, który stał przy płocie by ten zajął się końmi państwa i dobrze je nakarmił. Samych zaś podróżnych wprowadził przez niskie drzwi do ciasnej sieni z której to przeszli do kuchni, największego i najważniejszego pomieszczenia w całym, niezbyt okazałym, domostwie. Przy piecu krzątała się kobieta, która ani urodą ani figurą pochwalić się nie mogła, przywitała ich za to przyjaznym uśmiechem i propozycją kolacji.
Zasiedli przy stole, na stołkach które zdawały się razem trzymać tylko dzięki dobrym życzeniom i niedokładnie powbijanym gwoździom.
Odczekawszy aż żona wójta poda jadło i napitek, Rubin przeszła od razu do sprawy, która ich tam sprowadziła.
- Jak to więc jest z tym waszym potworem? Informacje które do nas dotarły szczegółami nie grzeszą, a wiedzieć by pasowało na co dokładnie możemy się natknąć i gdzie ten stwór się kryje gdy nie poluje na dzieci.
- Tudzież ilu do tej pory ludzi poszło na tego potwora i czy kto z nich wrócił - dodał Garet.
- Mil ze sześć, ku północy - odparł wójt. - Skałki są i jama. Gadali kiedyś ludzie, co smoki tam mieszkały, ale to takie bajdy dla dzieci, bo jama za mała, żeby smok wszedł. Niedźwiedzie najwyżej.
- Ze dwa roki nazad potwora tam zamieszkała - wtrącił się stojący pod ścianą młodzik, ale zaraz zarumienił się i pochylił głowę.
- Cichaj! - syknął na niego wójt, po czym obrócił się w stronę gości. - Przepraszam. Młode to i nieobyte.
- Ale dobrze prawi - dodał po chwili. - Roki dwa temu nazad paskuda tam osiadła. Na początku jeno Grom, nasz myśliwy, ją zoczył, to wszystkie gadali, co po pijoku zwidy ma. Jeno później owieczków pięć znikło, a wraz z nimi i kulawy Kuba, pastuszek. Myślelim, że to wilki, albo i niedźwiedzie, no ale po trzech niedzielach pismo znaleźlim. Literki tak nieskładnie stawiane, że z trudem odczytać się dało, ale paru u nas jest czytatych, więc sobie jakoś poradzili.
Wójt przestał na moment mówić, pociągnął spory łyk piwa, po czym kontynuował.
- W piśmie stało, że srebro co miesiąc mamy dawać, albo bydło i dzieci zaczną ginąć.
Rubin zerknęła na Gareta nieco zdziwiona. Bestie zazwyczaj bowiem pisać nie potrafiły, a to znaczyć mogło tylko że z ludźmi mieć będą do czynienia. Względnie, że za bestią stoi człowiek i napuszcza ją na wioskę. Każda zaś z tych możliwości stawiała przed nimi kolejne problemy i większe niebezpieczeństwa.
- Jak rozumiem, z początku srebro dawaliście? - zapytała łagodnie, co by swoją złością na tych, którzy krzywdzili wieśniaków, nie przestraszyć wójta. Zastanawiało ją też skąd taka biedna wioska miałaby wziąć takie ilości szlachetnego kruszcu. Wszak wyglądali jakby nawet miedziaka przy duszy nie mieli.
- Ano dawalim - mruknął wójt. - Jeno bestia chciała więcej i więcej. A potem i tak się stało, że my dalim a ona dziecko jedno porwała. To i szukać zaczelim kogoś, kto by potworę pokonał. Pojechali od nas na dwór, po prośbie, ale do króla samego nie dotarli. “Prośbę przekażę” rzucił jeno jakowyś szambelan czy kto tam. Ale widno nie przekazał, bo nikt pomóc się nie pojawił.
- Było paru takich - dodała wójtowa - co za srebro na bestię iść chcieli. Jeno albo nie wrócili, albo nie wrócili wcale, albo przed bestią uciekli.
- Gdybyście, wielmożni państwo, poratować nas zechcieli... - powiedziała po krótkiej chwili przerwy.
Rubin zerknęła na Gareta, co by się upewnić że nic przeciwko nagle nie ma.
- Oczywiście pomożemy - zgodziła się z ochotą, w końcu po to właśnie tu przybyli. - Trzeba by nam tylko dokładnie wskazać gdzie owa jaskinia. No i do poranka z tym należy poczekać bo wiadomo że bestie tego rodzaju w dzień raczej śpią więc i łatwiej ją ubić będzie.
Była niemal pewna iż to z człowiekiem mieć do czynienia będą zatem owe słowa niewiele prawdy zapewne w sobie mają, jednak nie zamierzała ruszać w noc.
- Czy znajdzie się tu jakieś miejsce gdzie można by noc przeczekać? - dodała po chwili.
- Jakże pytać można?! - Wójtowa zerwała się na równe nogi. - Własne łoże oddamy - zapewniła. - Najlepsze i najwygodniejsze w całej wiosce.
Garet stłumił uśmiech spoglądając na Rubin.
- To raczej nie będzie konieczne - odparła Rubin, której nie bardzo podobało się odbieranie właścicielom łóżka. - Stajnia wystarczy. Suche siano, dach nad głową. Nie jesteśmy wybredni.
- To nam wystarczy - potwierdził Garet, gdy gospodarze zaczęli protestować. - Stajnia lub stodoła - zapewnił.
- No i gdyby jutro się przewodnik znalazł - dodał.
- Sam wielmożne państwo zaprowadzę - zapewnił go wójt.
- Jeszcze jakiś strumień by się zdał, byśmy się mogli po podróży odświeżyć - stwierdził Garet, gdy wójt już chciał ich zaprowadzić do wspomnianej wcześniej stajni.
- A to ja zaprowadzę - zaoferowała się wójtowa. - Ale woda zimna w potoku... Tyle że czysta - dodała.

Godzinę niemal później rozłożyli swe posłania na stryszku, w niewielkiej stajni, w której z pewnym trudem zmieściły się ich wierzchowce.
- Masz jakiś pomysł, co do tego potwora? - spytał Garet.
- To zapewne człowiek, który wykorzystuje tych biednych ludzi by się wzbogacić. Nie da się wykluczyć, że jest ich tam cała grupa. Trzeba jednak brać pod uwagę że będziemy mieć do czynienia z prawdziwą bestią. Szanse na to są jednak niewielkie. Nigdy bowiem nie spotkałam potwora, który umiałby pisać.
Rubin rozłożyła się w miarę wygodnie. Nie znaczyło to jednak, że czuła się dobrze w tak ciasnej przestrzeni. Zdecydowanie wolała gdy gwiazdy świeciły jej nad głową lub chociaż strop jaskini znajdował wysoko nad głową. Mogła wtedy rozłożyć skrzydła. Na stryszku zaś… Sytuacja ta miała jednak trwać tylko jedną noc i smoczyca była pewna że zdoła ją przetrwać. W najgorszym razie wybierze się na nocny zwiad, gdy Garet uśnie już zmęczony drogą.
 
Kerm jest offline  
Stary 06-10-2015, 15:05   #13
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Noc w pełni objęła swe władanie nad światem. Srebrna poświata księżyca łagodnym blaskiem otulała domostwa wieśniaków. Ich mieszkańcy, pogrążeni w śnie sprawiedliwych, głusi i ślepi, bezpieczni w swych czterech ścianach. Jakże złudne było to poczucie.
Rubin pozwoliła sobie na łagodny uśmiech nim przybrała swą naturalną formę. Opuszczenie stajni nie sprawił jej większego kłopotu. Co prawda jej wierzchowiec tupnął raz czy dwa kopytem w ubitą ziemię, jednak nie był to dźwięk na tyle donośny by zbudzić Gareta. Gdyby tak się stało z pewnością chciałby powstrzymać ją od samotnej wyprawy. Ona zaś nie była w stanie dłużej wytrzymać w dusznym pomieszczeniu, pozbawiona czułego dotyku wiatru na swej skórze i swobody, jaką obiecywał widok rozgwieżdżonego nieba. Zapewne chciałby podążyć jej śladami, pchany wpajano mu od urodzenia potrzebą chronienia niewiasty. Nie zdając sobie z tego sprawy tylko narażałby siebie na niepotrzebne ryzyko, a ją wstrzymywał przed rozwinięciem swych skrzydeł. W dosłownym tego słowa znaczeniu. Oczywiście, mogła go poinformować o bezsensowności takiego poczynania, po czym dać mu dowód na potwierdzenia jej słów. Mogła, ale nie chciała. Długo myślała nad zrzuceniem jarzma i stanięciem przed nim taką, jaką była naprawdę. Tak wiele by to ułatwiło. Nie musieć się kryć, móc mówić swobodnie, móc zakosztować przyjemności wspólnego lotu. Jednak coś wciąż wstrzymywał jej zapędy. Coś, jakaś część jej duszy uparcie odmawiała współpracy w tej kwestii. Czyżby znaczył to że wreszcie zaczęła dorastać do roli jaką jej wyznaczono?

Krzyk agonii wyrwał ją z owych rozmyślań, sprowadzając na powrót w świat rzeczywisty. Czyjeś życie dobiegło właśnie końca. Łowcy, preferujący tą właśnie porę dnia, ruszyli by zasmakować w krwi swych ofiar. Również dla niej był to najlepszy moment na opuszczenie terenów wioski i udanie się na północ.
Kierując się słowami wójta ruszyła w stronę siedliska bestii. Jej czujny wzrok śledził rozciągające się pod nią połacie lasu. Leciała dość nisko, od czasu do czasu muskając szponami korony drzew. Nie obawiała się zostania odkrytą. O tej porze nie powinno być nikogo, kto mógłby jej w jakikolwiek sposób zagrozić. Była królową przestworzy, dominującym drapieżnikiem, panią życia i śmierci. Łowcą w poszukiwaniu godnej sobie ofiary. Samotnym łowcą, musiała dodać w myślach.

