Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-08-2014, 13:28   #334
Aisu
 
Aisu's Avatar
 
Reputacja: 1 Aisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skał
- … Traxex, Zharvakko, Aiushtha. - K'yorl skończył wymieniać. – Łącznie blisko 40% oficerów poległo podczas obrony twierdzy. -
– Dobrych oficerów. - dodał Lesen, spoglądając po swoich podopiecznych. – Drowów, którzy byli pilarami naszego domu, naszej twierdzy. Wiem że wielu z was straciło przyjaciół, i zapewniam was że wszyscy rozpaczamy z powodu ich straty ... - przerwał by wybuchnąć śmiechem. – Ahahaha, O Lolth, nie mogę. - przetarł oko, próbując powstrzymać wesołość. – Dobra, starczy. Przeglądałem raporty, połowa z nich była zwykłymi kretynami którzy dali się głupio zabić. Nie będziemy za nimi tęsknić. Najważniejsze że wy byliście w stanie przeżyć, i należycie wypełniliście nadaną wam rolę. Dobra robota. - pochwalił zgromadzonych. Zgromadził większość ze swojej kadry, plus kilku szeregowych drowów, co do których rokował pewne nadzieje. – Niestety, jak się zapewne domyślacie czterdzieści procent to cholernie dużo. I mówiąc wprost, mamy braki, na wszystkich szczeblach. Trzeba je jakoś uzupełnić. I tu wkraczacie wy. - wskazał szerokim gestem zgromadzonych. – To dla was wszystkich unikatowa szansa. Potrzebujemy świeżej krwi. Młodej, ambitnej i zdolnej. I chcę żebyście ją znaleźli. Żebyście ją sprowadzili tutaj, by mogli rozkwitnąć. Rozwinąć skrzydła. - uśmiechnął się promiennie. – I wiem co wielu z was teraz myśli. „Ależ Kapitanie, dlaczego mielibyśmy sprowadzać do gwardii ludzi, którzy wiemy że będą dla nas konkurencją i zagrożeniem?” Ponieważ, moi mili, udowodnicie mi w ten sposób że potraficie zawiązywać wartościowe przyjaźnie. I że nie boicie się zaryzykować własnej pozycji dla dobra domu. A to, w moich oczach, jest bezcenne, i zostanie wynagrodzone. Jest to coś czego Porucznik Jiryz nigdy nie rozumiała, i dlaczego bardzo rozsądnie zrobiła dając się zabić, bo moja cierpliwość do niej była już na wyczerpaniu. - zwężył niebezpiecznie oczy i pochylił do przodu. – Macie nie marnować swojego czasu na mordowanie młodzików, zrozumiano? - powiedział wesoło, po czym oparł się na krześle. [i] – Oczywiście, wszystkie domy mają problemy z kadrami. Może poza Shi'quos. [i]- westchnął ciężko. – Dom gladiatorów, a wszyscy przechodzą do domu magów. Cholerna strata. Nikt ich nie doceni, a ich twierdzę pewnie przerobią na magiczne laboratoria, albo zamknął dopóki nie znajdą dla niej jakiegoś sensownego zastosowania. Ale ktoś i tak będzie jej musiał bronić, ch*j z tym że prawdziwa polityka odbywać się będzie w twierdzy Shi'quos i będzie to równoznaczne z politycznym zesłaniem. - pokręcił głową. – Żal mi drani. Ale nieważne, nie nasza sprawa. K'yorl, następny podpunkt. -
Z dobrze skrywaną satysfakcją zauważył że niektórzy jego podopiecznych ściągają brwi w zamyśleniu albo uśmiechają się lekko. Dobrze. Shi'quos byli ich sojusznikami, i nie wypadało mu kopać pod nimi dołków. Ale przecież nawet kapitan straży nie mógł kontrolować wszystkiego co robią jego podopieczni.
Prawda?


* * *

– ...Wiesz, przyznam się bez bicia, ale zaintrygowała mnie wasza naczelna kapłanka. - kontynuował, uśmiechając się do kapłana Bane'a – Przypomina mi trochę wybrankę Tiamat, Minę... Ale wątpię żebyś znał tę opowieść. -
-Nie plotkuję o hierarchach.- odparł sztywno kapłan ucinając temat.
- To chociaż powiedz jak się nazywa! - dodał ze śmiechem drow .
-Jej krwiożerczość Cressida.- powiedział z nabożnym szacunkiem mężczyzna, i samiec poczuł jak ciarki przechodzą mu po plecach.