Znalezienie celu wyprawy nie sprawiło jej trudności. Miejsce, o którym wójt wspominał, było doskonale widoczne w świetle księżyca. Rubin zatoczyła dwa kręgi, by lepiej rozeznać się w otoczeniu. Wzgórze, na którym kryjówka bestii się znajdowała, było dość nieznacznych rozmiarów, otoczone gęstym lasem. O ile słuch jej nie mylił, w pobliżu musiał także płynąć strumień lub niewielkich rozmiarów rzeka. Miejsce to wydawało się być wręcz idealne na kryjówkę bandy opryszków. Jeżeli za jamą kryła się głębsza jaskinia to czeka ich przeprawa z co najmniej tuzinem napastników. Istnienie prawdziwego potwora odrzuciła bowiem zanim jeszcze dotarła do tego miejsca. Gdyby faktycznie takowy istniał to bez wątpienia wypłoszyłby całą dziką zwierzynę z tego terenu. Ona zaś widziała i słyszała dość, by wykluczyć taką opcję.
Pozostawało zatem zdecydować, czy wylądować i sprawdzić sytuację z poziomu człowieka czy wrócić i poczekać na nadejście świtu, by ruszyć z Garetem i dokonać ostatnich odkryć we dwoje. Rubin była niemal pewna, którą opcję wybrałby jej towarzysz. Nawet była w stanie go zrozumieć. Z niechęcią rzuciła ostatnie spojrzenie na skały upewniając się, że niczego istotnego nie pominęła po czym skierowała się w drogę powrotną.

Nim dotarła do wioski niebo na wschodzie zdążyło się nieco rozjaśnić, wracając postanowiła bowiem sprawdzić, którą trasę powinni obrać nad ranem i gdzie w razie potrzeby mogłaby swobodnie wylądować czy też zmienić postać. W wyniku tego opóźnienia zmuszona była do pośpiechu, a ten, jak każdy wie, najlepszym doradcą nie był. Przekonała się o tym gdy równocześnie z chwilą w której jej szpony dotknęły ziemi, rozległ się huk i cała konstrukcja zachwiała się nieco grożąc zawaleniem.
- No to mam za swoje - mruknęła, już w ludzkiej postaci, po czym biegiem ruszyła ku drzwiom stajni.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 07-10-2015, 19:03   #14
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Garet najwyraźniej nie był do wiejskich warunków przyzwyczajony aż tak, jak początkowo sądził. I z tego też powodu wycie jakiegoś Burka, w którym najwyraźniej obudziła się krew wilczych przodków, postawiło go na nogi. A dokładniej - sprawiło, że usiadł, chwytając odruchowo za leżący pod ręką miecz.
Przez dłuższy moment wpatrywał się w otaczający go mrok i wsłuchiwał się w odgłosy nocy.
Kundel zawył raz jeszcze - albo do księżyca, który przez szczeliny w wypaczonych drzwiach zaglądał do stajni, albo do krewnych, którzy gdzieś daleko urządzali sobie polowanie - i ucichł. Kolejny pies coś mu odszczeknął, po czym zapanowała cisza. Względna cisza, bowiem życie nie zamierało po zachodzie słońca.

Garet przeciągnął się, po czym rozejrzał się dokoła... i czegoś mu zabrakło. A raczej kogoś. Jego towarzyszka podróży zniknęła.
Mogło być wiele tego powodów. On sam, zdarzało się, szukał w środku nocy ustronnego miejsca. A niekiedy chciał po prostu popatrzeć w niebo i sprawdzić, co zapamiętał z lekcji astronomii.
Oczywiście mogła też i lunatykować. W końcu była pełnia, a to ponoć sprzyjało “dzieciom księżyca” w ich nocnej działalności.
Nie wierzył co prawda, by Rubin była dotknięta tą przypadłością (przekleństwem, jak to określali niektórzy mniej uświadomieni), ale i tak założył buty i wyszedł na zewnątrz by sprawdzić, czy dziewczyna nie spaceruje czasem po kalenicy.
Nie spacerowała.
Po okolicy również się nie kręciła, więc Garet zrobił jedyną rozsądną rzecz, jaką mógł zrobić - wrócił do stajni i położył się. Wszak nie mógł biegać po wiosce i wykrzykiwać na całe gardło imię dziewczyny. Musiał poczekać w miarę cierpliwie do rana.
- Cierpliwość to moje drugie imię - mruknął, które to słowa (sam przyznawał) nie do końca zgodne były z prawdą, chociaż Garet starał się nad sobą pracować. - Ćwiczenie czyni mistrza - dodał filozoficznie, po czym położył się. W końcu prędzej czy później Rubin powinna wrócić, skoro pozostawiła swoje bagaże i wierzchowca.

W nocy czas mijał zdecydowanie wolniej, niż w ciągu dnia. Zwłaszcza wtedy, gdy człowiek stara się nie zasnąć, mimo zmęczenia spowodowanego podróżą.
Nie pierwszy to był raz (i z pewnością nie ostatni), gdy w nocy musiał czuwać.
Nie pierwszy to był raz (a i zapewne nie ostatni), gdy przyczyną owego nocnego czuwania była piękna kobieta.
Co prawda finał tego oczekiwania z pewnością nie byłby “standardowy”, ale i tak Gareta ciekawiło, co takiego będzie miała Rubin do powiedzenia. Jeśli zechce cokolwiek powiedzieć, bowiem on sam nie zamierzał jej wypytywać.
Gorzej by było, gdyby jednak Rubin nie wróciła, bowiem Garet nie miał zielonego pojęcia, gdzie miałby jej szukać. Musiałby pewnie wynająć jakiegoś myśliwskiego psa i ruszyć na poszukiwania.

Świt już się zbliżał, gdy nagle cała stajnia zatrzęsła się, jakby nagle w jej ścianę uderzył porywisty wicher.
Garet zerwał się na równe nogi i z bronią w dłoni wybiegł na zewnątrz, żegnany rżeniem przerażonych koni. Być może powinien zadbać o zwierzęta, ale stajnia jeszcze nie runęła, a on wolał się na własne oczy przekonać, co było powodem tego wstrząsu. Tudzież tego, że w wiosce rozszczekały się psy, zanosząc się panicznym ujadaniem.

Pech chciał że właśnie w tym momencie Rubin postanowiła powrócić, znienacka pojawiając się przed Garetem i tylko cudem unikając ostrza które trzymał w dłoni.
- Na bogów… - wyrwało się dziewczynie gdy z wątpliwym wdziękiem doświadczyła nazbyt bliskiego spotkania z ziemią. - Nic ci się nie stało? - dodała po chwili, wiedząc że cała wina za owe niefortunne zderzenie po jej stronie leżała. W końcu to jej brak uwagi omal nie doprowadził do zawalenia się stajni. O tym wszak raczej nie miała zamiaru informować swego towarzysza.
- Prócz tego, że omal nie zostałem stratowany, to nic - uśmiechnął się Garet, robiąc krok do przodu i wyciągając pomocną dłoń. - Nic sobie nie odbiłaś? - spytał, pomagając dziewczynie otrzepać się z kurzu.
- Nie - odparła zgodnie z prawdą. Wyjaśnianie że ledwie poczuła ów upadek nie wydawało się jej dobrym pomysłem dlatego też zamiast marnować zbędnie oddech, zajęła się doprowadzeniem swego wyglądu do stanu sprzed nieoczekiwanej konfrontacji z ziemią. Szczęściem krótka tunika nie ucierpiała zbytnio dzięki czemu nie musiała tak od razu myśleć o zmianie odzienia. Odrobina kurzu jeszcze nikogo nie zabiła, a i ten w dość szybkim tempie opuścił jej odzienie.
- Czyżbyś się szykował na odparcie bestii? - zapytała, wskazując na miecz.
- Coś w każdym razie narobiło rabanu - powiedział. - I obudziło wszystkie chyba kundle we wsi. Czyżby bestia stała się taka bezczelna, ze przylazła w odwiedziny?
- To jest możliwe. Wszak nie może wiedzieć o naszej tu obecności więc zapewne przyszła wybadać czy możliwym jest porwanie kolejnej ofiary. - Rubin czuła się nieco źle z owym kłamstwem na ustach jednak szybka obietnica że kiedyś mu za nie wynagrodzi podziałała niczym balsam na jej sumienie. Nie żeby jakoś bardzo jej uwierało… - Może winniśmy to sprawdzić?
- Tak chcesz iść? Zadusić bestię gołymi rękami? - spytał z umiarkowaną ironią Garet.
- Oczywiście że nie - oburzyła się Rubin. - Wezmę tylko miecz i możemy ruszać. Nawet jeżeli bestia już uciekła to może na jakieś ślady trafimy.

Po paru chwilach byli na zewnątrz.
Blade światło budzącego się świtu niezbyt pomagało w wyszukiwaniu jakichkolwiek śladów, ale czegoś takiego nie można było przeoczyć.
Rubin z całych sił starała się nie wyglądać na przerażoną aczkolwiek miała wrażenie że udało się jej to osiągnąć tylko w pewnym stopniu. Wedle jej mniemania zdecydowanie nie wystarczającym. Tym bowiem w co wpatrywał się Garet był odcisk łap smoczych. Jak mogła być tak beztroska, tego nie wiedziała, teraz jednakże miała na głowie poważny problem. Prawdą bowiem było, że smoków od lat nie widziano jednak w pamięci ludzkiej mogło się zachować dość wspomnień, by nakierować Gareta na właściwe tory. Wtedy zaś to nie na bestię polowanie się rozpocznie, a na smoka. Gdy na dodatek wieść się rozejdzie…
- To… interesujące - zaczęła niepewnie, przenosząc przy tym wzrok na swego towarzysza.
- Prawdziwa bestia - powiedział cicho Garet, nie odrywając wzroku od wielkiego śladu. - A już myślałem, że wieśniacy przesadzają.
- Tylko gdzie się podziała? - rozejrzał się dokoła. - Wszak nie rozpłynęła się w powietrzu. Nie widziałaś jej?
- Nie miałam tej przyjemności - odparła zapytana, zresztą zgodnie z prawdą, gdyż lustra pod ręką nie było więc nijak zobaczyć siebie stojącą w owym miejscu nie mogła. - Nie sądzę jednak by to ta sama bestia była o której wieśniacy prawili. Może zapytajmy ich o to, szczególnie zaś owego Groma, co to ją ponoć na własne oczy widział.
Już wieków nie była posądzana o kradzież dzieci, a i wtedy były to tylko wygłupy młodzieży bardziej niż faktyczne porwania. To, że nie wszystkie do wiosek wróciły, to już nie jej wina była…
- Zapewne wystarczy troszkę tylko poczekać, bo ruch się w wiosce robi coraz większy - stwierdził Garet.

Czy przyczyną poruszenia we wsi był alarm, podniesiony przez psy, czy też wieśniacy wstawali z kurami (a ze dwa-trzy koguty też się odezwały, pianiem witając nowy dzień) - trudno było ocenić. Wnet kilka osób koło chat krzątać się zaczęło, przy okazji psy uspokajając, tudzież rozglądając się po okolicy, szukając powodu, dla którego podwórkowi stróże takie larum podnieśli.
Wkrótce też ciekawe spojrzenia zaczęły lądować na dwójce przyjezdnych co to stali przed stajnią wójta i zdawali się wzrokiem szukać kogoś, gdy zaś nie szukali to wpatrywali się w ziemię pod nogami jakby tam coś niezwykłego widzieli. Wieśniacy jednakoż nie wydawali się zbytnio chętni do podejść i zapytania czy czego nie trzeba. Miast tego zajmować się poczeli sprawami własnymi, najwyraźniej zostawiając sprawę przyjezdnych wójtowi. Ten zaś pojawił się po czasie niedługim, widocznie przez kogoś zawołany.
- W czym… - zaczął usłużnie, kłaniając się przy tym do ziemi i zamierając w tej pozycji z oczami wlepionymi w kształt jaki się przed nimi rysował. - Na wszystkie świętości… - jęk wyrwał się z ust jego, pełen trwogi i niedowierzania.
Rubin, której to spieszno było by oczyścić swe imię, podeszła do biedaka by swą obecnością strach jego, gołym okiem widoczny, nieco pomniejszyć. Głos jej też nabrał cieplejszej nuty gdy zapytała:
- Widzieliście wcześniej takowy ślad? - Nie oczekiwała przy tym twierdzącej odpowiedzi, przez co zdziwiła się niepomiernie gdy mężczyzna skinął głową.
- Dawno to było alem widział. Dzieckiem wtedy byłem… To ślad smoczej łapy, daje sobie rękę uciąć jeżeli jest to cokolwiek innego. Widoku takiego łatwo się nie zapomina. Tylko po jakie diabły bestia ta miałaby do naszej wioski zawitać? Nie dość to że mamy tą która porywa dzieci to jeszcze nowa nam na karki wlazła. Przecie my prości, biedni ludzie. Po kiego by smok takich jak my miał nawiedzać…
Za głowę złapał się biedaczyna i z przerażeniem jawnym spojrzał wpierw na stojącą przy nim niewiastę, potem na jej towarzysza.
- Smoki pono na złoto i na dziewice są łase - powiedział Garet. - Złota pewnie niewiele by tu uświadczył.
A że wioska mała, to pewnie i dziewice wnet by się skończyły, pomyślał. Prawdę mówiąc nie bardzo wierzył w zamiłowanie smoków do dziewic. Niektórzy powiadali, że przez taką właśnie dietę wymarły. A na kogo polowały smocze damy? I jak niby miałyby to sprawdzać?
- Głupie gadanie - oburzyła się Rubin, do żywego urażona takim pomówieniem. Dziewica, czy też nie dziewica, mięso taki sam smak miało. Złota zaś miała więcej niźli zdolna by była wydać do końca swego istnienia. Prawdy w owych twierdzeniach było tyle co smoków - niewiele.
- Smoki wyginęły, każdy o tym wie… Gdyby zaś jakowyś przetrwał to przecież nie spacerowałby sobie beztrosko wszem i wobec oznajmiając swoje istnienie. Ktoś żarty sobie z ludzi robi, ot co.
Gniew, całkiem uzasadnienia nie mający, brzmiał w jej głosie i widoczny był w postawie, która jasno dawała znać że lepiej by było nie sprzeciwiać się jej słowom, a najlepiej pierzchnąć gdzieś, gdzie spojrzenie owej niewiasty nie było w stanie człeka dosięgnąć.
Wójt już, już rzec miał coś, jednak w porę się powstrzymał, niepewnie spoglądając na Gareta, u którego najwyraźniej zamierzał ratunku szukać.
Stojący za plecami Rubin Garet pokręcił lekko głową, dając wójtowi znak, by lepiej nie próbował uzasadniać swych racji.
- Bestia była widziana i szkody wyrządziła - powiedział - zaś smok mniemany to tylko odcisk w piachu. Dopóki smoczysko po łupy jakoweś nie przyjdzie, to trzeba się bestią zająć co dzieci porywa. A ten ślad to najlepiej zetrzeć, żeby gadanie się po wiosce nie rozeszło.
Co Rubin miała do smoków, to postanowił wyjaśnić kiedy indziej, najlepiej daleko stąd. Z drugiej strony ślad, a obok i drugi, wyglądał nad wyraz prawdziwie. Sam by się dał na to nabrać, bowiem widział takie. Nie odciski czy ślady, ale rysunki w księgach. Ten, co ślad zostawił, albo był pokaźnych rozmiarów smokiem, albo znał się na rzeczy.
- Zjemy coś i wyruszymy, by z bestią się zmierzyć - dodał.
Rubin taki plan jak najbardziej pasował. Tym bardziej, że rozmowę o smokach odsuwał na plan dalszy.
- Zatem postanowione - odparła z uśmiechem na ustach. - Umieram z głodu… - co mówiąc spojrzała z nadzieją na wójta.
- A tak… śniadanie… - mężczyzna najwyraźniej nie był pewien jak winien postępować z kobietą, u której humory z taką szybkością ulegały zmianie. - To ja proszę do chaty.
 
Kerm jest offline  
Stary 09-10-2015, 11:50   #15
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Posiłek może i do najwykwintniejszych nie należał jednak wstępnie nasycił głód Rubin. Niestety, wiązało się to z pozbawieniem wójta i jego rodziny całkiem sporych zasobów kiełbasy, szynki, chleba i czegoś, co dość dumnie nazwali winem. Zapewne powinna czuć się winna, szczególnie biorąc pod uwagę że tym ludziom się nie przelewało, jednak jak tu iść do walki z pustym żołądkiem. Matka zawsze jej wszak powiadała, że porządny posiłek z rana to połowa sukcesu.

Wioska tętniła życiem, gdy ją opuszczali żegnani podejrzliwymi spojrzeniami mieszkańców. Widać trzeba było nie lada trudów by zyskać ich przychylność. Nie żeby w człowieka widłami mierzyli, jednak miało się to uczucie bycia intruzem. Kto wie, może gdy wracając przyniosą ze sobą głowy nękających to miejsce złoczyńców i ewentualnie uratują jakąś damę z ich grona, to i przychylniejsi się staną. W jakim jednak stanie owa dama będzie, Rubin wolała nie myśleć. Tuzin drabów i wioskowa ślicznotka…

Słońce, acz wczesne, przygrzewało przyjemnie. Nie tłumacząc się Garetowi przejęła prowadzenie, kierując się ku skałom na północy. Będąc w dobrym nastroju, niczym młoda sarenka, przeskakiwała korzenie, przystawała przy krzakach na których pyszniły się leśne owoce i (ku przerażeniu jej towarzysza) zbierała dzikie kwiaty. Nie tak zapewne wyobrażał on sobie owe podchody do leża bestii, jednak Rubin niewiele sobie z tego robiła. Wszak, w przeciwieństwie do niego, znała już cały ten teren i była niemal pewna że póki co są bezpieczni. Cóż zatem miało stać jej na przeszkodzie w rozkoszowaniu się otaczającymi ją cudami natury?

Prędzej czy później musiała jednak porzucić pełną beztroskę gdyż droga, jakkolwiek lekko okrężna, doprowadziła ich wreszcie do miejsca, z którego widać było skały. Czuły słuch smoczycy wychwycił rżenie koni i echo rozmów. Nikogo jednak dostrzec nie mogła. Może gdyby wzbić się w powietrze… Dzień jednak był pogodny, żadnych chmur na niebie. Nie było się jak skryć przed wzrokiem ludzkim.
- Po tamtej stronie - odezwała się szeptem do Gareta - jest strumień. Prędzej czy później ktoś powinien do niego wyruszyć żeby nanieść wody dla zwierząt. Może tam właśnie się przyczaimy by języka zasięgnąć odnośnie liczby i uzbrojenia naszych “bestii”?

Garet, który do tej pory bez słowa, lecz z nieukrywanym zdziwieniem, przyglądał się niefrasobliwym poczynaniom swej towarzyszki, tym razem przerwał milczenie.
- Strumień, powiadasz? - przyglądając się otoczeniu, które w najmniejszym nawet stopniu nie sugerowało istnienia wspomnianego strumienia.
- Tak, o tam - wskazała dłonią na gęste krzaki po prawej stronie skał. - Jest dość osłonięty jednak prowadzi do niego przynajmniej jedna, dobrze wydeptana ścieżka. Zapewne korzystają z niego już od jakiegoś czasu.
- Dobre masz oczęta - powiedział Garet. Trudno było określić tak do końca, czy kpi, czy mówi serio. - Chodźmy więc złowić jakąś rybkę, skoro tam woda płynie.
Nawet jeżeli Rubin wychwyciła nutkę ewentualnej kpiny w jego głosie, najwyraźniej nie zamierzała na nią reagować.
- Tylko postaraj się nie hałasować - rzuciła jedynie, z lekkim, zdecydowanie złośliwym uśmieszkiem na ustach.

Droga do strumienia, który, jak Garet przekonał się na własne oczy, faktycznie znajdował się we wskazanym przez dziewczynę miejscu, nie zajęła wiele czasu. Nieco problemu zajęło jednak zejście do jego brzegów, gdyż towarzyszka Gareta wybrała bodajże najgorsze do owych celów miejsce. Jako że ów uśmieszek czystej złośliwości nie znikał z jej ust, towarzyszący jej mężczyzna mógł się łatwo domyślić, że wybór którego dokonała bynajmniej nie był przypadkowy. Najwyraźniej uznała iż należy się mu kara za, nawet jeżeli była ona tylko ewentualną, niewiarę w jej słowa, czy też umiejętności.