* * *



– Jestem pewien że gdybym skręcił ci w tej chwili kark, nikt nie miałby mi tego za złe. -
– A co z twoją świętą przysięgą powstrzymywania się od przemocy? Zamknęliby przed tobą bramy Elizjum!
Trochę głębsze westchnięcie było jedyną reakcją mnicha Xaniqos, co Lesen uznał za znaczny sukces. Wyprowadzanie ich z równowagi było sztuką samą w sobie, i samiec z satysfakcją zauważał że robi postępy w jej opanowaniu.
[i] – Czego chcesz tym razem. [/i[- odpowiedział znudzony drow, ogłaszając swoją kapitalucję.
Odgrywali tą scenę już czwarty raz z rzędu. Niektórzy z mnichów Xaniqos lubi medytować poza klasztorem – pełne życia miasto rozpraszało, było więc przyjemnym wyzwaniem przy trenowaniu dyscypliny. Niestety, przebywanie w przestrzeni publicznej narażało ich na pewne... Nieprzyjemności.
– Tego samego co ostatnio! – odpowiedział wesoło kapitan, wręczając mu zwinięty list. – Przekaż to Han'kah razem z wiadomością, że naprawdę, naprawdę chce się z nią zobaczyć. -
– Odmówiła ci już trzy razy. -
– Oh, tak tylko zgrywa niedostępną. - samiec machnął lekceważąco ręką – Jak każda kobieta lubi jak się o nią zabiega. No i przy okazji może mi trochę dokuczyć. -
– Nie wyobrażam sobie jaki mogłaby mieć ku temu powód... -


* * *



Czasami zastanawiał się po co w ogóle wrócił do Erelhei-Cinlu.
Śmierć na każdym kroku, wszechobecna degradacja moralna, sadystyczne drowki... Wszystko to było niezwykle przyjemne, ale ceną było obcowanie z pobratymcami którzy słysząc „Horyzont” myśleli że to Mulhorandzkie przekleństwo.
Jego świętą misją było przynieść im światło. Rozpocząć erę oświecenia.
Czasami zastanawiał się czy jest ku temu właściwą osobą. Czy jest to w ogóle możliwe. Czy wszystko to było warte starań. Czy nie lepiej byłoby spakować manatki i raz jeszcze nie wyruszyć na podróż po powierzchni. Zwiedzić sułtanat półksiężyca, może nawet daleki wschód. Oderwać się od wszystkich problemów, wszystkich wrogów. Zapomnieć o Loscivi.
Loscivi... Westchnął lekko i potarł pusty oczodół. Nie miał pojęcia gdzie nieumarła kapłanka znalazła plugawy sztylet, ale żałował że tak się stało. Plugawe rany nigdy się nie goiły. Cały czas czuł na sobie cięcia żelaznego ostrza i ostry ból jaki mu towarzyszył.


Jednak... Mimo tego wszystkiego... Nie mógł przestać. Musiał brnąć dalej. Zwłaszcza że był ktoś kto w niego wierzył. Kto dawał mu szansę.
Lanni.
Powiedziała że jego idee były niebezpieczne. Że mogły przynieść miastu zagładę. Że wyruszą na krucjatę, jego krucjatę, i sromotnie przegrają.
Była to najwspanialsza rzecz jaka mogła mu powiedzieć. Dawała mu nadzieję. Rzeczy w które wierzy, sny o powierzchni... Nie był sam! Drowy z Erelhei-Cinlu podzielały jego marzenia, i kiedy czas będzie właściwy stanął z nim ramię w ramię!
Chciało mu się śmiać i płakać z ulgi. Nie zdawał sobie z tego wcześniej sprawy, ale zawsze, zawsze bał się, że do końca swoich dni będzie obcym we własnym domu, głosił idee która nikogo nie interesowała. Każdy dzień byłby piekłem na ziemi, przed którym nie byłoby ucieczki.
Ale teraz... Teraz wiedział. Lanni wierzyła, że był w stanie ponieść tłumy.
Była drobna kwestia doprowadzenia miasta do zagłady, ale był pewien że z czasem uda mu się ją rozwiązać.

W końcu, czyż nie był Generałem Przepowiedzianym?

Szermierzem natchnionym?

Naczelnym pocztmistrzem, tańczącym mieczem Vae, oczytanym amatorem sztuk magicznych, przynoszącym światło, plugawym rycerzem i wybrańcem Lolth?

' I niezgorszym malarzem. ' dodał, oceniając ukończony malunek Inyndy. Mógłby nawet zawisnąć u niej w sypialni. Ale może byłoby to trochę zbyt narcystyczne?

' A tam. '

 
__________________
"I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be."

Ostatnio edytowane przez Aisu : 15-08-2014 o 13:42.
Aisu jest offline