Zakątek, w którym wylądowali, bez wątpienia należał do urokliwych. Szum wody stanowił przyjemne dla ucha tło dla arii wyśpiewywanych przez skrzydlatych śpiewaków. Słońce zdołało się wznieść na wystarczającą wysokość by jego promienie mogły wydostać z cienia niezliczone odcienie zieleni i brązu, a także nasycić las upojnym zapachem powoli nagrzewającej się ściółki.
Rubin zdawała się poddawać owemu czarowi. Przymknęła oczy, uniosła głowę, wyciągnęła rękę ku niebu i westchnęła z zachwytem.
- Zupełnie jak za dawnych, dobrych czasów… - wyszeptała z tęsknotą. - Zanim człowiek… Konie.
Przy ostatnim słowie rozmarzony ton głosu zmienił się z ostrzegawczy, a samo dziewczę z marzycielki w łowcę. Minęła jednak dobra chwila nim Garet usłyszał pierwszy odgłos kopyt uderzających o ziemię. Rytm ów brzmiał nieco chaotycznie, raz za razem dochodziło ich przerażone rżenie. Zupełnie jakby zwierzęta nie miały ochoty podążać w kierunku, do którego ich prowadzono.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 14-10-2015, 23:00   #16
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Rubin szła jak po sznurku. Całkiem jakby znała okolice jak własną kieszeń. Nic dziwnego, że zrezygnowała z przewodnika - ten (w przeciwieństwie do dobrze wychowanego Gareta) zadawałby mnóstwo pytań. Co z pewnością nieźle by wkurzyło Rubin. O ile takim plebejskim słowem można by określić odczucia wielkiej pani.
Nadmiar wiedzy dziewczyny skłaniał Gareta ku ostrożności - zarówno w stosunku do otoczenia, jak i samej Rubin. Jeśli to nie było jasnowidzenie, to co? Samotna nocna wyprawa przez las? Bez broni? W kusej tunice? I nic nie zżarło takiego smakowitego kąska?
Dziwne.

Droga, którą wybrała Rubin, nie należała do najłatwiejszych, ale nie da się ukryć - prawdziwą trudność sprawiłaby najwyżej jakiemuś mieszczuchowi, a do tych Garet nie należał. Bez problemów więc zszedł po dość stromym brzegu nad strumień, jak i przedostał się suchą nogą na drugą stronę płynącej dość szerokim korytem wody, nad powierzchnię której w paru miejscach wystawały pojedyncze kamienie.

I znów, niedługo po tym, gdy w krzakach zapadli, ujawniły się dziwne nad podziw zdolności, które towarzyszka Gareta posiadała. On sam, chociaż do przygłuchych nie należał, Nic nie słyszał. Dopiero po paru sekundach i do jego uszu doszły niepokojące odgłosy.
Tak się nie zachowywały wierzchowce, które po prostu nie lubiły stajennego. Te konie były przestraszone, i to nieźle przestraszone.
Czyżby naprawdę istniał smok? Pojawił się właśnie tutaj?
Z tymi myślami nie miał zamiaru dzielić się z nikim. Znaczy z Rubin. Dziewczyna miała co prawda smoczy apetyt, ale temat "smoki" najwyraźniej był dla niej tematem drażliwym.
- Trzeba to wykorzystać - szepnął, po czym cicho, niczym na polowaniu, chowając się za krzakami, ruszył w stronę koni. Ci, co się końmi zajmowali, mieli teraz pewne problemy na głowie, a walcząc z opornymi wierzchowcami z pewnością mniejszą uwag zwracali na otoczenie.

Koni było pięć.
Dwaj ludzie, którzy (zapewne) mieli zaprowadzić je do wodopoju, niezbyt sobie z nimi radzili. A konie szarpały się, stawały dęba i rżały. Tłum tupiących, objuczonych tragarzy mógłby przedefilować parę metrów od tego zbiegowiska i nikt nic by nie zauważył.

Rubin z ochotą dołączyła do skradającego się Gareta. Co prawda oznaczało to, że zwierzęta bynajmniej spokojniejsze się nie staną, ale przecież to nie na tym im zależało. Uznała jednak że inicjatywę w pełni odda Garetowi. W końcu ona już się chyba dość napracowała.

Im bliżej koni się znajdowali, tym większe zamieszanie wśród zwierząt się robiło - całkiem jakby sama obecność tych, co na bestię polowali, takie złe wrażenie na nich wywierało.
Garet raz jeszcze rozejrzał się dokoła, usiłując potwora, który je płoszył wypatrzyć, zaraz jednak dał sobie spokój.
Jeden z koni, dobrze zbudowany gniadosz, szarpnął się z całych sił, niemal nie powalając na ziemię człowieka, który trzymał go za uzdę. A potem "omal" zamieniło się w rzeczywistość, gdy uderzenie rękojeścią miecza pozbawiło go przytomności.
Gniadosz obrócił się i uciekł.
Drugi koniuch, oszołomiony całym zajściem, stał i przez moment wpatrywał się w Gareta. A gdy sięgnął po broń było już za późno.
Smoczyca uznawszy iż nieco zbyt długo stała z boku wybrała ów moment by popisać się swą umiejętnością władaniem ogniem. Szczęściem, biedak spłonął na tyle szybko by swym wrzaskiem nie ściągnąć im na głowę pozostałych rabusiów, jednak nie było co liczyć na to by pozostałe konie stały sobie i spokojnie przyglądały płomieniom. Nie tracąc chwili pogalopowały za gniadoszem.
- Powinniśmy chyba wycofać się nieco i znaleźć spokojne miejsce żeby go przesłuchać. Czy też wolisz zabrać się za to od razu? - zapytała Garetta, wskazując przy tym dłonią na nieprzytomnego mężczyznę. Gdyby była sama nie byłoby problemu z wybieraniem miejsca na przesłuchanie. Wątpiła jednak by Garet przyjął ze spokojem to co chciałaby uczynić swej ofierze. Lepszym wyborem zdawało się zawierzyć ludzkim metodom.
- Zobaczymy, ilu przybiegnie by sprawdzić, co się stało - powiedział Garet, po czym wziął nieprzytomnego mężczyznę na plecy, by wraz z nim ponownie zanurkować w krzakach.
- Jeżeli chciałeś ich zwabić mogłeś coś rzec wcześniej, pobawiłabym się trochę - Rubin zdawała się nieco nadąsa słowami Gareta, jednak bez zbytniego zwlekania ruszyła w jego ślady. Oczywiście o propozycji pomocy w noszeniu nieprzytomnego rabusia nie mogło być mowy.
- Z pewnością paru straci czas, by połapać konie - odparł Garet - a pozostali pewnie przyjdą tu. Może uda się ich pozbyć bez większych problemów. A potem zobaczymy, co dalej. Nie spodziewałem się, że konie zareagują w taki dziwny sposób - dodał.
Położył jeńca na ziemi, po czym wepchnął mu do ust oderwany od koszuli tamtego rękaw, a skórzanym pasem starannie związał ręce więźnia.
- Widać źle się z nimi obchodzili, kto wie - Rubin nie zamierzała długo się rozwodzić nad przypadłością owych koni. - Zatem czekamy?

Czekać długo nie musieli.
Trzej ludzie, w ubraniach, które miały najlepsze czasy za sobą, i prostych, skórzanych kurtach, nadbiegło, trzymając w dłoniach obnażone miecze. Nawoływali swoich kompanów, ale zamilkli, gdy znaleźli się na miejscu, gdzie przed chwilą stoczona została krótka walka.
Dwóch zatrzymało się parę metrów od miejsca, gdzie podmuchy wiatru rozwiewały popioły, jakie pozostały po radosnej działalności Rubin. Trzeci zrobił jeszcze krok, po czym również się zatrzymał.
- Co to, kurwa, jest? - zwrócił się do kompanów, wskazując na niezbyt wielki kopczyk popiołów.
Były to ostatnie słowa, jakie wypowiedział w swym życiu. Wystrzelona przez Gareta strzała wbiła mu się w czerep, zwalając mówiącego na ziemię.
Jego kompani przez moment wahali się, nie do końca wiedząc, co robić - czy szukać strzelca, czy biec po pomoc, zatem Garet postanowił ułatwić im podjęcie decyzji wychodząc im na przeciw.
Dwóch na jednego zdało się bandytom dość dobrym układem, więc nie zawrócili, tylko ruszyli do przodu, usiłując zajść przeciwnika z dwóch stron.
Najrozsądniejszym wyjście zdało się teraz cofnąć, uniemożliwiając przeciwnikom obejście i skupić się na obronie, czekając na błąd któregoś z przeciwników. Garet najwyraźniej o tym nie wiedział, bowiem miast się cofnąć i ściągnąć napastników bliżej Rubin zaatakował w szybkim wypadzie. Ostrze minęło niezdarną zasłonę i rozcięło głęboko bark przeciwnika, który zalany krwią padł na ziemię.
Garet błyskawicznie obrócił się w stronę drugiego bandyty.
Ten nie miał zamiaru unikać walki, wnet się jednak okazało, że jego umiejętności wystarczały do napadania na wieśniaków czy bezbronnych podróżników. Sam miecz nie wystarczał, by zrobić z kogoś wojownika, a przeciwnik Gareta machał swym orężem jak cepem, żywiąc najwyraźniej przekonanie, że siła i dobra wola zastąpię solidny trening. A na ten nie stało już czasu, bowiem Garet w drugim już złożeniu wbił mu w pierś pół stopy hartowanej stali.
Drugi cios był zbędny.
Garet rozejrzał się na wszystkie strony sprawdzając, czy nikt nie nadbiega, po czym przeciągnął wszystkie ofiary w krzaki, by nie rzucały się od razu w oczy
- Idziemy dalej? - spytał podchodząc do Rubin - czy poczekamy na następnych ciekawskich? A może chcesz przesłuchać jeńca?
 
Kerm jest offline  
Stary 14-10-2015, 23:06   #17
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Smoczyca uznała, że oglądanie walczącego Gareta to nawet przyjemne zadanie, dlatego też nie mieszała się do owej czynności. Oczywiście mogła przyspieszyć cały proces, jednak po co? Na jego pytanie wpierw wzruszyła ramionami, dopiero później rzekła:
- Jeżeli pójdziemy od razu to jaki sens będzie później przesłuchiwanie jeńca? Co najwyżej możemy go zostawić przy życiu by był świadkiem tego czego tu dokonamy. Wszak wieśniacy mogą nam nie uwierzyć na słowo, a innego dowodu pokonania bestii wszak mieć nie będziemy. No chyba, że chcesz tu całą wioskę przyprowadzić by sobie trupy pooglądali.
- W takim razie ja poobserwuję okolicę, a ty go spytaj, o różne przydatne rzeczy - zaproponował Garet.
Rubin dwa razy nie trzeba było zapraszać do owej czynności. Najpierw jednak należało nieboraka ocucić. Woda byłaby do tego doskonałą jednakże dziewczynie niezbyt się chciało po nią chodzić. Nawet jeżeli odległość od niej wynosiła ledwie kilka kroków. Miast tego sięgnęła po swoją ulubioną broń, która była równie skuteczna, jeżeli nie bardziej. Płomienie otuliły jej dłoń niczym rękawica, sprawiając że na twarzy smoczycy zagościł pełen zadowolenia uśmiech, który z kolei pogłębił się nieco gdy owa “rękawica” wylądowała na piersi jeńca. Rezultat nie pozwalał na siebie długo czekać. Nieszczęsny człek wić się zaczął i rzucać wydając przy tym odgłosy szczerego przerażenia i potwornego bólu. Uznawszy iż mężczyzna jest już w wystarczającym stopniu przytomny, Rubin cofnęła dłoń.
- Zadam ci teraz pytań parę, ty zaś odpowiesz mi na nie zgodnie z prawdą. Nie będziesz kłamał ani próbował pokrętnych odpowiedzi. Nie będziesz również milczał, gdyż w tym przypadku to, co przed chwilą poczułeś, okazać się może ledwie delikatną pieszczotą w porównaniu z tym, co z tobą zrobię. Czy zrozumiałeś, co do ciebie powiedziałam?
Pospieszne i dość chaotyczne kiwanie głową najwyraźniej wystarczyło dziewczynie, gdyż bez dalszej opieszałości usunęła szmatę, która powstrzymać miała nieszczęśnika przed wołaniem o pomoc.
- Możesz krzyczeć, mi to doprawdy przeszkadzać nie będzie - oznajmiła mu radośnie. - Ilu twoich towarzyszy chowa się w jaskini?
Mężczyzna splunął, zapewne co by gardło oczyścić, po czym z dość jawną wściekłością zmierzył swą dręczycielkę.
- Będzie dziesięciu - odpowiedział, aczkolwiek niechęć biła z jego postawy i wyraźny bunt przeciwko wykonywaniu rozkazów owej ognistej niewiasty.
- Jeńcy? Broń? Drugie wyjście? - zadawała pytania jedno po drugim, bawiąc się przy tym płomykami, które wesoło skakały jej z ręki do ręki.
- Są dziewki dwie - padła odpowiedź. - Broń to miecze tylko, parę łuków, nic więcej bośmy prości ludzie których to nie stać na jakieś tam wymyślne oręże. Wyjście zaś jest tylko jedno. No chyba że się komu przeciskać chce przez te tunele, które odchodzą od głównej jaskini. Nam się nie chciało.
- No dobrze. To teraz… Skąd by tu wziąć pewność żeś prawdę powiedział i niczego nie kryjesz…
Słowa wypowiedziane były przyjaznym głosem, niemal współczującym, który nijak się nie miał do złośliwego błysku w oczach Rubin lśniącego.
- Masz jakiś pomysł na to jak ową prawdomówność sprawdzić, Garecie?
- Tylko doświadczalnie - odparł zagadnięty. - A skąd wzięliście potwora, który straszył wieśniaków? - spytał.
- To - zaczął jeniec, jednak nie dokończył. Zamilkł, rozglądać się począł wokoło jakby czegoś szukając. Najwyraźniej jednak tego czegoś nie znalazł gdyż jego spojrzenie powróciło wpierw do Rubin, by następnie przenieść się na Gareta. - Mój brat zna trochę magii i to on tworzył bestię gdy trzeba było.
- Mag? - zainteresowała się Rubin, na chwilę porzucając bawienie się ogniem. - Dobry?
- Pewnie że tak - mężczyzna najwyżej uznał iż oto pojawiła się dla niego deska ratunku. - Nie uczony, co prawda, ale moc ma w sobie od urodzenia. Równego jemu tośmy jeszcze nie widzieli. On z pewnością tak łatwo się nie da więc może już teraz sobie odpuśćcie bo jak nie to…
Zapewne w owym momencie z ust jego miały paść obrazowe opisy okropności jakie to miały stać się udziałem pary poszukiwaczy przygód, która tak nierozsądnie stanęła na drodze bratu owego maga. Zapewne… Tak jednak się nie stało gdyż moment ów, najwyraźniej tracąc cierpliwość, Rubin wybrała by otulić biedaka liną złożoną ze splecionych ze sobą nitek ognia. Trwało to chwilę jedynie mrugnięcie trwającą jednak wystarczyło by jeniec wpierw wydał z siebie przeraźliwy wrzask, a następnie odpłynął w objęcia błogiej nieświadomości.
- Ludzie są tacy… delikatni - niesmak wyraźnie brzmiał w głosie Rubin, gdy zwracała się do Gareta. - Chcesz go o coś jeszcze zapytać, czy masz już dość?
- Mam nadzieję, że nie przepaliłaś jego więzów - stwierdził Garet. - Sześciu wojaków i mag. W zasadzie powinni teraz się zastanawiać, dlaczego znikają ich ludzie. A ten wrzask, na końcu... Mam nadzieję, że jeszcze ktoś tu zajrzy. A jeśli nie, to będziemy musieli ich odwiedzić.
- Niezbyt mi się podoba bieganie po mysich norach w poszukiwaniu uciekinierów - dodał.
- Kto tu mówi o bieganiu za nimi? Sami zaczną uciekać w kierunku wyjścia gdy staną twarzą w twarz z moimi tworami - Rubin bynajmniej skromnością nie grzeszyła. - Ty zaś zajmiesz się tymi, którym owa ucieczka się uda. Nie widzę żadnych kłopotów, nawet biorąc pod uwagę maga, który wiele zdziałać i tak nie zdoła. Pytanie tylko czy chcemy ratować więźniów?
- Warto ich uratować - odparł Garet. - Zabijanie wszystkich, jak leci, winnych i niewinnych, nigdy mi nie odpowiadało. Chociaż, przyznaję, jest to nieco trudniejszy sposób załatwiania spraw.
- Możemy poczekać aż tamci zaczną uciekać i dopiero wtedy szukać więźniów. Nie jestem jednak pewna czy będę w stanie ominąć ich przy okazji wypłaszania naszych bestii. Co powiesz na to by najpierw spróbować podkraść się do wejścia, a dopiero później zdecydować nad planem działania?
- Chodźmy więc - powiedział Garet.
Nim jednak ruszył w stronę obozowiska bandytów sprawdził, czy ich jeniec jest dobrze związany, a potem ponownie zatkał mu usta szmatą, którą poprzednio wyciągnęła Rubin.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 16-10-2015, 09:33   #18
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Pięciu poszło, żaden nie wrócił. Wrzask, jaki się wydobył z ust przesłuchiwanego zbira, słychać było na milę dokoła. Trudno się było dziwić, że ci, co pozostali w obozie, gotowi byli do walki i stali, uzbrojeni po zęby, wpatrując się pilnie w stronę, skąd owe wrzaski dobiegły. Jednak - co łatwo dało się zauważyć - było ich tylko sześciu. A na dodatek żaden nie wyglądał na maga.
Z drugiej strony... Wbrew bajkom i lalkowym przedstawieniom magowie nie biegali po świecie w spiczastych czapach i powłóczystych szatach, wyszywanych w gwiazdki, księżyce i inne pentagramy czy różdżki.
Rubin z pewnym zainteresowaniem przyglądała się owym przygotowaniom skryta za pniem jednego z licznych drzew. Brak siódmego członka rabusiowej drużyny nie wzbudził jej niepokoju, a jedynie zainteresowanie. Znaczyło to bowiem iż czai się on gdzieś w pobliżu przygotowując do tego by przetestować na nich swoje sztuczki. Szczęściem, smocze dziewczę cierpliwościom bowiem nie grzeszyło, nie musieli długo czekać na pokaz sztuki magicznej.




Bestia, inaczej bowiem owej istoty nazwać się nie dało, wynurzyła się zza skałek po prawej stronie od jamy. Rubin z uznaniem pokiwała głową podziwiając zarówno pancerz jak i liczne rogi wystające z różnych części ciała. Wzrost także był imponujący, gdyby bowiem postawić dwoje dorosłych mężczyzn, jeden na drugim, to i tak mieliby pewne problemy by dotknąć czubka głowy owego stwora. Łapska jego także do małych nie należały, bez wątpienia mógł on nimi zmiażdżyć nieuważnego przeciwnika lub też zabić ciosem pięści. Nic dziwnego, że wieśniacy byli przerażeni i płacić się zgodzili. Gdyby była na ich miejscu z pewnością uczyniłaby podobnie, lub wręcz porzuciłaby wioskę i uciekała gdzie pieprz rośnie. Nie była jednak wieśniaczką, a dumnym stworzeniem o wiedzy i potędze jakiej żadna z istot żyjących w tych czasach nie widziała.
- Śliczny mu wyszedł, nie sądzisz Garecie? - zapytała stojącego obok towarzysza. - Szkoda, że miast nauki pobierać wśród innych magów zajął się grabieżą. Marnotrawstwo talentu...
- Bestia jak żywa - potwierdził Garet. - Gdybym nie wiedział, to bym uwierzył. Majątek by zarobił, choćby miał tylko w miastach występować, na jarmarkach. A pewnie niejeden pan by chciał na zamku mieć takiego kuglarza.
- Głupota i chęć łatwego zarobku niejednego już zabiły. Musiał ćwiczyć tę bestię miesiącami albo i talent ma większy niż to przystoi. Zobaczmy co jeszcze potrafi… - uśmiechając się złośliwie przywołała węże, podobne do tych, których użyła gdy razem spędzali swą pierwszą noc. - Czas się zabawić - oznajmiła, wysyłając je w kierunku bestii i mężczyzn, którzy stali przy jamie i gotowali się do walki. Na efekty jej poczynań nie trzeba było czekać zbyt długo. Stwory zostały zauważone niemal w tej samej chwili gdy ich paszcze wynurzyły się z cienia drzew sunąc w kierunku swych ofiar, zataczając przy tym łuki tak iż w momencie, w którym dotarły do skałek zamknęły ognisty okrąg. Jednocześnie zaś blokowały one dostęp do jamy odcinając jedną z dróg ucieczki. Jako że rozbójnikom została tylko jedna, wkrótce w stronę Rubin i Garetta ruszyła szóstka wyraźnie wystraszonych mężczyzn. Również bestia podążyła ich śladami, wydając z siebie gniewne okrzyki i wyglądając tak, jakby miała zamiar stratować nie tylko ewentualnego wroga ale i swych sojuszników.
Garet tym razem nie miał zamiaru zbytnio się bawić. Przy szóstce przeciwników nie warto było ryzykować i udowadniać, że rycerskie obyczaje i sztuka władania bronią górują nad umiejętnościami zwykłych zbirów.
Dwie jedna po drugiej wypuszczone strzały dosięgnęły znajdujących się po prawej stronie bandytów. Pierwszy, z brzechwą sterczącą z oka (tu Garet przyznał się sam przed sobą, iż był to czysty traf) zwalił się na ziemię. Drugiemu pocisk przeszył udo i nieszczęśnik miast biec do ataku usiadł, usiłując powstrzymać krwawienie.
Trzecia strzała wbiła się w pierś łucznika, który usiłował strzałą odpowiedzieć na strzały, i na zawsze wybiła mu ten pomysł z głowy.
Pozostali trzej zatrzymali się na moment, a potem zrobili w tył zwrot i schowali się za plecami bestii, jakby liczyli na to, że wielkie cielsko uchroni ich przed strzałami.
Nic bardziej mylnego być nie mogło, gdyż stworzona z mocy umysłu istota nie była niczym innym jak ułudą, czego dowód niezbity pojawił się gdy Garet posłał w jej kierunku strzałę, a ta bez przeszkody żadnej przeszła przez jej ciało i wbiła się jednemu z mężczyzn w ramię.
- Phi… - parsknęła Rubin z wzgardą. Coś takiego było wszak poniżej jej ligi i to na takim dnie, którego nie była nawet w stanie dojrzeć. - Reszta też niech będzie twoja, a ja sobie owego maga poszukam - oznajmiła i bez dalszego marnowania czasu wyszła zza drzewa i ruszyła w stronę skałek, kierując się nieco na lewo od pozostałych napastników. Nie chciała wszak stawać na drodze Garetowych strzał, ani też dawać szansy tym prostakom na dosięgnięcie jej ich ostrzami.

Iluzoryczna osłona sprawiała, że Garet w zasadzie nie widział swoich przeciwników. Wiedział za to, gdzie powinien strzelać, zaś bandyci nie bardzo wiedzieli, gdzie znajduje się ostrzeliwujący ich łucznik.
Kolejna strzała, następna, jeszcze jedna... i bolesny krzyk oznajmił całemu światu, że następny przeciwnik oberwał. Zapewne nie padł trupem, ale to była już tylko kwestia czasu.

Rubin w międzyczasie, nie niepokojona przez nikogo, krok po kroku zbliżała się do jamy. Zastanawiała się, kiedy to mag-rozbójnik zamierza wykonać pierwszy ruch by ją powstrzymać. Jak się okazało nie musiała czekać zbyt długo. Lekkie wzniesienie terenu, które przy dobrych chęciach nazwać można było wzgórzem, na jej oczach zaczęło rosnąć, cel jej podróży natomiast oddalać się zupełnie jakby przed nią uciekał.
- Może dość już tej dziecinady? - rzuciła pytanie do przeciwnika, który wciąż pozostawał w ukryciu. - Nie bawią mnie takie zabawy - dodała, zatrzymując się i korzystając z braku towarzysza u swego boku, przywołała drobną część smoczej natury. Dźwięki nabrały nagle krystalicznie czystej barwy, kolory ostrości, a zapachy głębi. Świat który ją otaczał zmienił się w symfonię natury zarezerwowaną do podziwiania jedynie przez tych, którzy od pradawnych czasów władali tym światem. W owej symfonii znajdowały się jednak nuty fałszywe, nie pasujące do pozostałych, psujące harmonię. Jedna zaś z tych nut kryła się za wejściem do jamy, mamrocząc pod nosem słowa, które miały kumulować wokół niego magię i kształtować ją wedle jego zamysłów.
- Mam cię - wysyczała, a z nozdrzy wydobył się jej obłok dymu. Wciąż podtrzymując wężowy krąg, wysłała kolejnego przedstawiciela ognistej rodziny by zajął się jej ofiarą.

I nagle bestia zniknęła, odsłaniając trzech zaskoczonych bandytów. Jeden, z zakrwawionym ramieniem, dzierżył nieco niepewnie miecz w lewej dłoni. Drugi miał krwawą szramę na policzku. Tylko jeden pozostał nietknięty, kryjąc się za pokaźnych rozmiarów tarczą, w którą wbita była strzała.
Wybór był prosty... Garet starannie wycelował, po czym wpakował strzałę w tego ze szramą. Bandyta wypuścił miecz i zwalił się na ziemię. Ranny w ramię bandyta rzucił miecz, po czym nie patrząc na nic zaczął uciekać, gdzie go oczy poniosą.

Zadowolona ze swych poczynań odwróciła się by sprawdzić jak też radzi sobie jej towarzysz. Widząc iż ognisty okrąg nie był już dłużej potrzebny, przywołała ku sobie oba węże, które posłusznie wniknęły na powrót w jej ciało. Teraz pozostawało jedynie poczekać aż Garet do niej dołączy i ruszyć na ratunek niewiastom w potrzebie.

Garet wiedział aż za dobrze, że nawet jednego przeciwnika nie należy lekceważyć, a to, że tamten trzymał w garści tarczę, zwiększało nieco trudności.
Miecz przeciwko mieczowi i tarczy.
Podczas ćwiczeń przerabiał to nieraz. I zwykle dobrze mu szło. Wystarczyło znaleźć słabe strony przeciwnika, a każdy je miał.
Zasypał przeciwnika gradem szybkich, lecz lekkich ciosów, skierowanych to w głowę, to w nogi, nie dając równocześnie tamtemu okazji do kontrataku. Bandyta to podnosił tarczę, to opuszczał, odskakiwał lub zasłaniał się mieczem, lecz i on musiał czuć, że wystarczy jedna chwilka nieuwagi... I że z każdą sekundą jego szanse maleją.
Garet nie miał zamiaru przedłużać zabawy. Zadał trzy bardzo mocne uderzenia, odtrącając na bok tarczę, a potem, gdy bandyta nie zdążył się zastawić, wbił mu miecz w pierś.
Wytarł ostrze w kurtę tamtego, po czym - nie zwracając uwagi na ostatniego, rannego bandytę - ruszył pospiesznie w stronę Rubin.
- Gotowy na ratowanie dziewic z łap bestii? - zapytała go żartobliwie gdy stanął u jej boku. - Aczkolwiek wątpię by wciąż dziewicami były…
- W bajkach zawsze są - odparł Garet. - Nie bardzo wiem, jak sobie dadzą radę - dodał. - Ale to pewnie twarde dziewczyny.
- Cóż, jeżeli ich umysły nie wytrzymały owych doświadczeń lepiej będzie skończyć ich męki niż odsyłać je do wioski, gdzie szans większych mieć nie będą. Twarde czy nie, przyszłość jaka na nie czeka do różowych nie należy - współczucia w tych słowach nie było żadnego. Rubin była zdania, iż śmierć jest dla owych dziewcząt najlepszą opcją. Znacznie lepszą, niż bycie skazanymi na łaskę i niełaskę pobratymców. Kto bowiem taką niewiastę za żonę weźmie? Nikt, i była to może brutalna prawda, jednak nadal prawdą była. Jedyne na co mogły liczyć to los służek, pomocy do wszystkiego, niewolnic niemal lub kobiet nieżądnych. Dla dumnej smoczycy żaden z tych wyborów nie wydawał się lepszy od szybkiej śmierci, która zdawała się bardziej litościwą niż pozostawienie ich przy życiu.
- Przekonamy się - powiedział, po czym wszedł do jaskini.
Nim zdążył zapalić jedną z leżących przy wejściu pochodni parę kroków przed nim pojawiła się kula ognia, lewitująca na wysokości jego głowy.
- Niezła sztuczka - powiedział.
- Bywa przydatna - zgodziła się z nim Rubin.

Dość długi, schodzący w dół korytarz, zaprowadził ich do dość obszernej jaskini, którego nie zdołały rozjaśnić trzy umieszczone niedaleko wejścia pochodnie. I jeśli były tu jakieś tunele, to Garet nie potrafił ich dostrzec. W przeciwieństwie do Rubin, dla której miejsce to było równie dobrze widoczne co polana rozjaśniona blaskiem księżyca. Każde wejście do tunelu, załom i zakamarek ukazywały się jej oczom, pozwalając w pełni docenić zarówno wielkość jak i urodę owego miejsca. Szkoda tylko, że owe dziewicze piękno zbrukane musiało zostać obecnością człowieka. Tej zaś nijak nie dało się przegapić. Czy to porozrzucane resztki jedzenia, fragmenty oręża czy też smród niemytych ciał, którym przesiąkły skały. Końskie odchody też nijak wrażeń nie umilały. Rubin uniosła kulę wyżej i dodała do niej dość mocy by ta mogła rozjaśnić jaskinię, niczym małe słońce.
Garet zmrużył na moment oczy, które zdążyły się odzwyczaić od jasnego światła.
- Kobiety zapewne znajdują się w jednym z tych korytarzy - mówiąc wskazała po kolei trzy wnęki, będące wejściami do tuneli, a które zdawały się wystarczająco duże by zmieścił się w nich człowiek. - Gdzieś też musieli ukryć srebro którym płacili im wieśniacy. Jeżeli wolisz, możesz zająć się kobietami, a ja poszukam tego co ewentualnie zostało z okupów.
Propozycja ta była jak najbardziej niewinna gdyż smoczycę srebro nie interesowało wcale. Wiedziała jednak iż ma najlepsze szanse na to by szybko je odnaleźć. Do tego jednak potrzebowała zostać sama, bez ciekawych oczu śledzących jej poczynania.
- Jesteś pewna, że ucieszą się na widok mężczyzny? - spytał Garet.
Miał jednak wrażenie, że Rubin nie była tym zainteresowana w najmniejszym stopniu, wziął więc jedną z pochodni, po czym ruszył w korytarz wiodący w lewo.
Raz czy drugi musiał nieco pochylić głowę, bowiem nikt nie zadbał o wygodę przechodzących, w końcu jednak dotarł do niewielkiej komory, zamienionej na niewielką sypialnię. Dwa legowiska, dwie lokatorki, z nienawiścią wpatrzone we wchodzącego Gareta. Nikt nie chował się po kątach - najwyraźniej jeniec powiedział prawdę, mówiąc o liczebności bandy.
Przez moment Garet zastanawiał się, jak oznajmić kobietom radosną nowinę, w końcu jednak powiedział prosto z mostu:
- Bandyci nie żyją, jesteście wolne.
Nie bardzo wiedział, jak zareagują. Oszaleją z radości, czy też może wprost przeciwnie... Rzucą mu się na szyję, czy spróbują udusić?
- Nie żyją? - jedna z kobiet usiadła i z niedowierzaniem wpatrzyła się w Gareta. - Naprawdę? Możemy wyjść?
- I dokąd pójdziesz, głupia? - Druga z kobiet podniosła się i spojrzała na przedmówczynię. - Do domu? A może do twojego Horsta? Sądzisz, że teraz cię zechce? Taką bandycką dziwkę?
- Zamknij się, Albuno! - warknęła tamta. - Nie moja to wina, a łaski niczyjej mi nie trza. W świat pójdę, a nie do wioski, gdzie nic dla nas nie zrobili. Palcem nie kiwnęli, jak nas banda zabrała.
- Tak pójdziemy? - Albuna wskazała na kusą, podartą na dodatek haleczkę, która niewiele zakrywała z jej wdzięków. - Chyba ci, Dunka, wolność na mózg padła. Chcesz, żeby na drodze pierwszy lepszy cię dopadł i w krzaki zaciągnął?
- Jaja mu pierwej oberżnę - odpaliła Dunka.
Dziewczyny, bo teraz widać było, że obie są jeszcze młode, dysputę prowadziły, zapomniawszy całkiem o obecności Gareta, o ewentualnych podziękowaniach najwyraźniej nie myśląc.
- Jak skończycie, to poszukajcie mnie na zewnątrz - powiedział Garet, który poczuł, jak zaczyna go boleć głowa.
Przeszedł dobre pół korytarza, zanim dwie kłócące się dziewczyny spostrzegły jego nieobecność i ruszyły za nim w pogoń.
Garet obrócił się w ich stronę, niemal odruchowo odgradzając się pochodnią od dziewczyn. Ich zamiary w stosunku do niego stale stanowiły dla niego niewiadomą, a on wolał nie zostać rozszarpanym przez dwie wściekłe harpie.
- Jak cię zwą? - zapytała Dunka.
- I nie zdążyłyśmy ci podziękować - dodała Albuna.
- Garet. I uznaję, że już podziękowałyście. Chodźcie. - Już miał powiedzieć "musicie się doprowadzić do porządku", ale w ostatniej chwili się powstrzymał. - Zorganizujemy coś do jedzenia, jakieś ubrania. Moja towarzyszka pewnie już na nas czeka.
- To ilu was jest? Król przysłał wojsko, by sobie poradziło z bandytami? - spytała Albuna.
- Tylko Rubin i ja - odparł Garet i nie wdając się w dalszą dyskusję ruszył w stronę głównej jaskini.
- Dwoje? Jesteście tylko we dwoje? I poradziliście sobie z tuzinem bandytów? I z magiem? - Za plecami Gareta zabrzmiała seria przeplatających się pytań, na które Garet na razie nie zamierzał odpowiadać.
 
Kerm jest offline  
Stary 16-10-2015, 17:54   #19
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Rubin odczekała aż kroki Gareta umilkną na tyle by mogła działać swobodnie bez obawy zostania nakrytą. Zadowolona, porzuciła maskę, którą nosiła w towarzystwie mężczyzny. Szczęściem jaskinia była wystarczająco duża by pomieścić stworzenie jej rodzaju. Mogła nawet rozłożyć w pełni skrzydła, co też z radością uczyniła. Czas to jednak nie był najlepszy by owymi przyjemnościami się delektować. Miała zadanie do wykonania. Na dodatek w każdej chwili u wylotu korytarza mógł pojawić się Garet z porwanymi dziewczętami. Wątpiła by widok bestii jej pokroju przychylnie ich do niej nastawił. Bez wątpienia skończyłoby się na ucieczce, lub próbie walki. Lepiej już było odmówić sobie tego i owego i zaoszczędzić przy tym całej masy kłopotów.
Smoki, istoty pradawne, od początków swego istnienia miały dar którym było wyczucie klejnotów. Nie ważne jak głęboko je skryto, jak wielkie skały je od nich dzieliły czy ile drzwi ustawiono by bronić do nich dostępu. Każdy przedstawiciel jej rodu był w stanie usłyszeć ich pieśń i określić dokładnie skąd dobiegała. Podobnie, chociaż w nieco mniejszej skali, sprawa miała się z kruszcem. Złoto czy srebro, tkwiące w skale czy zatopione w jeziorze. Nie miało to znaczenia. Ich pieśń, mimo iż cichsza i prostsza, była łatwa do rozpoznania i do ustalenia skąd dochodzi. Podobnie teraz, pomimo tego iż srebro jakie znajdowało się w tej jaskini nie należało do najczystszego rodzaju, Rubin była w stanie usłyszeć jego melodię. Owe ciche nucenie, łagodne niczym powiew letniej bryzy. Kuszące, jednak nie obezwładniające. Dochodziło zaś z wnęki, która oddalona była znacznie zarówno od wyjścia z jaskini jak i korytarza, w którego mrok zagłębił się Garet. Mniej więcej w połowie drogi między jednym, a drugim. Dostępu do owego skarbca broniła krata zrobiona z grubych gałęzi, połączonych ze sobą sznurem. Marne zabezpieczenie, wedle zdania smoczycy. Wystarczyło machnąć łapą, a zostały z niego same drzazgi.
Pozostała zatem ostatnia przeszkoda, którą byłą skrzynia drewniana, wzmacniana żelaznymi sztabami i zamknięta pokaźnych rozmiarów kłódką. Słysząc zbliżające się kroki, Rubin uznała, że z tym problemem będzie musiała poradzić sobie w ludzkiej powłoce.
Gdy jej towarzysz wraz z dwiema pannami, wyłonił się z czeluści tunelu, była gotowa by ich powitać. Co prawda jej strój ponownie uległ niewyjaśnionej zmianie, na powrót powracając do stanu porannego, gdy to wpadła na Gareta w kusej tunice, była to jednak rzecz, która dla Rubin wielkiego znaczenia nie miała. Jeżeli jej towarzysz zacząłby zadawać pytania zawsze mogła go zbyć jakimś kłamstewkiem lub całkiem je zignorować.
- Widzę, że znalazłeś swoje panny - nieco złośliwie odezwała się do mężczyzny, jednak była to przyjacielska złośliwość. - Czy możecie zaczekać na zewnątrz? - Zwróciła się do dziewcząt. - My wciąż mamy tu kilka spraw do załatwienia. Wy zaś możecie zająć się trupami waszych oprawców. Kto wie, może mają przy sobie coś cennego, co ułatwi wam dalsze życie.
Dziewczyny obrzuciły mówiącą pełnymi obawy spojrzeniami, potem spojrzały na Gareta, a gdy ten skinął głową, zabrały jedną z pochodni i ruszyły w stronę wyjścia. Po drodze coś jeszcze mówiły szeptem, ale dokładna treść tych słów do Gareta nie dotarła.
- Cóż nam zatem pozostało do zrobienia? - spytał Garet, gdy dziewczyny były dość daleko. - Znalazłaś to srebro?
- Oczywiście -
Rubin wskazała dłonią miejsce, w którym stała skrzynia. - Nie było to trudne. Co z tym zrobimy?
- Znajdziemy klucz i otworzymy - powiedział (może ze zbytnim optymizmem) Garet. - Albo znajdziemy jakiś topór i rozwalimy skrzynkę.
- Miałam na myśli srebro, które w tej skrzyni się znajduje. Otwarcie jej bowiem nie powinno sprawić żadnego kłopotu - uściśliła Rubin. - Klucz zapewne znajduje się przy ciele maga, a raczej tym, co z niego zostało.
- Możemy dać garść dziewczynom, a resztę oddać wójtowi - odparł Garet. - Nie zależy mi na tej kupce monet. Co zrobiłaś z magiem?
Rubin machnęła ręką w stronę wyjścia.
- Gdzieś tam, wśród skałek - powiedziała.

To, co zostało z maga, dość łatwo było znaleźć wśród skał, znajdujących się nie lewo od wejścia do jaskini. Garet kawałkiem gałęzi rozgarnął popiół i zwęglone kości, po czym wyciągnął brudny od sadzy i ciągle jeszcze ciepły klucz. Nie zwracając uwagi na buszujące po obozie dziewczyny wrócił do jaskini.
Mechanizm kłódki szczęknął, gdy Garet przekręcił klucz, i wnet zawartość kufra stanęła otworem.
- No popatrz, co my tu mamy... - powiedział Garet, spoglądając w oświetlone magicznym światłem wnętrze kufra. - Tu jest tego więcej, niż tylko okup od wieśniaków.

Faktycznie, było tego więcej. Widać było iż rozbójnicy nie ograniczali się jedynie do zarobków z jednej wioski pochodzących. Były tam klejnoty, podrobione co prawda jednak wciąż oko cieszące. Było sztuk parę broni ręką zdolnych rzemieśników wykonanej, ozdobne, bardziej do sal balowych pasujące niż do faktycznej walki. Było też srebro, w znacznej ilości, pochodzące zapewne nie tylko z okupu ale i zwykłej grabieży. Złota zaś było niczym na leki. Ledwie monet parę, dwa pierścienie i jedna brosza, kształt liścia mająca.
Rubin najmniejszego zainteresowania owymi skarbami nie wykazała. Ani one bowiem do jej gustów pasowały ani też wartości szczególnej nie miały. Nie takie cuda czekały na nią w domu. Może gdyby diament, szmaragd, szafir jakiś się znalazł…
A wbrew powszechnej opinii smoki nie na każdy kawałek złota się rzucały.
- Marne owe skarby - Rubin nie kryła swego rozczarowania. - Przydadzą się jednak tym dziewczynom w zaczęciu nowego życia w miejscu, w którym nikt ich przeszłości znać nie będzie. Masz ochotę na część czy też rozdzielamy na dwoje i wołamy wójta?
- Złota dostać nie powinny - odparł. - Nie wyglądają na takie, co by złoto w uczciwy sposób mogły zdobyć. Niejeden zechce je okraść lub o kradzież oskarżyć. Schowam złoto i te trzy drobiazgi, wójtowi oddamy jego srebro, a resztę niech wezmą dziewczyny. Do tego, jeśli zdołają złapać, będą miały pięć koni i ekwipunek po bandytach. Powinno im to wystarczyć na nową drogę życia w jakimś niewielkim miasteczku.
- Zatem postanowione - zgodziła się z nim. - Poinformujesz je o tym szczęśliwym zwrocie w ich życiu? W końcu i tak już zostałeś ich rycerzem na białym koniu. Nieco więcej achów i ochów nie powinno ci zaszkodzić.
Garet rzucił jej ponure spojrzenie, po czym schował do kieszeni wspomniane wcześniej złoto. W przyniesiony z głównej jaskini koc zawinął resztę skarbów, po czym ruszył do wyjścia.
Rubin odprowadziła go rozbawionym spojrzeniem. Co prawda nieco okrutnie z nim postąpiła, była jednak pewna że da sobie radę z owymi niewiastami, które to wyratował z opresji.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”

Ostatnio edytowane przez Kerm : 17-10-2015 o 13:04.
Grave Witch jest offline  
Stary 17-10-2015, 20:06   #20
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Gdy objuczony dość sporym ciężarem Garet znalazł się przed wejściem do jaskini, dziewczyny właśnie toczyły dysputę na temat tego, która z nich ma iść szukać koni. I natychmiast, jakby tknięte jedną myślą, spojrzały na Gareta, jakby i to zadanie zamierzały zwalić na niego.
- Każdy koń, jakiego nie znajdziecie - powiedział Garet - to dla was strata kilkunastu sztuk złota. Więc zamiast prowadzić jałowe dyskusje, zacznijcie ich szukać. Nikt tego za was nie zrobi. Tam pobiegły. - Wskazał przypuszczalny kierunek, sugerowany również przez ślady pozostawione na polance.
Dyskusja skończyła się jak nożem uciął. Dziewczyny prześcigając się rzuciły się w stronę lasu. Najwyraźniej wspomniana kwota przemówiła im do rozsądku.

Pozbywszy się chwilowo kłopotu (baba z wozu... wszyscy to wiedzieli) Garet rozłożył koc i w świetle dnia raz jeszcze się przyjrzał wszystkie zdobycze.
- Szkoda że nie wiemy, ile w końcu tego srebra wioska zapłaciła - powiedział, odsuwając na bok te rzeczy, które z pewnością nie były okupem - garść sztucznej biżuterii, sztylet, w oczy klujący bogatymi zdobieniami i dwa miecze z rzeźbionymi rękojeściami, w ozdobnych pochwach - najwyraźniej łup zdobyty na jakimś kupcu. Tego wszak dziewczynom dać nie mogli, w przeciwieństwie do fałszywych klejnotów, w fałszywym złocie i srebrze umieszczonych. Te i tak nie wyglądała na takie, co by pół wsi kosztowały. Najwyżej pół owcy.
- Czy to ma jakieś znaczenie? - zapytała Rubin. - Jeżeli dostaną więcej niż dali to zwróci im się za ewentualne szkody. Jeżeli mniej to i tak lepiej niż nic. Z której strony by na to nie spojrzeć, wyjdą z zyskiem.
Smoczyca nie uważała by sprawa ta była ważna w jakimkolwiek stopniu. Miast więc stać przy Garecie i rozprawiać na temat okupów i co komu się należało, zaczęła spacerować powoli od jednego do drugiego trupa się przemieszczając. Dziewczyny wioskowe dobrze sobie poradziły z ogołoceniem ich z wszystkiego co mogłoby okazać się cenne. Dość sporych rozmiarów kopiec utworzył się przy tym, przed wejściem do jaskini. Najwyraźniej nie były one zbytnio wybredne. Nagie ciała pozostawiono tam gdzie leżały, a sądząc po stanie jednego z nich, wieśniaczki musiały dorwać go wciąż ducha w sobie mającego. Mężczyzna ów bardziej bowiem przypominał poszatkowane na gulasz mięso niż istotę ludzką. Wrażenie to wielkiego na Rubin nie zrobiło, co najwyżej napełniło ją niesmakiem. Pożreć, spalić, torturować… to mogła zrozumieć. Tu jednakże miejsce miało szaleństwo zemstą podszyte, a jego efekt psuł jedynie piękno owego zakątka. Nie zastanawiając się wiele spaliła owe pozostałości, a następnie, uznawszy zapewne iż tak będzie lepiej, zajęła się niszczeniem pozostałych trupów.

Po dobrych trzech pacierzach dziewczyny wróciły, prowadząc za wodze pięć wierzchowców. Najwyraźniej umiały postępować z końmi, bowiem dawały sobie całkiem nieźle radę. I nawet pomyślały o tym, by je przywiązać, a nie pozostawiać samopas.
- Obie jesteście z Podgórki? - spytał Garet, któremu wcześniej nie przyszło do głowy, by o to spytać. O znikających dzieciach była mowa, te dwie zaś były dość wyrośnięte.
Albuna skinęła głową.
- Razem nas wzięli - powiedziała Dunka. - Gdy srebra nie dostali, to pod samą wieś podeszli i wieczorem porwali. We czterech.
- Dziewice dla bestii - dorzuciła ze wściekłym błyskiem w oku Albuna.
- Cóż za wybredna bestia - parsknęła Rubin, niezbyt uprzejmie. - Ciekawe skąd wiedzieli, że z takowymi mają do czynienia…
Widać było gołym okiem, że rudowłosa czarodziejka nie przepada zbytnio za dodatkowym, damskim towarzystwem.
Albuna spłonęła rumieńcem, ale Dunka najwyraźniej nie zamierzała w milczeniu słuchać docinków.
- Im to akurat było obojętne, kogo wyobracają, a że na takie trafili, to dodatkowy smaczek był dla nich - odpaliła. - Losy rzucali, sucza ich mać, któren którą pierwszy weźmie.
- Suczesyny. Niech ich piekło pochłonie - dodała szczerze Albuna.
- Ile wioska zapłaciła bandytom? - spytał Garet, zmieniając temat.
- Początkowo pięć sztuk srebra od chaty - powiedziała Dunka.
- A mamy trzydzieści dwie chaty - dodała Albuna.
- Po trzech miesiącach do chat dodali stodoły - kontynuowała Dunka. - Dziesięć stodół. Dwa razy Jarro, znaczy się wójt, zapłacił, a potem przestał.
- Niedawno mówili, bandyci, że palić zaczną, skoro bestia nie starczy - ponownie głos zabrała Albuna.
Łatwo to było policzyć. Dziewięć setek w srebrze. Ale, na pierwszy rzut oka, w skrzyni srebra było więcej.
- Ubierzcie się i szykujcie do drogi - powiedział. - Musimy wrócić do wioski przed nocą.

Po krótkiej dyskusji dziewczyny zdecydowały, że jednak lepiej przyodziać się w ubrania po bandytach, niż wrócić do wioski w kusych, zbyt dużo odsłaniających halkach.
- Nie będzie mi byle kiep cycków oglądać - rzuciła Dunka, wyciągając ze stosu rzeczy w miarę czystą koszulę. Potem włożyła spodnie.
Albuna początkowo się wahała, później jednak poszła w ślady Dunki. Najwyraźniej i ona doszła do wniosku, że mniejsze zgorszenie wywołają spodnie, niż kuse giezło. A potem obie zaczęły przeglądać znalezione w obozowisku i przy bandytach rzeczy, decydując, co ze sobą zabrać, a co wyrzucić.

W tym czasie Garet wydzielił srebro, które miał zamiar oddać wójtowi, zaś pozostałe srebro podzielił na dwie równe kupki. Jego skromnym zdaniem za to srebro dziewczyny mogły sobie kupić całkiem dobrego męża.
Jeśli, oczywiście, przeżycia ostatnich dni nie zniechęciły ich do mężczyzn.

- Już, możemy jechać. - U boku Gareta pojawiła się Dunka.
Albuna stała obok osiodłanych koni, przy niej leżały trzy pokaźnych rozmiarów toboły. Z jednego wystawały rękojeści mieczy.
- To dla ciebie. - Garet wręczył Dunce dość ciężką sakiewkę. Drugą, taką samą, dał Albunie. - Wpakujcie to na konie. - Machnął ręką w stronę tobołów. - My ruszymy za wami.
O jeńcu wolał chwilowo nie wspominać. Nie wierzył, by dziewczyny zdołały opanować chęć zemsty.

Co się odwlecze...
Nim mała kawalkada dotarła do wioski, koń, wiozący związanego bandytę, potknął się, a więzień zleciał na łeb na szyję. Garet, który wnet znalazł się przy leżącym, mógł tylko stwierdzić jego zgon.
- Wywinąłeś się od gorszego losu - mruknął Garet, w najmniejszym nawet stopniu nie przejęty losem bandyty.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172